zdjęcie Autora

06 października 2016

Joanna Najdowska

Serial: Moje oddychanie
Moje oddychanie (także holotropowe) 1/3
Przedmowa o mowie, intencjach i drogach rozwoju ! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

◀ ► Moje oddychanie (także holotropowe) 2/3 ►

Każdą praktykę zaczynam od uświadomienia sobie mojej intencji. Oddychanie holotropowe łączy w sobie dwa ważne dla mnie aspekty: oddychanie i rozwijanie świadomości.

Kiedy Tomek (Tomasz Kwieciński) rzucił hasło: Opiszcie swoje doświadczenia, poczułam, że to zadanie dla mnie, bo mogę podzielić się czymś wyjątkowym, choć bardzo osobistym, więc pewnie do końcowej kropki nie będę pewna, czy to, co piszę, ukaże się publicznie.

Mam za sobą 2 sesje. Pierwszą u Milana w Krakowie, drugą u Tomka Kwiecińskiego w Warszawie. W najbliższym czasie wybieram się na trzecią.

Od czego zacząć? Zacznę od tego, od czego zawsze zaczynam każdą praktykę – od uświadomienia sobie mojej intencji - dlaczego to robię i po co. Dla mnie intencja jest bardzo ważna. Określanie intencji jest uświadamianiem sobie tego, co aktualnie jest dla mnie ważne, tego, co chciałabym wzmocnić albo zmienić, tego kim teraz jestem, w co się bawię, z kim i jakimi zabawkami. Intencja wyartykułowana w chwili decyzji, że jadę na warsztaty, już pracuje w świadomości, już energetycznie i treściowo układa przestrzeń życia. Często tuż przed rozpoczęciem praktyki zmieniam intencję – przyjechałam z jedną, a pracuję z inną, albo puszczam się w nieokreślone. Staram się po prostu poczuć siebie i pójść za tym, bo wtedy dzieje się więcej, głębiej i z większą mocą.

Kiedy u Milana mówiłam w kręgu o swojej intencji, ludzie byli zaskoczeni, bo na zewnątrz nie widać było tego, z czym zmagam się w środku. Jąkam się. Od ok. dziewiątego roku życia. To ułomność, z którą zmagam się przez prawie pół wieku, tysiące dni dzień po dniu. Są dni, kiedy mówię prawie płynnie, ale są dni, kiedy nie mogę mówić prawie w ogóle, kiedy tworzą się we mnie takie napięcia, że prawie nie oddycham, a mówienie jest drogą przez mękę.

Na zewnątrz, na co dzień, prawie tego nie widać. Przez lata wypracowywałam sposoby, jak unikać niewypowiadalnych dla mnie zbitek głoskowych i innych przeszkód, kłopotliwych sytuacji trudnych zarówno dla mnie, jak i dla słuchającego; jak unikać wstydu i upokorzenia. Pamiętam, jak w 7. klasie szkoły podstawowej nauczycielka rosyjskiego wywołała mnie do wyrecytowania wiersza, który należało opanować pamięciowo. Stałam jak słup, bo wiersz zaczynał się słowami „biełaja bierioza” – dla mnie nie do wypowiedzenia. Wolałam przyjąć wyrok i karę (w końcu skoro się nie nauczyłam, to należy mi się dwója) niż wykrzywiać usta i twarz z wysiłku mówienia, i w dodatku słyszeć żarty kolegów. Do dziś ten wiersz znam na pamięć. Do dziś doświadczam analogicznych sytuacji.

Mam chwile, że się poddaję, postanawiam, że nie podejmę już więcej żadnej próby uwolnienia się od zaburzeń wymowy. Dobrze, że w ogóle mówię, że jakoś sobie radzę – chwilami całkiem dobrze. Ale kiedy pojawia się jakaś nowa dla mnie metoda, szansa na uzdrowienie - podejmuję kolejną próbę, bo... mój problem w mniejszym stopniu polega na tym, co z powodu trudności z mówieniem dzieje się na zewnątrz, a w o wiele większym stopniu chodzi o to, co ja czuję wewnątrz oraz o źródło problemu: na poziomie ciała (napięcie wewnętrzne, które wywołuje bezdech i skurcze) oraz na poziomie psychiki (...?...) i duszy (...?...).

Na poziomie psychiki szukałam odpowiedzi na pytania typu: „Co wydarzyło się w moim życiu, że aż zaniemówiłam?”, „Czego nie chcę/boję się powiedzieć?”,  „Kiedy po raz pierwszy chciałam być tak cicho, że aż wstrzymałam oddech?”, „Dlaczego/Czym sprawiłam to, że się jąkam?”, „Co mi to daje, jaki problem rozwiązuje?” – metodami typowo psychologicznymi, a także „njuejdżowymi”, np. regresji hipno- i niehipnotycznej, totalnej biologii, hooponopono, diagnostyki karmicznej.

Na poziomie duszy sięgałam po moc Mistrzów i ścieżek duchowych, medytacji, mantr, krija-jogę (np. 90 dni Sudarshan Kriyi Sri Sri Raviego Shankara w tej intencji), wierząc, że poprzez boską moc spłynie na mnie uzdrowienie, że przepracuję złą karmę, grzechy, kary, wykorzystam szanse itp.

Efektów jednak nie było. Może nie byłam dość pilnym uczniem, może niedostatecznie zdeterminowanym – zwłaszcza, gdy praktyka była bardzo wymagająca, długotrwała, a efekt niepewny. Może nauczyciele nie dotarli do mnie dostatecznie celnie i głęboko. Nie wiem. Czasami nie miałam też dostatecznej ilości pieniędzy, aby kontynuować sesje, które po kilku próbach nie dawały odczucia, że poruszają coś we mnie.

Obecnie na duchowym jarmarku jest mnóstwo cudownych praktyk. Myślę, że każda z nich daje jakieś pozytywne rezultaty, każda czegoś uczy, na coś otwiera. Jest wielu autentycznych uzdrowicieli. Ale...  Kiedyś zrobiłam mały sprawdzian uzdrowicielowi, którego gorąco polecała mi nauczycielka jogi, duchowości i sztuki życia. Skontaktowałam się z tym jasnowidzącym, czyniącym cuda, polecanym przez nią uzdrowicielem, wyjaśniłam mój problem. Nie miał wątpliwości co do mojej szczerości, determinacji, współpracy na polu leczenia i wyznaczył pierwszy termin serii „zabiegów”. Zaskoczyłam go jednak propozycją (dla mnie będącą potwierdzeniem jego etyki, moralności i możliwości), że jeśli nie wyleczy mnie przez ileś zabiegów (to on miał określić tę liczbę), to zwróci mi wszystkie pieniądze, jakie mu zapłaciłam za leczenie (nie liczyłam mojego czasu i kosztów dojazdów). Nie zgodził się. A ja miałam dość obietnic i złudzeń.

A jednak zdarzyło się coś, co spowodowało, że przestałam się jąkać. Kiedyś narysowałam kredkami coś, co bez żadnej koncepcji narysowało się w zasadzie samo, choć moją ręką. Nie miałam pojęcia, co oznaczają elementy tego rysunku. Po kilku dniach obudziłam się w środku nocy z odczuciem, że coś jest wyciągane z mojej szyi. Poddałam się temu z ufnością, weszłam w to biernie i zaobserwowałam, że to, co jest wyciągane, to sznur wrzecionowatych struktur fraktalnych. Przecież ja to parę dni temu narysowałam! Usnęłam. Kiedy rano się obudziłam, zanim wypowiedziałam jakiekolwiek słowo, wiedziałam, że się nie jąkam, że w całym moim ciele nie ma tego bardzo specyficznego stanu napięcia, a w gardle nie ma tego ścisku i uczucia opuchlizny. Znalazłam się w raju, w zupełnie innym stanie bycia – odczuwania samej siebie i wymiany siebie ze światem. Mówiłam swobodnie, a moje słowa, intonacja, tembr głosu wyrażały dokładnie to, co chciałam, bez najmniejszej kontroli procesu mówienia. Niestety, po kilku dniach problem powrócił.

Czemu więc brnę w to dalej?

Bo może jednak COŚ zdarzy się znowu i może już tak zostanie na resztę życia. Tymczasem, praca nad uwolnieniem się od chorobliwego - w jakiś sposób głęboko wdrukowanego we mnie napięcia wewnętrznego - to jedna z nóg, na których aktualnie kroczy mój rozwój duchowy.

Postanowiłam spróbować oddychania holotropowego, bo łączy ono w sobie dwa ważne dla mnie aspekty: oddychanie i rozwijanie świadomości.

◀ ► Moje oddychanie (także holotropowe) 2/3 ►

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

Do not feed AI...
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.

Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.
X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)