23 sierpnia 2005
Wojciech Jóźwiak
Chrystus i szerszenie
O osobliwościach historii Pojezierza
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
Ładnie tu. (Jestem w Bogdanach koło Olsztyna, drugi już raz w to lato, tym razem na warsztatach jogi Anny Kalicy.) Ale to jest ziemia obłożona klątwami, pewnie nie jedną, nie tylko tą rzuconą przez Valtina Supplita. Także tych, którzy stąd uciekali 60 lat temu, albo których wyrzucano z ich domów i ojcowizn jeszcze długo później. Teraz, przynajmniej w tej okolicy, gdzie mogę sprawdzić wzrokiem, ziemia w jakichś 70% leży odłogiem i zarasta sukcesją - brzoza, głóg, Solidago i Arthemisia. Na mapach, nawet tych całkiem niedawno wydawanych, doliną od Bogdan do Kaplityn idzie Kanał Elżbiety - przykład kartograficznej fikcji, bo w terenie go nie ma. Kiedyś Niemcy, bawiąc się jak dzieci w piasku, wykopali tu, usypali i ubetonowali jakieś wyrafinowane systemy wodne. Później przyziemni Polacy uznali, że po co taka rzeka, co płynie wyżej niż dno doliny - i pozwolili kanałom wyschnąć i zarosnąć, w Kaplitynach niepotrzebną rzekę zwyczajnie zasypano, a nawet ktoś kupił odcinek i przerobił na oczko wodne w ogrodzie. Klątwa na tę ziemię - na całe północne polskie nadgranicze - została rzucona dużo wcześniej. Choć to na początku wydaje się dziwne i niebywałe, to Europa nie zaznała świętych wojen, wojen z poganami, obliczonych na ochrzczenie ich przemocą. Europejska norma była taka, że władcy kolejnych grup etnicznych przyjmowali chrześcijaństwo jako widocznie bardziej im odpowiadające od rodzimej pogańskiej religii plemiennej i nową religię odgórnie narzucali poddanym, przy czym zwykle starczało im siły i autorytetu, by swoich ludzi mentalnie-ideowo zdominować i nie pozwolić im na otwarty opór. Przynajmniej na tyle, że obywało się bez powstań, buntów, zbrojnego oporu pogan ani zastępów męczenników ze strony chrześcijańskiej. Przynajmniej na wielką skalę. Tak mniej lub bardziej dobrowolnie ochrzciła się Irlandia, Anglia, większość ludów niemieckich, Skandynawia (w Islandii o chrzcie zdecydował parlament!), także po wstępnych wahaniach Olgi i Włodzimierza Ruś, moment wcześniej Polska Piastów i Czechy Przemyślidów, również Węgrzy, a przed nimi Chorwaci, Serbia i Bułgarzy. Nigdzie nie było większego i systematycznego oporu pogaństwa. Gdyby te kraje nanieść na mapę, pozostałaby - prócz nich - niepokojąca pręga wzdłuż południowych wybrzeży Bałtyku. Pas ziem, który dziś mieści się gdzieś pomiędzy Hannoverem a Petersburgiem. Zaczęło się od Sasów, którzy przez Karola Wielkiego zostali siłą, zbrojnie i krwawo przymuszeni do konwersji na chrześcijaństwo. Jakieś sto i trochę lat po tym epizodzie, w kraju długą ścianą przylegającym do Sasów zaczęła się druga święta wojna - tym razem chrześcijańscy już Sasi postanowili podbić i siłą nawrócić Słowian Połabskich wraz z Pomorzem, w którą to akcję włączyli się ich sąsiedzi z drugiej strony - mianowicie my, czyli nasi wielkopolscy Siemomysłowice-Piastowie. Około 1100 roku wojna ojczyźniana pogańskich Połabian i Pomorza z chrześcijańskimi Niemcami-Sasami była przegrana i przez około stulecie trwał pokój. Około 1220 roku rozważany proces niby podziemny pożar wyschniętego torfu nabrał nowego impetu, kiedy przyczółki nad Wisłą obsadzili Krzyżacy, którzy poszli z krucjatą na Prusów. Jednocześnie od Rygi na wschodniej flance tego pasa, w Inflantach, zaatakował drugi niemiecki zbrojny zakon. Proces wszedł w trzecia fazę: była to faza krzyżacko-pruska, bo głównym jej wątkiem był dżihad Krzyżaków przeciw pruskim poganom i obronna, coraz bardziej beznadziejna wojna Prusów o swoją ziemię i o życie i wolność swego ludu. Ta wojna wygasła po prawie 300 latach w początkach XVI wieku, kiedy niemal jednocześnie padło ostatnie narodowe powstanie Prusów na Sambii i po przegranej wojnie z Polską zbankrutował i rozwiązał się Zakon Krzyżacki. Książę Albrecht Hohenzollern rozpoczął następną fazę: budowanie na tej obłożonej klątwami ziemi sił agresywnego imperializmu, które w końcu w wykonaniu Otto von Bismarcka przechwyciły większość Niemiec. W XIX, a może i w na początku XX wieku sytuacja mogła wydawać się stabilna i pokojowa. Prusy w sensie właściwym, stanowiące sam środek i rdzeń tego Południowo-bałtyckiego Pasa Religijnej i Kolonialnej Wojny, mogły wydawać się doskonale stabilną, spokojna i zintegrowaną z resztą kontynentu częścią Niemiec - chociaż ich częścią najdalej wschodnią i dziwacznie topograficznie wysuniętą. Jednak historia tego Pasa polega na zjawiskach długiego trwania. Idea tego, że ta ziemia została kiedyś zrabowana, trwała i wydała kolejne skutki tym razem w rosyjskich umysłach. To, co kiedyś zostało zrabowane, w wyobraźni kogoś innego łatwiej już może zostać przemianowane na niczyje, a więc czekające na przywłaszczenie. W planach Rosji na przyszłość po wygranej wojnie światowej (która rychło okazała się być, primo, przegraną, secundo, ledwie Pierwszą ze światowych wojen XX wieku) było przywłaszczenie sobie Prus - ich aneksja do Rosji. Nie dokonał jednak tego Mikołaj II, lecz dopiero jego morderca Stalin, północną część Prus anektując pod groteskową nazwą "Obwodu Kaliningradzkiego" (na cześć swojego - Stalina - totumfackiego), południową ich część sprezentowując Polsce. Jak widać, proces nie zakończył się - chociaż z całego Pasa tylko ten skrawek, 10 tys. km. kwadr. ziemi, pozostał zadrą wbitą w obszar, który na dawnych mapach tytułowano "Polska i Kraje Ościenne". Ciekawa też nastąpiła wolta: oto w roku 1944/45 rolę inicjatora, ale i agresora, do tej pory obsadzoną przez Niemcy/Niemców, przechwyciła Rosja. W tej chwili (... - 2005 - ...) Południowo-bałtycki Pas śpi, ale rzut oka na mapę wskazuje, że jest on słabym punktem i źle zagojoną raną Europy, potencjalnym korytarzem, w który wniknąć może marsowa energia ze wschodu. O ile wschodnie potencje nie przegrają z własną depopulacją.
Biorąc ziemię podarowaną przez Stalina wzięliśmy z nią jej karmę. Jaką tego świadomość mają współczesne polskie elity, polska inteligencja? Wydaje mi się, że bliską zera. Proces historyczny, który toczył się na południowym brzegu Bałtyku czyli na naszym północnym pograniczu i którego to Pogranicze jest produktem, był radykalnie inny niż ten, który wytworzył Polskę - tę dawną i tę współczesną. Aby sprostać temu Południowo-bałtyckiemu Procesowi musimy mieć jego historyczną świadomość. Proces ten zaczął się od krucjaty Franków-Karolingów przeciw Sasom, którzy wiarę chrystusową wprawdzie przyjęli, ale rozdrażnieni dawką wchłoniętej marsowej energii sami ruszyli z następną krucjatą na Słowian Połabskich i Pomorskich, by z kolei założona przez Sasów na słowiańskiej ziemi Brandenburgia ze swymi Marchiami, które wgryzły się klinem w Krajnę po Piłę i Człuchów, stała się bazą i wspólnikiem Krzyżaków, a w końcu użyczyła swojej stolicy, Berlina, wspólnemu-połączonemu Królestwu Pruskiemu, potem cesarstwu. Nazwany proces wypełzł jak jęzor lodowca lub jak plama pożaru gdzieś spod Hannoveru, by na wschodzie stanąć na Jeziorze Czudzkim, gdzie pochód Krzyżowców powstrzymał - ironio historii - Aleksander Newski, wasal Mongołów. Stalin biorąc Prusy pamiętał o jego czynach i z pewnością czuł się dokończycielem jego dzieła. Za to nasz polski stosunek do Południowo-bałtyckiego Pasa, którego historia starsza jest przecież od naszej! - jest nieustannie chwiejny, ambiwalentny, niepewny i niechętny, a wyniki naszych akcji nietrwałe i często od nas niezależne, zarówno w naszych zyskach jak i stratach. To też wygląda na fatum, którym obarczone są polskie interesy i działania na tym odcinku. Piastom nie udało się anektować Pomorza ani z tamtejszego ludu uczynić części Polonii, przy czym często działali wobec pomorskich pobratymców jako niemieccy dywersanci; w końcu w ich czasach Pomorze zostało zniemczone, a Krajna skolonizowana jako "Neumark", Nowa Marchia Brandenburska, która klinem oddzieliła Pomorze od (Wielko)Polski. Potem Konrad sprowadził Krzyżaków, podpalając trzeci etap tego pożaru. Jagiełło Krzyżaków niby pobił, ale i zostawił, by się odbudowali. Potem szablami mazowieckiej szlachty stłumione zostało ostatnie powstanie Prusów na Sambii, a Zygmunt pozwolił Albrechtowi ("hołd pruski") założyć świeckie państwo. Jan Kazimierz Waza pozwolił potomkowi tamtego zrzucić polską zwierzchność, od czego ruszyło budowanie Królestwa Pruskiego, czemu nikt już u nas zaradzić nie mógł. W końcu wzięliśmy tę ziemię od Stalina, nie bardzo wiedząc, co z nią zrobić, a co nawyprawiała komunistyczno-nacjonalistyczna władza z jej mieszkańcami, to osobna karta. Teraz też nie wiemy, co z tą ziemia począć. Porośnięte sukcesją warmińskie pola i wysypiska śmieci w dawnych ozdobnych alejach choć niby drobiazg, to aż nadto o tym świadczą.
Południowo-bałtycki proces miał pięć faz: saską, pomorską, prusko-krzyżacką, Państwa Pruskiego i rosyjską. Trzy pierwsze fazy miały postać krucjat. Aby poszła krucjata, musiały być obie jej strony: z jednej obłędna wola narzucenia chrześcijaństwa przemocą, a właściwie zbrodnią, z drugiej uparte przywiązanie do pogaństwa, polegające na utożsamieniu własnej etnicznej istoty z religijną tradycją, z wiarą ojców. Czy było tak, że jedna z tych stron-przesłanek była pierwsza? Czy to pogańska zatwardziałość wymusiła krucjatyczny zapał, czy odwrotnie, zapał krzyżowców wymuszał opór pogan - aż do klęski i zatraty, jak u Połabian, Prusów i Jaćwingów? Przeciwko i jednemu i drugiemu uproszczeniu znalazłyby się argumenty.
W szerszym spojrzeniu Proces Południowo-bałtycki jest dobrym przykładem zjawiska, które można by nazwać "prowincją historyczną" lub "areałem historycznym". Właśnie takie prowincje lub areały historyczne są właściwym geograficznym podłożem historii - raczej niż państwa, kontynenty lub krainy geograficzne w ścisłym sensie. Podobnym areałem geo-historycznym widocznym na mapie Europy są Stepy, a raczej zachodni nadczarnomorski język Wielkiego Stepu, ze swoją osobną historią, z gruntu różną od europejskiej, wypełnioną konnymi ludami od Scytów do Tatarów Krymskich. Osobliwość historii Stepu tłumaczy jego fizjografia - teren nie sprzyjał rolnikom, sprzyjał konnym pasterzom. Czy podobne fizjograficzne uwarunkowanie zachodziło także w Pasie Południowo-bałtyckim? Wspólny jest tu krajobraz - polodowcowe pojezierze. Ale polodowcowa i pełna jezior jest też Skandynawia, mająca inny rytm historii. Między północną stroną Bałtyku a południową jest ta różnica, że tam polodowcowa rzeźba jest erozyjna, tzn. lodowiec ziemię i skałę stamtąd usuwał, a tu, na południe od morza, rzeźba polodowcowa jest akumulacyjna, czyli lodowiec tu grunt składował. Czyżby ta różnica była aż tak zasadnicza? Być może jest tak, że w strefie erozyjnej jeziora układają się w ciągi, które wiążą kraj w całość i udrażniają go dla komunikacyjnych wpływów, za to w strefie akumulacyjnej drogi wodne są porozrywane, grupy jezior izolowane, komunikacja trudna? Czy ta różnica, jeśli w ogóle jest, byłaby aż tak zasadnicza i tak znacząca dla ludzkich dziejów? Tutaj przypomnę ciekawostkę, że cywilizacja Wikingów, która pokryła całą (bez lapońskiej północy) Skandynawię, anektując Wyspy Brytyjskie na zachodzie i Ruś na wschodzie, dziwnie ominęła leżące pod bokiem południowe wybrzeża Bałtyku i pojezierza na ich zapleczu. Wikingowie ze swych skandynawskich siedzib poszli na zachód do Brytanii i Irlandii, najazdami na Francję i na północny zachód do Islandii, Grenlandii i do Vinlandu kanadyjskiego, i na wschód przez Ruś ku Konstantynopolowi i Persji, ale wybrzeża pomorskie, pruskie, inflanckie - omijali. Dlaczego?
Dzieje Południowo-bałtyckiego pasa są też dobrym przykładem formacji czaso-przestrzennej, historycznego cyklu - który zaczął się w określonym momencie (za Karola Wielkiego) i miejscu (na północno-niemieckim saskim pograniczu), przeszedł kila faz i ogarnął nowe terytoria (Pomorze, Prusy, Inflanty), wygasając w miejscu swego początku, po czym przeszedł w późne echa, trwając dziś w postaci kaliningradzkiej resztówki. Ale póki ta ostatnia kolonia Europy będzie wisieć nad nasza północną granicą, póty musimy pamiętać, że klątwy Sasów, Luciców, Prusów i innych nieszczęsnych (także współczesnych już) ludów wciąż ciążą nad tą ziemią, w czym i my mieliśmy i mamy swój udział.
Cykl Południowo-bałtycki to także próbka tego wariantu historii Wschodniej Europy i Słowiańszczyzny, który nie został zrealizowany. Około 1000 roku Słowiańszczyzna, także Węgry i Skandynawia, dość spokojnie przyjęły chrześcijaństwo, zarazem przechodząc pod władzę rodzimych książąt, od czego zaczęło się budowanie własnych państw i narodów, już jako składników Europy - tej rzymskiej i tej prawosławnej. Ale mógł wtedy wydarzyć się drugi prawdopodobny wariant: zamiast dobrowolnej konwersji - krucjata, zamiast własnych dynastów - kolonie Zachodu. Gdyby tak się stało, komturie sięgnęłyby po Ural, a Słowianie byliby czymś takim, jak dziś większość ludów ugrofińskich w Rosji lub jak Łużyczanie w Niemczech: rozproszonymi i gasnącymi skansenowymi mniejszościami. Sama Europa byłaby inna, bardziej podatna na totalitaryzmy, które przecież stąd, z Malborka i Królewca się wywiodły. Przy okazji: mógłby jakiś historyk idei przebadać, w jakim stopniu swój totalitarny styl Rosja zaimportowała z Niemiec, i to właśnie z post-krucjatycznych, południowo-bałtyckich źródeł w terytorialnym i mentalnym sensie. Może to nie przypadek, że przyszła caryca Katarzyna urodziła się jako szczecińska księżniczka.
Cykl Południowo-bałtycki to nie tylko gotyckie zamki i kpiąco półprosta linia naszej północnej granicy. Krzyżacy w swoim pochodzie na wschód nie tylko natrafili na wielkoruską barierę nad Pejpusem, ale i rozdrażnili, wywabili z nadniemeńskich puszcz litewskiego szerszenia. Ubocznym, ale jak widać niemałym produktem tego cyklu było ostatnie pogańskie państwo Europy - Litwa, i niebywała kariera rodu Giedyminowiczów, u nas zwanych Jagiellonami, a z nimi Unia Polsko-Litewska i my wszyscy, tacy jacy do dziś jesteśmy. Cykl Południowo-bałtycki - może nazwa Cykl Pojezierny byłaby właściwsza - głębiej tkwi w naszym jestestwie niżby to się na pierwszy zór wydawało.
Wojciech Jóźwiak
Bogdany, Warmia, 23 sierpnia 2005
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.