zdjęcie Autora

22 stycznia 2003

Wojciech Sady

Mój Klub Otrycki
Wspomnienia jednego z założycieli ! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

Do Chaty Socjologa przyjeżdżałem, wiosną, latem i zimą, w latach 1976-1983 i do dziś myślę o pobytach tam jako o WAŻNYCH w moim życiu wydarzeniach.

Gdzieś w maju 1976 - kończyłem akurat IV rok na fizyce na Hożej - zobaczyłem na Uniwersytecie plakat: coś ma się dziać niezwykłego na grzbiecie Otrytu. W ciągu lat studenckich całe tygodnie spędziłem na włóczęgach po Beskidzie Niskim i Bieszczadach, ale Otryt był na uboczu i wcześniej tam nie trafiłem. Zapowiadano dyskusje naukowe, filozoficzne, działania artystyczne. Wylądowałem na spotkaniu chętnych prowadzonym przez Heńka Kliszkę, wtedy asystenta w Instytucie Socjologii UW.

Były to lata Gierkowskiego otwarcia na świat (ja sam i większość moich kolegów załapywaliśmy się na wyjazdy na Zachód) i propagandy sukcesu (Polska Ojczyzną Ludzi Świadomych, Kwalifikowanych, Ambitnych). Akurat w 1976 system miał się zacząć gwałtownie załamywać, ale wtedy nikt tego jeszcze nie przewidywał, również po strajkach w Radomiu i Ursusie (o których wyczytałem w gazecie po dotarciu, po dwutygodniowej samotnej wędrówce przez Pogórze Dynowskie, na Otryt).

Były to też lata, kiedy echa ruchów kontrkultury do końca nie przebrzmiały - choć miejsce po hippisach, na Zachodzie na razie, zaczęły gwałtownie wypełniać religijne ruchy Nowej Ery. Po Polsce natomiast jeździli emisariusze Teatru Laboratorium Grotowskiego, obiecujący wizję Nowej Wspólnoty Międzyludziej, odartej z fałszywych masek, skrywających nasze lęki lub narzuconych przez społeczne konwencje. Aby wyjaśnić ówczesną sytuację, muszę cofnąć się nieco w czasie.

Rokiem wielkiego przełomu był dla mojego pokolenia (a bardziej dla ludzi o kilka lat ode mnie starszych) 1968. I ta na wiele sposobów. Zaczął się właśnie, pobudzony książką Thomasa Kuhna (1962), wielki filozoficzny odwrót od scjentyzmu, a zwrot w stronę kulturowego relatywizmu; w 1965 zakończył obrady II Sobór Watykański, rozbijający mury watykańskiej "oblężonej twierdzy"; w 1967 ukazał się "Stg Pepper's Lonely Hearts Club Band" Beatlesów i "Are You Experienced" Hendrixa - muzyczne manifesty ruchu hipisów. U nas w 1968 odbyła się premiera "Apocalypsis Cum Figuris" Teatru Laboratorium. W tym samym czasie studenci demolowali Paryż, a wojska Układu Warszawskiego likwidowały czechosłowacki "socjalizm z ludzką twarzą". Gorączka tego okresu okazała się krótkotrwała. W 1969 festiwal w Woodstock zdawał się zapowiadać nastanie Ery Wodnika, okazał się epitafium. Ruchy kontrkultury zostały spacyfikowane, perswazją lub siłą (czy to agenci FBI zabili w ciągu kilku miesięcy Hendrixa, Joplin i Morissona, pewnie nigdy się nie dowiemy). Czechosłowaccy reformiści podjęli współpracę z okupantami.

Heniek w 1968 r. w ZMS-owskich pisemkach (a może były to pisemka równie komunistycznego Związku Młodzieży Wiejskiej?) piętnował marcowych "wichrzycieli". Marzec 1968 był jednak - o czym trzeba pamiętać - wynikiem rozgrywki wewnątrzpartyjnej, w której jedynie wykorzystano niechęć większości studentów do realnego socjalizmu. Heniek miał własną, coraz wyrazistszą wizję komunizmu. Nie był w tej wizji osamotniony.

Kiedy w 1971 zaczynałem studia, kulturowa oferta klubów studenckich była znakomita. Prowadziło te kluby Zrzeszenie Studentów Polskich (ZSP), organizacja apolityczna, a jeśli już, to raczej anty- niż prokomunistyczna. Działał też komunistyczny Związek Młodzieży Socjalistycznej (ZMS), ale nikt prawie się tym nie przejmował: z perspektywy mojej i moich przyjaciół, pozostawali zamknięci we własnym getcie. W rok później zaczęto ZSP likwidować, tworząc - z połączenia ZSP i ZMS-u - Socjalistyczne Zrzeszenie Studentów Polskich (SZSP). (Głównym w Warszawie młodym założycielem SZSP - z polecenia PZPR - był Włodzimierz Cimoszewicz.) Sam przy okazji likwidowania ZSP trafiłem do Pałacu Mostowskich, wówczas głównej siedziby Służby Bezpieczeństwa. Były jakieś szantaże, ale gdy w końcu odrzuciłem ofertę kapowania, nic mi się nie stało (jakaś drobna nagana z ostrzeżeniem do akt studenckich, bez dalszych konsekwencji) - SB miało swoją "ludzką twarz".

Po zlikwidowaniu ZSP kultura studencka zaczęła błyskawicznie zamierać. Patrzyliśmy na to jak na zwycięstwo ZMS-u nad niezależną myślą. Wtedy nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że dla młodych zaangażowanych komunistów (wtedy nikt jeszcze nie wiedział, jak się sprawy w świecie potoczą: USA były ubabrane wojną wietnamską, a państwa socjalistyczne goniły Zachód i to pod wieloma względami) stworzenie SZSP jest końcem ich świata. Po przejęciu władzy przez ekipę Edwarda Gierka - politycznych pragmatyków - dla ideowych komunistów nie było już miejsca. SZSP stało się szkołą bezideowych aparatczyków - tych, którzy dziś tworzą elity SLD - dla których liczyła się wyłącznie kariera. Marksa, Engelsa i Lenina mieli w dupie. (Transformację ustrojową przeszli bez śladu żalu po deklarowanych niegdyś wartościach.)

Z perspektywy czasu myślę, że ta właśnie sytuacja wygnała Heńka Kliszkę i jego komunistycznych przyjaciół w Bieszczady - niezależnie od tego, co sami o tym wówczas sądzili. Gdy zabrakło dla nich miejsca w Warszawie, próbowali - chyba podświadomie - wrócić do korzeni, wskrzesić zamierające idee z dala od skorumpowanego, bezideowego świata nomenklatury partyjnej. (Zupełnie błędne jest w każdym razie twierdzenie w tekście "Historia Chaty", że Chata Socjologa miała stanowić azyl, umożliwiający "swobodną wymianę myśli bez narażania się na niebezpieczeństwo inwigilacji ze strony UB". Po pierwsze, nie przesadzajmy z tym SB (a nie UB). Po drugie, tego typu środowiska były silniej i skuteczniej inwigilowane niż dyskusyjne grupy na uczelniach warszawskich.)

Związki Heńka z działaczami partyjnymi były na tyle bliskie, a jego upór na tyle wielki, że zdołał załatwić dla realizacji swego - tak przecież niekonwencjonalnego - pomysłu, odpowiednie środki. Uzyskał dzierżawę terenu, materiały budowlane, środki na ich transport, opłacenie robotników itd. A były one niebagatelne (dziś zbudowanie Chaty kosztowałoby zapewne paręset tysięcy PLN).

Powrót do marksistowskich korzeni miał polegać na połączeniu pracy fizycznej z refleksją teoretyczną. Komunizm, w wizji Marxa, mieli wszak zbudować ludzie pracujący fizycznie ("bezpośredni wytwórcy"). Już na samym początku program zaczął się walić: Chaty faktycznie nie zbudowali studenci. Ci, którzy zjechali na Otryt w 1973, opowiadali potem, jak to przez całe dnie nie potrafiono wykopać dołów do osadzenia betonowych słupów (tych, na których chatę osadzono). W końcu w ciągu dnia wykopali je świeżo przybyli nie-studenci: Bill Ptasznik z kolegą. A zręby Chaty na wylanych już słupach wznieśli górale - którym od świtu do późnej nocy donoszono z dołu wódkę. Zrobiono serię kardynalnych błędów, zwłaszcza jeśli chodzi o izolację termiczną i ogrzewanie budynku (wykonawcą kominka, kuchni i pieca na piętrze był bieszczadzki zdun, Mieczysław Kijak, który co rok własne wytwory rozbierał i na nowo zestawiał - co niewiele pomagało). [Mistrz Kijak, były żołnierz NSZ i domowy okultysta, udekorował kominek w Chacie kamienną mozaiką przedstawiającą krążenie energii solarnej między Niebem a Ziemią. (Przyp. WJ.)] Tak wszystko się za realnego socjalizmu budowało i tak zbudowano w górach - zamiast nowej racjonalności powróciły stare błędy. A ile przy tym materiałów zmarnowano, długo by opowiadać.

Idee komunizmu nie tylko utraciły zwolenników w kręgach warszawskich Karierowiczów Nowego Typu. Myślę, że w latach 1970-ch przestały być już w Europie "znakiem skutecznym" (ówczesne określenie Wojtka Jóźwiaka): duchową siłą, która ludźmi powoduje. Nie dało się ich wskrzesić również w bieszczadzkich ostępach. Do 1976 r. grupa Heńka popadła w dezorientację. Tego roku wniesiono jeszcze na plecach na górę komplet dzieł Marksa i Engelsa, również pełne (w granicach cenzuralnej dopuszczalności) wydanie Lenina. W sali kominkowej stało metalowe popiersie Lenina, a na maszcie nad Chatą powiewał czerwony sztandar (który wciągaliśmy śpiewając latynoską pieśń rewolucyjną). Ale co dalej robić, nikt nie wiedział.

Czy dlatego grono pierwszych otrytczyków się rozsypało, czy może od początku wszystko było budowane na piasku, nie wiem. W każdym razie gdy pojawiłem się w Chacie bodaj 30 czerwca 1976, z grona pierwszych budowniczych pozostały ledwie resztki.

W następnych latach Heniek wciąż próbował. Zaprosił na Otryt grupę ZMS-owskich aktywistów z Huty Warszawa. Przez cały ten obóz byłem na Otrycie i oglądałem tę kompletną klapę: obraz świata i system wartości tych młodych działaczy robotniczych zupełnie nie przystawały do wizji młodych intelektualistów z Uniwersytetu Warszawskiego. (Ktoś z uniwersytetu napisał wtedy "Śmierć młodego inteligenta", a Heniek długo tekst rozpowszechniał wśród przyjaciół.) Skoro nie robotnicy, to może młodzi artyści - sojusz myśli teoretycznej i sztuki. Pojawiło się w Chacie Socjologa zaproszone grono studentów warszawskiej ASP - i klapa była jeszcze gorsza. Jakoś wszystkie prawie produkty artystyczne, powstające na grzbiecie Otrytu, były wyjątkowo miernej jakości. Sami "artyści", po wyprodukowaniu swojego barachła, do Chaty więcej nie wracali.

Kto na Otrycie pozostawał? To grono okazało się wręcz unikalne. Są w każdym pokoleniu ludzie, stanowiący przytłaczającą większość, którym jakoś - jak powiadali egzystencjaliści - SIĘ żyje, ale są i duchy niespokojne, poszukiwacze sensu życia i tego, jak żyć prawdziwiej. W tamtych czasach większość młodych Poszukiwaczy Wartości i Zmieniaczy Świata dała się zaliczyć do trzech grup. Pierwszą stanowili katolicy, zwykle z duszpasterstw akademickich (nikt jeszcze nie słyszał wtedy o Ruchu Odnowy w Duchu Świętym). Drugą - szybko zanikający - komuniści. Trzecią niedobitki ruchów kontrkultury, wśród których rodził się wówczas quasi-religijny ruch Nowej Ery. Osobliwością Chaty Socjologa było to, że żyli tam razem komuniści i niedobitki hipisów, adeptów jogi czy parateatralnych praktyk Teatru Laboratorium. Katolicy, którzy pojawiali się w Chacie, natychmiast stamtąd uciekali. A nam - tym od Nowej Ery i od komunizmu - jakoś dobrze było razem.

Latem 1976 na łące na zachód od Chaty - w miejscu, z którego rozciągał się widok na Krzemień, Tarnicę i Halicz - zbudowałem "kapliczkę": daszek z gontów, pod spodem fotel z rozwidlonej olchy i kamienny stół. Pod daszkiem wisiało zdjęcie Sri Ramany Maharishiego i fragment z wywiadu z nim: "Milczenie zawsze mówi; jest nieustannie płynącym słowem; a głos nasz tylko narusza i przerywa tę cichą wymowę milczenia. Wykłady i przemówienia mogą godzinami zajmować ludzi, a przecież nie czynią ich lepszymi. Milczenie natomiast jest czymś trwałym i wiecznym, podnosi całą ludzkość." Z Lidką, która pomagała mi kapliczkę budować, ożeniłem się w grudniu tego samego roku. Zaraz po ślubie przyjechaliśmy na Otryt na obóz sylwestrowy (ten sam, o którym wspomina Wojtek Jóźwiak).

Jeśli o komunistów chodzi, to pierwszoplanową rolę odgrywali, obok Heńka, Olek Łazarski (na Otrycie od początku; w 2001 r. skończył życie samobójstwem), Jurek Szczupaczyński (na Otrycie od 1976; dziś adiunkt w INP UW), Roman Pluta (na Otrycie chyba przed 1976; pisywał wtedy o tym, że po zbudowaniu społeczeństwa komunistycznego marksiści znikną, jako że marksizm stanie się naturalnym światopoglądem wszystkich ludzi; nie wiem, co obecnie porabia), Andrzej Raciborski (na Otrycie chyba od 1976; dziś profesor w Istytucie Socjologii UW). Osobną postacią był Tadeusz Olszański, który rozpaczał nad klęską rewolucji chilijskiej, dla mnie układał listę dzieł Marksa do przeczytania, a propagował wśród nas kulturę ukraińską (dziś jest aktywnym miłośnikiem Tolkiena). Włodka Marciniaka z tamtych lat nie pamiętam, przypuszczam, że podobnie jak Ewa Lewicka (później wiceminister Pracy i Polityki Społecznej w rządzie Jerzego Buzka) należał do grupy pierwszych pionierów, która szybko się wykruszyła. Nie wiem też, czy w ogóle bywał wtedy na Otrycie jego brat, Piotr Marciniak (jeden z liderów Unii Pracy, dziś ambasador w Mołdawii).

A kto z Nowej Ery? Wojtek Jóźwiak spędzał czas na lekturze Fryderyka Nietschego, sięgał też po teksty buddyjskie i zaczynał dowodzić nierealności czasu. Chodzący na bosaka Aby (Leszek) Dolata sam o sobie mówił jedynie "anarchista". Chrystian Belwit czytał wszystko po trochu, a przede wszystkim pisywał wiersze, później zaczął śpiewać je, do własnych melodii, przy gitarze. Mirek Chałubiński wtedy jeszcze uważał się za marksistę, ale zaraz potem został jednym z najwybitniejszych w Polsce znawców Ericha Fromma. Komisarz (Mariusz Twardowski) pozował na Ukraińca. Czasem przyjeżdżał Paweł Karpowicz, później opat jakiegoś klasztoru Zen. [W sandze Soen Sa Nim'a. Dr Paweł Karpowicz od lat pracuje z młodzieżą uzależnioną od narkotyków. (Przyp. WJ.)] W 1979 lub 1980 schronienie na Otrycie znalazł nieżyjący już Artur Lignowski, hipis-buddysta, wygnany wcześniej przez czerwonych z Caryńskiego. Ja w tamtych latach czytałem Jiddu Krishnamurtiego i Ludwiga Wittgensteina (zob. tekst mojej książki dostępny obecnie w free.ngo.pl/towitt) (w 2001 dostałem tytuł profesorski z filozofii - ale stało się tak na podstawie książek zupełnie innego rodzaju: "Racjonalna rekonstrukcja odkryć naukowych", 1990; "Spór o racjonalność naukową", 2000; "Fleck o społecznej naturze poznania", 2000).

Wielu innych zasługuje jeszcze na wzmiankę, kiedyś jednak trzeba skończyć. Niech lepiej inni dopiszą własne wspomnienia, napiszą o Marku Ciecierskim, Romku Makowskim, a także o miejscowych: "ciotce" Dąbrowskiej i tylu innych.

Gazdował w Chacie Bill, czyli Benedykt Ptasznik. Miał psy, króliki, potem osła i kozy. Heniek czas jakiś próbował zdobyć dla Billa indeks studencki; Bill - który dla Otrytu porzucił życie w dolinach - stawał się coraz bardziej rozgoryczony. Przemieszkiwały z nim na górze rozmaite dziewczyny, żadna w końcu nie została.

Jednym z pomysłów Heńka - on był przez te lata inicjatorem prawie wszystkich przedsięwzięć, a jako jedyny z nas był w stanie załatwiać, w kręgach działaczy partyjnych, potrzebne na ich realizację środki - było stworzenie pisma. Najpierw był w Warszawie dyskusyjny klub Sigma, jako Ośrodek Pracy Politycznej dla tych ostatnich Mohikanów, którzy uważali, że budowanie komunizmu to nadal sprawa wartości. Dla nich miały być stworzone COLLOQUIA COMMUNIA. Choć Heniek nie znał łaciny, uparł się przy łacińskim tytule - w rezultacie na okładkach pierwszych czterech zeszytów widniał niegramatyczny tytuł "Colloquia Communae" (czyli "Wspólna rozmowy"). [Czy nie raczej "rozmowy wspólnej"? - przyp. WJ] Te pierwsze zeszyty zostały, jak na ironię, opatrzone adnotacją "Materiały szkoleniowe dla aktywu SZSP. Do użytku wewnątrzorganizacyjnego" - wydrukowane w nakładzie 500 egzemplarzy były rozdawane za darmo. Pierwszy numer ukazał się latem 1979 r., trzy następne w 1980. Redagowało je Kolegium Otryckie, złożone z mieszkających w Warszawie bywalców Chaty Socjologa. W pierwszym numerze podano następujący skład Kolegium: Mirosław Chałubiński, Wojciech Jóźwiak, Henryk Kliszko (przewodniczący), Włodzimierz Marciniak, Marek Owsiński, Leszek Popowicz, Jacek Raciborski, Jerzy Szczupaczyński. Ze składu znikli w następnych numerach Chałubiński, Owsiński i Popowicz, a pojawili się Jerzy Bartkowski, Paweł Karpowicz, Rafał Krajewski i Tadeusz Popławski. Walczące o odnowę marksizmu i świadomości partyjnej teksty Aleksandra Łazarskiego, Henryka Kliszki, Włodzimierza Marciniaka, Romana Pluty, Tadeusza Popławskiego, Andrzeja Raciborskiego, Jacka Raciborskiego, Włodzimierza Wypycha, a także piszącego gościnnie Jana Kurowickiego, mieszały się z "alternatywnymi" pracami Wojciecha Jóźwiaka ("Uwagi dla Sekcji Kultury", "Dharma, czyli opętanie"), Wojciecha Ciechorskiego (o fenomenologii Innego) i Wojciecha Sadego ("O przestrzeni, którą myśl stwarza wokół siebie", przekład Wittgensteina "Wykładu o etyce"). Czwarty numer w całości wypełniała krytyka poglądów Leszka Kołakowskiego, dokonana przez Aleksandrę Żukrowską i Wacława Mejbauma - Heniek wracał w ten sposób do swoich dawnych kampanii przeciw marcowym rewizjonistom.

Gdy wybuchła Pierwsza (i w gruncie rzeczy Ostatnia) "Solidarność", działania Klubu Otryckiego przeniosły się znów do Warszawy: tam działy się rzeczy wielkie, w których każdy upatrywał szanse dla siebie. Klubowe grono wydawało wtedy "Wspólne rozmowy", ulotne broszury o komunistyczno-kontrkulturowym charakterze. Redagowali je Wojtek Jóźwiak, Krzysztof Markuszewski i inni; gdzieś mi egzemplarze przepadły, więc może ktoś przypomni redaktorów i autorów tych - naprawdę interesujących - pisemek.

Wszystko rozsypało się 13 grudnia 1981. Antykomuniści zeszli do podziemia (sami z żoną przez dwa lata knuliśmy ile sił, później zapał przygasł). Wojtek Jóźwiak (w 1981 pracownik Regionu Mazowsze NSZZ "S") pogrążył się w medytacji. Henryk Kliszko zaś podjął kolejną próbę wskrzeszenia komunistycznego ideału. Wraz z Olkiem Łazarskim, Jackiem Raciborskim, Jurkiem Szczupaczyńskim i innymi wydeptali dojścia do partyjnych decydentów - i uzyskali zgodę oraz środki na wydawanie dwumiesięcznika teoretycznego "Colloquia Communia". Pierwszy zeszyt ukazał się jeszcze w okresie trwania stanu wojennego, jesienią 1982 r. Ze względów historycznych nosił numer 5. Zespół Redakcyjny tworzyli otrytczycy pierwszej generacji: Ewa Lewicka-Banaszak, Henryk Kliszko (redaktor naczelny) i Aleksander Łazarski, dołączył do nich Piotr Marciniak. Kolegium Otryckie utworzono jednak z ludzi z całej Polski i choć w 1982 i 1983 spotykaliśmy się we wrześniu w Chacie Socjologa, to zasadnicze prace redakcyjne nie wiązały się z Bieszczadami. W sumie do 1991 r. wydaliśmy 28 zeszytów i wciąż spotykam ludzi, którzy powiadają, że "Colloquia Communia" były najważniejszym pismem z pogranicza filozofii, lewicowej myśli społecznej i humanistycznej psychologii, jakie ukazywało się w Polsce w latach 1980-ch. Dzieje pisma, a także związanych z nim wydawnictw zwartych, wymagają jednak odrębnego opracowania. [W "Colloquiach" (CC. nr 4-5/1986) po raz pierwszy opublikowany został astrologiczny traktat Światosława Floriana Nowickiego "Heglowski klucz do astrologii"; później w książce "Cykle zodiaku", Nowicki/Jóźwiak, 1991. (Przyp. WJ.)]

Było w Kolegium paru otrytczyków (Lewicka, Chałubiński, Łazarski, Marciniak, Pluta, Raciborski, Sady, Szczupaczyński), dla nas jednak dzieje "starej Chaty" skończyły się wraz z aresztowaniem w 1982 Billa. Miał obrzynek, z którego polował używając amunicji darowanej przez lokalnych milicjantów. Zastraszony (zaraz po ogłoszeniu stanu wojennego) przyznał się do posiadania broni, nie zdradził jednak, skąd brał kule. Ludzie z Klubu mocno próbowali wyciągnąć Billa z więzienia, nic to nie dało. W końcu i Heniek przeprowadził się z Chaty Socjologa na Wańków Dział. [Właściwie: Wańka Dział. Schronisko na Wańka Dziale, druga "kultowa chata" stworzona przez Kliszkę, zostało zlikwidowane staraniem nadleśnictwa w Lutowiskach wiosną 1999. (Przyp. WJ.)]

Po kilkuletniej przerwie zaszedłem na Otryt bodaj w 1989 r. Po paru tygodniach, wędrując przez inne już Beskidy, ułożyłem piosenkę, na melodię wziętą od Łemków:


Stoi na Otrycie Chata Socjologa d A7 d A7 d d
Daleko od ludzi, daleko od ludzi za to blisko Boga F F F F d A7 d A7 d d
Była tu przed wojną ukraińska wioska
Ale ich wywieźli, ale ich wywieźli i nikt się nie ostał
Wiatr tu (tam) tylko szumiał, czasem ptak zaćwierkał
Aż się zjawił Kliszko (2x) za wczesnego Gierka
Marksistowski klasztor Kliszko chciał zbudować
By pracując w lesie klasyków studiować
Stało wtedy w Chacie popiersie Lenina
Wielu różnych nieszczęść była to przyczyna
I czerwony sztandar powiewał nad Chatą
Dzisiaj jest ten sztandar do podłogi szmatą
Niejedna tu (tam) panna utraciła cnotę
Ponoć jeszcze kilka ma na to ochotę
Przez wiele lat Chatę Bill Ptasznik prowadził
Aż go raz czerwony do więzienia wsadził
Dzisiaj już czerwony swe utracił wpływy
Pan Bóg nie rychliwy ale sprawiedliwy
Dobrze na Otrycie gdy w butelkach wino
Popijesz pośpiewasz prześpisz się z dziewczyną



Na jesieni trafiłem w Warszawie na spotkanie Klubu, zaśpiewałem tę piosenkę - Komisarz słyszał (zawołał: "tak było"), może jeszcze pamięta. Jurek Szczupaczyński też słyszał. Zwrotek było chyba więcej; proponowałem, aby inni kolejne zwrotki dopisywali, tak by w końcu - drogą naturalnej selekcji tych udanych - powstała śpiewana kronika Chaty Socjologa. Ale już do Chaty i do Klubu nie wróciłem.

Wojciech Sady



Autor, Wojciech Sady, jest filozofem, obecnie profesorem UMCS w Lublinie. [Aktualizacja 2019: profesorem Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.]



Zobacz też:


Wojciech Sady, 2002

Henryk Kliszko, 1983, foto W. Sady

Chrystian Belwit, 1983, foto W. Sady

Leszek "Aby" Dolata, "anarchista i swego rodzaju bezpaństwowiec", obok Andrzej Wiórko, późniejszy gospodarz Chaty. 1983, foto W. Sady


Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

Do not feed AI...
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.

Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.
X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)