zdjęcie Autora

11 marca 2020

Paweł Droździak

Serial: Psychologia i polityka
Epidemia w Summerhill
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

◀ Marsz 1000 tóg – o takich chwilach, kiedy trzeba działać w sposób szczególny ◀ ► Das Ding ►

Oryginalnie pod tym samym tytułem z tą samą datą w blogu Autora. W Tarace za uprzejmą zgodą.

Rozmowa o sprawach konkretnych może odbywać się w psychoanalizie, o ile w gruncie rzeczy pozostanie ona jedynie pretekstem do omawiania tego, co za nimi stoi. Tak też i na psychopolitycznym blogu omawianie konkretnych tematów, jak choćby cena pietruszki, czy ostatnio koronawirus nie służy przecież temu, by rozmawiać o koronawirusie, pietruszce, energii jądrowej czy gospodarce śmieciami. Cały czas nie traćmy z oczu najważniejszego – co mianowicie stoi za przedziwnymi zjawiskami, niepojętymi procesami decyzyjnymi i zadziwiającymi systemami irracjonalnych przekonań które przy okazji tych tematów się ujawniają. Jakież to podstawowe mentalne tendencje się przy ich okazji nam pokazują? Jeśli więc przyglądamy się ludziom, którzy pakują kilogram plastikowych opakowań w jedną papierową torbę – nie jest to post o gospodarce opakowaniami. Jeśli przyglądamy się organizacjom ekologicznym które domagają się rezygnacji ze słomek w Europie, a jednocześnie milczą o tym, że setki tysięcy ton śmieci każdego dnia wpada do oceanów za pośrednictwem azjatyckich i afrykańskich rzek – nie jest to post o śmieciach ani o oceanach. Jeśli przyglądamy się ekologom, którzy tego samego dnia protestują przeciw emisji dwutlenku węgla a następnego dnia domagają się zamykania elektrowni jądrowych, jedynych które tego dwutlenku nie emitują – nie jest to post o ekologii  i energetyce. I podobnie jeśli wspominamy o koronawirusie i obserwujemy rządy państw, które nie stosują żadnej spójnej polityki, a jednocześnie zasypują obywateli milionami komunikatów o zagrożeniu i radami w rodzaju „noście rękawiczki z lateksu i kichajcie w łokieć” – nie jest to post o koronawirusie.

Wszystkie te posty są o tym samym i jedynym, o czym w ogóle rozmawiać warto i mam głęboką nadzieję, że to się tutaj udaje w czytelności jako tako utrzymać. Skoro się to zaznaczyło, wróćmy do naszej choroby.

Koronawirus. Jedyne państwa, które podjęły jakiekolwiek skuteczne działania, to Chiny i Izrael. Chiny już obserwują dobre efekty swoich decyzji, Izrael odnotuje je za moment. Jakież to decyzje? Oczywiste. Ścisły kordon sanitarny i izolacja. Chcesz człowieku podróżować, ale nie możesz. Nie możesz nie dlatego, że ci odradzono, ale nie możesz gdyż zostało to zakazane. Rząd zakazał. Zabronił. Uniemożliwił niezależnie od tego co kto o tym sądzi prywatnie, gdyż tak właśnie rząd, jako rząd – zdecydował. I obowiązuje to także te osoby, które na to osobistej nie wyraziły zgody. Czy możemy wyobrazić sobie rzecz tak niebywałą?

W Izraelu ma to póki co formę łagodniejszą. Każdy kto przyjeżdża ma natychmiast dwa tygodnie kwarantanny, ale ponieważ jest tam ciepło a wciąż uważa się, że ciepło cokolwiek pomaga, ciągle jeszcze wolno w ogóle przyjeżdżać. Niemniej nikt kwarantanny nie doradza, nie sugeruje, nie daje do zrozumienia aby ją roztropnie rozważyć i nie zostawia niczego prywatnej decyzji, wolności wyboru itd. Nie. Najzwyczajniej w świecie wprowadzono autorytatywnie i ostatecznie zakaz.

Podobnie jest w Chinach. Nikt obywateli nie poucza ustami „ekspertów” takiego czy innego portalu, czy innej śniadaniowej telewizji, tylko po prostu zebrała się grupa ekspertów rządowych, ustaliła co ma nastąpić i to nastąpiło, gdyż to po prostu odgórnie nakazano.

Jasna rzecz, że nic innego nie ma prawa działać. Jak świat światem takie właśnie postępowanie ludzkość przyjmowała w czasach zarazy i tylko dzięki temu jesteśmy tu gdzie jesteśmy, bo by nas inaczej po prostu nie było. Okazuje się jednak, że w czasach dzisiejszych nie jest możliwe to, co byłoby możliwe bez problemu nawet jeszcze 50 lat temu. Co się stało?

Niektórzy winią tu turbokapitalizm i jego łapczywość, tudzież zmuszanie każdego do ciągłej nadaktywności. Nie można zrobić kordonów, bo firmy międzynarodowe nie mogąc poruszać się swobodnie po całej planecie odnotują spadki i pękną finansowe bańki, od których nasze życie w całości przyssane do płatniczych naszych terminali zależy. Jak polecą akcje, to za chwilę karty kredytowe mogą przestać działać, a to jest o krok od tragedii. Coś w tym jest. Wydaje się, że ludzkość od dawna już marzyła o zbiorowym urlopie. O tym, by nadszedł jakiś czynnik, który zatrzyma obłąkańczą nadaktywność korporacyjną i turystyczną, sportową i rozrywkową, to maniakalne zbieranie doświadczeń bez chwili czasu na ich przetworzenie, klikanie po stronach raz po raz, scrollowanie turystycznych lotów w każde możliwe miejsce, gdzie zostało jeszcze coś do zadeptania, gorączkowe poszukiwanie „co by tu jeszcze można wyszukać” na AliExpressie – jakąż to jeszcze potrzebę można by zmyślić, by ją następnie spełnić kosztem kolejnego jakiegoś kredytu i kolejnych nadgodzin i ruchu, ruchu, ruchu w nieskończoność. No tak. Ludzkość podświadomie od dawna mogła mieć ochotę na urlop. Pamiętamy jeszcze dyskusje o handlu w niedzielę? O wolnym wyborze, całe to „kupuję kiedy chcę” deklarowane przez faceta, który pojechał do Niemiec udowodnić przed kamerami, że tam sklepy w niedziele pracują, a wyszło, że się wybrał po to tylko by przed kamerami pocałować klamkę?

Los mówił tu rzecz oczywistą. Niech ktoś zakaże wreszcie tego handlu w niedzielę, bo się sami nie zdołamy w tym obłędzie zatrzymać pewni, że inni się nie zatrzymają i wyprzedzą nas. Łudzimy się, że coś tu od nas zależy, podczas gdy w oczywisty sposób jest to kompulsja i uzależnienie, a nie żaden wybór. Wolny wybór, a właściwie jego pozór, prowadzi tu jedynie do wzajemnego się prześcigania w aktywności 24/7, więc niech ktoś zakaże. I wtedy – zatrzymani siłą powierzgamy trochę, powysyłamy parę protestacyjnych memów, ale w końcu jednak uspokoimy się i odpoczniemy. Z dzieckiem pójdziemy do parku, zamiast znów do sklepu kupować albo sprzedawać. Wbrew wolnej woli, ale jednak dla dobra. Czyż nie jest to największe ze współczesnych tabu?

Nie tak dawno opublikował ktoś książkę o wychowaniu dzieci, w której popełniono największą nieostrożność, jaką w czasach dzisiejszych człowiek popełnić może. Mniejsza o szczegóły, ważna jest istota sprawy i przejdźmy do niej od razu. W książce znalazła się między wierszami sugestia, nie jestem pewien czy uświadamiana nawet przez samą autorkę, czy może tak po prostu jej się samo wypsło, w każdym razie sugestia taka oto, że relacja między rodzicem a dzieckiem nie wyraża się całkowicie w więzi i bliskości i tylko i absolutnie wyłącznie w nich i tylko w nich jednych i koniec i zero czegokolwiek innego po przecinku, tylko że jest w relacji między rodzicem i dzieckiem jeden jeszcze element. Choćby najsłabszy, ale jest. Wyparty, precz przegnany przez współczesność i zakazany do mówienia i myślenia, a jednak powracający niczym słowiańskie bóstwa, co powracają wygnane z ludowej religii pod postacią ludowych przesądów jako wampiry i inne leśne straszne stwory. Cóż to za element tej rodzicielskiej relacji? Hierarchia. Że to rodzic rządzi. To on jednak decyduje ostatecznie. To on jest rodzicem a dziecko jest dzieckiem. Jeśli dziecko płacze bo nie wie, za małe jest jeszcze i nie wie, że się już musi spać położyć i jest rozkapryszone i płaczliwe, bo jest zmęczone niczym korpoludek w ósmej w tym miesiącu delegacji w hotelu o trzeciej nad ranem na Tik Toku, to je rodzic musi położyć i ono – przytrzymane przez chwilę jakkolwiek i uspokajane przez ten moment jednak wbrew swemu „wolnemu wyborowi” jednak się za moment uspokoi i zaśnie. Choćby to trwało mgnienie oka i formę miało najdelikatniejszą, samo to zatrzymanie nie oparte na tłumaczeniu, dyskutowaniu i samosterowności dziecka, ale właśnie w jakikolwiek sposób narzucone – samo to zatrzymanie jest kwintesencją tego, co współcześnie przerażające. Że czasem ktoś musi zdecydować i że czasem ktoś wie lepiej. O matkoboska. O chrystepanie. Ale jednak. Nie podobało się to, oj nie spodobało i zdaje się, że autorkę zamordowano czy też może osadzono w jakimś współczesnym tower celem tortur i długiej reedukacji. Książki cały nakład zostanie publicznie spalony.

Nie chciałbym tu wchodzić w dyskusje na temat samego tego dzieła. Współcześnie rozmowa o tym, co kto miał na myśli czy co chciał powiedzieć mówiąc to czy owo nie może się już odbywać, psychotyzacja języka zaszła już bowiem tak daleko, że możliwa jest jedynie absolutna dosłowność, a wszystko, co poza nią wychodzi, jest prędzej czy później dowodem zbrodni, bo właścicielem sensu komunikatu jest niepodzielnie już dzisiaj odbiorca. Tego mi proszę oszczędzić, byśmy tu cokolwiek odkodowywali prosząc odbiorcę, by zrezygnował na chwilę z władzy ustalania, co miał nadawca na myśli. Nie dam rady. Prosi o to Państwa pokorny bloger. Żeby nie.

Bo też nie o tym tu mowa. Mowa tu o tym, że wygnanie precz tej części życia i wiedzy o życiu, która mówi, że czasem musi ktoś zdecydować, to to wygnanie precz ma swoje skutki zarówno w wymiarze indywidualnym jak i społecznym. W indywidualnym ma takie, że jeśli opiekun nigdy nie zajmuje pozycji wiedzy, a zawsze tylko równorzędną, to dziecko nie doświadcza nigdy tego, że jest zawierane przez cokolwiek większego. Co na zdrowy rozum skutkować powinno kompulsywną nadaktywnością, tudzież drobiazgowo obsesyjnymi próbami kontrolowania rzeczy których się nie da kontrolować. Na przykład próbami kontrolowania tego, co się zjada.

A w wymiarze społecznym? Jeśli rząd jest niczym innym niż primadonną w konkursie piękności, a cały naród to jury tegoż konkursu, to cóż to powoduje? Nie wierzmy całkiem przecież bezpodstawnym plotkom o tym, do jakich potajemnych układów czasem dojść może między członkami takiego jury a występującymi, choć łatwo dziś o tym pomyśleć gdy się widzi ten co cztery lata żenujący festiwal przekupstwa. Ale są i skutki poważniejsze. Czy koronawirus jest naprawdę groźny, tego ja nie wiem, gdyż do tego trzeba pewnie być wirusologiem. Ale widzimy generalnie, że jeśli naprawdę zaczyna dziać się coś poważnego, lub zaczyna dziać się coś co choć trochę na poważne wygląda, to taki „demokratyczny” rząd-primadonna nie jest w stanie podjąć jakichkolwiek konstruktywnych działań. Bo każde z nich zawierałoby element przymusowości, to zaś od dawna jest tabu. Cóż to powoduje? Że publiczność zaczyna zachowywać się zarazem nadaktywnie i obsesyjnie, usiłując na własną rękę uzupełnić to, czego jest deficyt – tak jak to robi dziecko rodzica, który pozycji rodzica obawia się zająć. Co staje się zatem problemem? Dotykanie twarzy, kichanie w łokieć, zbliżanie się.. . Obsesyjność i nadaktywność zarazem.

Czy to się zmieni? Trudno powiedzieć. Z pewnością jednak warto obserwować rozwój wypadków. Jedno jest pewne – ludzkości przyda się urlop.

Na obrazku okładka książki Juliusza Verne pt. Dwa lata wakacji. To pierwowzór Władcy much Williama Goldinga. W jednej i drugiej książce mamy to samo – grupa dzieci na bezludnej wyspie. Tylko finał odmienny. O ile u Goldinga mieliśmy ponurą, freudowską wizję tego, co może stać się z dziećmi, których nikt nie próbuje wychowywać, o tyle w przedfreudowskich czasach Juliusza Verne, kiedy wierzono jeszcze w postęp nauki i przewagę sfery poznawczej nad emocjonalną i nieświadomą, grupa dzieci zostawionych sama sobie radzi sobie doskonale i buduje na wyspie wzorcową amerykańską demokrację.


◀ Marsz 1000 tóg – o takich chwilach, kiedy trzeba działać w sposób szczególny ◀ ► Das Ding ►


Komentarze

1. Wiele lat wakacjiYoung & Fraud • 2020-03-18

"Władcy much" nie czytałem. "Dwa lata wakacji" kilka razy w dzieciństwie. Pamiętam z książki dwie rzeczy : że mi się podobała organizacja tych porządnych chłopaków - młodych mężczyzn w zasadzie (w przeciwieństwie do smutnych i lepkich od nadmiaru niesmacznego miodku "Lipniaków" Bobińskiej). W mojej rodziniebrakowało zdrowej hierarchii, granic. Terror, chaos, gordyjskie węzły nierozpoznanych emocji i wartości nie do rozplątania. A przeciąć brak odwagi. Albo brzytwy. Druga rzecz to była ta kropla brandy, którą chłopcy zaprawiali manierkę z wodą zamiast wypić w jedną noc wszystko a wodę zostawić na kaca. 

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

Do not feed AI...
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.

Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.
X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)