zdjęcie Autora

13 kwietnia 2020

Mieczysław Dyna

Julian, czyli stracona szansa Imperium
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

Kategoria: Historia i współczesność
Tematy/tagi: historiapolitykaRzymwojna

Prolog

26 czerwca 363 r. n.e., dolina Maranga, północno-wschodni brzeg rzeki Tygrys, Imperium perskie (dzisiejszy Irak). Po odstąpieniu od oblężenia Ktezyfontu wojska rzymskie są nękane atakami podjazdowymi Persów. Cesarz dowiaduje się o kolejnym uderzeniu…

(…)Poruszony do żywego tą druzgocąca wiadomością, nie myśląc o przywdzianiu zbroi, wśród zamieszania chwycił jedynie tarczę i popędził na pomoc tylnej straży.(…) Nie zważając na własne bezpieczeństwo szybko starał się przywrócić porządek(…) Julian zapomniał o wszelkiej ostrożności: wysoko wzniesionymi rękoma, krzycząc, wskazywał wyraźnie, że wrogowie rozbiegli się w trwodze, czym wzbudzał gniew ścigających [legionistów]. Sam odważnie rzucał się w wir walk. Żołnierze jego białej straży przybocznej, których rozproszył strach, wołali na niego z różnych stron, aby odsunął się od tłumu uciekających wrogów, niby od dachu grożącego zawaleniem. I nagle – włócznia jeźdźca, nie wiadomo skąd rzucona, drasnęła skórę na ramieniu cesarza, przebiła żebra i głęboko utkwiła w wątrobie. Kiedy prawą ręką usiłował ją wydobyć, poczuł, że ostre z obu stron żelazo, przecięło mu ścięgna palców. Spadł z konia, a obecni przy nim szybko podbiegli i zanieśli go do obozu, gdzie został otoczony opieką lekarską.”[1]

Wstęp

Cofnijmy się jednak o osiem lat, do roku 355 n. e. Julian zostaje obwołany cezarem (współrządcą Imperium) przez cesarza Konstancjusza II, swojego wuja, który to rok wcześniej, nakazał zabić Konstancjusza Gallusa (cezara), przyrodniego brata Juliana. Konstancjusz II odrywa Juliana od Akademii Ateńskiej, aby następnie wysłać go do zdestabilizowanej Galii celem ogarnięcia sytuacji w regionie (wysłał go na stracenie). Mijają dwa lata, Julian mający być zwykłą marionetką władcy, staje się sprawnym administratorem i dobrym dowódcą, a w 357 roku wypiera Germanów za Ren. Następnie sprawnie zarządza terytorium, zwycięsko walczy z Frankami oraz zostaje obwołany przez wojsko nowym Cesarzem (uzurpatorem). Julian włada samodzielnie Galią. Wojna domowa jest blisko... – jest to temat na tyle szeroki, iż nierealny streszczenia, nie wypadając z kontekstu[2]. Mordy, zdrady, rewolty i destabilizacja regionów była niemal codziennością w zdestabilizowanym Zachodnim Imperium Rzymskim. Tak wiec, wojna domowa była pewna, tymczasem 3 listopada 361 r. Konstancjusz II umiera. Na łożu śmierci władzę nakazuje oddać swojemu obecnemu wrogowi, Julianowi. Do konfrontacji obu władców nie dochodzi. Mamy więc koniec 361 roku. Julian idąc na czele swoich wojsk przez Trację wkracza do Konstantynopola. Uczestniczy w chrześcijańskim pogrzebie swojego poprzednika, pozwala pochować go z honorami. Komentuje śmierć oponenta następująco: „Człowiek ten był moim przyjacielem i krewnym. Kiedy zaś zamiast przyjaźni wybrał nienawiść, bogowie rozstrzygnęli konflikt”. Wraz z końcem 361 roku staje się władcą Imperium oraz rozpoczyna swój projekt reform państwa, szeroki program społeczno-ekonomiczny zmian w Imperium. Wprowadza liczne ulgi podatkowe, reformuje cały dwór cesarski, wyrzucając z niego „próżniaczych darmozjadów” nadużywających władzy dla własnych korzyści materialnych. W ciągu kilku miesięcy, nowy władca, rezydując w Konstantynopolu, dokonuje bardzo wiele, głównie w zakresie polityki wewnętrznej.

Jakie wyglądał wtedy świat? Chrześcijaństwo od pół wieku wiodło prym wśród religii. Przez cały IV wiek, zanim ustanowiono oficjalnie pięć wielkich patriarchatów: Rzym, Aleksandria, Konstantynopol, Antiochia, Jerozolima, biskupi zwalczali się między sobą zajadle w licznych sporach. Kulty tradycyjne powoli zanikały, religią państwową było chrześcijaństwo. Tymczasem Julian nakazał na mocy dekretów otworzyć świątynie i przywrócić ofiary oraz kult bogów. Nakazał zaprosić na narady biskupów chrześcijańskich i po obywatelsku ich napomniał, aby zaprzestali sporów między sobą i każdy bez przeszkód służył wyznawanej przez siebie religii. Ammianus Marcellinus, ostatni wielki historyk końca antyku, żołnierz rzymski, erudyta, uczestnik wyprawy na Persję Juliana (którą spisał, a dzięki temu, że znajdował się w orszaku władcy, zachowała się z tyloma szczegółami), twierdził w drugiej połowie IV wieku, iż „(…) żadne dzikie zwierzęta nie są tak wrogie dla ludzi, jak zwykle wrodzy są nawzajem dla siebie chrześcijanie”[3].

Marsz na wschód i Antiochia

Julian wyruszył z Konstantynopola do Syrii, przemierzył po drodze Azję Mniejszą. Uczestniczył w pielgrzymce do świątyni pradawnej bogini Cybeli (gr. Kybele, zwanej Wielką Matką Bogów) w Pasynuncie. Na początku wiosny kalendarzowej 22 marca, odbyły się tam uroczystości, w których opłakiwano śmierć Attysa, towarzysza bogini. W dwa dni później, radowano się z powodu jego zmartwychwstania. Następnie w Ancyrze władca był zajęty przez jakiś czas sądownictwem, kolejno poprzez Cylicję, wkroczył do Syrii, gdzie osiadł na dłużej w Antiochii. Stało się to dnia 16 lipca 362 r. n.e. – miasto w tamtym okresie pogrążone było w żałobie. Kobiety podczas corocznego święta, opłakiwały śmierć Adonisa, towarzysza Astarte. Za parę dni radowano się z jego zmartwychwstania. Julian oddał się w mieście sprawom administracyjno-sądowym, miał bardzo dużo pracy. Umorzył część zaległych podatków gminy. Mieszkańcy oczekiwali od niego, że zapanuje nad szalejącym skokiem cen żywności. Konstancjusz II opróżnił lokalne magazyny, zaopatrując swoje wojska w żywność z owego regionu. Bogacze i kupcy mieli pełne spichlerze i czekali na jeszcze większy wzrost cen żywności, tymczasem biedota oraz zwykli obywatele dopominali się o pomoc. Julian nadzorował sprawy administracyjne całego regionu, będąc sprawiedliwym w osądach wobec wszystkich grup społecznych. Pisał edykty wzywające do pokoju, między chrześcijanami a wyznawcami kultów tradycyjnych. Polityka, jaką prowadził, była liberalna i sprawiedliwa. Temat jest bardzo szeroki jednak i nie będę go kontynuował. Przejdźmy do opisu charakteru Juliana, jakim go widział Ammianus:

Julian był mężem rzeczywiście godnym zaliczenia w poczet bohaterów. Wyróżnił się bowiem sławom własnych czynów i wrodzonym majestatem. Skoro istnieją – jak to określają mędrcy – cztery cnoty kardynalne: umiarkowanie, roztropność, sprawiedliwość i męstwo, a do nich dochodzą inne, bardziej zewnętrzne, jak: znajomość sztuki wojennej, prestiż, powodzenia i szczodrobliwość, to on z żarliwą gorliwością pielęgnował je zarówno wszystkie razem, jak i każdą z osobna."[4].

Julian był człowiekiem wykształconym, wyznawcą bogów i zwolennikiem filozofów; szczególnie bliska mu była filozofia neoplatoników: Plotyna i Jamblicha. Żył surowo i zdyscyplinowanie. Dniami poświęcał się sprawom Cesarstwa, a nocami czytał liczne książki. Na wojnie, w dzień, przebywał z legionistami i jadł jak oni, spał krótko, gdyż nocami również czytał literaturę ze swojej biblioteki. Po stracie żony, podobno nigdy już nie oddał się rozkoszom zmysłowym, co było prawdopodobne[5]. Jadł skromnie i żył skromnie, co niezmiernie dziwiło jego towarzyszy. Świadectwem prawości jego charakteru były także dzieła, jakie pozostawił, m.in. listy.

Nasuwa się pytanie, co wyznawał Julian, jak i tradycyjni Rzymianie żyjący w IV w.? Wierzyli w jedno bóstwo niebiańskie, numen caeleste, które swa potęgą ogarniało losy wszechświata i człowieka. Swoją wolę objawiało w przepowiedniach, różnych znakach i wróżbach. Bóstwo niebiańskie działało w poszczególnym człowieku poprzez jego geniusz (genius) czyli ducha opiekuńczego. Owe znaki i wróżby, do których przywiązywał  ogromną wagę, stały się niestety słabością Juliana.

Wyprawa na Persję

Julian przygotowując się do wyprawy, która nie uzyskała poparcia w kręgach politycznych Rzymu, radzi się wyroczni oraz uskutecznia haruspicynę (wieszczbiarstwo z wnętrzności zwierzęcych) i augurie (wróżenie z lotu ptaków). Sam naoczny świadek wyprawy i zwolennik cesarza, wcześniej wspomniany Ammianus, uważał, że Julian zbyt często skraplał ołtarze ofiarami krwi zwierząt, niekiedy poświęcał setkę byków (hekatomba), inne bydło lub ptaki. Żołnierzy, którzy objadali się prostacko przy okolicznościach uczt ofiarnych, potrafił srogo karać. Cesarz, można rzec, miał nadmierne upodobanie do tego typu praktyk, był żądny wiedzy o przyszłości, którą potencjalnie mógł otrzymać dzięki dywinacjom. Nakazał również otworzyć kastalijskie źródło (Castalius Fons) w Dafne koło Antiochii, które cesarz Hadrian ponad 200 lat wcześniej rozkazał zatarasować z obawy, aby potencjalni spiskowcy nie sięgali tam rad, jak przejąć władze w państwie. Julian chciał za wszelką cenę poznać przyszłe losy, nawet za pomocą wieszczych wód[6]. Przed wyprawą, w dniu świątecznym wszedł na górę Kasjon, aby złożyć ofiarę Jowiszowi[7].

Przenieśmy się do 5 marca 363 r. n.e. kiedy to cesarz na czele wojska opuszcza Antiochię. Rzymianie nie byli skorzy do wojny, obawiali się kosztów ekonomiczno-finansowych. Persowie chcieli pertraktować. Imperium Sasanidów władał w tym czasie Szapur II, zdolny polityk, dobry władca, któremu cztery lata wcześniej w 359 roku udało się zdobyć dominację w regionie, dzięki zdobyciu po 73 dniach oblężenia Amidy, potężnej twierdzy należącej do Rzymu (dzisiejsza wschodnia Turcja). Julian chciał odzyskać hegemonię w regionie, pomścić porażkę, a także zdobyć przydomek „Partyjski”.

10 marca władca stanął w Hierapolis, gdzie wyznawano boginię Atargatis, następnie przekroczył Eufrat i 22 marca w Karrach dokonał przegrupowania armii. Wojsko liczyło około 65 tysięcy ludzi. 20 tysięczny korpus wyruszył na północny wschód celem ubezpieczania tamtych terytoriów. Cesarz wraz z resztą armii wyruszył na południe, nad dolny Eufrat. Rzeką płynęła tysięczna flota z zaopatrzeniem i ubezpieczeniem armii. 27 marca, kiedy w Rzymie odbywają się święta Matki Bogów (kult Matki Bogów sprawowano corocznie 22-27 marca, miał charakter magiczno-mistyczny (Megalensia), a powóz z jej posągiem był obmywany w rzece Almonie, dziś Acquataccia), władca w ten dzień złożył ofiary[8].

1 kwietnia w okolicach Kirkezjum, przeprawił się mostem pontonowym przez rzekę, po czym most spalono. Julian uważał, że Cesarstwo Rzymskie, niegdyś niezmiernie bogate, stało się biedne przez tych, którzy złotem kupowali pokój u barbarzyńców, byle by zachować swe majątki. Sam zamierzał, jako cesarz, spełniać swoje wszystkie obowiązki skrupulatnie do końca życia. Jako jednostka, za najważniejsze uważał kształcenie ducha, przyznał się do dobrowolnego ubóstwa, niebezpieczeństwem pogardzał, gdyż jak twierdził, życie mogła mu zabrać byle gorączka. Zaświadczał żołnierzy w swych mowach, iż przy pomocy „bóstwa wiecznego”, będzie przy nich wszędzie, jako dowódca naczelny, jako żołnierz pierwszej linii, jako jeździec wiedziony szczęśliwą gwiazdą[9]. Takie zwroty zawarł 32 letni władca, zachęcając swoje wojsko do marszu. Odziały weszły głęboko w ziemie wroga, odnosząc liczne zwycięstwa. Persowie unikali bezpośrednich konfrontacji, łupem padały kolejne twierdze.

Persja była terenem ciężkim do zdobycia: liczne kanały, zbiorniki wodne, twierdze, doliny, strażnice wojskowe, wzgórza, gaje, pola, kraj ludny, a obywatele już od stuleci byli wyćwiczeni w sztuce wojskowej. Gdy legiony przemierzały owe tereny, zapewne napotykały na ropę naftową (naphtha); jak pisał Ammianus: rodzaj lepkiej smoły drzewnej (picea). Gdy mały ptak usiądzie na niej, topi się, niezdolny do lotu, ginie bez śladu, a gdy ten rodzaj cieczy zacznie się palić, nic nie jest w stanie go ugasić poza piaskiem[10]. Musiały to być częste widoki dla maszerujących wojsk: szczeliny w ziemi, z których wydobywają się liczne śmiercionośne wyziewy. Persowie unikali konfrontacji, ograniczali się do walk partyzanckich, wciągając Rzymian głęboko w swoje terytorium, gdyż byli świadomi, że szanse w otwartym polu, mają nikłe. 14 kwietnia wojska wkroczyły do Asyrii, przyjęły kapitulacje twierdzy Anata nad Eufratem i spaliły ją. Następnie zdobyto kilka następnych warowni oraz miasto Pirisabore.

13 maja po ciężkich walkach zdobyto Maozamalach, podkopując się pod jedną z wież, i miasto zrównano z ziemią. Kampanii towarzyszyły liczne „znaki”, które władca interpretował na swój sposób. Etruskim haruspikom, którzy towarzyszyli innym tłumaczom wieszczych znaków, nie dawano wiary, gdyż często starali się odwieźć władcę od marszu. W interpretacji znaków korzystano z księgi przepowiedni wojennych. Dywinacją przeciwstawiali się filozofowie, uważając rozsądek za najlepszego przewodnika. Przykładowymi pobocznymi „znakami” podczas kampanii były: zawalenie się mostu pontonowego, śmierć żołnierza razem z dwoma końmi od uderzenia pioruna, atak kolki brzusznej u konia władcy o imieniu „Babilończyk” oraz porozrzucanie ozdób, które cesarz zinterpretował jako „upadek Babilonu”.

Po licznych perypetiach wojsko dostało się pod stołeczny Ktezyfont i zaczęto rozważać jego zdobycie. Julian podczas kampanii brał udział w licznych potyczkach. Do bezpośredniej konfrontacji z Szapurem II do tej pory nie doszło. Zastanawiano się, gdzie obecnie przebywał perski władca. Jak dalej postąpić? Po naradzie wojskowej, Julian daje się odwieść od oblężenia Ktezyfontu. Uważano, że byłoby to zbyt ryzykowne. Okręty nie dały rady płynąć pod prąd rzeki. Nakazano je spalić. Około kilkunastu tysięcy ludzi, zajmujących się holowaniem okrętów dołączyło do regularnej armii. Persowie spalili trawy i plony, czyli zastosowali taktykę spalonej ziemi. Zaczęło brakować paszy dla rzymskich koni. Na ziemiach spalonych żarem pojawiało się mnóstwo much i komarów, będących plagą dla wojska. W obliczu tych faktów, pojawiły się dwie koncepcje drogi powrotnej: pierwsza mówiąca o powrocie tą samą drogą, druga (której orędownikiem był Julian) mówiąca o przemieszeniu się u podnóża gór i spustoszeniu znienacka miasta Kordueny. Rozsądek nie podpowiadał nic. Rozstawiono zatem ołtarze ofiarne, i poradzono się bogów. Z wnętrzności zwierząt wynikało, że żadna z tych koncepcji się nie powiedzie. W dniu 16 czerwca zarządzono oficjalny odwrót z wyprawy, odwrót spod Ktezyfontu. Podanie tej daty przez Ammianusa świadczy, że była ważna. Postanowiono ruszyć w górę rzeki Tygrys i połączyć się z 20 tysięcznym garnizonem wysłanym na ubezpieczenie północnych terenów, na początku kampanii. W owych, jeszcze nie tkniętych przez wojnę rejonach, miała się odbyć decydująca konfrontacja między Julianem a Szapurem II, miało to zadecydować o losach wschodniej części ówczesnego świata. Liczono, że uda się doprowadzić do bezpośredniej konfrontacji władców. Maszerując w górę rzeki, wojska rzymskie mierzyły się z atakami podjazdowymi pomniejszych jednostek perskich.

W nocy z 25 na 26 czerwca, gdy po rozważaniach myśli pewnego filozofa cesarz położył się spać, miał wtedy ujrzeć coś w oddali, co zinterpretował jako „ducha opiekuńczego miasta Rzym”, wyszedł przed namiot i był przekonany, że widział spadająca na ziemię z nieba pochodnię. Przed świtem wezwał etruskich wróżbitów, gdyż obawiał się, że Mars przestał mu sprzyjać. Wróżbici bazując na księgach tarkwicjańskich, mówiących o sprawach boskich, nakazali zaniechać działań wojennych. W końcu jednak cesarz miał zlekceważyć ten przekaz, a nawet prośby haruspików o opóźnienie wymarszu o kilka godzin. Wyruszono o świcie, cesarz jechał na szpicy wojska. Niespodziewanie tyły zostały zaatakowane przez perskie odziały podjazdowe. Cesarz podczas zarządzania armią przemierzał szyki, dyrygując jednostkami. Wróg zaczął się wycofywać, wtedy to owa „dzida” lecąca „nie wiadomo skąd” dosięgnęła Juliana, wbijając się w jego brzuch. Rannego władcę zaniesiono do namiotu. Cesarz umierał nie tracąc świadomości, pogodzony z losem. Stało się to dnia 26 czerwca 363 r. n.e. Ammianus relacjonuje ostatnie słowa Juliana z pamięci lub z przekazu: „Nie krępuję się wyznać, że o tym, iż umrę od żelaza, wiedziałem od dawna na podstawie wiarygodnej przepowiedni. I dlatego czczę odwieczne bóstwo za to, że odchodzę nie z powodu podstępnych zasadzek czy długich i ciężkich chorób lub wyroku śmierci, lecz że zasłużyłem sobie na pogodne zejście z tego świata w największym rozkwicie sławy.(…) tchórzliwy i gnuśny jest ten, kto ucieka przed śmiercią, gdy nadeszła odpowiednia pora”[11]. Cesarz nie wskazał następcy, w obawie przed pochopnym wyborem. Pozostawił tę kwestię radzie i armii. Napił się zimnej wody i pożegnał z życiem w wieku 32 lat.

Epilog

Ostatnia szansa na uratowanie Imperium Rzymskiego odeszła w nicość. Julian miał posłuch tłumów, miał umysł rozsądny i zdolny, jak i trzeźwy i pracowity. Jeśli konfrontacja z Szapurem II doszłaby do skutku, najprawdopodobniej cesarz wróciłby do Imperium zwycięski. Wystarczyłoby 20-30 lat jego roztropnych rządów, a może historia potoczyłaby się inaczej. Ówczesny świat upadał. Julian był ostatnim wielkim wyznawcą tradycyjnej religii, która stanowiła trzon kultury antycznej.

Upadek Rzymu Zachodniego, przypisywano przeróżnym przyczynom: migracjom barbarzyńców, wzrostem znaczenia chrześcijaństwa, ułomnością gospodarki, spadającej liczbie urodzeń, suszy na stepach Azji. Pokój i dobrobyt Imperium zależał od małej elity państwowej, która przez kilka stuleci nadawała formę Imperium. Cesarze najczęściej uważali się za nadludzi. Cały III i IV w. był okresem sporów neoplatoników z chrześcijanami, a następnie chrześcijan posługujących się jedną wykładnią wiary z chrześcijanami, reprezentującymi inne poglądy. Samo chrześcijaństwo od małej nierozumianej sekty urosło to najpotężniejszego ugrupowania w Imperium. Wiara, że boski syn urodził się na rubieżach Cesarstwa, w mało istotnym miejscu, żył w towarzystwie skromnych ludzi i umarł, aby odkupić wszystkich, dała zupełnie inne spojrzenie na człowieczeństwo. Ukazała, że wszyscy są „dziećmi boga” oraz miała namacalne poparcie w pismach. Krótko mówiąc ludzie „widzieli drogę i jej sens”. Sukces ideologiczny był gwarantowany, pomimo faktu, iż polemiki chrześcijańskie w dobie formowania się dogmatu (tj. przełom III-IV w.), stały na krawędzi „wariactwa”. Kilka wieków wcześniej Cyceron czy inni pisarze mogli wygłaszać mowy na temat człowieczeństwa i prawa naturalnego, jednak ich twierdzenia nie miały wiele wspólnego z rzeczywistością. Dopiero w IV. w. dogmat wszedł w życie w postaci nowej religii, mającej za sobą setki męczenników, którzy oddawali życie za idee i stawali się nowymi „herosami”.

Tak więc, co z dążeniami Juliana nazwanego później „Odstępcą”? Jego charakter był swoistą inkarnacją idei Marka Aureliusza. Miał wszystkie odpowiednie cechy, aby „podłączyć pod respirator” rzymską tradycję. Gdyby wrócił zwycięsko z wyprawy, miałby na tyle funduszy, aby imperialna hegemonia na wschodzie odrodziła się całościowo. Dałoby to impuls dla wsparcia słabego Zachodu. Władca jednak poległ w bitwie, a wraz z nim szanse na przychylność bogini Tyche dla całego Imperium. Miano „ostatniego prawdziwego Rzymianina” przysługuje właśnie Flawiuszowi Julianowi, którego temat można zakończyć słowami Ammianusa „Miał tak wielki autorytet, że nawet wówczas gdy się go obawiano, był szczerze kochany(…)”[12] Co by było gdyby Julian władał Imperium nie niecałe dwa tylko trzydzieści lat? Całkiem prawdopodobne, że rozpad Imperium zostałby spowolniony, a neoplatonicy staliby się nową państwową elitą. Rzym mógłby przetrwać próbę gospodarczego podupadania, jednak prawdopodobnie popadłby w nowe „wojny religijne” lub coś pokrewnego. Możliwe, że dzisiaj byśmy inaczej patrzyli na historię, jednak zostaje to tylko w granicach fantazji[13].

Dygresja

Podobne zależności mogłyby wystąpić w drugiej połowie lat 30-tych XX wieku, gdyby rządząca ekipa Sanacji zdecydowała się na podpisanie „paktu z diabłem”. Może liczne ludzkie istnienia by ocalały. Jednak trzeba rozważyć i drugi wariant, że gdyby zwycięzcy II wojny światowej uznali, że Polska tę wojnę przegrała i są jej winni ogromne kontrybucje, bo tak naprawdę przeliczyć się nie da, jaka na Polskę spadła bieda przez wojnę, powojenne reparacje i komunizm. Następne 3-4 pokolenia straciły autorytety, tak skutecznie dobite przez stalinizm. W obliczu tych faktów, Europa musiałaby inaczej patrzeć na nadwiślański kraj. Jak i co by było, gdyby rząd ostatniego patrioty w polskiej polityce, Jana Olszewskiego, przetrwał próbę „nocnej zmiany” w 1992 roku: może wtedy lata 90-te nie byłyby tak trudne dla polskiej gospodarki. Wszystkie te fakty pozostają spekulacją. Polski antyrealizm polityczny zawsze był tak tragiczny w skutkach. Niecałe sto lat temu światem rządzili ludzie zwyrodniali, dzisiaj rządzą nim ludzie interesowni i chciwi. Dalekowschodni mędrcy mówią, iż to, w której żyjemy „judze”, zależy od naszego stanu umysłu (sami ją wybieramy), jednak z całą pewnością nadal jesteśmy naocznymi świadkami Kalijugi. Wybitny polski publicysta polityczny Stanisław Cat-Mackiewicz w jednym ze swoich dzieł twierdził, że: Tragizmem narodów słowiańskich są rządy państw oddane obłąkańcom; lejce rozbieganej czwórki czy kierownica samochodu w rękach obłąkańca nie są widokiem tak tragicznym jak obłąkane władztwo nad wielkim państwem i żywym narodem”. W obliczu historii, trudno się nie zgodzić z powyższym twierdzeniem. Jeśli Europa miałby stać się dosłownie „globalną wioską”, wszystkie rachunki muszą zostać wyrównane. W umysłach zapanuje wtedy balans, każdy niesie w sobie historię: rodziny, narodu, kontynentu i nie ma od tego ucieczki.


Bibliografia

Ammianus Marcellinus, Dzieje Rzymskie, przekład Ignacy Lewandowski, Warszawa 2002.

Aleksander Krawczuk, Poczet cesarzy rzymskich, Warszawa 2004.

W.H. Auden, Starożytni i my, Eseje o przemijaniu i wieczności, Warszawa 2017.

Przypisy

[1] Ammianus Marcellinus, Dzieje Rzymskie, przekład Ignacy Lewandowski. .XXV.III.4,6-7.

[2] www.imperiumromanum.edu.pl/biografie/julian-apostata/

[3] Amm.XXII.V.4.

[4] Amm.XXV.IV.1. umiarkowanie - temperantia, roztropność - prudentia, sprawiedliwość – iustitia, męstwo – fortitudo

[5] Bliska mu była dewiza Sofoklesa znana dzięki Platonowi: uważał on pożądanie za wściekłego i okrutnego pana. Ulubionym poetą Juliana był Bakchylides z Keos, którego często czytał, twierdził on, że czystość jest ozdobą życia zmierzającego ku wyższym celom.

[6] Amm. XXII.XII.6,8.

[7] Amm. XXII.XIV.4.

[8] Amm.XXIII.III.7.

[9] Amm.XXIII.V.19.

[10] Amm.XXIII.VI.16.

[11] Amm.XXV.III.19.

[12] Amm.XXV.4.12.

[13] Ammianus Marcellinus pod koniec IV w. był mieszkańcem Wiecznego Miasta. Bardzo narzekał na wyższe warstwy społeczne Rzymu. Lenistwo, zarozumiałość, korupcja, pycha, pazerność, nieuctwo – tym się charakteryzowały rzymskie elity w owym czasie. Lekceważyli naukę i jej przedstawicieli. W 383 roku, podczas głodu, wyrzucili z miasta uczonych, pozostawiając tancerki. Amm.XIV.VI.19.


Komentarze

[foto]
1. Dobry tekstJakub Brodacki • 2020-05-07

Porządnie napisany, z wyobraźnią. Polubiłem go zanim jeszcze przeczytałem słowa uznania dla Jana Olszewskiego, którego też zawsze szanowałem.

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

Do not feed AI...
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.

Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.
X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)