20 listopada 2018
Paweł Droździak
Serial: Psychologia i polityka
Winter is coming. Cz. 2: Pan raczy żartować, panie Hawking
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
◀ Winter is coming. Cz. 1: Ostatni będą pierwszymi ◀ ► Winter is coming. Cz. 3: H.G. Wells recenzuje Energiewende ►
Dwieście pięćdziesiąt stopni. W ostatnim chyba wywiadzie przed śmiercią najbardziej rozpoznawalny ze światowych fizyków powiedział, że dalsze nasycanie atmosfery gazami cieplarnianymi może zapoczątkować lawinę procesów, które doprowadzą temperaturę na Ziemi do takiej wartości. Dwieście pięćdziesiąt stopni. Celsjusza. Na całej planecie. Jeśli ktoś z czytelników chciałby odświeżyć w pamięci, kim jest Stephen Hawking, tu można o nim przeczytać. Rozważałem wklejenie tego wywiadu do tekstu, doszedłem jednak do wniosku, że każdy, kto chciałby na słuchanie poświęcić pięć minut bez problemu ten materiał odnajdzie. Poza tym zamierzam tu wkleić jeszcze dwa inne filmy i już mam wątpliwości, czy to nie przesada.
Dwieście pięćdziesiąt stopni. Hawking powiedział mniej więcej „będzie 250 stopni, czyli gorąco jak na Wenus”. Coś w tym rodzaju. Kiedy szukałem tego filmiku, wpadł mi w oko inny jeszcze. Polemiczny. Autor wywodzi, że Hawking gada głupstwa, bo przecież temperatura na Wenus nie wynosi wcale 250 stopni. No fakt. Dochodzi czasem nawet do pięciuset. Czyli jeśli profesor astrofizyki mówi do narodu słowa „będzie tu 250 stopni, gorąco jak na Wenus”, to należy zwrócić profesorowi uwagę, że na Wenus jest cieplej. Czy ktoś jeszcze wątpi w pożytki uważności?
Dalej polemista objaśnia, że na Ziemi nie będzie tak ciepło, bo temperatura na Wenus ma związek z ciśnieniem. Tam jest większe. Jedź do Kanionu Kolorado, tłumaczy, jak będziesz na górze, to jest zimno, a jak na dole, to jest gorąco. Czyli Hawking się myli, bo u nas nie ma takiego ciśnienia jak na Wenus, tylko takie jak w Kanionie Kolorado na górze. Lub czegoś nie zrozumiałem.
Trzeba mieć naprawdę wysokie mniemanie o sobie, żeby tłumaczyć profesorowi fizyki teoretycznej związek między ciśnieniem, a temperaturą, jednak w naszych czasach nic takiego już dziwić nie może, każdy bowiem może kupić zeszyt do ćwiczeń z serii „jak podwyższyć sobie samoocenę” i efekty będą znakomite. Oczywiście nie byłbym na tyle szalony, by dyskutować tu z tezą Hawkinga, albo z kimś z fizyków, kto ją krytykował, choć pewien jestem, że taki się znalazł. Nie rozstrzygniemy ich sporu. Jedyne, co zrobić mogę, to powiedzieć, że to powiedziano i rozważyć, czemu słowa Hawkinga przeszły praktycznie bez echa. Żadna z uśmiechniętych pogodynek, zachwyconych rekordami temperatury w listopadzie i „pięknym Słońcem”, nic o nim nie wspomina. W żadnym rządowym expose, gdy mowa o perspektywach naszych emerytur nikt z rządzących też o tym nie mówi.
Jak to się dzieje, że nikt tego nie bierze poważnie? Jak to się dzieje, że sam tego poważnie traktować nie umiem? Jest kilka powodów i omawiając je tutaj kolejno zaczynać będę od tych mniej znaczących, by na koniec dotrzeć do tego, który jest moim zdaniem kluczowy.
Pewien racjonalnie nastawiony filozof dowodził kiedyś, że ludzie tak naprawdę wcale nie wierzą w piekło. Przynajmniej nie w tym sensie, w jakim wierzy się na przykład w deszcz. Wierzą, jego zdaniem, ale raczej tak jak się wierzy w świętego Mikołaja. Umownie. Trochę taka gra. Dowodził tego filozof w ten sposób, że wierząc w deszcz wszyscy budują dachy na domach. Noszą parasole, kupują je i w ogóle robimy masę rzeczy, które dowodzą naszej wiary w istnienie deszczu. Nikt nie wątpi. Deszcz istnieje. A z piekłem dziwnie, bo niby mówi człowiek, że wierzy, ale grzeszy tak, jakby piekła nie było. Czyli wcale nie wierzy, bo gdyby wierzył wiarą identyczną do wiary w istnienie deszczu, nie grzeszyłby przecież.
Niestety każdy psycholog powie, że to bzdura. Umysł człowieka nie działa binarnie „wierzę – nie wierzę”. Choćby z powodu perspektywy czasu. Wszyscy na przykład wierzymy w starość i nie ma człowieka, który by miał wątpliwości. Starość nadejdzie. A jednak unikamy płacenia ZUSu, co przyczynia się do obniżki naszych emerytur. Cieszymy się, gdy nie trzeba płacić, nawet mając lat sześćdziesiąt. A później mamy sześćdziesiąt pięć, dostajemy 1300 złotych emerytury i jesteśmy obrażeni na system, który o nas nie zadbał. Czemu nikt nam wcześniej nie powiedział, że jak nikt nie płaci ZUSu, to ZUS też nie będzie miał z czego płacić? Parafrazując pewną sławną panią – ZUS nie ma żadnych własnych pieniędzy. Czemu nikt nas nie ostrzegł, że mając tylko tyle uzbieranych składek niczego nam na starość nie wypłacą? Czemu nam nie powiedziano, że 65 lat, to tak niedługo będzie? Czemu nikt nas nie ostrzegł, że życie upływa tak szybko? Człowiek się złości, sam nie wie na kogo. Piewcy nieskończenie wolnych rynków przysięgają, że trzeba ludziom odpuścić ten składkowy obowiązek, każdy bowiem ma prawo sam decydować. Jasne. Tyle tylko, że każdy kto ma jakie takie pojęcie o życiu wie, że jak ci wszyscy uprawnieni do decydowania o sobie, racjonalnie myślący obywatele dojdą do wieku emerytalnego i okaże się, że są bez grosza, a tak właśnie będzie, to będzie ich tyle milionów, że ich bunt i bunt ich rodzin każde państwo do szczętu rozwali. Lepiej mieć dziś kilkadziesiąt milionów sarkających na składki, niż mieć kiedyś kilkadziesiąt milionów schorowanych, starych, bezdomnych desperatów bez grosza oszczędności i bez żadnych środków do życia. A tak by było.
Bo człowiek wierzy, owszem, ale im bardziej coś jest odroczone w czasie, tym bardziej mgliste. 1300 złotych na starość, dwieście pięćdziesiąt stopni na planecie, piekło po śmierci.. Może. Ale kiedy to będzie? Ile to tam jeszcze panie lat do tego? Lepszy wróbel w garści, bo nie wiadomo, co do tego czasu się zdarzy. Tak działa umysł. Realne jest to, co za chwilę. Reszta jest tylko teorią.
A Hawking nie określił daty. Powiedział tylko to, co wie już wiele osób. Topnienie lodowców spowoduje uwalnianie zawartego w lodzie metanu, reszta związanych dziś gazów cieplarnianych uwolni się z dna morskiego na skutek wzrostu zakwaszenia wody i zacznie się lawina. Z podwyższenia o marne dwa stopnie zrobi się dwieście pięćdziesiąt. Ale nie powiedział, kiedy dokładnie. Jeśli określisz znaki zbliżania się zdarzenia i one się sprawdzą, a co do samego zdarzenia podasz dokładną datę, stworzysz nową religię. Jeśli nie określisz stopni pośrednich i nie podasz daty, wylądujesz na ostatniej stronie gazety weekendowej w dziale „ciekawostki”. I to właśnie spotkało Hawkinga.
Jest i inna przyczyna, najłatwiej intuicyjnie uchwytna. To po prostu zbyt straszne, by ktokolwiek to zaakceptował. Wierzymy w to, w co chcemy, a w co nie chcemy wierzyć, to nas nikt nie zmusi. Im coś straszniejsze, tym łatwiej to odrzucimy. Zapomnimy, zaprzeczymy, przekształcimy, chwycimy się każdej bzdury, by nie musieć zderzyć się z tym, co dla nas okropne. Wielu oszustów zarabia na tym duże pieniądze i w tym miejscu będzie mały przykład z innej dziedziny. Leczenie raka. Jest spora grupa ludzi, którzy dowiadując się, że mają raka odrzucają ten fakt, ponieważ jest dla nich zbyt przerażający. Po prostu uznają, że raka nie ma. Albo, że jest, ale można go wyleczyć znacznie łatwiej, na przykład witaminami. Dzięki temu przestają się bać. Wierzą, że cud witaminowy oddali od nich to, czego się boją. Dziś już niewielu to pamięta, ale w początkach epidemii HIV istniał spory ruch społeczny głoszący, że wirus HIV wcale nie wywołuje AIDS. Mieli wielu wyznawców, a jedną z większych aktywistek była niejaka Christine Maggiore. Która zmarła na AIDS, wcześniej doprowadzając do śmierci własnej córki. Nie uznała, że jest śmiertelnie chora, a kiedy zmarła jej córka, jeszcze bardziej upewniło ją to w wierze w spisek. W krajach cywilizowanych ten ruch już mocno podupadł, ale w wielu zakątkach Afryki i Ameryki Południowej ciągle jeszcze ma swoich fanów. Dowiadują się, że mają wirus, znajdują przekaz głoszący, że to żaden problem i czym prędzej biegną podzielić się z kimś nowym tym swoim wirusem i dobrą nowiną. Zaprzeczenie pozwala nie bać się tak bardzo.
Z leczeniem raka jest nieco podobnie. Nikt z cudotwórców witaminowych nie sugeruje, że umie wyleczyć bolący ząb, ból głowy, albo kurzajki, bo ludzie nie boją się tych rzeczy wystarczająco, by całkowicie utracić krytycyzm. Kupią lek z ciekawości, zobaczą, że nie działa i po prostu więcej nie kupią. Co innego rak. Tu chory nie płaci za wyleczenie, tylko za chwilową ulgę wiary, że jego problem da się łatwo rozwiązać i nie ma czego się bać. Chce wierzyć, że będzie łatwo i tę wiarę mu witaminowy oszust sprzedaje. Podobnie z informacją o dwustu pięćdziesięciu stopniach na planecie. Nie chcemy w to wierzyć, wystarczy więc, że ktoś poradzi nam, byśmy pojechali do Wielkiego Kanionu podziwiać, jak się różni temperatura na dnie i na szczycie i jesteśmy już spokojni. Nie rozumiemy o co chodzi, ale o coś pewnie chodzi. Ktoś na pewno pomyślał. Ktoś wie.
Czy człowiek w ogóle czasem myśli racjonalnie? Tak pół na pół. Obiecywałem filmiki i proponuję obejrzenie pierwszego w tym miejscu. Pewne wywody o racjonalności łatwiej przyswaja się w takiej formie, niż w postaci długiego tekstu, proponuję więc poświęcić 2:54′ na obejrzenie wystąpienia psychologa, Jonathana Haidta, który to dobrze tłumaczy:
Zob. też na FB: www.facebook.com/wojnaidei/videos/2013396858750681/
Aby zrozumieć, dlaczego wypowiedzi takich ludzi jak Hawking są ignorowane, musimy zauważyć, że nie dotyczą one jednej osoby, a grupy. Właściwie nawet największej możliwej grupy, bo każdego bez wyjątku. Jaki to ma wpływ na ludzkie reakcje? Ogromny. Psychologia zna pojęcie dyfuzji odpowiedzialności. Można by mówić „rozproszenie”, ale mówimy „dyfuzja”, bo jesteśmy naukowcami. Nasze prababcie mawiały, że gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść, ale dopiero my na to mamy dowody. Bo właśnie o to chodzi z tą dyfuzją. Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. Im więcej ludzi jest zamieszanych w daną sprawę, tym bardziej prawdopodobne, że każda z nich uzna, że inni coś zrobią. Kiedy na brzegu stoją dwie osoby i widzą, jak ktoś się topi, najprawdopodobniej spróbują mu pomóc. Kiedy jednak stoi bardzo wiele osób, niewykluczone, że wszyscy uznają, że są inni, którzy powinni pomóc, a skoro nikt nie pomaga, to pewnie jest jakiś powód. I tak można się utopić obok brzegu, gdzie stoi tłum ludzi. Kiedy słyszymy, że katastrofa dotyczy każdego, rozglądamy się wokół i sprawdzamy, czy ktoś jest w panice. Ponieważ żadnych śladów paniki nie widać, uznajemy, że pewnie ktoś już coś robi. Amerykańscy naukowcy na pewno już coś wymyślają. Czyli nie reagujemy na wstrząsającą groźbę Hawkinga, bo jest nas po prostu zbyt dużo.
Problem w zasadzie jest nie tyle psychologiczny, ile cybernetyczny, co łatwo zrozumiemy uświadamiając sobie, że te same mechanizmy działają w dowolnych stadach zwierząt, lub w rojach owadów. Tygrys może polować obok olbrzymiego stada roślinożerców, ale stado nie porusza się. Żadna sztuka się nie porusza, ponieważ każda widzi, że nikt się nie rusza. Kiedy jednak pojawi się fala i stado ruszy, każda ze sztuk biegnie, ponieważ widzi, że inne biegną. W którym kierunku biegnie stado? W kierunku w którym biegną wszyscy. Choć oczywiście z pewnymi odchyleniami. Ruchy rojów, stad ptasich, rybich ławic, stad roślinożerców i ludzkich tłumów kierowane są tymi samymi zasadami i w zasadzie nie są to reguły psychologii, tylko reguły propagacji informacji. Rozchodzenia się fal. Badacze potrafią wyprowadzać wzory takich na przykład zjawisk, jak umieszczanie ozdób bożonarodzeniowych na podwórkach domów. Ludzie je umieszczają, ponieważ inni to zrobili. Jeśli nikt tego nie robi, to my też nie. Ale pewnego dnia wracamy do domu i widzimy, że „wszyscy umieścili ozdoby”. I też umieszczamy. Patrząc na to z poziomu satelity da się wyprowadzić wzory propagacji tego w terenie. Delikatne zmiany doboru gadżetów świątecznych, tak jak delikatne, lub nagłe zmiany kierunku ruchu roju, to coś, co rozchodzi się falami zgodnie z wzorami, które można zapisać matematycznie. Ryby, ludzie, komputery, pszczoły, drzewa (bo i one przekazują sobie informacje w pewnym sensie).. Wszystko tu podlega podobnym mechanizmom. Jeśli więc widzimy, że nikt nie rozmawia o tym, co powiedział Hawking, nie rozmawiamy o tym, ponieważ nikt tego nie robi.
Do tych mechanizmów będziemy jeszcze wracać, ponieważ w którymś z kolejnych odcinków omówię losy takich zagadnień, jak energetyka atomowa, biopaliwa, tak zwane „źródła odnawialne”, ograniczenia używania słomek w krajach europejskich i tak dalej. Od strony psychologicznej omówię, a będzie też autobiograficzny wątek. Bo jak to właściwie się dzieje, że pewnego dnia, na wieść, że w Żarnowcu budują elektrownię atomową, kilkaset tysięcy małolatów zakłada koszulki z napisem „Żarnobyl” i trupią czaszką? Kto widział konie biegające stadem po terenie i patrzył, jak to stado, nagle zmienia kierunki, ten wie o co chodzi. Kto nie widział, powinien zobaczyć. Ja widziałem.
Zbliżamy się powoli do wyjaśnienia mechanizmów najistotniejszych. Kiedy mówimy o katastrofie klimatycznej, jasne jest, że ma ona być skutkiem działania przemysłu. Oznacza to, że jeśli jej chcemy zapobiec, musimy z przemysłem coś zrobić. Zmienić go jakoś, ograniczyć, ponieść koszty i czegoś się wyrzec. Jak to działa w przypadku grupy? Interes jednostki i interes grupy są czasem w skomplikowanej, nieoczywistej zależności. Ilustruje to przykład płonącego kina. W sali jest tłum, a wyjście tylko jedno i dość wąskie. Każda z osób w sali chce wydostać się jak najszybciej, pcha się więc do wyjścia jak najmocniej, bo inne osoby stoją na przeszkodzie. Jeśli wszyscy pchają się z całej siły, wyjście się blokuje i nikt nie może się wydostać. Ponieważ wszyscy wiedzą, że tak się dzieje, pchają się jeszcze mocniej. Wiedzą, że nikt nie ustąpi, więc prą z całych sił, by zdążyć, zanim się wyjście zablokuje całkiem. Im mocniej, tym bardziej jest zablokowane.
Z punktu widzenia jednostki racjonalne jest pchać mocniej, niż inni. Ale suma działania tak racjonalnych jednostek daje efekt, na którym tracą wszystkie. Gdyby ci ludzie przestali się pchać naprzód i utworzyli uporządkowaną kolejkę, opuściliby salę znacznie szybciej. Nie zrobią tego jednak, bo nie mogą się porozumieć. Nie mają zaufania do rozsądku pozostałych. Żeby się udało, pozostali musieliby zrezygnować z dążenia do interesu jednostkowego. Wybrać działanie grupowe, odrzucić rywalizację na korzyść współpracy i tą drogą osiągnąć jednostkowy cel. Nie pomimo grupy, ale dzięki grupie. Może to się udać tylko w kilku przypadkach. Mogliby być wcześniej wyćwiczeni. Na przykład koreańscy i japońscy kierowcy uczeni są tego, by w przypadku korków od razu ustawiać samochody na ukos, tworząc przejazd dla służb, które mogą dojechać i usunąć zator. Nie ma to sensu, jeśli tylko jeden kierowca to zrobi, ale ponieważ wszyscy wiedzą, że inni też są tak wyszkoleni, robią to wszyscy od razu. We Włoszech, Francji, lub USA będzie inaczej. Każdy kierowca będzie siedział w swoim samochodzie i narzekał, że nie jest u nich tak, jak w Korei, żaden jednak nie ustawi samochodu ukośnie, bo wie, że nikt z sąsiadów nie pojmie, o co mu chodzi. Nawet, jeśli kilku kierowców zrobi coś takiego spontanicznie, wystarczy, że jeden odrzuci ten pomysł i system nie zadziała. Aby to mogło się udać, kierowcy muszą mieć o tym wiedzę z góry. Wtedy to zrobią, tak jak dziś już polscy kierowcy wpuszczają tych z zablokowanego pasa, mając swój pas wolny, co nazywane jest techniką „na suwak”. Pamiętam jeszcze czasy, gdy tego w Polsce nie znano i nieszczęśnicy z zablokowanego pasa ruchu musieli stać bardzo długo, nim ktoś się zlitował. Wszyscy byli wściekli, że „nikt nie puszcza”, ale „nikt nie puszczał”. Zaczęto stosować „suwak” dzięki edukacji i zdaje się, że na kursach też tego już uczą. Tak więc – trening.
Inna możliwość, to taka, że ktoś odgórnie narzuci dyscyplinę takiej grupie ludzi w płonącym kinie, grupie kierowców w korku, lub międzynarodówce przedsiębiorców wysyłających miliony ton CO2 prosto w niebo. W kinie musiałby być to ktoś, kogo będą się bać bardziej, niż ognia, albo przynajmniej ktoś o głosie na tyle donośnym, że ściągnie ich uwagę. Jeśli utworzy się jakaś grupa, która zbuduje mechanizm nadzoru „najpierw kobiety i dzieci, później staruszkowie, na końcu młodzi mężczyźni, nie na odwrót”, albo odpowiednio w odniesieniu do przemysłu „najpierw emisyjność źródła energii, później jego rentowność”, wówczas wejście odblokuje się, emisja spadnie i uratuje się więcej ludzi. Ale spontanicznie to nie powstanie, tak jak kolumna kierowców spontanicznie się na ukos nie ustawi.
Warto wspomnieć, że tego rodzaju społeczne konstrukcje mają swoją skuteczność, ale i swoje ograniczenia. Opierają się na zaufaniu. Jeśli stoję grzecznie w takiej kolejce, lecz widzę, że wielu się wpycha, sam też złamię w końcu układ i zacznę się pchać. Inni zobaczą, co robię i system upadnie. Działa, dopóki wszyscy ufają, że każdy inny zastosuje się do reguł tak, jak oni. Jeśli wystarczająco wiele osób zorientuje się, że systemowi grozi upadek, będą chcieli złamać zasady, zanim inni ich ubiegną i rozpocznie się to, co widzimy choćby wtedy, gdy rozpoczyna się „run na banki”. Wszyscy wypłacają pieniądze, bo boją się, że będzie run na bank i bank upada. Podobnie jest w gospodarce. Jeśli wierzę, że inni też ograniczą emisję i zgodzą się obniżyć swoją konkurencyjność ponosząc dodatkowe koszty, zrobię to. Rzecz w tym, że im nie ufam. Nikt nie ufa. Dlatego nikt tego nie robi, bo nikt nie chce być jedynym naiwnym, tak jak nikt nie ma ochoty zostać jedynym, który spalił się w pożarze kina.
W przypadku ucieczki z kina, system kolejki działa, póki jest tylko dym. Jeśli jednak ludzi dotkną płomienie, nie będą oni w stanie wytrzymać stania w kolejce i rzucą się naprzód w panice. Ta społeczna umowa jest więc tylko cienką warstewką tworzoną przez kulturę, która pod mocniejszym ciśnieniem pęka. Musi istnieć kultura, która ogranicza jednostkę w działaniu, by ta kolejka powstała. Owce ani konie jej nie stworzą. Są społeczeństwa lepiej w tym wytrenowane, zdolne wytrzymać większą presję sytuacji i takie, które zupełnie tego treningu nie mają i wpadają w chaos przy byle okazji. Kwestia historycznych uwarunkowań, a głównie religii. Protestanci stoją w kolejce. Te zbiorowości, które mają ten system, są zwykle z tego dumne. Doprowadzenie do złamania takiego układu, na przykład doprowadzenie grupy Niemców do tego, by zamiast stać w kolejce zaczęli się wzajemnie tratować w walce o jedzenie, jest sposobem złamania poczucia grupowej tożsamości. W radzieckich obozach dla niemieckich jeńców celowo doprowadzano właśnie do takich sytuacji, ponieważ dopiero po takim doświadczeniu więźniowie zaczynali wzajemnie na siebie donosić. Jeśli nie ma się już tożsamości, to i nie ma się już zasad.
Przenosząc to na problem katastrofy klimatycznej – każdy kraj i każda osoba stoi przed wyborem podobnym do dylematu człowieka w płonącym kinie. Czy ograniczyć swój przemysł wierząc, że inni też to zrobią, czy go napędzać wiedząc, że inni zrobią podobnie. Albo napędzać go wierząc, że wszyscy inni swój ograniczą i skorzystać z okazji, by „wepchać się przed kolejkę”. Życie daje nam smutny przykład takich właśnie, najbardziej aspołecznych rozwiązań i chyba warto pokazać to na filmie. Widzimy tu, jak w reakcji na ograniczenia podaży drewna, wprowadzone przez kraje cywilizowane, które nie chciały niszczyć planety wylesianiem, Chińczycy uruchomili gigantyczne wycinki w rosyjskiej tajdze, by skorzystać z pustego miejsca na rynku. Filmik dla ludzi o mocnych nerwach, trwa cztery minuty, ale warto popatrzeć, jak nieskuteczne potrafią być „decyzje pojedynczego kierowcy”, jeśli nie idzie za tym decyzja wszystkich.
Jeśli ktoś zdecydowałby się kliknąć przy filmie znaczek „oglądaj w Youtube”, znajdzie tam wiele amatorskich nagrań, pokazujących astronomiczną skalę tych zniszczeń. Warto zwłaszcza zwrócić uwagę na filmy, które stworzono przy użyciu zdjęć satelitarnych.
Wszystko, co tu wyżej omówiono, można podciągnąć pod kategorię „błędów poznawczych” lub „poznawczych zniekształceń”. Są to typowe zakłócenia myślenia, które obserwować można w codziennym życiu i z pewnością mają spore znaczenie. Jednak dla tematu klimatycznej katastrofy kluczowe są inne procesy psychologiczne, które w tematyce „poznawczych zniekształceń” mieścić się nie mogą. Przypomnijmy sobie bohaterkę Melancholii z poprzedniego odcinka naszego cyklu. Nie była w stanie działać w świecie w sposób celowy, dlatego odczuła wielką ulgę, gdy okazało się, że tego rodzaju aktywności nie mają już sensu. Pomyślmy teraz o kimś, kto byłby jej psychologicznym przeciwieństwem. To ktoś, kto czuje, że żyje wtedy, kiedy planuje, tworzy, rywalizuje, zdobywa, osiąga, dokonuje, udowadnia, przekracza, daje radę, „dowozi”, kreuje, ryzykuje, zwycięża, lub po porażce podnosi się i walczy dalej, stara się, przełamuje, zbiera do kupy, bierze się, ogarnia, dorabia się, dopracowuje się, realizuje plan, stawia sobie cele, motywuje się, zaciska zęby, zasuwa.. Pani magister Jadzia odradza tego rodzaju mentalne aktywności swym pacjentom płci męskiej, słusznie podejrzewając, że szkodzą one na kontakt z uczuciami i obniżają to coś, co ona określa mianem emocjonalnej inteligencji, a w czym ona upatruje ratunek dla ich małżeństw, gdyż tylko na tym się zna. Jednocześnie jednak oczekuje ona od swego męża takich właśnie aktywności i tej samej postawy, którą klientom odradza, bo pacjentów płci męskiej czemuś nie przychodzi do niej zbyt wielu, a jakoś żyć trzeba.
Samo to pokazuje, w jak dramatycznym jako ludzie bywamy rozdarciu i cywilizacja cała ma podobnie. Bo bez tych cech się żyć nie da, a żyć z osobą, która je ma, bywa niełatwo. Przez setki tysięcy lat ludzie, którzy mieli rozwinięte takie cechy zdobywali dzięki nim wszystko to, co tracili na ich rzecz ci, co takich cech nie mieli. Choć prawdę mówiąc takie ujęcie jest nieco krzywdzące dla tych aktywnych. Sugeruje bowiem, że ma tu miejsce coś, co zwie się „grą o sumie zerowej”, czyli, że aktywni zyskują dokładnie to, co pozostali tracą. To tylko częściowa prawda. Prawda częściowa bywa bardziej myląca, niż proste kłamstwo, uzupełnijmy więc nieco ten obraz.
Aktywni tworzą wszystko to, co w ogóle jest do podziału. Gdyby oni znikli, nie mielibyśmy nic, ponieważ bez nich nic się nie inicjuje i mamy autarkię. Tworzą własnymi rękami, lub nakłaniają innych do fizycznych czynności, których sens tylko ci inicjujący rozumieją. Po stworzeniu tego, co tworzą, nie dzielą się tym solidarnie, tylko tym nieaktywnym wpada jakaś część. Nieaktywnych jest więcej, ale mają znacznie mniej.
Weźmy przykład kopalni. Na takim, powiedzmy, Śląsku, węgiel leży w ziemi w bardzo wielu miejscach. Czasem płytko, czasem głębiej. Są miejsca, gdzie da się go kopać łopatą i przez wiele wieków tak właśnie robiono. Ktoś miał kurną chatę, w niej palenisko z kamieni, więc kiedy przychodziła zima, wybierał się do urobiska i wydziubywał trochę węgla, który znosił do chaty w wiklinowym koszu, albo zawinięte w szmatę, lub skórę. I miał ciepło. W chwili, gdy robiło się ciepło, temat węgla w ogóle znikał z głowy tej osoby do czasu, kiedy znowu nie zaczęła marznąć. Tak czyni osoba przeciętnie aktywna, czyli jakieś 99 procent ludzkiej populacji. I nagle pojawił się ktoś z jednego procenta, który robi inaczej. Dostrzegł, że można zbudować wielki piec i wytapiać żelazo, palić tym pod kotłem lokomotywy, że można stworzyć kopalnię i kopać kilometry w głąb. Zorganizował to wszystko olbrzymim nakładem własnej przemyślności, ponieważ tak działał jego umysł, że musiał on tworzyć i planować. Zatrudnił tych, którzy dotąd chodzili do urobiska i oni w tych kopalniach robili mniej więcej to samo, co do tej pory. Wstawali rano, zjeżdżali na dół i kopali, a pod koniec tygodnia brali tygodniówkę z kasy. A później szli do sklepu i kupowali piwo. A później wracali do mieszkań w kamienicach, które ten aktywny dla nich zaprojektował, by mieli blisko do tej kopalni codziennie dojechać. Dopóki piwo nie skończyło się, temat kopalni, węgla i pieniędzy z kasy nie istniał w ich głowach. Tak działa 99 procent populacji. Pewnego dnia ten, kto organizował te kopalnie gdzieś sobie poszedł i ci ludzie zupełnie nie wiedzieli co dalej robić, więc wrócili do tego, co robili zanim kopalnia się pojawiła. Znów zaczęli tworzyć te urobiska, tylko tym razem policja biegała po lasach i zmuszała ich, by je zasypywali, a oni nie rozumieli, dlaczego i o jakim „bezpieczeństwie” tu mowa, skoro oni się na tym znają, bo przecież całe życie nic innego nie robili, tylko kopali. Ale już nie wolno. Policjanci zakazywali im tego, sami nie wiedząc dlaczego, ale robili to, ponieważ inni policjanci im to zlecili do zrobienia. Tak działa większość ludzi.
Tymczasem ci aktywni wymyślali już coś nowego. Jak zarobić na biopaliwach na przykład. Problem polega na tym, że ci aktywni nie mogą przestać. Tak jak bohaterka Melancholii nie potrafiła żyć w świecie, w którym nie szykowała się katastrofa, tak ci aktywni nie mogą ograniczyć swojej aktywności. Nie motywuje ich chciwość. Nie są wcale bardziej chciwi niż pozostali, choć oczywiście są znacznie bogatsi, bo sprawniej zarabiają pieniądze. Różnica polega na tym, że ich umysły działają w taki sposób, że muszą ciągle wymyślać coś nowego i coś realizować, a jeśli nie mogą tego robić, czują, że umierają. Brzydzą się tym stanem i czują wtedy do siebie pogardę. Tak jak bohaterka Melancholii nie ceni ich, tak oni nie cenią jej. Nie polubiliby się. Wzajemnie są dla siebie irytujący. I dlatego nie mogą zaakceptować tego, że jest w naturze jakieś ograniczenie ich nieskończonej aktywności. Dla takich osób, które są w stanie samodzielnie założyć kopalnię, albo wmówić ludziom, że rozsądnie jest wyciąć las, by zrobić pole i zasadzić na nim rzepak, by go dodawać do benzyny i tą metodą uzyskać dopłaty i będą w stanie im te dopłaty załatwić – dla takich ludzi wiadomość, że mają się ograniczyć, bo przyroda nie wytrzyma więcej tych pomysłów, jest niemożliwa do przyjęcia. Oni uznają to za kłamstwo. Podstęp. Szwindel. Uznają, że to przemawia coś, czego oni najbardziej nie cierpią. Słabość i gnuśność. Nijakość. Domaganie się, by się zadowolić tym co jest. Spocząć na laurach. A oni tego nie mogą i słysząc to pomyślą tak samo, jak pomyślą utrzymujący rodziny mężczyźni na kozetce u pani magister Jadzi, gdy ta ich namawia, by „skontaktowali się z uczuciami”. Pomyślą, że to pułapka, stworzona by ich osłabić i przykroić do poziomu tych wszystkich pasywnych słabych wokół i w ten sposób pokonać. Z zawiści za siłę. I co najgorsze – to nie jest do końca tak, że to całkiem nieprawda. To prawda częściowa.
Ktoś niedawno udowodnił, że Aborygeni siedzą w Australii nieprzerwanie już ponad pięćdziesiąt tysięcy lat. Pięćdziesiąt tysięcy lat siedzą w kucki, gładzą kamień i strzelają z łuku. Tyle czasu trwało, zanim pojawił się ktoś, kto był w stanie wymyśllć, że można na tym wielkim terenie posiać trawę i wypasać tam krowy, które następnie przerobi się na hamburgery i wyśle okrętami zamrożone na drugi koniec świata z rysunkiem Aborygena na opakowaniu, gdyż będą to hamburgery ekologiczne. Oni nie wymyślili tego przez pięćdziesiąt tysięcy lat i nie wymyśliliby przez drugie pięćdziesiąt. Stali tyle czasu idealnie w tym samym miejscu. Ci z nas, którzy są aktywni, nie chcieliby być jak Aborygeni. Owszem, chętnie wybiorą się na „aborygeński wyjazd” gdzie znów coś udowodnią. Na przykład, że potrafią zjeść robaka, albo zapalić ognisko trąc patyk o patyk, albo przeżyć ileś tam czasu bez wody. Chętnie opowiedzą to swym przyjaciołom, triathlonistom. Ale to tylko kolejne dokonanie, triumf mocy nadludzkiej, nic więcej. Kolejna przygoda. Naprawdę nie chcą tak żyć, bo nie chcieliby faktycznie spędzić życia w kucki.
Jeśli chcemy, by ludzie jako całość wzięli poważnie słowa Hawkinga, nie możemy przekonywać tych, którzy potrzebują ich tak, jak potrzebowałaby ich bohaterka Melancholii. Musimy przekonać tych, którzy nie mogą żyć, jeśli nie tworzą czegoś nowego. A mogą zostać przekonani tylko wtedy, kiedy zobaczą w tym dla siebie szansę robienia jedynej rzeczy, którą umieją robić. Działania. I to działania na taką skalę, na jaką wydawało się to niemożliwe. Tak długo, jak opowieść o klimatycznej katastrofie będzie historią o samoograniczeniu, wyrzeczeniu, empatii i chciwych kapitalistach z męskim kompleksem, będzie ona dla tych ludzi jedynie podszeptem słabości, który należy odrzucić, lub złośliwą drwiną z ich samotności, jaką przeżywają z żonami zaczytanymi w poradnikach. Ta historia ich nie przekona. Oni jej już nie cierpią. Muszą zostać docenieni za to, kim są i muszą w tej opowieści zobaczyć wyzwanie. Tylko wtedy uwierzą. A jeśli oni nie uwierzą, ławica ryb będzie dalej płynąć tak, jak płynie.
◀ Winter is coming. Cz. 1: Ostatni będą pierwszymi ◀ ► Winter is coming. Cz. 3: H.G. Wells recenzuje Energiewende ►
Komentarze
Temat antropocenu jest dla mnie świeży. Tydzień temu zacząłem czytać na ten temat. Kupiłem "Epokę Człowieka" Ewy Bińczyk. Jak pałką w łeb! Nie! Jakbym z rozpędu wjechał w TIR-a!
Zeskrobuje resztki mózgu i.... czegoś tu nie rozumiem.
Od 40 lat naukowcy wszystko wiedzą i tylko pierdu-pierdu swoim nie-ludzkim żargonem raporty dla rządów, które liczą słupki sondażowe i bez wazeliny nie zawracają oligarchom d... głowy?! A jak biznes się kręci, to po co komu opuszczać strefę komfortu?
Jestem z roczników 80-ch. Całe moje życie słyszałem jak szum w tle: zieloni, dziura ozonowa, globalne ocieplenie. I co? Teraz nagle - max 30 lat dobrobytu i survival bez wielkich szans na przetrwanie gdziekolwiek na planecie Ziemia?
Żeby wielki biznes chciał opuścić strefę komfortu i myśleć intensywnie nad nowoczesną rewolucją technologiczno-przemysłową trzeba było już 30 lat temu masowo uświadamiać globalnego Konsumenta (liczonego minimum w setkach milionów osobników) i na bieżąco sprzedawać Konsumentowi silną wewnętrzną potrzebę zmian niskoemisyjnych. Gdyby był popyt liczony w miliardach odbiorców - biznes musiałby się przetransformować.
Dzisiaj uświadamiać Konsumenta chyba jest już za późno. Ekologiczny szum w tle dawno już nikogo nie rusza. Większość uważa, że to wszystko bujda i ktoś ma w tym interes, żeby wzbogacić się kosztem innych. Żeby wzbudzić żywe zainteresowanie miliardów konsumentów trzeba by puścić w światowy obieg bardzo drastyczny przekaz i maksymalnie podkręcić go metodą marketingu wirusowego. To by zadziałało!
Ale okres 30 lat na redukcję emisji CO2 do poziomu z przed 200 lat?
Panika murowana!
Ale jak to zrobić?
A ,że ludzkość siebie sama nazwała "homo sapiensy"... to taki zwrot dla poprawy sobie samopoczucia chyba.
Poza tym o ile ktoś z forumowiczów wykaze mi że jest inaczej niż ja wnioskuję, to byłby moim dobrodziejem. Nie martwił bym się już powyższą Agendą.
Pieniądz i jego pokrycie: Praca x liczebność to pożądane pokrycie ale nierzeczywiste bo skutecznie tępione przez Keynesistów którzy rządzą ekonomią. Obecnie pokryciem pieniądza jest dług prywatny i publiczny a ostatecznym zabezpieczeniem tego długu są ,,nośniki demokracji" jak zespoły lotniskowców i silosy rakiet US Army. Mówię domyślnie o $ jako latarni morskiej walut świata. Kto się nie zgadza z tym status quo, w try miga jest zaliczany do osi zła i ,,cywilizowany" przez,, koalicję demokratyczną".Pozdrawiam
Dla mnie cytat "ostatni będą pierwszymi ,a pierwsi ostatnimi" to takie przewidywanie przyszłości przez kogoś kto rozumie ,że wszystko stanie na głowie. patologia osiągnie szczyty władzy ,a ci najbardziej wartościowi zostaną napiętnowani jak o"wrogowie ludu". Dzisiejsze czasy to takie ostatnie heksagramy I Cinga - gdzie wszystko jest już tak poplątane, o przepraszam teraz się nie mówi poplątane, teraz się mówi "popier..ne", że nie ma sensu tego nawet określać i katalogować, bo i po co. Myślę ,że jednak istnieje Kali Juga, która to właśnie dochodzi do kolejnego agonalnego skurczu. Trzeba się z tym pogodzić ,że nie zawrócimy kijem Wisły. Po prostu jedyne co można zrobić to przetrwać samemu lub w małej grupie, do lepszych czasów. Do nowego startu po resecie.
--- And2012: To dlatego, że "masa mentalna" albo "ideosfera" czuje zbliżanie się przełomu w cyklu Saturna-Plutona i zmiany epok w tym cyklu. Starsi ludzie, którzy świadomie obserwowali lata 1982-86 pamiętają podobne zbiorowe lęki i paniki. To jest znak czasu, tak to się objawia. Radzę obserwować i potem przekazać dzieciom wnukom.
"Zaś tak naprawdę przy deficycie wody i jedzenia przeżyją tylko najsilniejsi czyli raczej najbogatsi."
--- Ylvoiluizo, zapominasz, że najbogatsi są tacy bogaci dzięki tej biedniejszej reszcie i tylko w zestawie z nią. Jeśli zostaną sami bez tej reszty społeczeństwa, ich bogactwo przestanie istnieć Ani zapisami na kontach w bankach, ani nawet złotem nie najedzą się, a ich samochody i rezydencje są niewarte bez mechaników, hydraulików, producentów części i paliwa, itd. Bogactwo zniknie pierwsze.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.
-
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.
Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.