zdjęcie Autora

18 czerwca 2016

Justyna Karolak

Serial: Zerkadło
Uzdrawiająca siła choroby
O chorobie i zdrowiu w kontekście samoakceptacji ! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

Kategoria: Obserwacje obyczajowe
Tematy/tagi: choroba

◀ Kobieta poświęcona samej sobie ◀ ► Miasto starców ►

Choroba pozwala spojrzeć na życie z lotu ptaka.

Nikt o tzw. zdrowych zmysłach nie chce być chory – każda jednostka ludzka, która jest stabilna mentalnie i emocjonalnie, pragnie być zdrowa.

Powszechna jest teza, że boimy się śmierci (głównie dlatego, iż lękamy się tego, czego nie znamy), ale znacznie silniej boimy się przecież starości i wynikających z niej schorzeń. Chcemy być sprawczy, mocni, władni – najdłużej, jak się da. Kieruje nami na pewno instynkt przetrwania (każde życie wykazuje nieświadomą cechę w postaci dążenia do przetrwania), ale w przypadku tego szczególnego zwierzęcia, jakim jest człowiek, jesteśmy kierowani również przez wolę życia. A wola, to świadome dążenie do przetrwania, jak i dążenie do nadania swojemu życiu sensu i realizowanie tego sensu w codziennych działaniach. I abyśmy mogli je realizować – nasze cele, sens, siebie – potrzebujemy być zdrowi.

Nikt zatem nie marzy o chorobie, to oczywiste. Zdumiewające jednakże jest to, do jakich konstruktywnych refleksji i wniosków potrafi dotrzeć ten człowiek, który zapadł na chorobę. Nie mowa o grypie, o chwilowej i banalnej dysfunkcji organizmu – mowa o schorzeniach dużych, poważnych, dramatycznych, czyli przewlekłych lub nieuleczalnych.

Codziennie pędzimy przed siebie w starciu z prozaicznymi problemami, które często zdają nam się na tyle znaczące, że odbierają spokojny sen, powodują uciążliwą troskę, skutkują funkcjonowaniem organizmu w sporym natężeniu stresu oraz lęku o bliższą i dalszą przyszłość. Podczas gdy uderzy w nas poważna choroba – wtedy spoglądamy na samego siebie, na bliskich, na obcych ludzi i na świat z zupełnie świeżej perspektywy. Dokładnie tak: spoglądamy ze świeżej, nieporównywalnej z żadnym innym stanem umysłu, perspektywy. Nagle docieramy do punktu, którego znaczenia nigdy wcześniej nie braliśmy pod uwagę, bo tak bardzo był od nas odległy. Bo kiedy jesteś zdrowy, nie zdajesz sobie sprawy, czym są realne problemy. Stąd generujesz własne, subiektywne problemy – i poprzez tę subiektywność nadajesz im iluzję realności. Stres w pracy, sprzeczki z partnerem życiowym lub przyjaciółmi, kłopoty w wychowywaniu nastoletniej latorośli… Wszystkie te problemy są istotne i realne, bo nasze są, tylko nasze – indywidualne, bieżące, zwyczajne, codzienne. Ale kiedy człowieka dopada choroba – te wszystkie codzienne trudności znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nagle w sposób absolutnie doskonały tracą rację bytu, jakiekolwiek uzasadnienie. Nagle partner, z którym toczyliśmy twarde konflikty przez miesiące – staje przy nas murem. Nagle nastoletnie dziecko – przestaje wagarować, „pyskować”, i staje przy nas murem. Cud! Prawdziwy, niezaprzeczalny cud, autentyczna magia, zakrawająca na absurd, czy na dziwny paradoks: ciężka, straszna choroba – „ulecza” nas samych i cały mikroświat wokół, czyniąc go zdrowszym, lepszym.

Choroba pozwala spojrzeć na życie z lotu ptaka. Im jest poważniejsza (gorzej rokująca), tym intensywniej człowiek, uporawszy się z etapami buntu, z bolesnymi pytaniami retorycznymi w rodzaju „dlaczego ja?”, z gorzkimi próbami negacji i wyparcia – nabiera niezwykłej łagodności i imponującej akceptacji, a nierzadko prawdziwej, szlachetnej mądrości. Skąd bierze się ta zadziwiająca siła – w słabości? Dlaczego realny, nie do przeskoczenia problem – gwałtownie potrafi otworzyć przed człowiekiem wiele ukrytych, wspaniałych drzwi?…

Zrozummy się prawidłowo: ten artykuł nie jest gloryfikacją choroby, nie jest próbą przydania jej mistycznych atrybutów. Choroba jest złem, jest cierpieniem, które nie zawsze uszlachetnia – choroba potrafi, jak nic innego na tym świecie, odrzeć człowieka z godności osobistej, z poczucia człowieczeństwa i własnej wartości. Natomiast ten artykuł jest próbą postawienia pytań o to, skąd my – ludzie zdrowi – możemy czerpać energię niezbędną do tego, by móc spojrzeć na własne życie ze świeżej, lepszej, mądrzejszej perspektywy. Jak sprawić, by – będąc zdrowym – nie generować w swoim życiu banalnych problemów, które uwielbiamy interpretować jako duże i znaczące? Dlaczego dopiero postawieni przed ryzykiem utraty wszystkiego, co kochamy, dochodzimy do wniosku, że kochamy naprawdę, i że tylko ta miłość się liczy?

Kiedy jesteśmy zdrowi, zbyt łatwo w wiele pozytywnych wartości wątpimy. Podważamy swoją wartość, swoje talenty i umiejętności. Nie czujemy się piękni – porównujemy się z atrakcyjniejszymi od nas. Nie celebrujemy wspólnego posiłku z bliskimi – jemy w pośpiechu albo koncentrujemy myśli na tysiącu trywialnych kłopotów, zamiast skupić się na dobrym smaku tego, co spożywamy. Nie dbamy o siebie, bo przecież ważniejsza jest praca, odpocząć zdążymy później, bo najpierw koniecznie musimy wykonać wszystkie obowiązki…

Głupcem jest ten, kto myśli, że dokona wszystkiego przed każdym pojedynczym zachodem słońca. Głupcem jest ten, kto nie wita się z każdym kolejnym porankiem, kto nie chwali wschodu słońca i nie dziękuje za niego.

Głupcem ten, kto łudzi się, że najważniejsze w nim jest to, co potrafi zrobić, a nie to, co potrafi czuć – wobec bliskiej osoby, wobec rzeczywistości, wobec świata. Jeden gest wyrażający szczerą miłość nie ma w zamian żadnej wartości lepszej, większej, zastępczej. Każda jedna marna, „głupia” chwila z tym, kogo kochamy, warta jest… nie, nie czegoś innego, czegoś w zamian – warta jest najwięcej, dla samej siebie, dlatego, że się zdarzyła, że była, że mieliśmy zaszczyt doświadczyć jej na swojej skórze.

Jaka szkoda, że przypominamy sobie o tym pięknie i szczęściu, którego codziennie dotykamy, często dopiero w chwili, gdy jest już za późno – gdy jesteśmy za słabi cieleśnie, by móc tworzyć, budować więcej takich chwil. Natomiast zadziwiające i cudowne pozostaje to, że gdy los ustawi nas pod ścianą, raptem potrafimy sprawić, że wszystkie ściany i mury – znikają… To prawdziwy cud i rzecz godna olbrzymiego podziwu, czy szacunku.

◀ Kobieta poświęcona samej sobie ◀ ► Miasto starców ►


Komentarze

[foto]
1. Choroba raczej nie ma siły uzdrawiającejArkadiusz • 2016-06-21

Raczej jest urzeczywistnieniem naszej utraty tej siły (uzdrawiającej czy regenerującej). Oczywiście ma Pani rację, że choroba stawia nas pod ścianą i wymusza otrzeźwienie - wybija nas z osobistego toru w powszechnym wyścigu szczurów czy po prostu z własnej koleiny życia, tak głębokiej (i coraz głębszej), że nie widać z niej szerszego pola życia.

Zdecydowana większość ludzi nie chce tego ważnego momentu w życiu (tj. wystąpienia choroby) przeżyć świadomie, chce natychmiast dostać leki i wrócić do swoich spraw. Rezygnujemy wtedy z informacyjnej wartości choroby, bo choroba jest konkretnym sygnałem. Najpierw są lekkie sygnały, ale ich nie zauważamy lub bagatelizujemy. Potem pojawiają się silniejsze objawy, zaczynamy je "leczyć". Potem, po "wyleczeniu" objawów, z braku rozwiązania "konfliktu" (bo choroba wynika z jakiegoś nie rozwiązanego konfliktu, z braku łączności z duszą lub głębokim sensem życia), choroba przenosi się w głębsze pokłady organizmu.

Trudno powiedzieć, że choroba jest dobrem, ale tak samo nie powiem, że leczenie z choroby jest czymś dobrym. Choroba być może mówi: zapomniałeś, że wszyscy jesteśmy połączeni, świat zewnętrzny jest odbiciem twojego wnętrza. Jeśli chcesz być zdrowy musisz kochać to co na zewnątrz ciebie tak samo jak to wewnątrz, bo podział jest iluzją. Tak jak traktujesz innych, tak samo traktujesz siebie. A kochanie/miłość to najlepszy sposób na zdrowie, miłość to przepływ energii, to moc. Jej przeciwieństwem jest lęk, złość, wstyd, nienawiść, racja - wszystko co podpowiada ego, co blokuje przepływ energii między tym co wewnątrz i na zewnątrz.
[foto]
2. ZaprotestujęWojciech Jóźwiak • 2016-06-21

Jako posiadacz sporego wachlarza chorób (lub wad)... które ukrywam, bo po co się chwalić – zaprotestuję. Nie dlatego, żebym je lubił, te choroby, ale dlatego, że, jak mi się wydaje, ich wartość informacyjna jest niewielka. Dobrym przykładem jest zanikanie akomodacji oczu: niedowidzę w dalekim widzeniu, a od kilkunastu lat także w bliskim. Noszę dwie pary okularów na dal i na „bliż”. Podobno widzenie w dali można poprawić albo przywrócić ćwiczeniami. Mnie nie pomogły, może nie znam tych właściwych. Niedowidzenie w bliży wynika ze starzenia się tkanek, inne wady oczu, które mam, też. Informacją by to było, gdyby z tym coś można było zrobić. Ale nie można, przynajmniej tak stwierdził okulista. Tkanka zwiotczała, kolagen się wydłużył, tak już jest. Ubytki zębów – są przecież ostro sygnalizowane, każdy wie, że to jeden z najgorszych bólów – ale na próchnicę, caries, nie znaleziono nic lepszego niż takie lub inne protezy zębowe. Niedawno czytałem, że koczownicy znad Wołgi z epoki brązu, nasi domniemani (przez jedną ze szkół) językowi indoeuropejscy przodkowie, przeżyli któreś kilkaset lat ze zdrowymi zębami do starości, i to był znak, że na ileś pokoleń byli wtedy odcięci od jedzenia produktów zbożowych, zapewne dlatego, że wtedy pogorszył się klimat i musieli wrócić do diety z ryb, jagód i zwierząt. Zęby natychmiast im od tego ozdrowiały. Ale ja niestety swoje życie od małości przeżyłem na zbożu i cukrze i nic mi nie pomoże (i nie jem mięsa), chociaż podobno Swedenborgowi gdy miał 70 lat wyrósł nowy, trzeci w życiu, zestaw zębów. Miałem kiedyś migotanie zastawek. Jaka tego wartość informacyjna? Nie wiem dlaczego to paskudztwo mi się trafiło i nie wiem dlaczego odpukać przeszło. Pewne dolegliwości leczyłem medytacją i wizualizacją, i szło mi to dobrze i miałem poczucie, że działa – ale do czasu, bo potem choroby postąpiły. Jedną udało się zahamować operacyjnie, ale duchowa nauka z tego żadna, bo pomogła nie duchowość tylko mała chirurgiczna rzeźnia. Na szczęście widzę też plusy i sukcesy, np. od czasu, kiedy robię jogę i świadomie oddycham, nie przeziębiam się, nie nachodzi mnie katar i nie muszę jogicznie płukać nosa, co kiedyś robiłem prawie codziennie. Od lat nie mam napadowych bólów w kręgosłupie lub pod łopatkami – nie „łamie” mnie – co też może być dobrym skutkiem jogi. Ale też przyznam, że nie spotkałem dotąd dobrego znawcy chorób w kontekście duchowej lub jogicznej pracy z ciałem. Wszyscy, którzy mi coś o tym mówili albo których czytałem, wydawali mi się maksymalistami, czyli takimi, co uważają, ze choroby to pozór i złudzenie, i że wystarczy czymś tam pomachać, żeby ustąpiły. A to są poglądy niepoważne.

[foto]
3. Psują się oczy, bo za dużo czytaniaArkadiusz • 2016-06-21

Wskazówka: trzeba mniej czytać. Długie czytanie, nadmierne skupianie wzroku na jednym punkcie w bliskości jest niefizjologiczne, niezgodne z naturą człowieka, który powinien więcej doświadczać życia w kontakcie z naturą. Życie trzeba doświadczać, cieszyć się nim, a nie poznawać i analizować. Dlatego jako Obserwator, którego specyficzne ego ma skłonność do poszukiwania informacji a nie delektowanie się darami natury, muszę nosić okulary. Być może powinienem używać oczu do pełnego radości i wdzięczności omiatania wzrokiem otoczenia. Podobno patrzenie na zieleń pomaga oczom. A więc więcej spacerów do parku czy lasu. Wskazówka od choroby jest, tylko ja sobie nic z tego nie robię. Ego jest silniejsze. Może choroba wskazuje na drogę od Ego do Pełni?
4. Ja też zaprotestujęNN#9495 • 2016-06-21

W pierwszej wypowiedzi pana Arkadiusza również zwróciłam uwagę na sformułowanie "informacyjna wartość choroby". Nie mogę zgodzić się z zasadnością tego sformułowania - nie w całości. Wydaje mi się, że to Kultura Zachodu przywykła do myślenia przyczynowo-skutkowego; w tej kulturze chyba najczęściej wypływa ten postulat, że jeśli coś się dzieje, to musi istnieć tego powód, a skoro był powód, to w jego następstwie należy obserwować wykwit konkretnej treści, a więc sensu, a więc znaczenia... Ale przecież to nie jest jedyny możliwy model myślenia, podchodzenia do problemu. Co z rolą przypadku w życiu? Czy aby Kultura Zachodu nie za mocno pogrzebała to pojęcie, miano? 

A mówiąc pół żartem, pół serio: powiedzieć intelektualiście, że za dużo czyta (skutkiem czego szkodzi swoim oczom), brzmi troszeczkę niczym "źle ogrzane piekło" (parafrazując Kisiela) :).
[foto]
5. protestować oczywiście możnaArkadiusz • 2016-06-21

Ale różne alternatywne działy medycyny tj. medycyna germańska, totalna biologia, recall healing działają właśnie w oparciu o odkodowanie informacji pochodzących od choroby na podstawie objawów.
6. Ścieżki alternatywneNN#9495 • 2016-06-21

Panie Arkadiuszu,

miałam sposobność zapoznać wszystkie wymienione przez Pana "alternatywne działy medycyny", szczególnie Nową Medycynę Germańską i Totalną Biologię. Nie przekonują mnie one - mówiąc tu oględnie - głównie właśnie z uwagi na pominięcie roli przypadkowości. Dodam, że dziedziny te mianują się spojrzeniem holistycznym, "widzeniem sfer psyche i soma jako jedności", a jednak wiele w rozumowaniu tych dziedzin: dziur, domysłów, myślenia życzeniowego.
7. no, zobaczymy..Jerzy Pomianowski • 2016-06-21

Domyślam się, że Autorce nie chodziło oto jak codzienne łupanie w kościach zmusza nas do przewartościowania całego życia, ale o coś wyjątkowego i jednocześnie nie możliwego do uniknięcia. Nagłą świadomość, że mamy przed sobą kilka miesięcy życia, albo co gorsze, iż najbliższą osobę czeka rychła śmierć. O drugiej sytuacji lepiej nawet nie dyskutować. Trudno sobie wyobrazić coś gorszego i bez śladu elementów pozytywnych. Natomiast to pierwsze niesie szaleńczą mieszankę odczuć na granicy stanów mistycznych.
[foto]
8. rola przypadkowości ???Arkadiusz • 2016-06-22

No cóż, jako enneagramowa Piątka nie uznaję przypadkowości, po prostu nie ma jej w moim słowniku. Powiązania między rzeczami to sprawa do zbadania, do skutku. Stąd moja atencja podejść holistycznych. Jak pokazuje enneagram, nie ma przypadku również w naszych różnicach postrzegania i podejściach do świata, Pani Justyno. Co nie znaczy, że 5-tkowe podejście jest lepsze ;-) Z pewnością nie jest, bo niby czemu miałoby być?
9. Różne słownikiNN#9495 • 2016-06-22

Panie Arkadiuszu,

a w moim osobistym słowniku jak najbardziej funkcjonuje pojęcie przypadku (co nie znaczy, że całkowicie wykluczam pojęcie np.: przeznaczenia, ale lubię myśleć, że życie stanowi tajemniczą wypadkową właśnie przypadkowości i celowości). Podejście holistyczne w kwestiach zdrowia do pewnego progu wydawać się może dość atrakcyjne, ale po przestąpieniu owego progu, zaczyna - według mnie - rozpadać się, to znaczy wykazywać niespójności, i inne luki.
Natomiast nie chcę ze swej strony w naszej dyskusji rozwijać wątków dotyczących stricte zdrowia/choroby (jak np.: alternatywne medycyny, których nazwy tu padły), bo po pierwsze - tematyka ta nie leży w ścisłym centrum moich zainteresowań i nawet nie dążę do zgromadzenia wymiernych wiadomości z tej tematyki. Po drugie, jak pięknie zauważył pan Jerzy: mój artykuł jest jednak o czymś innym (niż np.: rozpatrywanie chorób jako kodów informacyjnych). Dlatego artykuł ten znalazł się w kategorii "obserwacje obyczajowe" (a nie w kategorii zadedykowanej zdrowiu). To, co ja chciałam swoim artykułem wyrazić, pytania, które chciałam nim zadać, wymienił właśnie pan Jerzy. 

Poza tym - ja również nie upieram się przy moim punkcie widzenia (np.: odnośnie do wspomnianej roli przypadku w życiu), ani nie nawołuję do jego przyjęcia :). Ja zwyczajnie - nie mam pojęcia, co jest lepsze, a co gorsze, kto ma rację, kto jej nie ma, etc. Dla mnie świat, to pojemne, zdumiewające miejsce - złożone ze skomplikowanej skali szarości...

Pozdrawiam :).
[foto]
10. Pani JustynoArkadiusz • 2016-06-22

Ma Pani zupełną rację, przeciągnąłem dyskusję w innym kierunku, sorry ;-(

Przecież pyta Pani m.in. dlaczego nie możemy cieszyć się życiem, doceniać je zawsze, nie tylko w ciężkiej chorobie? Dlaczego na co dzień jest MIEĆ, a dopiero w granicznych momentach przypomina się BYĆ? Od dziecka jesteśmy uczeni, że aby przetrwać, trzeba mieć: dobry wygląd, dobre ciuszki, dużo zabawek, pieniądze, pozycję w grupie, właściwe przekonania, dobre oceny, dobre studia, pomysł na przyszłą karierę, odpowiedniego partnera, odpowiedni majątek, sukcesy zawodowe itd. Wzorcami kulturowymi są ludzie sławni, ludzie sukcesu, ludzie lepsi w czymś od reszty, a nie ludzie, którzy po prostu kochają. Czy nasza kultura właściwie dobrze wyjaśnia, czym jest miłość, zdrowie, harmonia? Albo co to znaczy próbować być sobą i cieszyć się tym?

Ilu z nas ma w sobie moc, potrzebę, odwagę, by rzucić wszystko, jak bohater filmu Wszystko za życie? Pewnie mało kto, choć być może wystarczy tylko trochę wyluzować, może jak Jeff Bridges w innym filmie Big Lebowski?

Pozdrawiam ;-)
11. Panie Arkadiuszu...NN#9495 • 2016-06-22

Panie Arkadiuszu,

przede wszystkim chcę podkreślić, że bardzo mi miło, że nasze tory rozumowania, wyrażania siebie - zbiegły się, zazębiły, i oto możemy ciekawie podyskutować :).

Poruszył Pan istotną, moim zdaniem, kwestię: mieć a być. No właśnie: dlaczego często dopiero tak silne, nieprzejednane bodźce (jak poważna choroba) pozwalają człowiekowi na oddzielenie się od "mieć", a zwrócenie się do "być"?...

Zaś co do filmu "Wszystko za życie", tu znów się nie porozumiemy: ten film bowiem mocno mnie rozczarował. Przytaczając słowa poetki: "Miał być raj, miało być życie, i ćwiartka na popicie - a to wszystko, to wszystko nie tak". Innymi słowy, bohater tego filmu miał mi zaimponować właśnie odwagą, miał mi zaimponować świadomym odrzuceniem dóbr materialnych na rzecz rozwoju duchowego, i wolności, tymczasem - w mojej ocenie - bohater ten okazał się rasowym idiotą... Bohater ów jest zresztą postacią autentyczną - przywołany przez Pana film stara się uwypuklić wolność w postępowaniu tego człowieka, film ukazuje również, że śmierć główny bohater poniósł w wyniku (przypadkowego :) ) zatrucia niejadalną rośliną... Fakty natomiast potwierdziły, że człowiek ten zmarł w rezultacie zwykłego, "banalnego" wygłodzenia (nie zatrucia), albowiem wyruszywszy na wymarzoną Alaskę, odrzucił ciepłe buty i kurtkę, i wszelkie dobre rady ludzi spotkanych po drodze; nie zaopatrzył się w mapę, ni żadną niezbędną wiedzę, konieczną do takiej wyprawy i do przetrwania w trudnych warunkach, poległ więc w sposób właściwie "przedszkolny" (wynikły z niedokształcenia i niezdolności myślenia sceptycznego i kierowania się chłodnym, zdrowym rozsądkiem) - mogłabym o tym filmie i postawie głównego bohatera rozprawiać doprawdy długo i soczyście, w każdym razie mnie ten film nie przyniósł pięknej opowieści o odwadze, wolności i miłości, a o książkowej wręcz, ludzkiej głupocie, infantylizmie oraz "braku podstawowego pomyślunku".
[foto]
12. Nie potrafię ocenićArkadiusz • 2016-06-22

Nie potrafię ocenić działań bohatera tego filmu, więc się nie pokłócimy ;-) Nie rozumiem go. Zapragnął pójść na całość, po swojemu - to widać. Przytoczyłem tylko jego odwagę i potrzebę buntu, którą i my czasami odczuwamy w różnym nasileniu. Mógł to wyrazić w inny sposób. Bardziej konstruktywny? On wybrał tak jak wybrał. Osobiście uważam, że nie trzeba od ludzi uciekać.
13. Bez kłótniNN#9495 • 2016-06-23

Panie Arkadiuszu,

jasne, że się nie pokłócimy - dlaczego, po co? Nie dostrzegam ani przyczyny, ani celu (kłótnię przypadkową również wykluczam :) ).

Cóż, ja oceniłam głównego bohatera, bo twórcy tego filmu obiecali mi jako odbiorcy pewną głębię w ukazaniu codziennych i życiowych wyborów, obiecali mi właśnie zobrazowanie pewnej odwagi, wolności etc. - tymczasem nie uświadczyłam głębi, a jedynie mielizn, stąd mój wcześniejszy komentarz...

A ucieczka od ludzi? Hmm... We mnie potrzeba odosobnienia przeplata się z potrzebą współistnienia z innymi; jest to nieskończony warkocz, raz jeden splot na wierzchu, raz drugi...
[foto]
14. może to był taki męski zewArkadiusz • 2016-06-23

Pani Justyno,

Nie chciałbym Pani odmawiać dobrego kontaktu ze swoim męskim pierwiastkiem, bo przecież mamy w sobie oba, ale może w tej podróży bohatera filmu jest coś, z czym kobiety nie rezonują? Może on zrobił to, o czym faceci marzą, albo coś ich pcha by to zrobili...ale większość nie robi...bo się boją, bo mają zobowiązania, bo są przykładnymi nowoczesnymi ludźmi ze swoimi społecznymi rolami, dbającymi o zdrowie, długie życie, bez ryzyka. Może za bardzo fetyszyzujemy życie? Według niektórych to tylko sen. Jeżeli boisz się śmierci, nie możesz żyć w pełni.
Z drugiej strony kobiety dają życie, noszą je pod sercem, czują jego wartość i magię, i trudno mi sobie wyobrazić, by tak lekko podchodziły do nadmiernego ryzyka, do brawury. Mężczyźni zaś często efektownie i wydaje się - bezsensownie - umierają. To musi być dla kobiety dziwne i niezrozumiałe. A może wręcz oburzające.
15. Skądże znowuNN#9495 • 2016-06-24

Panie Arkadiuszu,

ależ problem tego filmu nie tkwi wcale w tym, że albo ja "nie rezonuję" z głównym bohaterem, albo on "nie rezonuje" ze mną; rzecz zupełnie nie w relacji pierwiastków żeńskich i męskich, tylko w... rozsądku - a mówiąc ściślej: jego braku (u owego bohatera). 

Proszę Pana, ja u tej postaci nie dostrzegłam ani odwagi, ani nawet wyjścia naprzeciw męskim, jak Pan twierdzi, marzeniom - nie dostrzegłam żadnego ryzyka w działaniu tego człowieka, bowiem o ryzyku mówimy wtedy, kiedy rezultat krańcowy jest nieprzewidywalny. To jest właśnie ryzyko: coś może się udać, a może potoczyć się wręcz przeciwnie, i ta niepewność, na którą w takim wypadku człowiek się godzi, którą postanawia wybrać, jest właśnie swoistym wyrazem brawury, niekiedy odwagi. Tymczasem w odniesieniu do tego nieszczęsnego bohatera nie ma mowy o żadnym ryzyku: nieomal od początku było jasne, że gość ten wprost pcha się w ramiona śmierci, i to wcale nie z pogardy do życia (bo kochał życie), tylko z czystej głupoty. Przyciśnięty głodem, upolował wprawdzie zwierzę, ale nie miał bladego pojęcia, jak w danych warunkach środowiskowych należy sprawić to zwierzę, w efekcie mięso zjadły muchy, a on zmarł śmiercią głodową: nie dość, że zabił zwierzę, to doprawdy zrobił to kompletnie bez sensu, zmarnował zwyczajnie niewinne życie. Ostatecznie, kiedy już odechciało mu się pobytu w dziczy i odosobnieniu i podjął decyzję o powrocie do cywilizacji, okazało się, że rzeka wylała i "uniemożliwiła" mu ten powrót. Starczyło jednak, by w czasie pobytu w miasteczku (wcześniej) zaopatrzył się na stacji benzynowej w mapę: wtedy wiedziałby, że ta rzeka tak niebezpiecznie wylała tylko w okrojonym rejonie, z powodzeniem można było ten rejon obejść i przebić się z powrotem do cywilizacji inną drogą. 

Proszę Pana, ja rozumiem ten arcypiękny motyw wędrówki i podróży duchowej, tyle że w tej historii obietnica o mądrej, zmieniającej wnętrze człowieka podróży została dla mnie jako widza złamana; otrzymałam obraz płytki, pełny próżności i infantylizmu, a nie młodzieńczego buntu czy romantycznej brawury. Nawiasem mówiąc, wcale nie uznaję tego archetypowego motywu wędrówki za domenę mężczyzn - sama w pewnym sensie prowadziłam wędrowny tryb życia przez dwa lata, choć nie odbywało się to poza światem cywilizacji - raczej uznaję tego rodzaju wędrowanie za potrzebę wolnego ducha, po prostu, a nie płci. 

Wracając zaś do wątków filmowych: już dużo lepiej oceniam film pt. "127 godzin", bo w nim główny bohater doświadcza transformacji wewnętrznej i ze swej wędrówki wyłania się odmieniony. I choć i temu filmowi zdecydowanie daleko do arcydzieła, przedstawiona opowieść o "wędrówce" jest dużo uczciwsza i bardziej refleksyjna. Nawet udało się w tym filmie ciekawie zilustrować zjawisko jungowskiej synchroniczności.
[foto]
16. no dobra ;-)Arkadiusz • 2016-06-24

Pani Justyno,
ale zauważyła Pani, że ten głupi bohater i jego bezsensowna śmierć wzbudziła w Pani aż tyle emocji? To chyba jest główny cel artysty (autora filmu) - wzbudzić emocje. Nie wiem, o jakie mogło mu chodzić, ale nie pozostała Pani obojętna, a to już coś. Ja odczuwałem coś na kształt poczucia niepotrzebnej straty.

Dzięki za podpowiedź filmową, chętnie obejrzę 127 godzin.
17. Ależ nie!NN#9495 • 2016-06-24

Panie Arkadiuszu,

przeciwnie: żadnych emocji! Pan poruszył ten temat (konkretny film), więc krok po kroku dzielę się jedynie swoimi wnioskami - przecież nie jestem pustym pudełkiem: gdy coś np.: obejrzę, to raczej miewam konkluzje z tego tytułu. Lecz właśnie nie: nic nie odczułam; to, co tu piszę w komentarzach, to żadne emocje, a bardziej "przyziemne spostrzeżenia", całkiem chłodne i nieromantyczne.

Co do "127 godzin" pragnę ostrzec - bo nie znam wszak Pana wrażliwości - ten film zasadza się na pewnej niezwykle brutalnej scenie, być może "nie każdy widz wytrzyma" ten ogląd. Nie chcę uprzedzać fabuły, po prostu warto być przygotowanym na swoiście mocne wrażenia (wizualne). Prócz tego - ładne zdjęcia, i relacja jednostki ludzkiej i monumentu przyrody.
[foto]
18. OKArkadiusz • 2016-06-24

Dziękuję w takim razie za miłą dyskusję, Pani Justyno, jak również za ostrzeżenie, czuję się mocno zaintrygowany.
19. AhaNN#9495 • 2016-06-24

Panie Arkadiuszu,

jeszcze pozwolę sobie dodać dla jasności (w odniesieniu do bohatera "Into the wild"): ja tu nie kpię z człowieka (z autentycznego bytu), bo istotą każdego z nas jest popełnianie błędów, i cudze błędy oczywiście nie pretendują mnie do wyrokowania. Ja jedynie wyrażam sprzeciw wobec gloryfikacji infantylnych błędów, ubierania ich w atrakcyjną pesudoromantyczną otoczkę, i nazywania tego zabiegu sztuką (artyzmem). 
20. Dziękuję :)NN#9495 • 2016-06-24

Panie Arkadiuszu,

również dziękuję za ciekawą dyskusję - było mi miło :).

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

Do not feed AI...
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.

Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.
X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)