13 stycznia 2015
Izabela Kopaniszyn
Siostra sukcesu
Porażka, to słowo-widmo naszej psychiki. Należy do grupy straszydeł pochodzenia kulturowego, siejących spustoszenie w rejonie poczucia własnej wartości. Porażka jest nie tylko słowem, lecz także stanem umysłu i pewną orientacją poznawczą przypisywaną sobie, innym oraz całej rzeczywistości. Co więcej – okazuje się, że to, czy traktujemy kosmos jako miejsce nam przyjazne i sensowne, czy też jako zimne i wrogie, zależy wyłącznie od nas samych i rzutuje na całokształt naszego życia: od związków partnerskich, przez pracę po ogólną satysfakcję bez względu na wszystko, co nam się przydarza.
Zacznę od tego, że tak zwane porażki zwykle dzielimy na własne i cudze. Ponadto każda „porażka” ma kontekst indywidualny i społeczny. Przede wszystkim jednak to, co nazywamy porażką, podlega szerokiemu wachlarzowi interpretacji – od konwencjonalnych, występujących automatycznie, a wpisanych w dany kod kulturowy, przez obowiązujące w danej rodzinie czy grupie zawodowej; po niekonwencjonalne, w tym takie, które w ogóle zaprzeczają zasadności użycia słowa „porażka”.
Nie będziemy nadmiernie rozwijać tematu porażek innych osób. Po pierwsze dlatego, że nie nam sądzić – nie jesteśmy uprawnieni, by być arbitrami cudzego życia, nie mamy wystarczająco wiele danych i trudno nam ocenić czy to, co z zewnątrz (a ściślej z naszego punktu widzenia) wygląda na porażkę, rzeczywiście nią jest z perspektywy osoby, której to wydarzenie dotyczy.
Gdybyśmy jednak wciąż próbowali być aż tak nierozważni, aby osądzać czyny i wybory bliźnich, czy to w kontekście pragmatycznych zastosowań tych wyborów, czy też ich etycznych konsekwencji, czy w jeszcze jakimś innym – należy podać przynajmniej jedno zdanie ostrzeżenia: będąc sędzią w czyjejś sprawie powinniśmy wziąć także na siebie odpowiedzialność za życie tej osoby. Tego zaś zrobić nie możemy! Nie jesteśmy w stanie przefiltrować wszystkich doświadczeń, przekonań, warunków życia, wszelkich możliwych interakcji drugiego człowieka przez nasz tunel rzeczywistości, szczególnie stosując wyłącznie dziurawe sito „dobrej woli”.
„Pochodź tydzień w moich mokasynach”, zaleca znane indiańskie przysłowie. Potrzebę doradzenia komuś, chęć niesienia pomocy „w jego sprawie” odczuwamy często zastępczo, aby nie zająć się sobą. Radzę zatem nie radzić. A jeśli ktoś nas wyraźnie zapyta, wówczas bardzo ostrożnie dobierać słowa, gdy podpowiadamy komuś, co też takiego on powinien zrobić ze swoim życiem. I zawsze warto brać pod uwagę fakt, że im bardziej chcemy, aby ktoś inny coś zmienił, tym silniejsza jest nasza potrzeba potwierdzenia własnych wyborów, stylu życia, poglądów i upodobań. Krótko mówiąc – często pomagamy potwierdzając siebie, jako kogoś, o kim mamy dobre mniemanie. Im mniej mamy „problemów” z odmiennymi od naszych wyborami innych ludzi, tym mniej trudności z samoakceptacją. Im mocniej próbujemy wpływać na wybory innych w ich sprawach, tym bardziej znamienny to znak, że „ich” sprawa jest w istocie naszą własną. Niejedna Pani Dulska zbudowała całe imperium własnej nieomylności, kolekcjonując „porażki” innych, a wszystko po to, by nie zobaczyć, że to jej własne życie jest jałowe i może być odczuwane jako jedna wielka porażka. Z koszmarnych wizji bycia wessanym przez język Pani Dulskiej i przemielonym w jej wnętrznościach niechaj obudzi nas świadomość, że inni także śnią swój własny sen, a my jesteśmy tylko wyciętym z kartonu rekwizytem w ich spektaklu, repliką, co gorsza nie fotografią a karykaturą.
Jednakże w niektórych momentach nawet ludziom najbardziej pewnym swej wartości i najmniej skłonnym do osądzania bliźnich, niespodziewanie ziemia może usunąć się spod nóg: oto przegrywamy w konkurencji, do której przygotowywaliśmy się cały sezon, oblewamy egzamin, na którego zdaniu nam zależało, tracimy ukochaną podczas samotnego wyjazdu, ktoś krytykuje naszą twórczość itp. Wówczas, w pierwszym odruchu zawodu i żalu skłonni jesteśmy nadawać takim zdarzeniom oczywiste znamiona osobistej „porażki”. Spuszczamy głowę, załamujemy ręce, ściszamy głos, wzrok wbijamy w ziemię… Wydaje się wówczas, że stało się coś, co nie powinno było się zdarzyć, że „to koniec”, że „już nigdy”… itp. Ale czas mija i widzimy coraz więcej z szerszej perspektywy. I czyż nie znamy doskonale tego uczucia, kiedy cofając się we wspomnieniach, przypominamy sobie jakieś „przykre” i „zawstydzające” zdarzenie, ale wciąż nie możemy się nadziwić jak wiele dobrego zeń wynika dla naszej teraźniejszości? Z drugiej strony patrząc: któż z nas nie bawił się nigdy w wyobrażanie sobie rzeczywistości równoległej? Jeśli więc spotykamy w naszych wspomnieniach zdarzenia, które nasz mózg uparcie przedstawia jako „negatywne”, wystarczy zastosować metodę twórczej wyobraźni, zwaną także rewersingiem (z ang. reverse, odwracać) lub stosowaną w NLP jako desensytyzacja: cofamy się wzdłuż strumienia czasu płynącego w odwrotną stronę do momentu tuż przed „porażką” (znika wówczas mętny szlam poczucia winy, a strumień staje się krystalicznie czysty) i zawracamy ku chwili obecnej, płynąc w przezroczystej wodzie. Postanawiamy, że traumatycznego wydarzenia nie było. W ten sposób nasza podświadomość dostaje ofertę równoległego tunelu rzeczywistości. Powtarzać należy do skutku, to znaczy do chwili, w której poczujemy, że zdarzenie już nas nie obciąża, a całe błoto się odkleiło. Dla jednych wystarczy raz, inni potrzebują setek odwróceń. Wszystko zależy od korzyści, jakie czerpiemy z bycia ofiarą własnych interpretacji.
Tyle o przeszłości. Na przyszłość zaś, pragmatyczna postawa wobec „porażki” doświadczonego życiowo człowieka sugeruje skłaniać się raczej ku zapytaniu siebie: „po co mi było to doświadczenie?”, „jak tą sytuację sobie wykreowałem?”, „ciekawe jakie korzyści przyniesie mi ta lekcja?”
Z wielu badań nad sukcesem i porażką, prowadzonych głównie w kontekście postaw wobec nich oraz z badań nad zadowoleniem z życia jasno wynika, że tym, co najlepiej sprzyja sukcesowi (to jest osiąganiu postawionych sobie celów) są dwa czynniki: po pierwsze – elastyczność w odniesieniu do zmiany zarówno samego celu, jak też drogi doń wiodącej; po drugie – przyjmowanie „porażki” jako wyzwania, nadawanie każdemu zdarzeniu pozytywnego wymiaru i traktowanie go z dziecięcą ufnością i ciekawością. Czy nie dlatego tak mocno wciąż oddziałują na wyobraźnię znane słowa Jezusa: „Jeśli nie staniecie się jako dzieci, nie osiągniecie Królestwa Bożego”? Dodajmy, że mowa tu o tym królestwie, „które w nas jest”, cytując dalej to samo źródło. Czyżby nauka zaczęła wreszcie potwierdzać Ducha?
W latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku przeprowadzono, podobne do wspomnianych powyżej, badania na temat satysfakcji mężczyzn i kobiet w parach. Badanie obejmowało setki osób w wielu krajach należących do różnych kultur. Za każdym razem sprawdzano dwie grupy: ludzi pozostających ponad 20 lat w satysfakcjonującym ich związku małżeńskim oraz ludzi, których współżycie było równie trwałe, ale nieharmonijne i pełne napięć. Chodziło o możliwie niezależne wyodrębnienie tych cech małżonków, które najbardziej sprzyjają trwałemu zadowoleniu z pożycia. Wynik eksperymentu podobny był do wniosków wyciągniętych z badań nad samorealizacją i ogólnym zadowoleniem (tzw. wellbeing). Okazało się, że istnieje tylko jedna ważna różnica, która sprawia, że ludzie są albo głównie sfrustrowani, albo głównie zadowoleni, jest jedno takie „prawie, które czyni wielką różnicę”. Z tej perspektywy można zapomnieć o obiektywnie trudnych lub obiektywnie łatwych partnerach, o obiektywnie trudnych lub obiektywnie łatwych sytuacjach. Jedynym, co naprawdę się liczy, jest po prostu nasz wybór reakcji na to, co nazwalibyśmy „trudną sytuacją” bądź „trudnym zachowaniem”.
W istocie, osoby które odczuwają satysfakcję ze swego życia, nie myślą ani nie mówią o nim w kategoriach porażki. Nie oceniają też negatywnie przywar i niedoskonałości swoich partnerów oraz innych ludzi, lecz zawsze starają nadać im pobłażliwe lub żartobliwe znaczenie. I tak na przykład w sytuacji, kiedy mąż „jak zwykle” spóźnia się do domu, żona ze związku naznaczonego frustracją i negatywną oceną zdarzeń powie przez zaciśnięte zęby: „Jak zawsze…, ty po prostu nie wiesz, co to szacunek dla drugiej osoby! Możesz sobie darować przeprosiny!” W dokładnie takiej samej scenerii żona ze związku nastawionego na pozytywne aspekty bycia razem powie: „Och, ty mój gapciu. Znowu nie przypilnowałeś zegarka, ale ty przecież tak masz... No, najważniejsze, że jesteś cały i zdrowy!” Obydwie postawy różni zasadniczo poziom akceptacji siebie, swojego życia i występujących w nim zdarzeń oraz (tym samym) poziom akceptacji drugiej osoby. Wiadomo z kolei, że akceptacja – odmiennie do krytyki – rodzi paradoksalnie u „winowajcy” wdzięczność i większą gotowość do zmiany. W pierwszym przypadku sfrustrowana żona patrzy przede wszystkim poza siebie, tam szukając źródła satysfakcji lub klęski; w drugim akceptująca żona patrzy niejako do wewnątrz, postrzegając siebie samą jako źródło wyboru zadowolenia z życia. Różnica to podobna zaiste do tej, jaką ilustrują geocentryczny i heliocentryczny układ planet. I także podobna do kopernikańskiej, rewolucja w świadomości.
Zapytajmy per analogiam: jak zachowają się w takim razie dwie osoby, którym przydarzyła się poważna kontuzja w trakcie biegu? Cóż, frustrat i pesymista powie do siebie zapewne: „porażka”. Z pewnością też znajdzie zaraz mnóstwo dowodów we własnej sprawie przeciwko sobie samemu: że nie dość się rozgrzewał, że za mało ćwiczył, za mało przyjął wapnia i potasu, że źle wymierzył odległość itd… Lista zarzutów potencjalnie nie ma końca.
Dla odmiany coolman i optymista powie: „o, ciekawe… tego się nie spodziewałem… cóż, zobaczymy dokąd nas to prowadzi” i znajdzie wiele powodów do przyjęcia tej sytuacji za dobrą monetę, na przykład: „ech, przynajmniej trochę odpocznę, wcześniej dojadę do domu, wreszcie pooglądam z żoną film, na który nie mieliśmy czasu…”
Niestety, zauważmy, że kultura w której żyjemy, sprzyja negatywnemu ocenianiu „braku ambicji” i (zbyt) łatwej akceptacji „porażek”, namawia też do wyolbrzymiania własnych braków, ciągłego „naprawiania siebie”, aby skuteczniej i kosztem wielkich wyrzeczeń dążyć co „celu”. Nie definiuje się przy tym wcale, czym dokładnie ów Cel przez duże „C” miałby być. Tymczasem wymyka się on wielu z nas już od przedszkola…, przez uniwersytet, do emerytury… wciąż biegniemy za nagrodą umieszczoną na kijku tuż przed nami. Ale pakunek zawsze okaże się pusty. Dlaczego? Ponieważ to my sami jesteśmy jedynym celem naszego istnienia. Tylko my wiemy, jak ma przebiegać nasza niepowtarzalna lekcja w ludzkim ciele na tej planecie. To my każdorazowo wybieramy stan umysłu w obliczu tak zwanej porażki. I to, czy wstaniemy po tym, jak się potknęliśmy, czy wciąż słyszymy melodię po tym, jak zagłuszył ją dźwięk tłuczonego szkła, zależy wyłącznie od nas. W końcu nie ma żadnych dowodów, że cała ta gra w rzeczywistość w ogóle jest „na serio”. Nie oszukujmy się więc i powtórzmy za Alanem Watts’em: „Życie nie jest problemem do rozwiązania, ale tańcem do zatańczenia!”
Korekta przez: Radek Ziemic (2015-01-15)
komentarze
2. Komentarz do komentarza • autor: Nierozpoznany#87572015-01-14 22:14:58
![[foto]](../author_photo/kapalka.jpg)
3. Porażek ciąg dalszy • autor: Przemysław Kapałka2015-01-15 10:55:09
Ten, kto nie potrafi się przyznać do porażki, jest dla mnie niedojrzały. Takie karmienie się cukierkami po to, żeby sobie wmówić, że nie ma goryczy. Porażka jest wyzwaniem, jest nauką, jest jeszcze wieloma innymi rzeczami, ale przez to nie przestaje być porażką. To, że ją uznam, wcale nie znaczy, że się z nią utożsamię, właśnie na tym rzecz polega, żeby wyciągnąć z niej takie nauki i takie korzyści, jakie się da, ale jednak UZNAĆ. Spytam przewrotnie: co będzie, jeśli uznając z zasady, że wszystko jest w porządku i wszystko idzie tak, jak powinno, dopuścimy do ruiny naszego życia, bo cały czas będziemy uważali, że wszystko jest w porządku i tak, jak być powinno?
Kiedyś moja koleżanka, młoda dwudziestokilkuletnia dziewczyna, w przypływie depresji popełniła samobójstwo, i to w sytuacji, kiedy była duża szansa, że jej życie zacznie się wreszcie układać. Czy jej rodzicom też trzeba było wmawiać, że to sukces, i wskazywać dobre strony? Dobre strony niewątpliwie były - więcej czasu dla siebie, mniej kłopotów, zrozumienie tego i owego, i jeszcze wiele innych. Tylko czy to wszystko było warte śmierci dziecka na początku dorosłości?
Kiedyś zwichnąłem łokieć wtedy, kiedy było bardzo ważne, żebym działał i pracował, tymczasem na 2 miesiące poszedłem w prawie całkowitą odstawkę. Analiza wykazała, że wtedy zeszły ze mnie pewne blokady. A więc jednak sukces? Niekoniecznie. Po pierwsze, czy pozbycie się tych lekkich w sumie blokad było warte dwóch miesięcy odstawki w takiej chwili, plus ryzyka trwałego uszczerbku na zdrowiu? Moim zdaniem nie. Po drugie, ta sama analiza wykazała, że tych blokad mogłem się pozbyć wcześniej, i to w łatwy sposób, wystarczyło, żebym nie przeszkodził, kiedy same chciały zejść. A więc samo to, że musiało dojść do tego wypadku, było porażką. Moją porażką.
W moim życiu była masa porażek, od zupełnie drobnych, o których nie warto mówić, po wielkie życiowe klęski. I jakoś żyję z tą świadomością, i działam, i niewiele o tym myślę. Można? Można. Tylko trzeba patrzeć w oczy całej prawdzie, a nie tylko jej słodkiej części.
![[foto]](../author_photo/Taraka.jpg)
4. Satysfakcja • autor: Katarzyna Urbanowicz2015-01-15 11:26:31
5. Programowanie umysłu • autor: Nierozpoznany#87572015-01-15 15:12:32
Dyskusję z Pani i Pana Przemka opiniami pozwolę sobie podsumować hasłem: "Nie wierz tym, którzy Cię zaprogramowali, zaprogramuj się sam!"
Oczywiście, że są różne sytuacje i etapy wszelkich długotrwałych relacji. Niemniej metodologia badań, o których wspominam, a które szerzej opisuje m.in. Charlotte Kasl w książce "Gdyby Budda się ożenił" według mnie pozwala na określenie zasadniczej różnicy pomiędzy związkami udanymi i tymi, w których przeważa rozczarowanie.
Różnica sprowadza się do tego, że wcale nie "obiektywne" zdarzenia ale nasza na nie reakcja decydują o satysfakcji z życia i ze związku. Dlaczego? Ponieważ to odpowiada sposobom, w jakie działa nasz mózg: to nie zdarzenia ale myślenie i emocje tworzą takie lub inne ścieżki neuronalne i wzorce "burz mózgowych", które są później odruchowo odtwarzane. Tak działają programy, które wgrano nam w procesie uspołeczniania w rodzinach, w domach itp. Ale nie musimy być ich ofiarami, możemy sami się przeprogramować.
Wiadomo, że ludzie wyszukują w "rzeczywistości" dowodów właśnie tych doświadczeń, których wzorce mają zakodowane w ciele (w tym w neurobiologii mózgu) jako "rzeczywiste". Rzeczywistość zatem nie jest TAKA JAKA JEST, ALE TAKA W JAKĄ WIERZYMY, ŻE JEST.
W ramach powtarzalności eksperymentu (raz za razem) świadomego wyboru aby nadać głównie (lub przynajmniej także) pozytywne znaczenie nawet dramatycznym i trudnym zdarzeniom (tu nawiązuję do uwag Pana Przemka) możemy oczekiwać, że skutkiem będzie wzrastająca wdzięczność i zaufanie do życia, mniej zawodów i więcej harmonii w relacjach. Ludzie, którzy popełniają samobójstwo to właśnie ci, którzy odnieśli porażkę w swojej zdolności do nadania pozytywnego znaczenia temu, co ich spotkało (samemu życiu).
Co ważniejsze, nie mówię o tym wszystkim wyłącznie w teorii. Od lat pracuję z parami i jak dotąd nie znalazłam lepszej terapii niż AKCEPTACJA TEGO CO JEST. Tak działa paradoks akceptacji i jej potęga, że potrafimy zmienić dopiero to, co przyjęliśmy. A przyjąć najłatwiej jeśli nadamy jakiekolwiek pozytywne znaczenie. "Zawsze" oznacza odruchowo, zwyczajowo.
Myślę, że Pan Przemek stosuje w swoim życiu tę zasadę, bowiem pisze o tym, że wiele zrozumiał dzięki swoim "porażkom". Różnimy się tylko tym, że ja "porażkę" wybieram nazywać "wyzwaniem" lub "wielką praktyką" czy też "lekcją". Nie zamykam oczu na fakty ale wybieram nie programować siebie na żal i poczucie winy, które jest prawdziwym "szatanem psychiki" (o czym więcej w moim tekście "Gra w niewinność").
![[foto]](../author_photo/kapalka.jpg)
6. Porażka a poczucie winy • autor: Przemysław Kapałka2015-01-15 20:42:48
![[foto]](../author_photo/oedipus_sphinx.jpg)
7. To prawda • autor: Radek Ziemic2015-01-16 00:22:00
8. rzeczywistość jest jaka... • autor: Nierozpoznany#87652015-01-16 07:25:07
9. droga Pani Izabelo Ewo, może temat jest bardziej złożony niż to wynika z tego tekstu? • autor: Nierozpoznany#80162015-01-16 15:10:06
Z tego co się zorientowałem to ma Pani wiedzę na temat wpływów systemów i ich energii na nas. A te wpływy mają więcej źródeł i są jeszcze większe.
Tak że nasze samostanowienie ma ograniczony zasięg. Oczywiście rozumiem też doskonale że każdy nasz tekst opisuje tylko mikroskopijny wycinek rzeczywistości. Czy raczej naszego jej postrzegania. Zawsze jest tylko malutkim fragmentem wyrwanym z nieskończenie większego obszaru istnienia.
"AKCEPTACJA TEGO CO JEST" kluczem do zmian. To twierdzenie niestety jest przykładem powielania błędów innych. Co jest powszechne i szkodliwe.
Przepraszam. Ale tym poprzestanę. W każdym bądź razie to jest błędne twierdzenie.
Powiem tylko tyle że, w tym przypadku jak i w innych podobnych, kluczem jest sens twierdzenia, terminu. Bo podejście Pani do tematu jest właściwe (że pozwolę sobie na ocenę, oczywiście to tylko odzwierciedla moje postrzeganie rzeczywistości). A ja zagadnienie błędów i porażek dokładnie tak jak Pani postrzegam i tak samo do tego podchodzę. Co czasami opisuję zwrotem; straciłeś pieniądze (coś), ważne żebyś nie stracił lekcji. Tym bardziej że prawdopodobnie kolejna będzie jeszcze bardziej kosztowna.
10. Akceptacja • autor: Nierozpoznany#87572015-01-16 19:43:59
11. Droga i miła Pani Izabelo Ewo wygląda Pani na znacznie młodszą więc zaproponuję formę swobodniejszą, jestem Andrzej i jest mi mi • autor: Nierozpoznany#80162015-01-17 03:31:42
Przy okazji. Mamy bardzo podobne zainteresowania. Z tym że ja bardziej jestem naturszczyk. Zdecydowanie więcej mojej wiedzy i świadomości pochodzi z mojego wnętrza czyli z serca jak to określiłaś. Chociaż jak raczej skłaniam się ku duszy. To jest moje źródło. Nie nadaję się do systemów, jestem zbyt niezależny. Tym bardziej do chorych systemów. Ale systemy są w centrum moich zainteresowań. Tym bardziej podziwiam takie osoby jak Ty, które potrafiły wyjść poza systemy i struktury z których pochodzą.
"Proste pytania" to jedna z moich podstawowych technik i narzędzi którymi jestem w stanie doprowadzić do Doświadczenia Stanu Duszy i odkrycia "Kim jestem" i co jest moim spełnieniem.
Fajnie że tu zawitałaś. I fajnie że ja tu zajrzałem po długiej przerwie.
Jak sobie radzisz z poczuciem winy? Bo już masz dużo na sumieniu.
Jest 3.20 rano. Co najmniej od 2 godzin bym spał gdyby nie Ty.
PS.
Okazało się że w tytule jest "jest mi mi" też fajnie, ale napisałem że "jest mi miło spotkać, czytać i poznawać Ciebie". Tylko system to wyciął.
Ale "mi mi" też mi jest.
12. "akceptacja" • autor: Nierozpoznany#87652015-01-17 06:23:17
13. Drogi Andrzeju, bardzo mi miło... • autor: Nierozpoznany#87572015-01-17 15:08:23
14. maranathan...maranathan • autor: Nierozpoznany#87652015-01-17 15:25:41
15. Spotkać drugiego człowieka to radość, spotkać bratnią (siostrzaną) Duszę to wielkie szczęście.... • autor: Nierozpoznany#80162015-01-17 16:17:15
Przyznam się że nie byłem bardzo chętny do dokładnego przeczytania tego co napisałaś. Jest tyle bzdur pisanych przez osoby które nie mają pojęcia o czym piszą że to zniechęca do czytania kolejnych tekstów. A jak zobaczyłem dr. to już całkiem zwątpiłem. Bo trochę wiem co robią te systemy z umysłami. Na szczęście się myliłem. I już w trakcie i teraz, po przeczytaniu wiem że TY WIESZ o czym piszesz. Cieszę się potrójnie.
Dla mnie kluczowym sensem życia jest rozwój. Lubię i staram się uczyć i rozwijać wszedzie zawsze i od każdego. A uczyć się od mądrzejszych po prostu kocham i uwielbiam. Bo to zwykle łatwiejsze i przyjemniejsze. Tak że będę czerpał z Ciebie pełnymi garściami. A odwdzięczę się może kwiatami.
Jedno pytanie. Byłaś na kursie tzw. mistrzowskim Hellingera w Krakowie?
Jak byłaś to masz krechę że nie poinformowałaś mnie że jesteś.
Jedna informacja. Jest tylko dwóch terapeutów, trenerów którym w pełni ufam. Oczywiście zachowując w pełni własną ocenę tego co przedstawiają. Pierwszym jest Martyn Carruters który dał mi Stan Duszy i podstawy mojego systemu Soullive Coaching. To była prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia. Nawet nie śniłem o tym co mnie spotkało, co doświadczyłem, czego się dowiedziałem i nauczyłem. Drugim jest Hellinger. Chociaż poznałem go w momencie jak już praktycznie niewiele nowego wniósł. Bo konstelacje (tak to nazywaliśmy) poznałem i stosowałem wiele lat wcześniej. Raczej pewne rzeczy usystematyzował i/lub potwierdził. I w pewien sposób dowartośiował to co dał mi Martyn wiele lat wcześniej. Bo Hellinger w Krakowie dopiero zaczynał coś przeczuwać że jest coś dalej, coś więcej. Coś co on nazywał Tajemnicą. Słuchałem tego i się śmiałem w duchu. Myśląc że jakby mi zapłacił to bym mógł wyjść na scenę i szybko pokazać jemu i innym nie tylko to czego szuka ale też jak to stosunkowo prosto można osiągnąć.
Obaj mają to samo, absolutnie kluczowe dla mnie podejście, że informacje, odpowiedzi i rozwiązania są w systemie którego to dotyczy. Jak też decyzje. I tam trzeba ich szukać a nie narzucać swoje. Przy czym oczywiście człowiek to też system złożony.
Ciekawostka intuicyjna. Jakoś bardziej mi pasuje do Ciebie Ewa. Tak sobie teraz uświadomiłem.
16. Coraz bliżej :) • autor: Nierozpoznany#87572015-01-17 16:58:33
oczywiście, że brałam udział w kursie Hellingera. I podobnie, jak Ty, niezależnie od przekazów mistrza, kultywowałam już wcześniej swoje metody odczytywania informacji z pola. Zgadzam się z hellingerem na pewno w tym, że praca z polem jest rodzajem służby czy powołaniem. W pewnym momencie i pewnym sensie po prostu nie miałam innej drogi. Teraz ustawienia, które prowadzę nazywam Mandalami Systemowymi. Od marca będę prowadzić w Polsce kurs mandali i psychosomatyki z Rinaldem. O Carrutersie sporo słyszałam, ale dotąd nie miałam okazji go zgłębić i spotkać. Zachęciłeś mnie, więc poszukam więcej.Moja ostatnia "miłość od pierwszego wejrzenia" (tu przyznam, że się nie ograniczam) to Jim Hardt. Pisałam już o nim w innym wpisie. Treningi biocybernaut łączą w sobie feedback i coaching na najwyższym poziomie, a do tego dają tak wiele nowych umiejętności i tak rozszerzają możliwości, że aż trudno opowiedzieć komuś, kto nie był i nie doświadczył. Podróże w czasie i przestrzeni przestają tam być science fiction a świadome śnienie to tylko skutek uboczny. Jedyne z czym mogę porównać tydzień tam spędzony to intensywne spotkania z Duchem ayahuasci. Co do Ewy - brawo! Ta wibracja o wiele bardziej mi odpowiada (także numerologicznie ;). Dziękuję, że Jesteś <3
17. Droga Izabelo Ewo, bardzo lubię dowcip i często się nim bawię. • autor: Nierozpoznany#80162015-01-17 23:56:51
Całkiem możliwe że coś co zawsze świetnie działa przy bezpośrednim kontakcie nie zawsze się sprawdza przy takiej formie kontaktu. Tym bardziej jak się jeszcze wystarczająco dobrze nie wzajemnie nie poznało.
Jeżeli w jakikolwiek sposób zrobiłem Ci przykrość to chciałbym to wiedzieć i oczywiście bardzo Cię przepraszam. Absolutnie nigdy nie mam w zwyczaju robić i przynajmniej świadomie nie robię przykrości w żaden sposób. Tym bardziej tobie. I to co najmniej z dwóch powodów. Bo Cię po prostu polubiłem. No i po bardzo długim czasie, w końcu, spotkałem osobę z którą rzeczywiście mogę dyskutować na ważne dla mnie tematy. Uczyć się i wymieniać. Trzech powodów. Bo mnie zaskoczyłaś, zaciekawiłaś.
Byłem jakiś czas w Nowym Jorku. Pewnego razu, gdzieś w części gdzie nie było Polaków wszedłem do sklepu i okazało się że za ladą stała Polka. Myślałem że mnie zagada na śmierć. Niemal od razu zrozumiałem że umiera z tęsknoty za językiem polskim, jakimś kontaktem z Polską. I po prostu nie miałem sumienia wyjść widząc jej radość i szczęście że może porozmawiać z Polakiem.
Piszę o tym bo jestem w podobnej sytuacji. Mam długą przerwę w treningach, szkoleniach itp. A nawet w jakichkolwiek kontaktach z tą dziedziną, która jest moją miłością.
Jak popełniłem błąd i sprawiłem Ci przykrość to przepraszam. A w każdym przypadku proszę o informację. To że pozwalam sobie na trochę frywolne dowcipy to dowód mojej sympatii. Po prostu.
Serdeczności.
Tu jest strona Martyna http://www.systemiccoaching.com/
18. Jak spękania, zeschła ziemia • autor: Stefanurynowicz2015-09-03 11:39:12
Tylko czemu mojość nie protestuje, nie krytykuje, nie szuka dziury w całym? Nie wiem, ale to całkiem przyjemne.
Komentowanie wyłączone wszędzie od 1 sierpnia 2020.

1. Porażki • autor: Przemysław Kapałka2015-01-14 21:45:11
(dla jasności: w większości zgadzam się z artykułem)