10 października 2008
Krzysztof Wirpsza
Pan Filo, Słoń i Halucynogeniusz
Opowiadanie o trzech strategiach radzenia sobie z problemami
Pan Filo wytrzymuje
Pan Filo został poproszony o przechowanie Słonia. Zgodził się. Nigdy by się nie zgodził, gdyby wiedział, że chodzi o Słonia. Jednak Prezes nic nie wspominał o Słoniu, spytał tylko:
• Filo, nie zaopiekowałbyś się na jakiś czas Guciem?
I pan Filo odpowiedział że tak. Kiedy Gucio okazał się być prawdziwym afrykańskim Słoniem z kłami i trąbą, klamka już zapadła. O wycofaniu się nie było mowy. Parę lat temu pan Filo zaciągnął u Prezesa pożyczkę na budowę domu z ogródkiem. Termin spłaty upłynął w grudniu, a tymczasem Pan Filo nie miał nawet na odsetki. Na wszelki wypadek, wolał być z Prezesem w dobrych stosunkach.
Słoń wypełniał cały salon i część kuchni. Pan Filo z rodziną przenieśli się na poddasze. Na początku opowiadali wszystkim o Słoniu:
• Wyobraźcie sobie, mamy w salonie Słonia...
Słoń jednak okazał się bardzo absorbujący. Trzeba mu było przywozić ciężarówką jabłka, wstawić przenośną wannę ze szlauchem i co parę dni zmieniać słomę. Słoń stał tyłem do drzwi ogrodowych, pan Filo odjeżdżał więc kilka razy dziennie z pełnymi taczkami, a w ogrodzie rosła pokaźnych rozmiarów górka.
Pan Filo starał się być dobrej myśli.
• Nieczęsto się zdarza - mawiał, spryskując dom odświeżaczem w spreju - że można mieć w salonie tak egzotyczne zwierzę.
Tymczasem w salonie zalęgły się egzotyczne muchy. Słoń, który był łagodnego usposobienia, znosił to dobrze, merdając tylko od czasu do czasu ogonem, zakończonym rzadką miotełką. Gorzej znosili to Pan Filo i jego rodzina. Muchy były wielkie i żółte. A jakby na domiar złego słoń pobrudził kanapę i zjadł pięć pierwszych tomów encyklopedii.
Pan Filo wyglądał na zmęczonego. Choć starał się być uśmiechnięty, znajomi od razu zauważyli że się garbi, łysieje i z dnia na dzień jest coraz bardziej nieswój. Sytuacja osiągnęła punkt krytyczny, gdy Słoń, znudzony monotonną dietą, skonsumował zawartość garderoby żony Pana Filo. Żona Pana Filo dostała czkawki i musiał przyjechać do niej ambulans.
Naprawdę przestało być zabawnie.
Pan Filo przechytrza
Pan Filo postanowił to zmienić. Przeczytał w gazecie o kursach mocy umysłu. "Możesz zmienić swoje życie" - zachęcało ogłoszenie. "Zacznij kreować własną rzeczywistość". Organizatorzy kursu zapewniali, że wystarczy tylko schwytać swoje negatywne myśli i zmienić je w pozytywne. Rzeczywistość miała od razu zareagować na to widoczną zmianą na lepsze. I pan Filo postanowił zapisać się na kurs.
Po ukończeniu kursu, pan Filo skupił myśli. Zwizualizował Słonia i zrobiło mu się słabo. Następnie zwizualizował Prezesa i zrobiło mu się niedobrze. Pamiętając o zaleceniach trenera, szybko schwytał mentalnie oba uczucia i przemienił je w pozytywne. Błysnęło, zagrzmiało, i Pan Filo doznał olśnienia. Postanowił wybudować stodołę.
Materiały do budowy przywiozły dwie ciężarówki, które pojawiły się nieoczekiwanie, w chwili gdy Pan Filo zmienił pewną wyjątkowo paskudną myśl w myśl sympatyczną. Dalej już wszystko potoczyło się gładko. Stodoła rosła, aż trzeszczało. Żona pana Filo mieszała cement na fundamenty, dzieci pomagały przy warsztacie. Pan Filo, gdy tylko nie był w biurze, kierował pracą, a po nocach studiował teorię więźby dachowej. O Słoniu prawie zapomniano.
Gdy stodoła była gotowa wstawiono tam Słonia. Pan Filo i jego rodzina mogli wreszcie jak dawniej oglądać w salonie telewizję. Słoń, zamknięty w stodole, nie nastręczał kłopotu, wręcz przeciwnie, z dumą pokazywano go znajomym. Znajomi podziwiali, jak też pan Filo potrafi łączyć obowiązki gospodarza domu, pracownika biura i hodowcy słoni. "Jesteś nadzwyczajny, Filo" - mówili, a pan Filo uśmiechał się w duchu. Moc umysłu naprawdę działała.
Potem pan Filo wpadł na kolejny pomysł. Postanowił udostępnić Słonia jako atrakcję turystyczną. Oczywiście za stosowną opłatą. Przed stodołą wybudował wybieg, a na barierkach wywiesił kolorowe plansze, na których młodzież szkolna mogła poznawać historię ewolucji słoni, ich zwyczaje i znaczenie w literaturze. Autokary zatrzymywały się na polu za stodołą, a żona pana Filo gotowała dla wszystkich zupę. Projekt okazał się żyłą złota i już po kilku miesiącach pan Filo mógł spłacić cały zaciągnięty u Prezesa dług. Podpisali następną umowę, i pan Filo wziął Słonia w dwuletnią dzierżawę.
Wtedy Słoń zachorował na katar.
Pan Filo pozwala
Katar u słoni bywa kłopotliwy. Dzień i noc Słoń wydawał gromkie kichnięcia, od których trzęsły się ściany stodoły. Pan Filo próbował zmienić swoje nastawienie na bardziej pozytywne, ale tym razem nie odniosło to skutku. Był wyjątkowo mocno przygnębiony i nawet najbardziej pozytywna myśl nie cieszyła go.
Wycieczki przyjeżdżały teraz rzadziej - nagłe kichnięcia Słonia odstraszały turystów. Poza tym, Słoń niezbyt często wychodził na wybieg. Zazwyczaj stał w kącie stodoły, schowany za stertą słomy. Pan Filo oczywiście wezwał najwybitniejszego w okolicy weterynarza. Specjalista opukał Słonia, zajrzał mu w paszczę i zapisał krople, które kosztowały istną fortunę. Krople oczywiście niewiele pomogły i dla rodziny pana Filo znów nastały ciężkie czasy.
• Filo, chciałbym, abyśmy się rozumieli - mówił Prezes patrząc na pana Filo smutno - Jeżeli Guciowi coś się stanie, będę bardzo, bardzo rozczarowany...
Za swoim wielkim czarnym biurkiem Prezes wyglądał naprawdę groźnie.
Pan Filo nie wiedziałby jak z tego wszystkiego wybrnąć, gdyby nie Halucynogeniusz. Halucynogeniusz pojawił się, gdy pan Filo zażywał kąpieli. Pan Filo myślał oczywiście, że ze zgryzoty ma halucynacje.
• Cześć - powiedział Halucynogeniusz, lewitując nad mydelniczką. Miał około pół metra wzrostu i był niebieski.
Pan Filo zamachnął się kapciem, ale Halucynogeniusz znikł i kapeć wpadł do wody. Pan Filo przetarł oczy. Nad mydelniczką unosiły się jeszcze przez chwilę świetliste litery: "Pozwól".
Pan Filo mówił sobie potem, że go coś podkusiło. Zastanawiał się, co to właściwie znaczy "Pozwól", i na co niby należy pozwolić. Z tego wszystkiego znalazł się pod stodołą. Była godzina piąta rano i Pan Filo czuł chłód, pomimo szlafroka. Po cichu odryglował drzwi stodoły i wyprowadził Słonia. Słoń patrzył na niego ze zrozumieniem. Pan Filo poklepał go po zadzie i Słoń oddalił się truchtem do lasu.
Życie pana Filo i jego rodziny wróciło odtąd do swojego normalnego, spokojnego rytmu. Dzieci chodziły do szkoły, pan Filo do biura, a żona - gotowała zupę. Stodoła stała pusta, ale nikt jakoś się tym nie martwił. Mieli nadzieję, że Słoń, którego nawet ostatnio polubili, jakoś daje sobie bez nich radę.
Pewnego dnia przed dom Pana Filo zajechał Prezes. Było z nim trzech nieznajomych mężczyzn w kominiarkach.
• Filo, ty gnido - powiedział Prezes do pana Filo, wyciągając zza poły garnituru pistolet. - Gdzie Słoń?
Pan Filo wyjaśnił, że Słonia nie ma. Wtedy trzech mężczyzn w kominiarkach podeszło do pana Filo i otoczyło go. Byli o głowę wyżsi i bardzo szerocy w barach.
• Zapłacisz za to - powiedział Prezes, przykładając panu Filo pistolet do czoła. Pan Filo czuł, że sprawy przybrały zły obrót.
Nagle Prezes wrzasnął, wierzgnął i ku zdumieniu wszystkich poleciał w górę. Pan Filo też był zaskoczony. Za kępą krzaków stał Słoń i trąbą trzymał Prezesa jakieś dwa metry nad ziemią.
• Kysz! - wydzierał się Prezes, wymachując na postrach pistoletem. Ale Słoń energicznie potrząsnął Prezesem i pistolet wpadł w krzaki. Wyglądało na to, że Słoń, jakimś cudem, wrócił do zdrowia. Mężczyźni w kominiarkach nagle przestali wyglądać niebezpiecznie. Rzucili się do ucieczki, a Słoń, z Prezesem w trąbie, żwawo pocwałował za nimi. Po chwili cała piątka znikła za zakrętem szosy.
Był ciepły wiosenny dzień, pachniało maciejką.
"Rzeczy nie zawsze toczą się zgodnie z planem - mówił potem pan Filo. "I to chyba zresztą nie zawsze jest źle".
Halucynogeniusz siedział na rynnie i bimbał nogą.
Krzysztof Wirpsza
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.