zdjęcie Autora

22 maja 2019

Paweł Droździak

Serial: Psychologia i polityka
Czołg pominę, czyli jak rewolucja zjada własne dzieci
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

◀ Porozmawiajmy o cenie pietruszki ◀ ► O niemożności znalezienia kogokolwiek mądrego w tym wszystkim ►

Postępowy projekt społeczny tworzy fikcję nowego człowieka, która to fikcja na tyle jest wymagająca, że z czasem nawet twórcy tego projektu okazują się do tej wizji nie dorastać. Nie mogą dorastać, bo człowieka o którym opowiada ich projekt nie ma...

Fundamentami tego wpisu niech będą trzy obrazy. Dwa z nich wyjęte są z ostatnio obserwowanej publicznej sceny, trzeci zaś pochodzi z filmu i od razu uprzedzam, że będzie on nieco drastyczny. Nie da się jednak go pominąć bez szkody dla ilustracji myśli, jaką chcę tu wyrazić, choć – i o tym z góry trzeba też uprzedzić – myśl ta do łagodnych wcale nie należy.

Pierwszy obraz, to wielki konflikt i degradacje w amerykańskiej wojennej marynarce. Od pewnego czasu do załóg łodzi podwodnych bez żadnych oporów rekrutuje się kobiety, stało się zatem tak, że stanowiły one około trzydziestu procent załogi podwodnego okrętu z atomowym stosem, niosącego na pokładzie balistyczne pociski dalekiego zasięgu. Z głowicami jądrowymi, ma się rozumieć.

Służba na takim okręcie ma tą specyficzność, że czasem trzeba wiele tygodni przebywać pod wodą. Załoga – młode kobiety i młodzi mężczyźni – przebywa więc stłoczona tygodniami w maleńkich pomieszczeniach, mija się w wąziutkich korytarzach, przebywa w zupełnej izolacji od rodzin i przyjaciół, bo przecież taki okręt musi ciszę radiową zachowywać, prócz tego, że pewnie i rygor ciszy na pokładzie obowiązuje, wróg bowiem ma urządzenia gotowe dźwięki podwodne wysłyszeć i po hałasie upuszczonego w maszynowni młotka okręt namierzyć. Jest więc dość cicho, jest pełna izolacja i jest ciasno. Dodatkowo podlega załoga wielu stresom. Nie jest to na razie, na całe szczęście stres bojowy, nie mówimy tu zatem o strachu przed śmiercią, przed zalaniem wodą pod gigantycznym ciśnieniem, przed wybuchem, uduszeniem, śmiercią od promieniowania z nieszczelnego stosu, przed uwięzieniem w okręcie, który po bojowym uszkodzeniu mógłby nie być w stanie się wynurzyć, przed poparzeniem w pożarze, przed popełnieniem błędu prowadzącego załogę, a może i całą armię do porażki i przed winą z powodu takiego błędu – nie. O tym wszystkim wcale nie mówimy i ta załoga złożona z kilkudziesięciu młodych mężczyzn i kilkudziesięciu (choć nieco mniej) młodych kobiet nie takiemu stresowi na razie jest poddana. Póki co jest to tylko zwykły, bez porównania mniejszy stres związany z tym, że wykonuje się trudne ćwiczenia, złożone grupowe procesy wymagające koncentracji i jest się bez przerwy pod czyjąś obserwacją, cały czas na maleńkiej przestrzeni – młodzi mężczyźni i młode kobiety. Których troszkę mniej. To bardzo obciążające, szczególnie gdy coś nie wychodzi. A zwykle nie wychodzi coś, kiedy ćwiczy się trudne procesy. Przy okazji, gdyby to komuś umknęło, ci mężczyźni są żołnierzami, nie projektantami mody na przykład. Kobiety także. Po kilku tygodniach mężczyźni stworzyli w sieci podwodnego okrętu plik, lub może aplikację, w której oceniali atrakcyjność członkiń załogi i opisywali, co by z nimi zrobili. Ten komputerowy zasób nazwany został listą gwałtu. Nie wiem przez kogo. Czy była to nazwa używana na pokładzie, czy tak nazwały to członkinie załogi, gdy wpadły na ślad tego pliku, czy może nazwę tę stworzyli dziennikarze, gdy się dowiedzieli o sprawie? Trudno powiedzieć. Dziś jednak pod taką nazwą plik ten funkcjonuje w publicznej dyskusji, przez co różnica między czynem a fantazją zostaje zatarta najmocniej, jak to możliwe. Historia tego pliku mogłaby być podobna jak na przykład historia facebooka, który też powstał z czegoś takiego. Face – book, czyli „książka twarzy” początkowo był uczelnianą aplikacją stworzoną przez chłopaków dla komentowania zdjęć koleżanek z akademika. I po prostu nieco go przerobiono. Powstał, ponieważ młodzi mężczyźni komentują między sobą atrakcyjność fizyczną kobiet, które widują, prawdopodobnie tak samo jak młode kobiety komentują między sobą atrakcyjność mężczyzn. Tak się przynajmniej działo jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, gdy kręcono serial Seks w wielkim mieście, który dosłownie roi się od takich kobiecych dyskusji. Tu jednak dyskutowali mężczyźni, marynarze floty wojennej na podwodnej łodzi. Nie doszło do niczego, prócz wpisów w tej aplikacji, a dokładnej ich treści za bardzo nie znamy. Wiemy jednak, że gdy jedna z członkiń załogi znalazła plik, złożyła donos. Który początkowo kapitan okrętu zlekceważył, uznając całą rzecz za wygłup. Stopniowo jednak nadano szeroki bieg sprawie i z czasem i kapitan i wielu innych wysoko postawionych dowódców amerykańskiej wojennej marynarki doczekało się degradacji. Na głowy członków załogi okrętu także posypały się srogie kary. Nie za gwałt i chyba nie za jego planowanie, ale za stworzenie pliku w którym wspólnie fantazjowali o koleżankach z podwodnego statku.

Zostawię to na razie bez komentarza, na ten bowiem przyjdzie czas później, gdy dojdziemy do etapu syntezy tych wszystkich historii. Tymczasem przejdźmy do drugiej sceny z publicznego życia. Joanna Scheuring-Wielgus, dawniej z Nowoczesnej, dziś z partii Wiosna, stała się bohaterką skandalu po tym, jak opublikowano w prasie wieść, że oddała do schroniska dwa swoje psy. Reakcja na tę wiadomość była bardzo żywiołowa i właściwie do dziś posłanka jest w internecie hejtowana. Próby tłumaczenia, że miała alergię, że zmieniła dom z ogrodem na mieszkanie, sprawa miała miejsce podczas jakichś jej zakrętów życiowych, zdaje się znała właścicielkę schroniska, a psy mają już nowego właściciela – wszystkie te wyjaśnienia nie tylko sytuacji nie polepszyły, ale zdaje się, że nawet jeszcze mocniej rozjuszyły komentatorów. Wielgus ma większy kłopot, niż by miał w tej sytuacji ktoś z drugiej strony politycznej sceny, bowiem przywiązanie do domowych zwierząt i bliska relacja z nimi jest nieodzowną częścią progresywnego społecznego modelu. Paradoksalnie to, co lewa strona wyśmiewa u Kaczyńskiego, czyli brak życia rodzinnego i przywiązanie do kotów, jest w pewnym sensie modelem realizowanym przez olbrzymią część stronników partii postępowych. Po tej stronie rodziny możesz nie mieć, bylebyś miał zwierzęta i je kochał. W tym miejscu muszę czytelników rozczarować. Ten artykuł nie będzie oceną Pani Scheuring-Wielgus, ani w sensie jej obrony, ani jej potępienia. Nie będzie też żadną próbą dodania do tej sprawy jakiejś nowej wiedzy. Z kilku oczywistych przyczyn. Po pierwsze, że to jest blog analizujący politykę i zjawiska kultury z psychoanalitycznej perspektywy, a nie blog moralistyczny. Po drugie, że żadna dla mnie rozkosz stać się sędzią brata mego, albo i bliźniej. Tego typu czynności dają swoją juissance, czyli mówiąc językiem ludzkim dziką satysfakcję linczów, kamienowań, walk plemiennych i wszelkich tego rodzaju ulubionych rozrywek ludzkości, to pisanie jednak nie ma być takiej satysfakcji narzędziem, a Wiedzy. Po trzecie wreszcie, że cóż ja ostatecznie wiem tutaj o faktach, prócz tego, że z mediów najbardziej cenię Radio Erewań. Szkoda czasu. Warto jednak wziąć tę historię jako obraz właśnie – pewien element zbiorowej wyobraźni, gdzie mamy oto historię (obojętne na ile prawdziwą) o lewicowej działaczce, o której wszyscy myśleli, że kocha zwierzęta, jak każda lewicowa działaczka kochać powinna, a ona nagle okazuje się, oddała. Czyli jaki z niej polityk, skoro oddała psa? Podkreślam – to nie moje. To zbiorowe, a ja tylko tu powtarzam, syntetyzując to zbiorowe zdanie w takim oto kształcie: jaki to polityk, który może oddać psa do schroniska? O to pytają dziś wyborcy i co ciekawe, pytają o coś takiego całkiem na poważnie. Wyborcy pytają, jak polityk może oddać psa do schroniska i wyborcy odpowiadają, że w żaden sposób. No nie może. I czynią to całkiem na serio.

Uprzedziwszy raz jeszcze, że wpis nie jest o Scheuring-Wielgus i uprzedziwszy, że komentarze potępiające bądź biorące w obronę tę realną osobę, tudzież rozważające jak dalece dotkliwa może być alergia będę natychmiast wywalał jako czysty off-topic przechodzę więc do trzeciego obrazu. Tym razem filmowy.

Czy pamiętacie Państwo serial House of Cards? W pierwszym odcinku już mamy tę okropną scenę. Główny bohater – genialny w pewnym sensie, lecz także absolutnie makiaweliczny polityk – wchodzi na sytuację w której samochód przejechał psa. I pies zdycha na jego oczach. Jest on i pies i jest ciemno. Co robi bohater? Robi coś, co dla nas wszystkich byłoby niewyobrażalne, jednak właśnie tego typu sceny dawały napęd temu serialowi i to właśnie ich etyczna dwuznaczność, ten szczególny niepokój z jakim widza miały pozostawiać, to właśnie sprawiało, że serial był tak popularny. Co więc on robi? Dusi psa. Rękami. Straszne. Choć z drugiej strony dusi psa, który i tak by ponoć już nie przeżył. Sam dokonuje jakby jego humanitarnego uśpienia. No ale straszne, na pewno byśmy tak nie zrobili. A on zrobił. Osobiście, rękami i realnie. Śmiało dokonał tak niewyobrażalnie dramatycznego moralnego wyboru i nie wahał się w tym ani chwili, po czym przeszedł od razu do tego, co było treścią jego życia. Do bycia politykiem. I w dalszej części filmu dowiadujemy się, że to to samo. Bo cały film jest już właściwie tylko do tej sceny dodatkiem. Jego główna myśl i cały dramatyzm polityki się całkowicie w tej scenie zawierają. Czemu zatem serial był popularny? Bo pokazywał o polityce taką prawdę, która była oczywistością dla ludzi w czasach dawniejszych, ale o której dziś już absolutnie nie chcemy nic wiedzieć.

Jakaż to prawda? Ano taka, że uprawiając politykę musisz czasem poświęcić Kurdów, żeby Turcja pozostała w NATO. Albo bronić Kurdów przed Turcją, biorąc na siebie ryzyko, że Turcja wejdzie w sojusz z Rosją i zaanektuje Grecję, przy bezsilnej bierności europejskich rządów. Musisz oddać narody wschodniej Europy we władanie psychopacie takiemu jak Stalin, żeby wojna światowa mogła się zakończyć, zamiast przeistoczyć się w konflikt jądrowy. Musisz wybrać, czy zbombardujesz Serbów, czy Bośniaków. Czy opowiesz się za Izraelem i przymkniesz oko na okropieństwa Strefy Gazy, czy opowiesz się za jego przeciwnikami i doprowadzisz do kolejnej wojny Jom-Kipur, tym razem być może z całkiem innym wynikiem. Musisz rozmawiać z Kim Dzong Unem i podawać mu rękę. Zrobić sobie z nim zdjęcie i się na zdjęciu uśmiechać. Musisz kupować czołgi i brać pod uwagę, że trzeba będzie ich użyć. Musisz bombardować państwo ISIS, żeby skończyły się rzezie, a później musisz instruować żołnierzy, by nie chwalili się zwycięstwem i nie epatowali zdjęciami z wyzwalania niewolników, by nie wywołać konfliktu w Europie między napływowymi muzułmanami a rdzenną ludnością.

Współczesna postępowość obiecuje, że politykę będzie można uprawiać inaczej. Że przestanie być ona walką na śmierć i życie, grą interesów, grą ambicji, częścią wiecznej wojny, a stanie się areną realizacji humanistycznych wartości, a nawet więcej, bo nie ma być ona areną do realizacji wartości stawiających w centrum człowieka, takiego człowieka jaki istnieje, tylko ma ona stać się areną realizacji wartości tworzących jakiegoś nowego człowieka. Który jeszcze nie istnieje, ale już jest w śmiałych społecznych projektach. Mój Boże... Jak dalece oderwana od rzeczywistości jest ta obietnica, można tylko pokazać na przykładzie, a idealnym przykładem jest opowieść o awanturze na podwodnym statku. Jak dalece oderwanym od realności trzeba być, żeby uwierzyć, że da się zamknąć młode kobiety i mężczyzn w takich warunkach na długie tygodnie i że do czegoś takiego nie dojdzie? W sensie – nie do gwałtu przecież – bo nikt nie miałby śmiałości twierdzić, że w stresie bojowym i po długich miesiącach izolacji musi tam zacząć dochodzić do gwałtów. Nie. W to nie wierzymy. Mowa o tym, że wierzy ktoś, iż nie dojdzie do napisania przez kogoś takiego pliku. Bo pamiętajmy, że to istnienie pliku komentującego (nie wiemy jakim językiem) atrakcyjność koleżanek było przyczyną szoku amerykańskiej admiralicji. To jeszcze mało. Jak dalece oderwanym od rzeczywistości trzeba być, żeby dać tak zbudowanemu zespołowi stos atomowy i rakiety wyposażone w głowice, by zespół z tak destabilizującym czynnikiem jak mieszana załoga w zupełnej izolacji i stresie miał te śmiercionośne zasoby w swej pieczy? Jest coś głęboko zadziwiającego w tym pomyśle – zamknąć takich mężczyzn – sprawnych fizycznie, rywalizacyjnie nastawionych, skłonnych do ryzyka samców wypełnionych testosteronem – z młodymi kobietami w ciasnej łodzi podwodnej na całe miesiące i oczekiwać.. Właściwie czego? Że to się nie zdarzy? Że zaczną wspólnie rozważać teorię gender? Że któregoś dnia po tych miesiącach izolacji nie oszaleją tam do tego stopnia, że nie zaczną do siebie strzelać wzajemnie, uruchamiając w końcu coś, czego na pewno uruchomić nie powinni? Ten pomysł jest tak dziwny, że aż każe zadawać pytanie, o co naprawdę tu chodzi. O stworzenie Nowego Człowieka? Nie wiemy. Nie ma kogo pytać. Wiemy tyle, że i tam nikt nie zapyta, bo nikt już w amerykańskiej armii nie ma dość odwagi, by przeciwstawić się otwarcie takim pomysłom i armia woli dać taki okręt podwodny z głowicami jądrowymi mieszanej załodze i zanurzyć go pod wodę na długi czas, niż ryzykować oskarżenia o seksizm, nieuchronne gdyby ktoś powiedział głośno i wprost o tym, co w sposób oczywisty musi tam się zdarzyć. Gwałt oby nie, ale nic dobrego na pewno. Publiczność całkiem poważnie bierze pod uwagę nie tylko to, że się nic nie zdarzy, że da się to zrobić, jakiegoś nowego człowieka pod tę wodę w tej łodzi zanurzyć, ale nawet bierze poważnie i to, że wprowadzenie takich mieszanych załóg może być środkiem do jakiejś głębokiej społecznej przemiany. Budowy świata, w którym takie łodzie podwodne w ogóle już przestaną być potrzebne. Oczywiste jest, że jedyne, czym to może się skończyć, to kompletny chaos i demoralizacja takiej armii i jej klęska w starciu z przeciwnikiem, który swoje okręty obsadza tak pragmatycznie, jak i pragmatycznie w innych sferach działa. Co oni by zrobili w tym okręcie w czasie wojny, gdyby z nikim się nie można było skontaktować i gdyby trzeba było z tym tematem tam siedzieć jeszcze przez pół roku, a na każdego przypadałoby pięć metrów sześciennych? Co po takim pół roku taka załoga by zrobiła, gdyby ją nagle wykrył chiński niszczyciel, że już przez litość nie wspomnę o irańskich śmigłowcach?

Może opowiedzieliby im o lepszym świecie, pełnym harmonii, który zbudowali przez miesiące tam pod wodą. Tymczasem tu na powierzchni obietnica tego „lepszego świata” może być wypowiadana tylko wtedy, kiedy milczy się na temat ludzkich głów zatkniętych na tyczki w państwie ISIS i może w tym niesamowitym milczeniu, jakie otacza pokonanie ISIS – największe militarne zwycięstwo Zachodu od wielu wielu lat, w milczeniu tym nie ma chęci uniknięcia konfliktów w europejskich krajach, ale jest w tym milczeniu pragnienie ocalenia tej iluzji o możliwości zbudowania nowego człowieka i nowego świata.

Ponieważ temat jest trudny, a wnioski nieoczywiste, chciałbym jak tylko można uniknąć nieporozumień, przez które cały wysiłek tego tu pisania poszedłby na marne. Nie twierdzę w żadnym miejscu, że polityk jest usprawiedliwiony postępując źle ze zwierzęciem. Nie twierdzę tego, gdyż nie jestem moralistą i nie moją jest rzeczą oceniać, kto i kiedy z czego jest usprawiedliwiony. Twierdzę jedynie, że świat w którym poważnie rozważamy kwalifikacje polityków na podstawie takich decyzji jest światem, w którym aby to robić musimy wypierać ze świadomości fakt, że politycy każdego dnia muszą robić rzeczy o wiele gorsze. Chyba, że w ogóle nie uprawiają polityki zagranicznej, a jedynie jakiś rodzaj wewnętrznego showmaństwa, nie związanego z załatwianiem jakichkolwiek realnych konfliktów. To, że właśnie takie tematy stają się elementem polityki świadczy o tym, że zapomnieliśmy kompletnie czym ona naprawdę jest, jakie tematy reguluje i jakimi środkami naprawdę to robi. Efektem tego może być tylko druzgocąca klęska. Ale faktem jest też, że zapomnieliśmy o tym właśnie dzięki temu, że to teoretycy tej strony nam to obiecywali. Twierdzili, i ciągle utrzymują, że da się uprawiać realną politykę – taką w której istnieje Turcja, NordStream2, państwo ISIS, katastrofa klimatyczna i nadciągające 30 milionów uchodźców, politykę w której istnieje dwa miliony chińskich żołnierzy – że da się taką politykę uprawiać nie dusząc psa, tak jak to uczynił bohater wspomnianego tu wyżej serialu. To infantylna wiara. Postępowy projekt społeczny tworzy fikcję nowego człowieka, która to fikcja na tyle jest wymagająca, że z czasem nawet twórcy tego projektu okazują się do tej wizji nie dorastać. Nie mogą dorastać, bo człowieka o którym opowiada ich projekt nie ma, tak jak nie ma żołnierzy zdolnych odbyć taki rejs, jakiego domaga się amerykańska admiralicja od tych kilkudziesięciu nieszczęsnych ofiar ideologicznego obłędu. Ofiar płci obojga.

Taki człowiek nie istnieje, więc nie są tacy także ci, którzy nadejście tego nowego człowieka obiecują i to okazuje się prędzej, czy później. W efekcie z tych, którzy wysyłali na szafot, z tych którzy mechanizm oceny i wykonania moralnych wyroków latami doskonalili nagle stają się ofiarami stworzonego przez siebie systemu i nagle to oni stają na szafocie. Tak rewolucja zjada własne dzieci i przykłady by można tu mnożyć.

Kilka dni temu obserwowałem dyskusję. Komentowano klip wyborczy Scheuring-Wielgus, nad którym obecnie znęcają się internauci. Już wtedy się komentatorom nie podobał, ale obiektem krytyki była raczej forma. Jeden z dyskutantów napisał, że w dzisiejszych czasach żeby klip wyborczy był dobrze odebrany, Wielgus powinna usiąść na czołgu i opowiedzieć, co konkretnie zamierza zrobić, kiedy przyjdzie tu 30 milionów klimatycznych uchodźców, albo przyjadą czołgi Putina, tak jak zajęły Krym. Nie napisano, że mówiąca ma obiecać wojnę. Wszak siedząc na czołgu można na przykład obiecać, że choćby nie 30, a i 300 milionów przyszło, ten oto czołg będzie ciągnikiem, który pomoże dowozić im wodę. Co zaś do czołgów Putina, w sumie nie wiem. Palikot mówił kiedyś, że by wpuścił. Tak czy siak domagano się opowieści o zderzeniu z realnym problemem. Elementem odpowiedzi było zdanie umieszczone na jej końcu, a brzmiało ono „czołg pominę”. Czołg pominę. Bez żadnej złośliwości dla tak odpowiadającej, ale „czołg pominę” jest kwintesencją odrealnienia współczesnego świata. Pominięty czołg wraca w postaci psów, niczym jungowski Cień.

Na zdjęciu fotos z przedstawienia Teatru Narodowego pt. Śmierć Dantona w reżyserii Barbary Wysockiej. To właśnie Dantonowi przypisuje się zdanie, że rewolucja pożera własne dzieci. Danton znał się na tym, był bowiem jednym z francuskich rewolucjonistów, zanim go, podobnie jak Robespierre’a, także nie zgilotynowano. Musiał też na własne oczy widzieć to, co na chwilę przed śmiercią wyrabiali zamknięci razem mężczyźni i kobiety, a czego artystyczny obraz widać tu na scenie. Podczas procesu Dantona jego obrona była tak dobra, że gdy go już zgilotynowano rada rewolucyjna postanowiła wyłączać możliwość obrony ze wszystkich następnych procesów.

 paweldrozdziak.files


◀ Porozmawiajmy o cenie pietruszki ◀ ► O niemożności znalezienia kogokolwiek mądrego w tym wszystkim ►


Komentarze

[foto]
1. Wszystko prawdaArkadiusz • 2019-05-24

Można też powiedzieć, że nie dorastamy do ideałów, które głosimy, które chcielibyśmy narzucić innym. Piszę "my", bo dotyczy to oczywiście wszystkich lub prawie wszystkich ludzi. Człowiek jest szalenie skomplikowany, niekonsekwentny, w ciągłym procesie, a politycy czy celebryci mają pod tym względem już całkiem przerąbane (nie to żebym im jakoś specjalnie współczuł) - bo są na ciągłym widoku i wystarczy chwila słabości, czasami nawet sprzed wielu lat, i okazują się dla ludu hipokrytami. Ale zwykle okazuje się, że to przeciwnicy wyrażają oburzenie, a wyznawcy jakoś jednak usprawiedliwiają, inaczej polityka (i każda inna działalność publiczna) nie miałaby racji bytu. Przyjmujemy więc do wiadomości, że człowiek miewa swoje słabości i to nie powód by przerzucać sympatię na inną partię czy zmieniać religię.
2. Nie do końcaNN#10705 • 2019-05-26

Kultura się zmienia i jest różna w różnych miejscach świata. Polega z grubsza na gazie i hamulcu. Człowiek nie takich rzeczy jest się w stanie wyrzec jak seks, jeśli mu zależy, bo norma jest w tej kwestii restrykcyjna, a jej nieprzestrzeganie grozi np. ostracyzmem. Niektórzy ludzie kończynę by sobie odrąbali, gdyby tak ich urabiano od dzieciństwa. Dlatego statek podwodny jest tylko przykładem, że od mężczyzn w tej kulturze niczego nie wymagano, a teraz zaczęto wymagać samoograniczenia, jak kiedyś od kobiet, by nie siedziały okrakiem przy ludziach lub, by dusiły się w gorsetach. Tak jak w wielu miejscach muszą ukrywać miesiączkę, co przecież jest tak samo już nawet nie instynktem, a czystą biologią i można by w innym miejscu świata ubolewać, że-pogłupieli ludzie, że takie naturalne kwestie usiłują wypierać i myśleć, że jak nie widzą, to raz w miesiącu nie poleci, skoro to niemożliwe. No, a jednak ludzie na to wpadają. Dziś w kulturze zachodniej nastał wspaniały czas, że albo umiesz się dopasować i swój testosteron kontrolować na łodzi, albo spadaj do domku z ogródkiem i się na takie łodzie nie pchaj. Proste. Można też zawsze do tego ISIS. I tak jak przedmówca-ideał nie jest czymś co ulega zrealizowaniu, jest marzeniem, dążeniem. Nikt chyba nie twierdził inaczej. 

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

Do not feed AI...
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.

Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.
X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)