zdjęcie Autora

27 maja 2015

Krzysztof Wirpsza

Serial: Ósmy Wymiar
Krzyk mandragory. Opowieść o wkurzonym geniuszu
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

◀ ► Lewiatan ►

Dżinn zaczął opowiadać: „(...) przebywałem tam przez sto lat, mówiąc sobie w duchu: «Każdego, kto by mnie uwolnił, uczynię na wieki bogatym.» Sto lat minęło, a nikt mnie nie wyzwolił. Gdy wkroczyłem w drugie stulecie, mówiłem: «Każdemu, ktokolwiek mnie uwolni, odkryję skarby ziemskie», lecz nikt mnie nie wyzwolił. W ciągu czterystu następnych lat mówiłem: «Każdemu, ktokolwiek mnie uwolni, spełnię trzy życzenia», ale nikt mnie nie uwolnił. Rozgniewałem się wtedy wielce i powiedziałem sobie: «Każdego, ktokolwiek uwolni mnie teraz, zabiję (...).”
„Opowieści z 1000 i jednej nocy” (Opowieść o rybaku i dżinnie)



Hiper-Dimensional Traveller (2014). Dariusz Marszałek.
www.valcari-art.com/gallery/painting/


Gdzieś głęboko w tobie, skurczony i węźlasty, zepchnięty w otchłań i zniewolony na tysiąc lat, tkwi wkurzony geniusz. Odarty z czci czeka na swój czas, w głębinach ziemi gdzie raz po raz słychać niepokojący pomruk. Infradźwięki są prawie nieuchwytne dla ludzkich uszu, pełzną jakby dreszczem po kręgosłupie, delikatnie jak pajęczyna. Ich moc jest całą witalnością, na jaką cię stać, czymś w rodzaju szalejącej furii Ahaba w pogoni za Moby Dickiem. Mamy tu do czynienia nie tyle z artykułem popularnym, techniką czy filozofią co z, no właśnie, wrzuceniem życia do alchemicznego kotła i przetworzeniem każdej jego cząstki w śliską, lubieżną, chamowatą i zachwyconą sobą żądzę. Chodzi oczywiście o tzw. kreatywność, ale to słowo nas tu nie zadowala. Dlatego użyjemy innego, bardziej esencjonalnego określenia: żądza tworzenia.


Co jest...?!

Dlaczego nie tworzę? Chciałbym, tyle razy obiecywałem sobie, rysowałem grafik, przyrzekałem regularnie pisać, fotografować, malować, tańczyć, przygotowywać ciekawe zmiany – co z tego? Czemu, mimo najszczerszych chęci, zaklęć, afirmacji, coachingów, terapii, „porządkowania myśli” i całego tego cyrku – jest oczywiście efekt zawsze taki sam co zawsze – czyli żaden? Moglibyśmy za Kubą Sienkiewiczem, powiedzieć, adresując to do głosów we własnej głowie: „Każdy powiedział to co wiedział... a będzie nadal tak ja jest.”

I za jakie grzechy? I czy można coś zmienić?

Nie mogę tworzyć, bo jestem wkurzony. Proste. To COŚ w mięśniach, w kościach i w kręgosłupie, jak pasożyt, co przerósł na wylot grzybnią. Jak niechciany sobowtór. Jak korzeń, w kształcie strupieszałej sylwetki - mandragora.


Usprawiedliwienia

Zaczyna się niewinnie. Usprawiedliwienia.

  • nie mogę tworzyć, bo nie mam czasu
  • nie mogę tworzyć, bo nie mam inspiracji
  • nie mogę tworzyć, bo nie mam pieniędzy
  • nie mogę tworzyć, bo mam dzieci
  • nie mogę tworzyć, bo nie mam talentu
  • nie mogę tworzyć, bo się wstydzę
  • nie mogę tworzyć, bo jestem zestresowany
  • nie mogę tworzyć, bo ona (on) mi nie pozwala
  • nie mogę tworzyć, bo w tym kraju nie da się tworzyć

Czy może jednym zdaniem , podsumowująco: to jest po prostu –

parodia nie teatr !


Kurwa

Potem, niejako ukradkiem, niepostrzeżenie, zakrada się słowo – kurwa. Można by i je pewnie zastąpić, jakimś bardziej wymownym „cholera”, czy „u diaska” – jednak Bogiem a prawdą, przecież to i tak o kurwę – ostatecznie – chodzi. Nic dalej, nic głębiej, nic bardziej prawdziwie już nie ma. Kurwa oddaje znakomicie groteskowość, brzmi jak bezsensowne wołanie o wyjście z więzienia, którego korytarze są tak powykręcane, tak zakałapućkane, guzowate i – właśnie! – KRZYWE – że nosorożec wymiękł... Proszę słowo „kurwa” wstawić w dowolne zdanie z powyższych, najlepiej po „mogę”, „mam” i „jestem”, ale niekoniecznie. Ważne żeby się dobrze czytało. Dla ułatwienia dodam – czytając połóżcie rękę na brzuchu, lewą lub prawą – obojętnie. A potem mówcie do siebie szczerze – od serca:

  • Nie mogę, kurwa, tworzyć, bo nie mam, kurwa, czasu!
  • Nie mogę, kurwa, tworzyć, bo nie mam, kurwa, inspiracji!
  • Nie mogę, kurwa, tworzyć, bo mam, kurwa dzieci!
  • Nie mogę, kurwa, tworzyć, bo jestem, kurwa, zestresowany!

I tak dalej.

Słówko to oczywiście w życiu najczęściej dodajemy w myślach. Jeszcze częściej nie dodajemy go nawet w myślach – tylko w pewnego rodzaju, nazwijmy to, domniemanej intencji (z której sami często nie zdajemy sobie sprawy). Większość z nas, wliczając w to piszącego te słowa, odebrała zbyt dobre wychowanie na to, aby kląć do siebie w myślach. A jednak nasze emocje nie zważają na to. A one to potrafią – potrafią kląć jak szewc.

Sprawa jest prosta: wkurw pochodzi stąd, że nie tworzymy, a tworzenie nie może popłynąć ponieważ mamy wkurw. Ożeż! Jakże rozwiązać ten splot?

Mistrzostwem świata jest uświadomienie sobie tego korzenia, węzła, gula czy jak tam jeszcze, który niewinnie chowa się za obiektywnym, apollińskim, cywilizowanym „w rzeczy samej”. A jednak, tłumacząc się swoją sytuacją – czy aby na pewno pozostajemy w stu procentach spójni? W pewnym momencie, opowiadając o sytuacji, odkrywamy w sobie jakiś powiew niezadowolenia. Jakiś smród. I ile jeszcze tak będziemy opowiadać? Ile o tej rzeczywistości, co nam, wiadomo, kłody pod nogi... Czy nie ma innego sposobu? Czy jesteśmy skazani na racjonalność, na grzeczność, sposoby, które od lat wpajali nam szanowani rodzice, sposoby postępowania ze smrodem w sobie, tak aby go – no wiecie, w białych rękawiczkach... Przecież ta grzeczność to... wojna! Sposoby, które wpajała nam szanowana szkoła, szanowane interpretacje szanowanych pisarzy i poetów, ten cały patriotyzm, wojna, tarcza i miecz, Panorama Racławicka... a to normalnie agresja, której celem jest atakowanie własnego Geniuszu – zniewolenie go już w zalążku, bo Ojczyzna (czy inna -yzna) woła. A potem zepchnięcie Go w najgłębszy loch.

Gdzieś tam pod tym wszystkim On czeka na nas. Zniewolony, o zszarganej czci, którego imię – Kurwa Mać. A zegar tyka – tik-tak. A czerwona dioda w ciemności robi wwwrrrp, wwwrrrp, wwwrrrrp. A radiostacja nadaje...


Życie jak bitwa

No właśnie, pod Grunwaldem czy Racławicami? A może by tak zbudować w ogrodzie bunkier, i dobrze go wyposażyć? Cały wic polega na subtelnym wyłapaniu w sobie tej gry. Nie chodzi o słowa, nie chodzi nawet o myśli. Chodzi o subtelny fetor. Atmosfera wokół nas staje się gęsta, zgiełkliwa. Jesteśmy zajęci, ważni. Mamy brodę. Wiemy już – to umysł dyskretnie przepchnął w wyborach prezydenckich rytm beta. Cichy głos w naszej głowie nagle nabiera żelaznej konsekwencji. „Jak to?” oburza się. „Chcesz tworzyć swoje życie? Egoista! Szaleniec! Skąd weźmiesz czas? Kto dał prawo bujać w obłokach, gdy wokół jęki i dymy ?”


A oto i garść innych tego typu tekstów:

  • „Nie zawracaj pan gitary jakąś tu kreatywnością, mam pociąg!”
  • „Nie mamy czasu, tu się toczy śmiertelny bój, a ja jestem ostatnią deską ludzkości!”
  • „Nie, nie mogę tego tak zostawić. Tworzyć będę później, jak się uspokoi... ”
  • „Są rzeczy pierwsze i rzeczy drugie. Pierwsze – to być dzielnym. Drugie to twórczość i takie tam głupoty...”
  • „Kto mnie zrozumie, jak zacznę tworzyć? Co innego jak polegnę . Zaraz ktoś napisze artykuł i pogratulują”

I co?

I oto mamy zdjąć odpowiedzialność za Tworzenie z domniemanej (kurwa) RZECZYWISTOŚCI??? Wolne żarty!

A jednak – tam w kazamatach brzucha, w sarumanowych lochach coś wre, jątrzy, coś tam się kisi i kotłuje, ba! nie od dzisiaj, szanowna pani, to się kotłuje od lat! Wieczny skurcz, kwas, wieczna obraza i w dodatku kulturalnej osobie nie wypada... No ale kto winien! Oczywiście, RZECZYWISTOŚĆ! To rzeczywistość jest mierna, to ona skazuje na kompromisy, to ona sprawia, że od lat czekamy... gotując się... I to dzięki niej czujemy się automatycznie usprawiedliwieni z banału. Mamy huk roboty z wyjaśnieniem wszystkim dookoła, JAKIE SĄ FAKTY. Są niewesołe – w skrócie, polegają na ciągłym użeraniu się. A na pytanie: dlaczego ty, koleś, bębnisz od 20 lat kijem o rynnę? – mówimy:

wojna to nie czas dla artystów.

I mamy rację.


Mądrością moją jest karabin

Jeżeli chcesz mieć rację, będziesz mieć. Tyle, że to pułapka. Skoro toczymy bitwę, to mamy wspaniały powód nie czuć bólu. Na cholerę on wojownikowi? Podobnie – niepotrzebna wtedy do niczego wrażliwość, ten cud który pcha człowieka do genialności! Prawdziwemu żołnierzowi tęsknota za artystyczną kawiarnią zwyczajnie nie przystoi. Jak wywijającemu mieczem watażce, który bezustannie coś (sobie i innym) udowadnia, jak jemu może w ogóle przyjść do głowy, żeby coś (pardon) Stworzyć? Czy rycerz młócący na prawo i lewo, może pochylić się nad sztalugami? Przecież wyśmialiby go. Ale nawet zanim by go wyśmiali – zaraz zarobiłby w łeb szrapnelem. Jak to mówił anonimowy autor pieśni wygrawerowanej na szabli:

Nie tęsknię do kawiarni gwarnej
Gdzie mieszka banda dziwolągów
...skoro,
oczywiście:

Mądrością moją jest karabin
I klinga ukochanej szabli.

Próbowałeś już?

  1. powiedzieć tak to już jest i odżegnać się tym samym od źródła bólu, które jest w Tobie?
  2. powiedzieć, że nic cię nie boli, bo przecież jest fajnie, i tak ma zostać, a ból to tylko wymysł artystów, którzy sobie komplikują życie?
  3. upiększyć ten ból, okrzyknąć go „żołnierskim chlebem”, poczuć się mężczyzną (a może – boginią Kali?), huknąć „co cię nie zabije, to cię wzmocni”!
  4. zapaść się w otchłań rozpaczy i przerażenia, która przecież czyni Cię takim wyjątkowym...

Wszystko na nic. Bo ten ból, jak się go już zauważy, woła o transformację. On nie woła, on wyje. I ani zrzucanie winy na świat, ani użalanie się nad sobą, ani twardzielstwo, ani wyparcie się wszystkiego – nie pomogą. One jedynie, no cóż, będą wszystko pogorszać.

Wrrrp, wrrrp, wrrrp... Tik-tak, tik-tak...


Przypowieść o chorym królu i balwierzu

Był sobie raz pewien bardzo, bardzo zdolny władca. Poddani kochali go, a on wiódł swoje państwo do coraz większego dobrobytu. Zdarzyło się pewnego razu, że na skutek zranienia w bitwie przeszedł operację, po której czuł w palcach nieustanny, dokuczliwy ból. Nie pomogły najlepsze maści i odwary, ból jeśli odchodził to na chwilę, by potem zaatakować ze zdwojoną siłą, zaciemniając królowi myśli, mamiąc zdrowy rozsądek i uniemożliwiając rządzenie.

Król najpierw wpadł we wściekłość, i kazał wydać ostateczną wojnę ościennemu mocarstwu, które jego potężna armia podbiła i zrównała z ziemią w ciągu niewielu dni. To jednak nie pomogło wcale na ból – ten jak był, tak nadal trwał i nie chciał odejść. Następnie nasz władca rozkazał ucztować, tańczyć i żyć dalej jakby nigdy nic, a sam z twarzą bladą jak alabaster jeździł po ulicach pozdrawiając poddanych, przemawiając do nich (choć były to dziwne mowy), a czasem ucztując wraz z nimi. Nad wrotami do pałacu, a także nad każdą bramą miejską, których było osiem, kazał wypisać litery „Nic specjalnego się nie stało, wszystko normalnie.” I tak przyszedł kolejny rok, i ten był nawet gorszy niż poprzedni. W tym roku coś w królu pękło, zamknął się w sobie i stał okrutny. Za najdrobniejszą przewinę karał surowo zsyłając poddanych do lochów, na szafot lub urządzając igrzyska, na których pożerały ich dzikie zwierzęta. Słynął teraz w całym królestwie jako potężny władca-tyran, symbol męskiej mocy pioruna, nieustraszony i chmurnooki. I tak minął kolejny rok. A gdy nastał rok czwarty, władca osunął się w otchłań beznadziei, leżąc na swoim łożu pogrążony w bezcelowości. Nic nie pomagało na jego przypadłość, i choć zawezwano najlepszych lekarzy, król pogrążał się w rozpaczy coraz głębiej.

I zdarzyło się, że do wrót pałacu zapukał wędrowny balwierz. Oferował on na dworze swoje usługi, a szambelan przyobiecał mu wielką fortunę w złocie, jeśli tylko wyciągnie króla z zapaści.

Król i lekarz zamknęli się w królewskiej sypialni. Król siedział na królewskim łożu ze złotogłowiu.

  • – Wnijdź do swego wnętrza – powiedział balwierz – I skup się.

Król, owinięty w pierzynę i pled, wydawał się mały na ogromnym łożu. Zamknął oczy, wyciągnął przed siebie chorą rękę, rozcapierzył chude palce – a na każdym palcu miał pierścień... I trwał tak nieruchomy, z wielki orlim nosem sterczącym spod krzaczastych brwi, i twarzą, już niemłodą, porytą zmarszczkami zgryzoty. A potem w powietrzu pojawiło się coś jakby elektryczność, trudno powiedzieć, zupełnie jakby ból cieszył się, że go zauważono.

  • – A teraz wrzaśnij – rzekł balwierz – „Witaj bólu – kurwaaaaaaaaaaaaaaaa!!!”

I wtedy król, który nie odzywał się od miesięcy, wrzasnął na całe gardło: „Witaj bólu – kurwaaaaaaaaaaaaaaaa!!!”

Dokładnie tak, jak chciał balwierz.

Aż zadudniło w korytarzu, gdzie nadworny astrolog i ministrowie tłoczyli się pod drzwiami, podsłuchując, co też się tam w królewskiej sypialni wyprawia. I w tym momencie wszyscy jak jeden mąż, w całym królestwie, poczuli ulgę. Było to trochę tak, jakby ze skały popłynęła woda, jak opowiadał potem jeden poeta, bard z harfą, co w tym dniu zarabiał na chleb, ucząc w przedszkolu piosenek.

A król poczuł, jak ból pieszczotliwie iskrzy się na powierzchni jego dłoni, przeskakuje pomiędzy palcami, penetruje do wnętrza nadgarstka, wpełza pod pierścienie, wchodzi w nerwy i mięśnie, wkręca się zygzakiem w kości, tam syczy igrając, jak wąż... I poczuł jeszcze jedno – że On się śmieje...

  • – Powiedz: „Chcę być Jednym, jak kiedyś...” – szepnął mu do ucha balwierz.

Król powiedział, ledwie poruszając wargami:

  • – Chcę być Jednym!

I oto stało się – król ozdrowiał.


Kielich i wąż

Nasz wewnętrzny Asklepios jest gotów do akcji. Trzyma w ręku kielich i węża – symbol lekarstwa, które ma uleczyć ból. Znacie? Kiedyś to było logo narysowane na każdej aptece. Ale, ale, czy zauważyliście? To lekarstwo otrzymuje się z jadu węża! Nie inaczej – jad jest potrzebny, aby powstało lekarstwo – bo to z jadu lekarz sporządza driakiew. Oto tajemnica uzdrowienia – nie wolno ci odcinać się od bólu, nie wolno ci go tłumić w nadziei, że sobie pójdzie, lub zwalczać, w przekonaniu, że możesz wygrać. Sam ból jest właśnie tym, co pomoże ci pozbyć się go.

I oto doszliśmy do maksymy, która jest tak naprawdę esencją świadomej pracy z bólem:

Ucieczka przed bólem jest możliwa jedynie przez przyjęcie go.

Wąż zadaje ranę – i ten sam wąż ją uzdrawia. Gdy będziemy pokazywać palcem innych, powtarzając na okrągło jacy są – nigdy szczerze nie przyznamy się do zranienia, które było tu, zanim oni przyszli. Natomiast pomoże gdy powiemy:

  • Upadłem. Boli. Jestem słaby. Proszę, niech coś się zmieni, bo ja sam nie poradzę... Próbowałem.

I pomoże gdy powiemy:

  • Jestem niezniszczalny jak powietrze! Jak może nieprzyjaciel przeciąć mnie mieczem? Może dokonywać wyczynów fechmistrzowskich, siec na prawo i lewo, wywijając ze świstem rapierem ostrym jak brzytwa, a jednak powietrze wciąż pozostanie nienaruszone!

To niezwykle ważny moment! Weź bolesny kształt i przyjrzyj mu się, uważnie. Poczuj go każdym nerwem, każdym powykręcanym korzeniem wewnętrznego maszkarona. Ale nie oporuj. Nie walcz z potworem, z którym nikt jeszcze nie wygrał, starodawnym Lewiatanem, co ma nas wszystkich na widelcu. On w każdej chwili może zmieść cię jak płomień świecy – dla niego to naprawdę żaden problem. Joe Black codziennie odbiera zmysły i życie setkom tysięcy. Oddychaj.

Zamiast wierzgać, zażywać aspirynę, bać się i ścigać drani, rozluźniam się, zapadam do środka, w poduszki, w ziemię, w trawę. Niech wejdzie we mnie to coś, co cierpi, niechaj mnie przeniknie... piorunującą grzybnią... i niech ta grzybnia spłynie po mnie jak chrzest. Nie mam w tej słodkiej chwili innych pragnień niż TO.


Ból!

Mówiąc „ból” mamy na myśli ból totalny. Ból ten nie jest zazwyczaj związany z uszkodzeniem tkanek. Choć pochodzi spoza ciała i ciało nie jest jego źródłem, odczuwany jest także przez ciało, i to dość silnie. Na ogół obejmuje całe ciało naraz, tj. mięśnie, kości, nerwy, ręce, nogi, głowa, korpus. Jest to jednak inny rodzaj odczuwania niż tzw. ból fizyczny. Pomimo to „ból” jest czymś bardzo realnym. Jest wykręcający, morderczy, przenikający, świdrujący, zaciskający, tnący, przyprawiający o szaleństwo, odbierający zdolność myślenia i trzeźwej oceny. Jest to ból zwierzęcia odgryzającego sobie nogę po to, aby wyjść z pułapki. „Bólu” nie należy mylić ze zranieniem psychicznym, typu np. rozstanie lub obraza. Nie jest to też, lub nie do końca jest tzw. „ból egzystencjalny”, tj.:

...wynikły z bezsensu i pustki egzystencji. Nie, „ból”, o którym tu mówimy, jest milion razy bardziej intensywny niż wszelkie negatywne emocje do jakich zdolne jest psychika. Może, owszem, zawierać w sobie mieszaninę dowolnych negatywnych emocji – strachu, lęku, poniżenia, pogardy, chęci odwetu, obrzydzenia... Ale jednocześnie mamy wrażenie, że nie dotyczy psychiki, że wydarza się gdzieś głębiej, poza nią. „Ból” znajduje się w naszym „ja” – ale nie w emocjach, nie w psychologii – i dlatego też nie podlega terapii. „Ból” jest w nas i nikt inny nie musi o tym wiedzieć. Często nawet my sami nie musimy, ale często też wiemy. Najważniejsze: „ból” nie jest upośledzeniem ani chorobą – jest dobry. „Ból” jest zdrową częścią procesu odnajdywania prawdy. To jest prywatna sprawa między nami, a prawdą. Jeśli chcesz, powiedz do niego słowa „Litanii do lęku” Franka Herberta (autora cyklu „Dune”, enneagramowej ósemki), którą przerobiłem poniżej dla potrzeb praktyki psychoduchowej:

Jest OK, że boli.
Ból mnie nie zabije.
Głębokie i świadome odczuwanie bólu oczyszcza drogę dla Tworzenia.
Niech ból przejdzie po mnie i przeze mnie.
A kiedy przejdzie, odwrócę oko swej jaźni na jego drogę.
Którędy przeszedł ból, tam nie ma nic.
Jestem tylko ja.

Frank Herbert, „Dune” (adaptacja K.W.)

Jeszcze jedno: gdy zrobisz to szczerze i będziesz powtarzał przez kilka minut, godzin lub lat – ból zniknie. A wtedy – patrz, co się stanie z Twoją Kreatywnością...


Co krzyczy mandragora?

Mandragora, gdy się ją wyrywa z ziemi, krzyczy. Wrzeszczy z bólu. Z jakiegoż innego ważnego powodu mogłaby krzyczeć, jeśli wyrosła w miejscu, na które padła i w które wsiąkła krew wisielca?

Co krzyczy mandragora? Boli! Nie chcę tkwić w martwym, sparaliżowanym gniewem ciele! Ten gniew mnie zabija! Trawi! Mój groteskowy, powykręcany kształt, kształt Chrystusa na krzyżu, kształt odtrąconego przez nimfy bożka Pana, zgiętego w pół i zastygłego w emocjonalnym spazmie, pokryty skórą szkielet więźnia obozu Auschwitz w ostatnich dniach jego męki, a może kształt ciała zmasakrowanych ofiar wszystkich reżimów świata – ten kształt nie jest tym czym jestem! To wielkie kłamstwo, kłamstwo, które wsączali w nas od dzieciństwa, że muszę cię zabić, i że Ty musisz zabić mnie... Jakże możemy wyrwać, wykorzenić klątwę, która sprawia, że Tworzenie wydaje się jedynie mrzonką? Czarownica w chwili naszych narodzin z zemsty wypisała nam na czole:

Istnieje realny świat, zły świat, trudny świat... musisz być mocny i nie dać się, inaczej ten świat cię zje.”

Kurczymy się w groteskowy korzeń, cięci językami winy od podobnych nam, zwiniętych w bólu postaci, wiele z nich uznajemy za autorytety, inne za nieprzyjaciół, jeszcze inni są po prostu sąsiadami przez miedzę. Na rogach ulic straszą tablice pamiątkowe głoszące, ile tu zamordowano Żydów. Powstańców, żołnierzy. Szkoły uczą nas – nigdy nie zapomnimy bólu! Nigdy nie zapomnimy wojny! Dlaczego nie możemy po prostu zaufać życiu, spłynąć w dół, czyści jak strumień, zabierając do morza jad rozpuszczony w spienionej kipieli – i zamieniając go w twórczą motywację?


Bez przebaczenia

Mandragora jest wspomnieniem o wojnie, na którą rodzaj ludzki wydaje się być skazany, przez co i skazane wydają się być nasze aspiracje do kultury, sztuki, i gwiazd. Każda cywilizacja padła na skutek wojny. Każdy związek z drugim człowiekiem, jeśli jest szczery i dostatecznie bliski – ostatecznie doprowadzi do wojny. Nigdy więcej wojny! głosiły slogany propagandowe w czasach socjalizmu. Ale niewiele pomogło – patrząc po wojnach, jakie od tamtej pory targały światem. Proces uzdrowienia wojny zaczyna się w nas. Jego początkiem jest znalezienie w sobie mandragory – owej wypartej, powykręcanej figurki, która krzyczy. Ilu z nas woli dalej oskarżać świat i udowadniać jego podłą, bolesną realność? A ilu woli zająć się raczej transformacją zranionego bóstwa ?

Pan, mandragora, Nemezis, Ukrzyżowanie, spętany Prometeusz, skuty Loki – to wszystko archetypy tej samej rzeczy. To Ósmy Wymiar ludzkiego ja – ból stary jak świat, tak głęboko wyparty, że na ogół nie jesteśmy go w ogóle świadomi. A jednak – inni widzą go w nas. Często przez grzeczność nie mówią, choć groteska wyziera zza miłej przystosowanej społecznie postaci; jest zazwyczaj tematem plotek na nasz temat, chcemy tego czy nie. Ludzie widzą w nas mandragorę, słyszą jak krzyczy, dostrzegają żałosnego klowna. My jesteśmy jedynym, który tak naprawdę tego nie zauważa. Ludzie nie zawsze chcą wchodzić z nami w układy, z prostej przyczyny – część z nich brzydzi się, a część boi nadgniłego krzywulca. Atakują nas, a my atakujemy w odwecie, i świat kręci się aż miło. A z zepsutej krwi rodzą się kolejne mandragory, i rosną – w naszych dzieciach.

Ten sam tekst na blogu Autora:
tarotwirpsza.wordpress.com »



◀ ► Lewiatan ►


Komentarze

[foto]
1. Super artykułJacek Błach • 2015-05-29

„Klękajcie narody” - jak to mówił Boczek z serialu „Świat według Kiepskich” :-). Jestem naprawdę pod wrażeniem Twojego Krzysztofie artykułu. (Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko temu, że będę się zwracał do Ciebie po imieniu). Zresztą ogólnie jestem wielkim fanem Twojej twórczości. Między innymi na artykułach Twoich i Wojciecha Jóźwiaka uczyłem się enneagramu. Cieszę się też, że przy okazji dowiedziałem się o Twoim blogu.

Odnośnie do powyższego artykułu to osobiście też mam różne problemy z twórczością. Męczy mnie ciągle jakiś taki niewytłumaczalny wewnętrzny nakaz, żeby coś tworzyć. Jednak różnie to bywa z dawaniem ujścia tej potrzebie twórczości. Wiadomo jak to życiu: to praca, to człowiek zmęczony, to jakoś dużo czasu zlatuje przy robieniu czegoś innego, to coś boli itd.

Odnośnie do wgłębiania się w ból to już tego próbowałem np. przy bólu zęba. Zdarzało mi się, że wgłębiałem się w ból zęba. Ból był niedozniesienia, aż mi się gęba od tego wykrzywiała. Czułem dokładnie pulsowanie krwi w najbardziej bolącym miejscu, od którego fale bólu roznosiły się po całej głowie tak, że za przeproszeniem myślałem, że łeb mi rozwali. Jednak co ciekawe, faktycznie po jakimś czasie ból przechodził. Co prawda przechodził czasami po paru godzinach, ale jednak przechodził.

Teraz nie zawsze jestem zdolny, żeby takie coś robić i wolę wziąć coś przeciwbólowego, bo to jednak jakiś czas męki. Jednak po przejściu takiej męki „bez żadnego znieczulenia” odczuwa się najbardziej radość, że nic nie boli. I to jest fajne uczucie. Przynajmniej dzień lub kilka dni człowiek nie przejmuje się różnymi pierdołami. Swego czasu przeczytałem kilka książek alpinistów. Wielu z nich twierdziło, że po zdobyciu góry, nawet przez parę miesięcy nie przejmowali się zbytnio problemami tego świata „na dole”. Coś więc jest w przezwyciężaniu bólu, strachu, zmęczenia i różnych niedogodności, jakie odczuwamy przez (albo dzięki) naszemu ciału.

2. Jest bliskoNN#9032 • 2015-05-29

Krzysiu

przeczytałem ,i powiem Tobie idziemy równolegle :) i nie jesteśmy sami.Wiemy już że wszystko możemy tak jak w historii o bólu :)
ostatnio usłyszałem taki przekaz:
"patrząc na kokon,zauwazyłem jak szamoce się w nim motyl,rozpycha się walczy,mota,nie może wyjść,patrze a on słabnie,nie nie możliwe ,on musi,no nie....wiem pomogę mu....wziąłem nożyczki i delikatnie pomagając mu rozciąłem kokon...motyl wypadł,spadł na podłogę i zaczął biec,ale nie może rozłożyć skrzydeł,polecieć!! What the F....k?! i wtedy dotarło do mnie,że zrobiłem jemu krzywdę,że nic zlego mu sie nie działo,on poprostu ćwiczył mięśnie skrzydeł by byc gotowym do lotu,gdy siła ich była by wystarczajaca by lecieć ,sam rozdarłby kokon i poleciał,tak jak robią to motyle od zawsze...." :)     Jeszcze kawałeczek...Kurwa jeszcze kawałeczek ,ćwicz ,ćwicz  bo Warto....Wiara :)
ściskam
Leszek  
[foto]
3. Owczarek podhalańskiRoman Kam • 2015-05-30

Cóż to za sprawne zwierzę jest - nikt nie ma wątpliwości, a już najmniej owieczki gryzione, trzymając się poetyki artykułu, w d... Owczarek podhalański pomaga Bacy trzymać owieczki w kupie, zasadniczo po to, by się nie pogubiły i nie wtrząchnął ich Wilk. 
Ja osobiście lubię przyglądać się, jak owczarek pracuje, bo jest w tym piękno celowego działania w równie pięknych okolicznościach przyrody: gór, pełnych kwiatów i dobroczynnych ziół połonin, słoneczka spoglądającego przyjaźnie spoza wełnistych chmurek. Czegoż chcieć więcej? Rozkoszna chwila. 
Popatrzyłem, nasyciłem się, chce odejść i co? Coś mnie gryzie, trzymając się poetyki artykułu, w d... Nie, żeby jakoś mocno. Informacyjnie bardziej. Niemniej zignorować trudno.
Tak moi drodzy, wielka jest sprawność podhalańskiego owczarka! Leży, wygrzewa się, okiem sobie tu i tam łypnie za muchą, ale, jak ruszy, trawa leci! Hałas, tumult. Spokojnie, za chwilę obrazek znów znieruchomieje. Z zagrody, do zagrody. Od redyku do redyku. Co tam madragory płaczliwe.
  
Hej! góry, moje góry, 
hej! góry i doliny! 

Hej, najpikniejse w świecie, 

górolskie są dziewcyny!


I niech mi ktoś zaprzeczy!

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)