zdjęcie Autora

10 listopada 2016

Wojciech Jóźwiak

Serial: Czytanie...
Konecznego i o językach
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

Kategoria: Historia i współczesność
Tematy/tagi: języki

◀ Czwartego Venatio Jarosława Bzomy ◀ ► Andrzeja Gąsiorowskiego: Trump, wielkość, sadomaso, łapaki ►

Feliks Koneczny w książce „Cywilizacja żydowska”, na str. 205 reprintu, początek rozdziału „XIX Rossica” pisze o innej cywilizacji, turańskiej:

W tworzeniu się dużych zrzeszeń azjatyckich czynniki etnograficzne miały niewiele znaczenia, czynniki zaś polityczne posiadały go znacznie więcej niż w Europie. Nie istniała zgoła jakaś etnograficzna społeczność huńska, mongolska, mandżurska, turecka czy chazarska. Były to związki polityczne ludów, występujące pod tymi nazwami, a złożone wielce niejednolicie pod względem etnicznym. /…/ Wyobraźmy sobie kondotierów i zaciężne najemnictwo, ogarniające całe grupy ludów, a będziemy mieli przed sobą przeszło połowę dziejów Azji.

No tak. Tak było. Ale język? Co z językiem? Różnojęzyczne grupy ludności, wielojęzyczne wojska łączyły się w zbójeckie bo zbójeckie, ale państwa, wspólnoty – i jakim językiem się dogadywały? Wszyscy nagle uczyli się nowego języka, dotąd obcego? Albo przechodzili na jakiś wehikularny, na ligwę frankę? Jak? Jak to robili, jaką metodę znali? – Co dziwne zwłaszcza gdy porównany to z naszymi trudnościami, ba, niemożnościami opanowania drugiego języka. Z naszym przemysłem nauki języków, którego rozmiar pokazuje, jak trudno jest kogoś nauczyć języka, a przeważnie się nie udaje.

A może Stepowcy byli jakimiś szalonymi geniuszami poliglotami? Albo przeciwnie, od znajomości języków wtedy niewiele wymagano, inaczej niż dzisiaj u nas, gdzie perfekcja w angielskim, niemieckim lub innym jest twoją wizytówką i przepustką przez kolejne śluzy „społeczeństwa otwartego”? (Śluzy w groblach którymi jest podzielone te niby otwarte społeczeństwo.) Ale jak można nie wymagać? Turańszczyzna była „ordą” wojny, a jeśli tłumaczysz pod-wodzowi jakie ma wykonać manewry, a ten rozumie cię piąte przez dziesiąte, to najpewniej w bitwie i on i ty razem z nim łba dacie.

Więc jak to było? – Z językami u Stepowców? – Znalazłem oto nową lukę w moim wykształceniu. Ale czy ktokolwiek coś o tym wie? Jakieś badania były?

Czytanie różnych książek i internetów, i uwagi o nich.

◀ Czwartego Venatio Jarosława Bzomy ◀ ► Andrzeja Gąsiorowskiego: Trump, wielkość, sadomaso, łapaki ►


Komentarze

[foto]
1. Wydaje mi się,...Piotr Tiszczenko • 2016-11-10

Wydaje mi się, że w kontaktach pomiędzy ludami posługującymi się językami z zupełnie różnych rodzin, (jak np. Hunowie i Sarmaci), w sytuacji wspólnie prowadzonej wojny, to kadra dowódcza tych podległych, posiłkowych, uczyła się pewnych najważniejszych sformułowań, a po jakimś czasie przebywania dowódców na wspólnych "odprawach" i ucztach znajomość języka się pogłębiała. Do tego z pewnością dochodzili tłumacze, pełniący jednocześnie funkcję kontrolną, tacy "agenci" nieustannie obecni i patrzący sojusznikowi na ręce.

A w przypadku wielokulturowego państwa (np. Kaganat Chazarski), ważne jest przecież tylko, żeby istniał język urzędowy, którego znajomość nie jest wcale potrzebna do płacenia podatków, bo urzędnicy wysłani do ich zebrania z pewnością będą mieli swojego tłumacza...

[foto]
2. TłumaczeWojciech Jóźwiak • 2016-11-10

Coś w tym jest ponieważ nasze "tłumacz" wzięte żywcem razem z końcówką z tureckich, wg. Borysia od starotureckiego tył -- język, mowa.
Patrzę w Wikipedii jak "język" w nowych tureckich: azerskie Dil, baszkirskie Тел, kazachskie Тіл, jakuckie Тыл, tureckie Dil -- zgadza się.
3. Bym szukał u...Ignac • 2016-11-10

Bym szukał u Gumilowa odpowiedzi, bo on się takimi sprawami zajmował.

Poza tym mamy dwa przykłady azjatyckich koczowników w Europie: Węgrzy, którzy metodą, nie wiem, kursów językowych po wioskach, nauczyli ludność Panonii swojego ugryjskiego języka i Bułgarzy, którzy dla odmiany od ludności Tracji nauczyli się języka słowiańskiego, pozostawiwszy sobie bodaj kilkanaście własnych słów.

Ergo: różnie mogło być!

Bym się też nie bał szalonego poliglotyzmu, bo zapewne wystarczała dyglosja, czyli mówienie po swojemu do swoich o swoich sprawach i po państwowemu do państwowych, o państwowych sprawach. Murzyni w Afryce to ogarniają, znają pospolicie po kilka języków - wioskowy, miasteczkowy i francuski - i żyją.

4. A, jeszcze chciałem...Ignac • 2016-11-10

A, jeszcze chciałem dodać, że tym się dyglosja różni od bilingwalizmu, że ten ostatni oznacza dobrą znajomość dwóch języków, a dyglosja to posługiwanie się jednym językiem w sprawach jednego rodzaju, zazwyczaj prostych, domowych, potocznych, a drugim - w sprawach bardziej oficjalnych, podniosłych.

Spokojnie mogę sobie wyobrazić, jak koczownik w jednym języku woła "Nalej babo kumysu!", a w drugim: "Panowie, nacieramy szykiem rozproszonym, otaczamy i prażymy z łuków!"

Zresztą, jest taki przykład w realu, na wyspie Pitcairn, gdzie sprawy domowe omawia się językiem tahitańskim, a morskie - XVIII-wiecznym angielskim.

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

Do not feed AI...
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.

Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.
X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)