zdjęcie Autora

02 kwietnia 2013

Katarzyna Urbanowicz

Serial: Babcia ezoteryczna
Rozdrapany umysł (1)
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

Kategoria: Twórczość

◀ Samotność z żyrandolem ◀ ► Rozdrapany umysł (2) ►

Na fali narzekań w sprawie marnego czytelnictwa wśród młodego pokolenia, a także starszych emerytów (takich jak ja) odnajduję w notatkach ze swoich lektur poniższy cytat:

„Książki nie dają prawdziwej ucieczki, ale mogą powstrzymać umysł, zanim sam siebie nie podrapie do krwi” Cytat ten pochodzi z książki Davida Mitchella „Atlas Chmur”

            Nie jestem zainteresowana takimi statystykami, bo sama w nich raczej się nie mieszczę i zdaję sobie sprawę, że bywa z nimi tak, jak w znanym dowcipie: Jeżeli 10% Polek zdradza męża codziennie, to statystyczna Polka zdradza męża 3 razy w miesiącu.

            W statystykach widzimy to, co chcemy zobaczyć. Jedni dowód na upadek kultury, inni zamianę kultury słowa na kulturę obrazu i wizji, jeszcze inni na procesy zachodzące w naszych mózgach ograniczające czas skupienia na jednym obszarze świadomości rekompensowany zwiększeniem szybkości przerzutów między obszarami zainteresowania.

            Wspomniany cytat mógłby równie dobrze brzmieć: „Komputery (filmy, teatr, media, muzyka, sztuka, gry itp.,) nie dają prawdziwej ucieczki, ale mogą powstrzymać umysł, zanim sam siebie nie podrapie do krwi”.

            Różnice oczywiście widoczne są gołym okiem. Żeby zrozumieć to, co opowiada mój wnuk na temat zakończonej właśnie gry muszę użyć całego swojego zasobu inteligencji i wcale niekoniecznie odnoszę sukces. Podobnie i on — gdybym zaczęła opowiadać mu o swoich przemyśleniach związanych z lekturą filozoficznego dzieła nie tylko nie zrozumiałby mnie, ale nawet nie przyszłoby mu do głowy robić w tym kierunku jakieś wysiłki. Nie możemy na razie się spotkać w pół drogi, bowiem do spotkania jest niezbędna chęć zrozumienia innych światów drugiego człowieka, a i wychodzenia czasem im na przeciw poprzez zainteresowanie, zadawanie pytań, chęć rozmowy. A młodzi mają jeszcze mnóstwo zajęcia z samym sobą, żeby przejmować się innymi.

            Poza tym w czasie takiej hipotetycznej rozmowy musielibyśmy najpierw uzgodnić ogromną ilość spraw, od bajek, którymi karmiono nas w dzieciństwie (łącznie z tymi w czasie gdy nie istniały jeszcze telewizja i komputery), poprzez kody kulturowe, powszechnie panujące przekonania i obsesje (np. konieczności silnej władzy, niebezpieczeństwa atomowego ataku, rozumienia pojęcia „przyjaźń” w polityce i wielu innych). Dopiero przebrnięcie przez to wszystko, pracochłonne i nie gwarantujące sukcesu, umożliwiłoby porozumienie i poczucie wspólnoty celów, które przecież łatwo zastąpić „to lubię” i wysuniętym agresywnie palcem.

            Książka, komputer, wszystkie rodzaje sztuki są odmianami rozmowy z drugim człowiekiem, a z jej braku, tym, co przyjmiemy czy zakładamy jako swego rozmówcę. Jeżeli społeczność faceboka uznamy za swojego rozmówcę, jeżeli wystarczy nam gadanie do obrazu w postaci serialu telewizyjnego (O, patrzcie, co ona zrobiła z włosami! A co to za szantrapa jedna! Czemu ten głupi nie da jej w pysk! itp. – autentyczne cytaty z przebywania w pewnym towarzystwie oglądającym odcinek serialu), jeżeli wreszcie nie odróżniamy autentyku od podróbki – to obojętne jest z jakim medium mamy do czynienia. Które nam „podleci” — to wybierzemy.

            Nie musimy wiedzieć, że poruszając się w świecie pozorów i nie odróżniając ich od prawdziwego kontaktu, sami sobie wyrządzamy krzywdę i nawet o tym nie wiemy. Że nasze „to lubię” jest tylko pozorem porozumienia, choć możemy się skrzyknąć w jakimś słusznym jak i całkiem idiotycznym, jak „dzień bez spodni” celu.

            Dlatego nie to, co robimy ze sobą w czasie wolnym (lub uważanym za wolny) może dać nam wskazówkę, ile to, co dzięki temu osiągamy lub chcemy osiągnąć.

            O sobie mogę mówić jedynie na podstawie osobistego znaczenia dla mnie lektur, bowiem komputer jest dla mnie tylko nieco lepszą maszyną do pisania, katalogiem nie zajmującym miejsca na półkach i encyklopedią, której kartek nie trzeba fizycznie przewracać oraz okienkiem banku, w którym zostawiam swoje pieniądze — bez kasjerki. Ale dla innych, młodszych ode mnie, czymś takim samym mogą być gry czy społeczności. Albo jeszcze chwilowo nieznane wynalazki przyszłości łącznie z bezpośrednim przekazywaniem do mózgu rozrywkowych czy pouczających treści.

            Znaczenie książek zmieniało się w czasie mojego, dość długiego życia. Jako dziecko, które nauczyło się ledwie czytać, odkrywałam rozmaite światy. Czy czytałam „Plastusiowy pamiętnik” czy wykradzioną rodzicom książkę o Rewolucji Francuskiej z ilustracjami przedstawiającymi gilotynowanie, kosze pełne odciętych głów, zabójstwo Marata dokonane przez Karolinę Corday oraz portretem Robespierra, który ze swoim niesamowitym profilem wydał się wcieleniem karykaturalnego ptasiego diabła, budząc we mnie odrazę i mdłości czy wreszcie równie ukrywaną książkę „Złote sidła” z nagą dziewczyną na okładce, zawiniętą w futro i niesioną przez trapera pośród śnieżnego krajobrazu. Każdy z tych światów był nowy, niepowtarzalny, niesłychany. Jedne książki, jak „Przygody krasnala Hałabały”, o stworzeniach żyjących między gałęziami wielkiego dębu pociągały niczym magnes, inne, jak „Plastusiowy pamiętnik” i „Wielka Rewolucja Francuska” odstręczały i budziły przerażenie (jakże okropnym jest być zamkniętym w piórniku!). Inne jeszcze niosły posmak tajemnicy do rozwikłania: (Dlaczego nie wolno dzieciom czytać książek Pitigrilli? Co to jest ileś tam karatów dziewictwa?).

            Bardzo szybko zrozumiałam, w przeciwieństwie do mojego wnuka, który czyta tylko książki o nowych, ładnych okładkach, a na stare nie chce patrzeć, że właśnie im bardziej zaczytana książka, tym jest ciekawsza i tym skrupulatniej chowana przed dziećmi.

            Kiedy miałam dwanaście, trzynaście lat rodzice całkowicie zaprzestali kontrolowania moich lektur. Popsuty zamek w biblioteczce udostępnił mi wszystkie posiadane przez nich okropności i tajemnice, choć, szczerze mówiąc konwencja literacka w tamtych czasach wymagała raczej snucia domysłów niż kładła „kawę na ławę” Niedoświadczona panienka więc niebyt wiele dowiedziała się o życiu, poza tym, że nagość jest be, jeśli trafia na okładkę „Złotych sideł”, ale cacy jeśli wisi w kościołach.

            Potem przeżyłam fascynację akcją. Przeczytałam wszystkie tomy Coopera, powieści o Winnetou, rozmaite książki o „dzikich” w spódniczkach z traw, których nagość traktowano zupełnie normalnie, choć więcej było golizny widać niż na okładce z dziewczyną zawiniętą w futra, której wystawały tylko nogi i głowa. No i o korsarzach oczywiście: „Kapitan Blood”, Stevensona „Porwany za młodu” i „Katriona”. I inne w tym rodzaju.

            Kiedy przerwałam studia polonistyczne zaczęłam pracować jako pomoc bibliotekarza w Bibliotece Narodowej,  udało mi się tam wyszperać i przeczytać kilkadziesiąt przedwojennych tomów o Winnetou, które polecono mi podklejać o oczyszczać, aż mój przesyt Indianami uzyskał apogeum. Moja miłość do lektury książek o Indianach spowodowała, że pod jednym z paznokci u małego palca zasiedlił się jakiś obrzydliwy grzyb – wówczas nikt nie wpadł na pomysł, żeby jakoś go leczyć, dziś tyko udaje się go powstrzymywać i raz do roku aktywizuje się na kilka dni.

            Jakich książek nie lubiłam? Dla dziewcząt i romansów. Czytałam Anię z Zielonego Wzgórza, ale nie znosiłam Anieli i Mateusza oraz głupiej Diany, a Anię uważałam za mało oryginalną. Wszystkie jej „wyskoki” były zbyt grzeczne jak na mój gust. Jak rozrabiać, to na całego. Nie lubiłam też powieści biograficznych. Znane postaci pisarzy, malarzy czy innych sławnych ludzi były posągowe i trudno mi było zrozumieć, co w tych ludziach było interesującego, że stali się tacy znani. Ale wtedy nie było takich lektur, jak dzisiejsze biografie, nie ukrywające ciemnych stron znanych i sławnych.

Zupełnym przypadkiem natomiast wpadłam na czasopismo literackie, którego numer poświęcono Jeanowi Genetowi. Uznałam wówczas na podstawie zawartych tam tekstów, że miłość homoseksualna jest o wiele piękniejsza niż „zwykła” miłość. Nie zna głupich konwenansów, jest intensywna i wszechogarniająca, zbliżająca człowieka do zrozumienia śmierci. Bardzo żałowałam, że podobają mi się chłopcy i usiłowałam sobie wyobrazić, że jestem chłopcem i kocham drugiego chłopca. Jakoś o dziewczynach nie pomyślałam.

            Na studiach dobrnęłam do II roku i wszystkie lektury w tamtych czasach związane były z „ciężką dolą chłopa pańszczyźnianego”. Także gramatyka historyczna mnie nie podniecała, a z prowadzącym zajęcia z teorii literatury, obecnie bardzo znanym profesorem miałam wówczas mocno na pieńku z przyczyn pozamerytorycznych.

            Jakie moje potrzeby zaspokajały te lektury? Zupełnie nieuświadomioną sobie potrzebę zrozumienia otaczającego mnie świata, którego najbardziej interesującą część ukrywano przede mną zasłaniając ją niedopowiedzeniami, przyjmowanymi a priori założeniami, a wszystkie te techniki już od początku budziły sprzeciw, jako idiotyczne i sztuczne. Kiedy zrozumiałam, że najwięcej ukrywają lektury obowiązkowe i te, powszechnie dostępne śmiertelnikom, przeżyłam szok. Wyobraźcie sobie, że studentka pierwszego roku Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu w stolicy całkiem niemałego kraju nie ma pojęcia o tym, że istniał ktoś taki jak Freud, a gdy się już tego dowiedziała nie na wykładzie, a na trawniku przed budynkiem od niekonwencjonalnego asystenta, okazało się, że jakikolwiek tekst tego autora jest w Polsce niedostępny bez specjalnego zezwolenia. Takie zezwolenie trzeba było uzyskać u Dyrektora Biblioteki Narodowej. Poza tym aż sam Prymas Wyszyński musiał wyrazić zgodę na czytanie przeze mnie obowiązkowych lektur. Horror!

            To drugie uzyskałam, to pierwsze było poza moim zasięgiem.

Poniżej skan z historycznym podpisem

dekret.jpg

◀ Samotność z żyrandolem ◀ ► Rozdrapany umysł (2) ►


Komentarze

[foto]
1. CenzuraPrzemysław Kapałka • 2013-04-02

Hm, o cenzurze państwowej w dawnej epoce wiedziałem, ale o kościelnej nie miałem pojęcia i do głowy by mi to nie przyszło. Zaskoczyłaś mnie, Kasiu, całkowicie.


2. Chapeau bas, Kasiu!NN#7139 • 2013-04-02

Chapeau bas, Kasiu! - po raz kolejny! Zauważ, jakie liczne masz grono czytelników; jesteś aktualnie najczęściej czytanym autorem - gratulacje:-)))

[foto]
3. Dziękuję!Katarzyna Urbanowicz • 2013-04-03


Dziękuję, takie miłe słowa z rana podnoszą na duchu na cały dzień!

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

Do not feed AI...
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.

Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.
X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)