zdjęcie Autora

16 września 2013

Maria Piasecka

Serial: Przypowieści z Ziemi Run
Przypowieść o znaczeniu runy Eihwaz
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

Kategoria: Runy
Tematy/tagi: germańska mitologiaprozaruny

◀ Przypowieść o znaczeniu runy Jera ◀ ► Przypowieść o znaczeniu runy Perthro ►

EIHWAZ

żyjesz w ziemi i w przestworzach
płoniesz ku śmierci
nie poddając się płomieniom


Czarownik klanu, Eihwaz, wstał tuż przed wschodem słońca. Rozpalił niewielki ogień, by dym z tlących się igieł cisu ukazał mu lecznicze rośliny. Szukał ratunku dla dziecka swej siostry, gdyż malec dostał wysokiej gorączki. Powędrował ku rzece po korę wierzby, a potem wybrał się na leśne polany w poszukiwaniu szałwi i rumianku. Całe przedpołudnie spędził w drodze. Kiedy wszystkie niezbędne rośliny już zebrał, postanowił przeprawić się jeszcze przez rzekę i odpocząć u swego przyjaciela, samotnika.

Zrezygnował jednak z odwiedzin. Ogarnął go niepokój. Poczuł zapach spalenizny. Woń była słaba, przyniesiona przez wiatr z daleka, lecz Eihwaz doskonale wiedział, z jakich okolic pochodzi. Gdy przeczucia jego przybrały kształt obrazów wieszczej wizji, nabrał pewności, że stało się nieszczęście.

Zwykle czarownik unikał pośpiechu. Tym razem biegł i niestrudzenie zbliżał się do wioski. W zapadającym zmierzchu dojrzał łunę nad swoim gniazdem rodzinnym. Wkrótce ogień rozświetlił noc. Kiedy Eihwaz dotarł na miejsce, zastał zgliszcza. Bez trudu odnalazł szczątki domu swej siostry. Miał nadzieję, że choć chłopiec się uratował, że wróg oszczędził dzieci. Lecz pod dopalającymi się belkami zobaczył zwęglone ciała swoich bliskich.

Ocalał jedynie wyrzeźbiony z pnia starego cisu totem Ziemi Run, który stał nienaruszony wśród dogasających płomieni. Ocalał też, ku własnej rozpaczy, on sam, czarownik, który nie miał już komu służyć swoją wiedzą.

Kto był sprawcą napadu? Kto mógł się dopuścić takiego okrucieństwa? – powtarzał w myślach Eihwaz. Wbrew prawom klanu, bo przecież klan już nie istniał, postanowił użyć swej mocy, by dowiedzieć się tego. Z lasu naniósł suchych gałęzi, połamał je na drobne patyczki i ułożył wokół totemu. Z woreczka wyjął zmielone igły cisu i usypał krąg. Kawałkiem palącej się szczapy rozniecił ogień. Gdy niewielki, niebieskożółty płomyk zatoczył koło, wyszeptał zaklęcie, skupiając wzrok na totemie. Nagle z drewnianego słupa zaczął wydobywać się dym i formować w obrazy. Nad wioską znów uniósł się krzyk przerażonych ludzi i tętent końskich kopyt. Porażony odkryciem Eihwaz długo nie mógł zasnąć.

O świcie zaczął grzebać ciała. Wiele dni zajęła mu ta praca. Wszystkich pochował we wspólnym grobie, jedynie ciało siostry i jej synka zakopał oddzielnie na skraju lasu. Obok grobu zbudował szałas i zamieszkał tam.

Mijały tygodnie i miesiące, a czarownik wciąż miał przed oczami obrazy kaźni utworzone przez dym. Poczuł, że tylko śmierć może być odpowiedzią na śmierć i postanowił pomścić zagładę bliskich. Był na to sposób, prawie zapomniany, bo od dziesiątków lat niestosowany. Eihwaz poświęcił kilka dni, by dokładnie przypomnieć sobie nauki swego nauczyciela. Wreszcie był gotów do dzieła. Wokół grobu siostry i jej dziecka zaczął budować runiczny krąg śmierci. Krąg miał się składać z dwudziestu czterech głazów z wyrytymi runami – jednak nie w pozycji naturalnej, lecz odwróconej. Eihwaz wiedział, że czeka go bardzo długa i wyczerpująca praca. Wysiłek go nie odstraszał. Zresztą cóż innego miałby do roboty?

Napastników chronił na razie czas, choć policzone były tygodnie ich życia. Miało ono trwać do momentu zamknięcia kręgu i połączenia śmiertelnej energii wszystkich run.

Kiedy czarownik przytoczył z nad rzeki pierwszy głaz i próbował na nim wyryć odwrócony znak, napotkał trudności: materiał się kruszył, a runę ciężko było odczytać. Gdy przezwyciężył pierwszą przeszkodę, pojawiła się następna. Przemknęło mu przez głowę, że runy sprzysięgły się przeciw niemu.

Minęły długie tygodnie, nim znalazł się na półmetku. Kiedy dwunasty z dwudziestu czterech głazów spoczął na swoim miejscu, Eihwaz usiadł nieopodal, by przyjrzeć się swemu dziełu. Nagle zdumiony zamarł w bezruchu – oto ziemię otoczoną półkręgiem śmierci przebił zielony pęd – malutki cis! Czerpał moc z ziemi, w której pochowani byli bliscy. Korzonkami drążył w głąb glebę, a gałązkami piął się ku niebu, przypominając czarownikowi o podziemnych i podniebnych podróżach, gdy trzeba było zapytać duchy ziemi lub przestworzy, jakie lekarstwo podać choremu, jak zażegnać waśnie lub zapewnić obfite plony. To właśnie cis pozwalał mu przekraczać zwykły sposób bytowania i wnikać w przestrzeń dostępną wybranym. Pomagał przekazywać innym wolę przetrwania, a czarownikowi zachować wiarę, że jest w stanie sięgnąć gwiazd i być podporą dla współplemieńców targanych zmiennymi kolejami losu. Roślina ta – myślał Eihwaz – mogła stać się w przyszłości Strażnikiem Ognia, cisem nie poddającym się płomieniom...

Widok małego drzewka był przejmujący, ale jednak w tym momencie bardzo niepożądany... Czas nagli – zreflektował się czarownik, dobrze pamiętając słowa tradycji: „Jeśli w centrum śmierci pojawi się życie, tam rychło zaświeci słońce. Jeśli drzewo zrodzi owoce, runiczny krąg nie wyda skazującego wyroku”.

Dlaczego mały cis, zawierający moc życia, pojawił się właśnie teraz w kręgu śmierci – pytał sam siebie Eihwaz. O zniszczeniu młodej roślinki nawet nie myślał. Zaczął się spieszyć. Mimo zmęczenia, zdwoił wysiłki. Energię do pracy rozbudziła w nim ponownie myśl o zemście. Znów minęły długie tygodnie, kiedy wreszcie krąg zaczął się zamykać. Lecz gdy czarownik zaczął ryć runę na ostatnim głazie, stało się to, czego się tak obawiał. Nie wygrał z drzewem, gdyż owoce na nim dojrzały. Nie zdążył na czas. Osłabiony i zrezygnowany stał obok głazu z niedokończoną runą, wpatrzony w czerwone owoce cisu.

Nadchodziła noc. Mężczyzna zaczął rozpamiętywać przeszłość, wspominał zmarłych i czuł szczególnie silną z nimi więź. On sam żył, a oni? Może wciąż żyli, skoro tak mocno w nim trwali? Czy byli żywi w swej śmierci, jak młody cis w śmiertelnym kręgu, zbudowanym z głazów i odwróconych run? A może w nim samym, osamotnionym czarowniku, było więcej śmierci, skoro pragnął jej dla innych, powodowany chęcią odwetu?

Eihwaz skupił wzrok na małym drzewku. Im dłużej mu się przypatrywał, tym silniejsze ogarniało go wzruszenie. Choć roślina zniweczyła jego zamiary, poczuł do niej wdzięczność, bo przecież dzięki takim drzewom, jak ona, był tym, kim był. Zapragnął dać jej coś od siebie. Przeniósł uwagę na drobne owoce cisu. Ogarnął spojrzeniem wszystkie razem, a potem skoncentrował się na każdym z osobna. Co mogę ci dać, skoro nic nie posiadam? – skierował pytanie ku drzewku. – Jeszcze oddycham. Chyba tylko oddech mogę ofiarować – odpowiedział sam sobie. I podarował każdemu z owoców po kilka oddechów, powtarzając w myślach zapamiętaną z dawna formułę: „ja to ty, ty to ja”.

Im mocniej się skupiał na roślinie i na oddechach, tym bardziej własne ciało wydawało mu się bezkształtne. Ale po pewnym czasie zaczął jakby ogarniać jego kształt: brązowozieloną, twardniejącą skórę, korzenie osadzone w ziemi zamiast nóg, w miejsce tułowia pieniek, a zamiast ramion gałęzie zwrócone ku niebu. I stał teraz jako cis w centrum kręgu śmierci. Kto ten krąg zbudował? Ten siedzący nieopodal czarownik, któremu zdawało się, że ma władzę nad życiem. Kim właściwie jest ów straszny i bezradny człowiek? – zastanawiał się cis. Dlaczego rozpacza tak w samotności, jakby nie widział, że wokół niego są wszyscy członkowie jego klanu?

Gdy cis zwrócił się wszystkimi igłami i owocami ku Eihwazowi, zaczął delikatnie poruszać już nie gałązkami lecz ramionami, dłońmi i palcami. Zdawało mu się też, że zamiast korzeni ma kończyny... Komu się to właściwie zdawało?

Kim jestem? – pytał siebie czarownik. Drzewem jestem czy człowiekiem? Żywy czy martwy? Bo przed chwilą miał wrażenie, że widzi wszystkich zmarłych jako żywych, że widzi swoją siostrę i jej synka, a także matkę, ojca, dziadów, cały łańcuch pokoleń...

Eihwaz otrząsnął się z transu. Spojrzał na głazy runicznego kręgu. Przypomniał sobie, że nie dokończył pracy – jednak, o dziwo, krąg był zamknięty. Podszedł do ostatniego kamienia i ujrzał wyrytą na nim runę. Wycięta do końca, widniała jako nieodwrócona! Ustawiona była w naturalnej pozycji, tak jak i sąsiednia runa, która również miała proste położenie. Wszystkie znaki były wyryte prawidłowo! Czyżbym nie pamiętał, jak odwracałem głazy? – zdumiewał się czarownik. – Kiedy i jak mogłem to zrobić?

Eihwaz czuł się nieswojo, chciał gdzieś odejść, ale nie wiedział, dokąd, gdyż nie znał innego dla siebie miejsca. Nie pojmował tego, co się dzieje, ale gdzieś w głębi siebie w pełni się z tym godził.

Z oddali, najpierw słabo, potem coraz wyraźniej zaczęły dobiegać miłe jego uszom dźwięki, których nie słyszał od tak dawna. Szła ku niemu dość liczna grupa osób. Z bliska ludzie wydawali się zziębnięci i pełni lęku. Czarownik przez chwilę miał wrażenie, że to zmarli wstali z grobu, by go odwiedzić. Jednak gdy rozpoznał wyraźne słowa do siebie skierowane, nabrał pewności, że widzi żyjących. Ludzie pytali, czy można w tym właśnie miejscu ogrzać się i poczuć bezpiecznie.

Eihwaz patrzył na przybyszów z radością i nadzieją. Jego serce biło mocno. Wskazał nieznajomym głazy runiczne. Niektórzy usiedli na nich i odpoczywali, a on sam udał się do lasu po gałęzie. Kiedy wrócił, wziął się za rozpalanie ognia. Ktoś chciał mu pomóc, lecz czarownik wstrzymał go gestem ręki. Sam ułożył chrust wokół cisu. Suche gałęzie zapłonęły szybko. Gdy po chwili obsypał krąg proszkiem z woreczka, płomień wzniósł się wysoko pod niebo. Czarownik patrzył na dym. Znów ujrzał sceny sprzed miesięcy, czuł narastającą rozpacz, lecz nie przerodziła się ona w chęć zemsty.

Dym zaczął rzednąć, a kiedy zniknęło najmniejsze jego siwe pasemko, płomień opadł. Zielony cis z czerwonymi owocami stał nienaruszony. Przybysze spoglądali na Eihwaza oniemiali. Po raz pierwszy widzieli płonące drzewo, które nie poddało się płomieniom. Nadeszła noc, zmęczeni ludzie posnęli, a czarownik długo adorował roślinę, dziękując jej za odrodzone ludzkie istnienie.

Skoro świt wszyscy byli gotowi do pracy. Eihwaz wytłumaczył mężczyznom, w jakim porządku mają stać chaty, a kobietom pokazał najżyźniejsze poletka ziemi. Dbał, by nowa wioska tworzyła się wokół cisu – Strażnika Ognia. Wiedział, że drzewo pomoże mu przelać w osadników zaufanie do życia i śmierci, by mocno związani z ziemią czuli się także mieszkańcami przestworzy.


◀ Przypowieść o znaczeniu runy Jera ◀ ► Przypowieść o znaczeniu runy Perthro ►


Komentarze

1. runy magiczny znak odyna , maria piaseckaNN#7191 • 2013-10-22


zawsze  otwieram niby przypadkowo computer I pojawia sie odpowiednia runa , opowiesc we wlasciwym dla mnie czasie , by pomoc w przejsciu do  nowego

Dziekuje Marysiu

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

Do not feed AI...
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.

Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.
X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)