21 listopada 2010
Agnieszka Cupak
z cyklu: Królicza Nora (odcinków: 8)
W objęciach Demona Lęku
« Wędką po głowie | To ja tworzę cień » |
Większość z nas uważa się za osoby odważne. Tak naprawdę mało, który
człowiek nie ma w sobie lęków i strachów. Nie mam tu na myśli wszelkiego
rodzaju fobii, a jedynie zwykłe, codzienne leki, które z czasem z
niczego przekształcają się w okrutnego olbrzyma, chcącego nas pożreć.
Tymczasem droga lęku jest drogą prowadzącą w stronę mroku, także tego,
jaki każdy z nas skrywa w sobie. Krocząc tą drogą ujawniamy w sobie
wiele negatywnych emocji, takich jak agresja, frustracja, pesymizm.
Zamykamy się na otaczający świat i najważniejszą rzecz, jaka w nim
istnieje, na Miłość.
Strach został wpisany w nas u zarania dziejów i
jest nam potrzebny do prawidłowego funkcjonowania w świecie. To on czyni
nas ostrożnymi, i sprawia, że przetrwaliśmy, jako gatunek. Ten wpisany w
nas strach jednak nie jest tym samym, co lęk. Niestety często
mechanizm, który miał nas chronić przed zagrożeniami świata natury,
rozrósł się w nas do rozmiarów lęku. Ten zaś już nie czyni nas
ostrożnymi. Zamiast tego każe nam sięgać po tabletki na uspokojenie,
funduje nam nieprzespane noce, utratę wiary, energii, zamknięcie się na
miłość, brak zaufania, depresje, samotność, agresję…
Martwimy się na
zapas, zamiast żyć chwila obecną w Tu i Teraz. Zamykamy się przed
partnerami i przyjaciółmi, uznając, ze lepiej tak, niż potem się
rozczarować. I często potem wzdychamy ciężko, że nasze przewidywania się
sprawdziły. Czujemy się porzuceni, osamotnieni, bezradni i bezbronni.
Ale nie dostrzegamy tego, że otrzymaliśmy to, w co wierzyliśmy.
Zamkniecie do wewnątrz sprawia, że to, co na zewnątrz odsuwa się od nas.
Mam
przyjaciela. Najlepszego, jakiego można sobie wymarzyć. Kogoś, kto po
prostu Jest. Kogoś, z kim dzielę i radość i łzy, kto stoi obok, kiedy
trzeba, kto rozumie i wybacza, cieszy się moja radością i smuci moim
smutkiem. Takich ludzi spotyka się raz na milion. Ja nazywam ich
aniołami. Jeden z takich aniołów wkroczył pewnego dnia w moje życie.
Jednak lęk sprawia, że wciąż się zamykam na te jego anielskość. Patrząc z
boku wygląda to jak wysuwanie nosa z mysiej dziury. Poniucham czy
przyjaciel nie jest kotem i choć serce mówi, że nim nie jest, na wszelki
wypadek cofam się na bezpieczny teren mojego wnętrza. Co gorsza
przestaję wierzyć, ze taki ktoś jest obok, bo przecież taka beznadziejna
mysz jak ja, nie zasługuje na anioła. Mimo to on trwa obok mnie i
wyciąga rękę. A lęk, który w sobie wyhodowałam sprawia, że wciąż ją
odrzucam. I pielęgnuje nowy lęk, przed tym, że pewnego dnia ta
przyjacielska dłoń nie wyjdzie do mnie. Uzna, że już nie warto, bo i tak
zostanie odrzucona. Tworzy się błędne koło stresów, lęków, opadania na
dno zalegającego w nas błota, z którego coraz trudniej się wydostać.
Prawdopodobnie
większość osób w wielu życiowych sytuacjach zachowuje się i myśli
podobnie. Obawiamy się wyrzucenia z pracy, odrzucenia przez partnera,
przyjaciela, rodzinę. Obawiamy się chorób, wypadków, samotności,
bezsilności. Jednocześnie marzymy, aby ktoś wziął nas w ramiona,
wyciągnął w naszą stronę dłoń, pochwalił za dobrze wykonaną pracę,
oddalił od nas lęki.
Jednak nikt tego za nas nie zrobi. Ani matka, ani partner, przyjaciel ani nawet anioł.
Więc
trwamy sobie na dnie błotnistej studni naszej duszy, oglądając świat z
jej perspektywy. A krajobraz, jaki z niej widać utwierdza nas w naszych
lękach. Dostrzegamy, bowiem tylko to, co może się nie udać. W naszych
słownikach częściej goszczą słowa: nie mogę, nie da się, nie umiem, nie
zasługuję, nie potrafię, nie mam czasu. Widzimy ciemne strony, odrzucamy
w obawie przed odrzuceniem, obwiniamy się o wiele, o jeszcze więcej
obwiniamy świat, a nawet Boga. Zamiast szukać nowych dróg, siadamy na
rozdrożu i szlochamy, bezradni, niezdolni podjąć decyzji, w którą stronę
chcemy iść. Bo na każdej z możliwych dróg może czaić się upiór lub
nawet demon naszych największych lęków.
Znów odrzuciłam dłoń
przyjaciela, a mój lęk sprawił, że nawet zatrzasnęłam mu drzwi przed
samym nosem. Tylko w tej mysiej norze na rozdrożu jest mi źle. Samotnie,
pusto i jakoś tak szaro. Gdzie nie spojrzę są tylko bezradności, ślepe
uliczki, ciemne zaułki nie dających się rozwiązać problemów i ponure
perspektywy na przyszłość.
Mogę tu zostać i płakać w poduszkę. Mogę
do tych widoków dodać i ten, że anioł więcej nie zapuka do mnie. Mogę.
Nie muszę. Bo niczego w życiu nie muszę. Mam wybór. Wystarczy wstać i
wyjść, ruszyć do przodu. Nie ważne, w którą stronę, byle dalej od tego
rozdroża. Stanie w miejscu niczego nie zmieni, a kto wie, co kryje się
za zakrętem? Być może mój anioł, który wciąż wyciąga dłoń, a może demon
leku, którego przyjdzie mi pokonać? Nie wiem, ale idąc przynajmniej
dokądś dojdę. Z tarczą lub na tarczy, ale dojdę.
Po drodze zajdę
jeszcze do mego przyjaciela. Powiem mu „cześć” i spytam, czy
potowarzyszy mi w tej drodze jeszcze raz. A jeśli odmówi z lęku, że
znowu go odtrącę, spróbuję się stać dla niego aniołem, jakim on jest dla
mnie. Pewnego dnia wyciągnę go z mysiej dziury. Znajdę też nowe
rozwiązania i możliwości, bo w Tu i Teraz jest ich wiele. Stąpam jeszcze
ostrożnie i skrajem drogi, ale już nie stoję w miejscu. A demonami
przyszłości zajmę się, kiedy je spotkam. Jeśli w ogóle spotkam.
Pozdrawiam
Królicza Nora: wstęp na końcu
Jeśli do wody, ognia, ziemi i wiatru dołożymy miłość, powstanie energia. Nazwę ją kosmosem. I założę własny.« Wędką po głowie | To ja tworzę cień » |
Komentowanie wyłączone wszędzie od 1 sierpnia 2020.
