23 czerwca 2015
Autorów wielu lub nieokreślony
O izmach i ościach czyli o zupie dobrej i niedobrej, czyli o idealizmie i doskonałości.
Doskonałość i idealizm budzi mój wstręt odkąd pamiętam.
Małgosia jest idealna- słyszę. Nie, Małgosia nie jest idealna- myślę. Małgosia jest dobrze wytresowana: łamie swoje śliczne rączki kiedy usłyszy słowo dupa a jak ja puszczę soczystego steka w chwili zdenerwowania to Małgosia przez tydzień traktuje mnie jak trędowatą. Nie mam trądu, jestem umiarkowanie, całkiem zdrowa. Małgosia widzi tylko to co chce i angażuje się tylko kiedy jej się to opłaci. Niestety, bardzo nie jest ona idealna.
Doskonałość i idealizm budzi mój wstręt odkąd pamiętam. A jednak ciągle o nich myślę, nie dają mi spokoju.
To miał być tylko zwyczajny post pod odcinkiem Jana Szeligi (którego nie mogę się doczekać) o warsztatach 19-21 czerwca 2015 w Krościenku Wyżnym, w których miałam przyjemność uczestniczyć. A pisze się tekst.
Całe warsztaty to była bardzo dobra zupa. Nie ujęłabym z niej i nie dodała do niej żadnych składników (ludzie, program) i nie dodałabym też ani ujęła żadnych przypraw (emocje, odczucia). To była zupa idealna. Idealność istnieje, choć myślałam zawsze, że nie. Idealność i doskonałość to nie jest wcale to naj, naj, naj (chyba już rozumiem dlaczego Mozart miał takie popierzone życie prywatne). Idealność i doskonałość to właściwy dobór wszystkiego co mamy do dyspozycji, tak po prostu, zwyczajnie.
Ale na warsztatach była też niedobra zupa pomidorowa (przepraszam Marzeno) i chyba dlatego została na drugi dzień, ostatni. Wszystko co jadłam było bardzo dobre, oprócz tej zupy. W ogóle nie czułam głodu, raczej jadłam na siłę, z grzeczności, ale przed wyjazdem poczułam prawdziwy głód. A co zostało? Zupa pomidorowa z wczoraj i chleb. Dosalałam ją i dopieprzałam, pieprzyłam i soliłam a ona ciągle była niedobra. Wcięłam jednak pełną michę z trzema kromkami chleba bo byłam, bardzo głodna.
I jeszcze jedno, tak na koniec. Na posumowaniu szałasu potu powiedziałam, że nie było idealnie bo trzykrotne wchodzenie do lodowatej wody po ogrzaniu ciała w szałasie uważam za koszmarne. Myliłam się, choć nadal uważam, że deliryczna trzęsawka w wodzie to horror. Ale, jak przyjemnie się potem ogrzać przy ognisku.
A Jan spokojnym głosem wołał i trzeci, ostatni raz po lodowatej kąpieli:
- Uwaga na krzaki. Ale tym razem wiedziałam, że nie myśli o tym, żebyśmy nie poranili nóg, tylko żebyśmy nie poniszczyli krzaków w pogoni do ogniska...
Komentowanie wyłączone wszędzie od 1 sierpnia 2020.
