zdjęcie Autora

01 listopada 2015

Wojciech Jóźwiak

Szybki wypad do Agadiru
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

Kategoria: Podróże i regiony
Tematy/tagi: Afrykaobyczajepodróżeptaki

Dokąd jechać, żeby w ostatnich dniach października zażyć jeszcze lata? Miejsca na południu Europy wydawały się już ryzykowne, że może dopaść chłód i deszcz – wybraliśmy Agadir.


agadir_pocztowka
Agadir jak na pocztówce! // Powiększ»

Co to jest Agadir i gdzie? – Wcześniej Agadir kojarzył mi się głównie z trzęsieniem ziemi, które w 1960 roku zniszczyło to miasto. Drugi obraz, to niedawno widywane plakaty z oceanem i wydmami piasku. Faktycznie, Agadir jako miasto jest nowy, bez zabytków ani historii, zbudowany na nowym miejscu. Stare miasto, kasbę, jak powiedział nasz przewodnik Ibrahim Lamlih, ówczesne władze pozostawiły gruzowiskiem „jako naturalny cmentarz”. Agadir leży w Maroku nad oceanem, w miejscu gdzie góry Atlasu Wysokiego, tam jeszcze dość niskie, stykają się z Atlantykiem. Szerokość 30°25' północna, czyli jak Egipt, Floryda, północne Indie. Z większych miast Maroka (Casablanca, Rabat, Tanger, Fez, Marrakesz) leży najdalej na południe. Ilu ludzi liczy? Podawane są różne liczby: 600, 700, 800 tysięcy. Może więcej, bo faktycznie jest to rozległa aglomeracja, kilkadziesiąt kilometrów zabudowy na równinie między morzem a Atlasem, a poszczególne miejscowości zlewają się w jedno. Liczba ludzi i rozległość nie przekładają się na jakąś wielkomiejskość: dwie, może cztery ulice, które wyglądają na bardziej reprezentacyjne, są, jeśli przełożyć je na Polskę, jak w Piasecznie lub w Pruszkowie. Plus rząd hoteli wzdłuż morza, plus zamknięte królewskie ogrody, w których ukryto niewidoczne z zewnątrz królewskie pałace – jedne i drugie trudno porównać z czymkolwiek u nas.

agadir_reprezentacyjny
Ulica bardziej reprezentacyjna

agadir_zwykly
Ulica bardziej zwykła

Klimat, czyli lato. Koniec października jest tu faktycznie ciepły. W dzień było 25, 28 stopni, więc przyjazne ciepło, ale już nie upał, przed którym trzeba by się chować. W nocy około 20 stopni. Pełny komfort termiczny. Ocean cieplejszy niż Bałtyk latem, ale chłodniejszy niż znane mi miejsca w Morzu Śródziemnym. Wprawdzie nie da się siedzieć w morzu na okrągło, ale tak, żeby wejść, popływać, pobawić się z falami – to masz dokładnie to, co potrzeba. Na pierwszy widok piasku na plaży powiedzieliśmy: Bahama yellow! Ale nie tylko ten piasek – cały ten kraj jest takiej barwy, jaśniejszej lub ciemniejszej ochry. Taka tu jest gleba, tego koloru są skały nad morzem, na ten kolor maluje się domy, albo same się malują, gdy są z tutejszej gliny suszonej na słońcu czyli z adoby.

agadir_plaza_odplyw
Agadirska plaża podczas odpływu // Powiększ»

Jednak kiedy przylecieliśmy 23 października, padał ciepły deszcz i wisiały niskie chmury. Następnego dnia już było słonecznie, tylko nad Atlasem w głębi lądu trwały wysokie chmury cumulusy. Jeszcze którejś nocy spadł deszcz, prócz tego pogodnie i słonecznie. Takie zdanie mi się tam powiedziało w głowie: „Lato jest darem Afryki i ona zabiera je na zimę do siebie”. Od tego deszczu w ciągu paru dni ziemia zazieleniła się. Ibrahim, nasz przewodnik, był zaniepokojony tak wczesnymi deszczami; mówił, że klimat się rozregulował, bo normalnie pora deszczowa zaczyna się w listopadzie lub w grudniu.

Na mapie klimatu Maroka z 1958 r. Agadir ma zaznaczone 226 mm opadu rocznie. To już pustynia! Dalej na południe gdzie byliśmy, dla miejscowości Tiznit czy Mirflet, ta sama mapa podaje 150 mm, czyli pustynia jeszcze większa. Ale nie absolutna, bo wiele roślin dobrze tu sobie radzi.

agadir_kazuaryna_2
Kazuaryna, australijskie drzewo udające sosnę

agadir_terebint
Okazały terebint albo pistacja // Powiększ»

agadir_kwitnace_drzewo
Drzewo z niezwykłymi kwiatami; wciąż nie znam gatunku.

Co tu rośnie? W hotelowych ogrodach, przy ulicach, w parkach zieleń jest komponowana pod kątem dekoracyjności. Posadzono australijskie eukaliptusy, figowce z Indii (które się sieją i wyrastają w szczelinach murów), oczywiście palmy i niższe, ale bardzo tropikalnie wyglądające jukki, sagowce, pandany, agawy. Akacje i podobne. Wielu drzew nie znam. Ze śródziemnomorskich tubylców widzi się pistację, czyli terebint, nawet stare drzewa o grubych, pokręconych pniach, pewnie starsze niż miasto, które je okrążyło. Prawie nie ma rodzajów drzew, które byłyby znane z naszego klimatu: jedna morwa, a druga sosna, któryś jej ciepłolubny gatunek; ale większość tych sosen usychała. Dębów żadnych nie widziałem. Można się pomylić i za sosnę wziąć australijską kazuarynę, która tu rośnie całkiem udanie. Kazuaryna to takie dziwne drzewo, które wyglądem naśladuje sosnę, chociaż nie jest z nią spokrewniona, nie należy do nagonasiennych-iglastych, jest jak najbardziej okrytonasienna i najbliżej z naszych drzew spokrewniona z dębem i brzozą. Z nagonasiennych są jeszcze chilijskie araukarie, ale biedniej wyglądają niż te np. na Krecie, pewnie mają za sucho. Ogólnie miałem wrażenie, że Agadir, gdy chodzi o florę drzew, to kolejny krok w ciągu od Dalmacji, gdzie większość rodzajów jest nasza, a tylko gatunki zmienione na bardziej ciepło- i sucholubne, i nie wszystkie zimozielone; – przez Kretę, gdzie własne drzewa nieliczne, a dla dekoracji sadzi się raczej te z Australii, z Indii, z Południowej Ameryki. I w końcu tutaj w południowym Maroku właściwie brak już podobieństw z naszą florą, a sadzone drzewa są przywieźne. – Inaczej niż u nas, gdzie w parkach i przy ulicach sadzi się te same drzewa, które dziko rosną w lasach. – A, i nie ma tu tamaryszków, które na Krecie z tamtejszych drzew są najczęstsze.

agadir_kwitnaca_palma
Kwitnąca palma, pszczoły pasą się na kwatostanie // Powiększ»

agadir_argania
Argania // Powiększ»

Argania. Mogę pofantazjować, że pierwotną roślinnością doliny Agadiru była sawanna, czyli rzadki suchy las z jednym drzewiastym gatunkiem, słynnym drzewem arganowym. Że słynne, to wiedziałem wcześniej; ale jak naprawdę słynne, przekonałem się dopiero na miejscu. Arganie znamy z fotografii reklamujących Maroko, gdzie w szerokich koronach drzew po gałęziach chodzą kozy. To się odbywa właśnie na tych drzewach arganowych. Dlaczego kozy muszą wchodzić na drzewa, wyjaśniło się na miejscu: bo pod drzewami nic nie rośnie. Arganiom zdarza się rosnąć na gołej pustyni, nawet na piaskowych wydmach. Podobno korzeniami sięgają 30 metrów w głąb. Są cierniste, mają drobne listki i rodzą owoce podobne do żółtych śliwek. Owoc mile pachnie, miękki, ale gdy spróbowałem, przykro gorzki. Przypomniał mi się artykuł Marcina Ryszkiewicza o roślinach-widmach, które wyewoluowały wraz ze zwierzętami, które wymarły, a one, rośliny, trwają jako pamięć o nich. Argania ewidentnie wyewoluowała we współpracy z jakimiś wielkimi zwierzętami, które pożerały miąższ owoców i miały marny zmysł smaku, więc nie przeszkadzała im gorycz, i nie trawiły twardych pestek, przeciwnie, rozsiewały je z odchodami. Może to były strusie? Jednocześnie cierniami roślina broniła się przez pożeraczami liści. Strusi dziś tu nie ma. Arganię wzięli w swoje gospodarstwo ludzie, którzy nie interesują się żółtym miąższem, lecz dopiero nasieniem wewnątrz pestki. Podobno te pestki do tej pory łupie się ręcznie, tłukąc kamieniem; nie wynaleziono maszyn do tego, robią to wiejskie kobiety. Wyłuskane nasiona zawierają tłuszcz i wytłacza się z nich olej arganowy, który jest główną handlową atrakcją Agadiru. Ibrahim dostarcza ten olej do Polski dla firm kosmetycznych. Kupiliśmy od niego litr tego oleju, taniej niż na suku i z gwarancją, że nie fałszowany zwykłą oliwą. Oliwki też tu rosną, ale raczej jako drzewka ozdobne; takie były na dziedzińcu naszego hotelu, siedziały w nich wróble. Z samolotu z góry okolica wygląda właśnie jak sawanna, tyle że pomiędzy drzewami jest uprawiana ziemia.

agadir_argania_owoce
Owoce arganii

agadir_argania_antyatlas
Argania, w tle skałki Antyatlasu // Powiększ»

agadir_krzewostep
Krzewostep. Ta wyżyna wznosi się od oceanu ku Antyatlasowi // Powiększ»

Step? Pustynia? – Nie nazwano po polsku tego rodzaju roślinności, który jest dalej na południe, gdzie zapewne opady maleją do 150 mm rocznie lub mniej i gdzie odpowiednio skraca się sezon z wilgocią. Nie nazwano, bo „step” to trawa, a tu są niskie krzewy i kaktusowate sukulenty. Słowo „pustynia” pasuje tam, gdzie nie rośnie prawie nic – a tu jednak roślinność jest i jest dość gęsta. „Makia” też nie pasuje, bo makie ze Śródziemnomorza wyglądają w porównaniu z tym jak jakieś bujne ogrody. „Buszem” też nie można nazwać, również z powodów gramatycznych, bo mówimy, że coś dzieje się w buszu i w busz się wchodzi – a w tutejszą roślinność jednak nie wejdziesz, no może na czworakach (z pokłutym nosem). I ewidentnie możesz być tylko na tym, nie w tym. Angielska Wikipedia nazywa to coś shrub-steppe, ale nie podaje przykładów spoza Ameryki Północnej. Polskiego odpowiednika nie ma. Nazwijmy tymczasowo tę formację stepem krzewiastym. Mam niedosyt kontaktu z tym krzewostepem. Nie przyjrzałem mu się z bliska. Nie miałem okazji wejść pomiędzy te krzewy, rozetrzeć ich liści, poszukać kwiatów. Z okna mikrobusu zaobserwowałem za to fazy kontaktu tego ekosystemu z człowiekiem. Widać różnice pomiędzy krzewostepem dzikim, nienaruszonym, a zużytym, naruszonym przez ludzkie w nim grzebanie. Widać postępującą degradację krzewostepu tam, gdzie go przepasiono kozami, owcami, osłami, gdzie naruszono próbami orki (albo bronowania lub innego drapania ziemi), jeżdżeniem pojazdami, wybieraniem kamieni – bo gleba tutaj jest kamienistą skorupą, rośliny rosną spomiędzy kamieni. Wycinaniem na opał. Im gęściej ludzi, im bliżej do wiosek, tym ten krzewostep marniejszy. W końcu tam, gdzie roślinność powinna być bardziej bujna, bo więcej wilgoci w glebie i powietrzu, co można poznać po tym, że więcej zabudowań i ziemia jest uprawiana – to właśnie tam, całkiem na odwrót, krajobraz na nasze oko staje się bardziej pustynny, przy czym to, co teraz jesienią wygląda jak goła pustynia, na wiosnę po deszczach służy za uprawne pole dla rolników. Tak sobie rekonstruuję ten krajobraz, nie wiem czy słusznie. W ogóle nasze środkowoeuropejskie postrzeganie przestrzeni, ekosystemu i co do czego służy, tutaj jest wystawione na nieustanne pomieszanie i na poznawczy dysonans.

agadir_wilczomlecze_kaktusowate
Wilczomlecze, które wyglądają jak kaktusy

agadir_wilczomlecz
Wielki wilczomlecz, ok. 3 metry wysoki

Bliżej przyjrzałem się temu krzewiastemu stepowi na wzgórzu nad zaporą Yusuf Ibn Tashfin, ale to miejsce nietypowe: raz, że deptane i spychaczowane przez ludzi, dwa, że na skalnej wychodni, nie na równym stepie. Rośliny z daleka wyglądające jak zwarte kępy-poduchy kaktusów okazały się wilczomleczami: bo gdy odłamałem gałązkę, wyciekł z niej biały lepki gumowaty wilczomleczowy sok. (Inny gatunek wilczomlecza rósł na piasku na wydmach; wyglądał jak jakaś kapusta na wysokich łodygach.) Inny kaktusowaty sukulent, gdy znalazłem jego kwiaty, okazał się być z rodziny Compositae czyli Asteraceae – żółte kwiaty miał podobne do naszego mlecza-mniszka. Jakiś ciernisty krzew miał drobne listki podobne do akacji lub mimozy. Na dzikich krzewostepach nie było drzew. Znowu tam, gdzie rosły arganie, roślinność pod nimi była zniszczona przez ludzką gospodarkę. Jak wyglądała pierwotna arganowa sawanna, dzisiaj nie zobaczysz.

agadir_ja_obserwuje agadir_ela_obserwuje
Dzielni podróżnicy obserwują horyzont

Co ludzie robią tu z ziemią, było dla mnie zagadką od początku. My z północnej Europy mamy wdrukowany obraz, że powierzchnia ziemi dzieli się na lasy, pola uprawne, sady, łąki, błota. Lasy mogą być naturalne lub sadzone, błota bywają osuszone i zamienione w łąki. Gdzie działają rolnicy, tam nie ma dziko rosnącej roślinności. Gdzie nie orze się ziemi lub inaczej się ją porzuca, tam porasta trawą – pokrywa się darnią. Tak „musi być” w naszej strefie. Darń na powierzchni ziemi jest dla nas czymś tak oczywistym, że pozwalamy sobie jej nie zauważać... I tu uwaga! – w południowym Maroku nie ma darni! Nie ma darni. Trawniki przy hotelach są przedmiotem luksusowym; są nawadniane przez dozowniki. Na oryginalnym krzewostepie pomiędzy krzewami i sukulentami („kaktusoidami”) są odstępy gołej gleby, albo raczej gołego kamiennego bruku, bo gleba tkwi dopiero pomiędzy kamieniami. Gdzie ludzie zniszczyli krzewostep, darń nie wyrasta – robi się tam goły teren, który chętnie nazwalibyśmy pustynią, gdyby nie to, że widać na nim bruzdy, więc ślad, że w wilgotniejszej porze roku ktoś tu siał coś i drapał ziemię pod uprawę. Nie ma darni nie tylko na równinach – nie ma także w górach. Jazda przez góry Atlas podobnie narusza nasze przyzwyczajenia o górach zielonych, lesistych i łączystych. Tutaj drzewa owszem w górach rosną, ale pomiędzy nimi goła skała; aż się ma wrażenie, że tutejsze gatunki mają zdolność wyrastać ze skał. Domyślam się, że dawniej było inaczej i lasy Atlasu były zwarte, a stan, który oglądamy teraz, jest skutkiem tysiącleci nadmiernego wypasu, wycinania, wypalania i upiornej erozji. Jest skutkiem wyścigu między erozją napędzaną przez człowieka, jego owce i jego ogień, a drzewami i (częściej) krzewami, z których pozostały te najbardziej odporne na suszę i najbardziej zdolne zapuszczać korzenie w szczeliny. Wyścig jednak przegrywany przez florę. Podobno osadnikom w Izraelu udało się powstrzymać tę degradację i przywrócić las na nowo. Nie byłem tam, a właśnie ten fakt bardziej mnie przyciąga, by zwiedzić Izrael, niż wszystkie ich religijne zabytki. Krajobraz krajów, jak wiele innych rzeczy, też zaczyna się w umyśle. Co mogliby Marokańczycy zrobić, co przestawić w swoich umysłach, żeby znów u nich rósł las?

agadir_pogorze_atlasu
Pogórze Atlasu Wysokiego // Powiększ»

agadir_atlas_na_horyzoncie
Atlas Wysoki na horyzoncie // Powiększ»

Dziwność krajobrazu mijanych gór Atlas powiększało to, że wtedy kropił deszcz, wisiały niskie chmury i mgły, było świeżo po ulewach i na tych kamiennych pustyniach kałuże świeciły.

Zagadek robienia w ziemi jest więcej. Jedna, to wspomniane widoczne w terenie próby uprawiania, drapania krzewostepowej pustyni. Drugim są wielkie przestrzenie pól, które teraz, jesienią i po pół roku niepadania deszczu, same wyglądają jak pustynia, tym bardziej, że są ochrowo-czerwonawe lub barwy bahama yellow, ale jednak są uprawiane zimą. Co tu sieją? Jak ten teren w ogóle się uprawia? Trzecia zagadka, to pozostawiane na tych polach, omijane przez oraczy-drapaczy nie tylko drzewa, które, jak te arganowe, domyślam się, że są pożyteczne, ale również pozostawiane krzewy, które rosną chaotycznie, właśnie jak samosiejne chwasty i nie widać, żeby do czegoś służyły. Ale z jakiegoś powodu – z lenistwa lub z rozmysłem – rolnicy je zostawiają, nie karczują. Miejscami, np. koło Mirflet na południu, pola i to wyraźnie odgrodzone i podzielone na działki, wyglądały jakby uprawiano na nich kamienie! Nie widać żadnej gleby, samo kamienisko, i kamienie aż się jeżą. Kolejną zagadkę wyjaśnił Ibrahim: murki na polach, albo rzędy kamieni, albo (ze szkocka tak je nazwać) cairns, czyli słupki stawiane kamień na kamieniu, albo żywopłoty z opuncji (opuncja to kaktus nietutejszy, z Ameryki) – to granice posiadłości, czyli jakby nasze miedze. Po drodze z lotniska do miasta widziałem grodzenia bardziej nowoczesne: z agrowłókniny, którą wiatr porwał na dziurawe szmaty. Prócz tego Marokańczycy bardzo lubują się w murach granicznych, chętnie wysokich, zza których nic nie widać; domyślam się, że zrobić tu je jest tanio, z gliny suszonej czyli adoby, ale i z pustaków też się widzi. Przy wielu budowlach nie było wiadomo: czy to jeszcze murowe ogrodzenie, czy już dom mieszkalny. Nasze euro-wizualne kody i wdruki pod tym względem kolejny raz zawodzą.

agadir_arganiowa-sawanna
Arganiowa sawanna

agadir_dom-na-pustyni
Dziwny dom na pustyni

Ludzka osiadłość też jest inna. Na pustkowiu stoją domy. Można się domyślić, że to domy, gdzie ktoś mieszka, ale są to sześciany ze ślepymi ścianami na zewnątrz. Żeby jakieś drzewa były obok, jakieś ogrody, jakieś obejścia – a tu nic. Prostopadłościan pomalowanego muru na pustym polu. Brak wysokich drzew też działa obco na nasz umysł. Tak samo brak wysokich domów. Na wsi (jeśli te osady nazywać wsiami) nie buduje się wyżej jednego piętra. W miastach może do trzeciego. Wyższymi budowlami są minarety, wszystkie jednakowe, taki marokański obyczaj, przez co również mijane miejscowości wyglądają wszystkie jednakowo. Stary Marrakesz ma to do siebie, że go nie widać. Domy są niskie, jedno, dwa piętra. Na ulicę nie wychodzą okna. Zamiast miasta są tylko jego ściany. Ibrahim w Marrakeszu podkreślał, że żydowskie dzielnice można poznać po oknach na ulicę, wprawdzie zabezpieczonych kratami. Ale marokańscy Żydzi, dawniej liczni i ważni dla gospodarki i kultury, w większości wyprowadzili się do Izraela, wkrótce po powstaniu tamtego państwa. Ibrahim mówił o tym z żalem, bo Żydów tu nigdy nie prześladowano i byli dobrze zintegrowani.

agadir_brama_bociany
Brama do starego miasta Marrakeszu, na niej bociany i ich gniazda // Powiększ»

Ptaki. W porównaniu z nami, Maroko jest bezptasiem. Co mnie rozczarowało, bo wyobrażałem sobie inaczej. Prócz mew, z tych dużych i w całym świecie tych samych gatunków, ptaków jest mało, a ich gatunki nieliczne i przeważnie te same, co u nas. Wróble, synogarlice, zdziczałe gołębie. Nie ma kawek ani wron czy gawronów, aż trudno to sobie wyobrazić. Parę razy widziałem sroki: przy drodze do Marrakeszu i w Agadirze z hotelowego okna. W górach Atlas z autostrady z daleka widziałem kruki: po locie kruka nie pomyli się z kimkolwiek. Pierwszego dnia w deszczu nad hotelowym basenem chodziła pliszka siwa. Gdzieś na południu widziałem inną pliszkę, nie naszą, bardziej czarną. Pod Marrakeszem były stada baśniowo wyglądających białych czapli, Egretta garzetta. Jedną białą czaplę widziałem na skałkach, które wystają z morza przy agadirskiej plaży. W morzu działał ptak, którego, gdybym widział u nas, nazwałbym kormoranem: miał podobny lot, wielkość i proporcje ciała, a polował przez wślizgiwanie się pod wodę z pół-rozłożonymi skrzydłami. Może znajdę sposób, żeby określić ten gatunek. Ostatniego dnia z okna obserwowałem dziewięć tych ptaków krążących nad miastem. W Marrakeszu w zabytkowym śródmieściu były bociany: białe, Ciconia alba, całkiem jak nasze. Oraz ich gniazda na starej miejskiej bramie. Zapytałem Ibrahima, czy odlatują, czy zostają. Powiedział, że dawniej odlatywały, ale od jakiegoś czasu coś im się porobiło i zostają na zimę. W wiosce pod skałkami Antyatlasu były inne wróble: podobne do wróbli i chowające się w zakamarkach domu, ale barwy bardziej ochrowej i z innym wzorem na piórach. Wróbel pustynny? Szpaki były, ale zachowywały się inaczej niż u nas: latały małymi stadkami, po około dziesięć sztuk, szybkim lotem na wysokości drzew i budynków, nie jak nasze wielkimi chmarami i wysoko. Kiedy któregoś dnia żerowały przy hotelu, uderzył mnie ich ciemny, czarny kolor: nasze byłyby o tej porze roku dość jasne. Po powrocie znalazłem, że żyje tu szpak jednobarwny, Sturnus unicolor – i to pewnie one.

Od pierwszego dnia rzucił mi się w oczy, a bardziej w uszy ptak, który zamieszkiwał hotelowe patio i bardzo wdzięcznie odzywał się z palmowych wiech. Myślałem nawet, że to papuga, jak te widziane w Rzymie, ale nie: był czerniawy, z wierzchu i z głowy grafitowy, od dołu biało-szary; wyglądał jak bardzo powiększona muchołówka. Już po powrocie znalazłem, że to był bilbil; prawdopodobnie z gatunku bilbil ogrodowy.

agadir_ibrahim
Ibrahim Lamlih, nasz przewodnik

Ludzie. Drugim językiem Maroka jest francuski i większość napisów jest podwójna, prócz arabskich francuskie; nie mówię w tym języku, ale wystarczy, żeby się zorientować. Angielski też znają. Z informacją, zakupami i dogadywaniem się nie mieliśmy nigdzie kłopotów. Prócz tego mieliśmy polskie bufory. Wwiozła nas i wywiozła – dzielnie z lotniska do hotelu i z powrotem – rezydentka biura podróży, pani Patrycja. Wycieczki prowadził i, co więcej, wprowadzał w tajniki swojego kraju, wspomniany już Ibrahim Lamlih, naprawdę nieoceniony z powodu mówienia po polsku (kończył w Polsce studia), wielkiej wiedzy i umiejętności jej przekazania w prosty sposób, oraz zawodowej przewodniczej sprawności. Polecamy go wszystkim chcącym cokolwiek robić w Maroku! Ibrahim chwilami mówił jak wiedzący; mówił na przykład, kiedy zwiedzaliśmy zabytkowy cmentarz-nekropolię w Marrakeszu, że śmierć jest podobna do snu i tak jak śniący nie wie, że śpi i że to sen, tak i umarły nie wie, że nie żyje; dlatego muzułmański pogrzeb jest tak urządzony, żeby umarłemu to uświadomić, że już nie pójdzie dalej z żywymi. Mówił też, że do umarłego przychodzi od Boga anioł (a może dwaj aniołowie?) i pyta go: „Kto był twoim Bogiem? Która była twoja księga? Kto był twoim prorokiem?” (czyli – duchowym przewodnikiem?) – I stosownie do odpowiedzi rozlicza zmarłego z jego życia i uczynków.

Marokańczycy są Arabami lub Berberami. Ibrahim podkreślał, że w Maroku nie czyni się między nimi żadnego rozróżnienia, jedni i drudzy są równi pod każdym względem jako obywatele państwa. O Berberach wypowiadał się z szacunkiem jako o starym narodzie, który w Maroku żyje od najdawniejszych czasów. Podkreślał, że Maroko, chociaż muzułmańskie i arabskie, nigdy nie było rządzone z Bliskiego Wschodu przez którekolwiek z tamtejszych imperiów. Mówił też, że arabski dialekt mówiony w Maroku jest inny niż bliskowschodnie i podczas gdy Egipcjanie i Irakijczycy swobodnie rozmawiają ze sobą, to Marokańczycy mogą nie rozumieć ani jednych ani drugich. Berberyjski jest oczywiście całkiem odmiennym językiem. „U nas się mówi o Berberach: wy jesteście tacy Niemcy” – chodziło o to, że język berberyjski jest pełen twardych zgrzytliwych zbitek spółgłosek. Faktycznie, tamtejsze nazwy miejscowości tak brzmią. W Legzirze zauważyłem mural z trzema kolorowymi pasami, jakby flagą i na niej znakiem, jakby runą; zapytałem Ibrahima, co to znaczy – odpowiedział, że to znak siły Berberów. Później okazało się, że ta „runa” to przedostatnia litera berberyjskiego alfabetu, „Z”. (Ostatnią literą jest „Ż”, wyglądające jak obrócone „Ż” rosyjskie.) Następnego dnia na suku w Agadirze kupiłem czapeczkę z takim znakiem i w tych barwach! Tak jak Ibrahim mówił o Berberach, wynikało, że uważa ich za kogoś w rodzaju dzierżycieli marokańskiej odrębności i oryginalności: którzy przez swoją obecność i szczególność nie pozwalają Maroku rozpuścić się w morzu arabskim i islamskim.

agadir_runa_berberow
Runa Berberów

agadir_alfabet
Berberyjski alfabet

agadir_3jezyki
Nazwa Agadir w trzech pismach

Ludzie tu są ładni – i kobiety, i mężczyźni; ładna rasa! Mają wśród siebie niemal komplet odcieni skóry od jasnej do prawie murzyńskiej. Są spokojni, wyluzowani i skupieni. Nie czuliśmy ani razu agresji, ani jakiejś niechęci do obcych. Religia chroni ich przed alkoholową ostentacją. Jedno, co mnie złościło, to natręctwo sprzedawców przy kramach, ale już podczas trzeciej wizyty na suku, gdy już wiedziałem, co chcę tam kupić, a nie że tylko chodzę i się gapię, nauczyłem się ignorować tych, którzy nic dla mnie nie mają. A ci, którzy mieli, nie narzucali się. Jednak dla introwertyka z chłodnej Północy kontakt z sukiem naraża na sensoryczną deprywację. Nic nie jest tu tak, jak jesteś przyzwyczajony, wszystko w poprzek nawyków, za dużo tego wszystkiego wyłożonego i wywieszonego, za dużo tych błyskotek i badziewia, za wiele oczu wgapiających się w ciebie, brak punktów orientacyjnych, brak struktury przestrzeni, labirynt, chaos, pomieszanie, tłum. Budowle wyglądające, jakby zaraz miały się zawalić. Uliczki jak labirynt w filmie „Shining”. Prowizorka, gdzie zardzewiała starzyzna miesza się z nową bylejakością. Ani to wnętrze (budynku), ani zewnętrze (ulicy). Coś się pali, dymy - jedne wonne, drugie drażniące; coś się piecze, smaży, obrabia. Przebierańcy niby triksterzy chodzący po to, żeby fotografować się z nimi za opłatą. Grajkowie, bębniarze, chodzący na rękach, jedni z małpami, drudzy z wężami. Od tego dostaje się odmiennych stanów, u mnie to był raczej stupor, ale u niektórych kobiet z naszej wycieczki widziałem bardziej manię. Tak było w Marrakeszu; bo w Agadirze, który nie ma tamtej historii, jednak spokojniej.

agadir_meczet
Nowy meczet w Agadirze

Islam jest tu przezroczysty, nijak się nie narzuca. Gdy Francuzi weszli w 1912 r. do Maroka, zakładając tu swój protektorat, ówczesny sułtan załatwił to, że nie-muzułmanie nie mają prawa wchodzić do meczetów. Tak zostało i w Maroku są tylko dwa meczety udostępniane turystom. (Żaden w Agadirze ani w Marrakeszu.) Być może to działa w dwie strony, na zasadzie, że „my mamy swoje religijne azyle, a w zamian nie wychodzimy z religią tak, żeby narzucać się innym”. Nigdzie nie widzieliśmy modlących się na ulicach ani w innych publicznych miejscach – prócz dwóch chłopców, jeden przy sklepie niedaleko naszego hotelu, drugi na suku w Agadirze, którzy na poboczu ułożyli swoje dywaniki do modlitwy.

Większość kobiet, także młode i inteligentnie wyglądające dziewczyny, nosi chusty zakrywające włosy, zawiązane wokół szyi i twarzy. Ale niektóre chodzą z odkrytą głową. Do chust noszą stroje tradycyjne, jakieś długie i obszerne powiewne suknie, ale bywa, że taka suknia jest całkiem obcisła, albo ubiór prócz chusty europejski, ale nie minispódniczka, tego chyba na żadnej Marokance nie widziałem!; albo spodnie, też dżinsowe, albo dżinsowa kurtka do tradycyjnej długiej spódnicy. Mieliśmy wrażenie, że kobiecym ubieraniem się rządzą jakieś wyrafinowane kody, dla nas całkiem nieprzystępne. Na plaży widać było pary, niektóre bardzo mające się ku sobie, a ubrane po islamsku kobiety zachowywały się dość swobodnie wobec swoich mężczyzn. Czy tubylki kąpały się w morzu w kostiumach plażowych, nie powiem, bo tego nie rozpoznałem. W każdym razie u kąpiących się widać było wszystkie odcienie skóry. Opalanie się topless widziałem tylko raz i była to Polka z naszego hotelu. Gdy ocean się cofa (jest odpływ), na odsłaniający się ubity gładki piasek przychodzi z miasta młodzież grać w piłkę. Sami chłopcy, ale w jednej takiej drużynie widziałem dziewczynę. Sporo było czarnych Afrykanów noszących się po europejsku i przypuszczam, że przyjeżdżają ze swoich tropikalnych krajów do Maroka na afrykańską północ, żeby odpocząć od tamtych męczących upałów i zażyć chłodu.

agadir_legzira_rozowy_zlepieniec
Klif Legziry: różowy zlepieniec // Powiększ»

agadir_legzira_skalny_luk
Legzira: skalny łuk // Powiększ»

agadir_legzira_skalny_luk_2
Legzira: drugi skalny łuk // Powiększ»

agadir_legzira_skalny_luk_noga_afryki
Legzira: "noga Afryki"

Legzira, czyli nogi Afryki. Jak słonie stoją na czterech masywnych nogach, tak w miejscowości Legzira, sto kilkadziesiąt km na południe od Agadiru, widać, że Afryka stoi na łapach zapartych w oceanie. Z klifu wychodzą w morze cztery skalne łuki, pod którymi morze wybiło naturalne bramy. Widzieliśmy z nich trzy; ten trzeci okazał się ledwie kilkumetrową dziurą, przez którą można przejść na drugą stronę, ale niebezpiecznie, bo przypływ odcina drogę. Gdzieś za nią jest podobno czwarta brama. Skała jest tam osobliwa; przede wszystkim swoim kolorem, którego nie przenosi fotografia: ma kolor soczystej wiśniowej ochry albo indyjskiego różu – barwna esencja Afryki. Skała jest zlepieńcem: w piaskowcowym czerwonym cieście tkwią kamienie niby geste rodzynki; albo jakby to był naturalny beton z czerwoną zaprawą i wypełnieniem z kamieni. Kamienie, przeważnie z porfiru, są otoczakami, czyli najpierw coś pokruszyło tamten oryginalny porfirowy górotwór, następnie te okruchy były długo wleczone, wygładzane i otaczane przez rwące rzeki z gór, potem w wielkiej masie zostały zrzucone przed górami, zatopione w piasku, odłożone – aż po mijających milionach lat tamten piasek skamieniał w piaskowiec. Po czym ta kamienno-piaskowa masa znalazła się na brzegu oceanu; wcześniej pewnie jakiś miejscowy uskok poszerzył się, aż rozrósł się w Atlantyk... Te kamienie, jedne w skale klifu, drugie na nowo uwolnione na plaży, są pozostałościami gór, które zostały zmielone i nawet nie wiadomo, gdzie stały. Dwieście milionów lat, może miliard, tyle żyją te kamienie; na nich rozgrywa się życie innych istot, trwających ledwie minuty. Przychodzi fala i zostawia pianę. W niszy klifu między bramami tworzą się wiry wiatru. Widziałem ich działanie z daleka i najpierw myślałem, że to jakieś ptaki krążą szybko tuż nad tym kamieniskiem, ale zaraz okazało się, że to śmieci: jakieś kawałki folii i puste kubki od napojów. Wyglądały jak żywe istoty w locie. Ten sam wir powietrza zrywa i unosi pianę z fali. Przez moment taki wał piany wygląda jak żywa istota sprężająca się do skoku i lotu. Strzępy piany latają, wyglądają jak gruby śnieg. Piana, która została na wilgotnym lądzie, zmienia się w bańki, niby mydlane, które cienkną i nabierają interferencyjnych barw: widać błękit, zielony, żółty, fiolet. Mija minuta widowiska, przychodzi następna fala, wszystko zrównuje i te chwilowe byty zaczynają od nowa... Dzieje się to na podłożu z kamieni, które należą do innego porządku czasu: żyją miliony lat, może miliardy, nie minuty, jak kolorowe bańki piany, chociaż na zdjęciach jedne i drugie wyglądają podobnie. Długo na to patrzyłem i postanowiłem sprawdzić, czy łacińskie vanitas vanitatum, „marność nad marnościami”, jak przetłumaczono hebrajskie słowa Koheleta, ma wspólne pochodzenie z sanskryckim nirvana, „rozwianie”. Bo może ów mędrzec nad taką pianą rozmyślał? (Sprawdziłem po powrocie: nie są pokrewne, jednak te słowa są od różnych rdzeni IE.)

agadir_legzira_piana
Piana i kamienie, istoty z różnych skali czasu

Dziwny krajobraz, te plaże, klify i skalne łuki w Legzirze. Tu jest tak, jakby tutejsza ziemia była świeżo po stworzeniu, albo jakby przez jakieś okno w czasie przeniesiono fragment Ziemi z bardzo dawnych epok. To wrażenie wzmacniał brak jakichkolwiek żywych istot: ani ptaków, ani ryb, ani owadów, ani krabów na skałach. (Jeśli zapomnieć o ludziach-turystach.) Ani wyrzucanych wodorostów. (Dla ścisłości, na skałach w strefie fal były małże i pąkle w skorupach, ale one trwają nieruchomo jak sama skała.)

agadir_afrykanska_czapeczka
Afrykańska czapeczka od razu podnosi poziom serotoniny! // Powiększ»

Zdjęcia: Elżbieta Bazgier, Wojciech Jóźwiak


Komentarze

[foto]
1. Shrub. Agadir i historiaMichał Mazur • 2015-11-01

"Step? Pustynia? – Nie nazwano po polsku tego rodzaju roślinności, który jest dalej na południe, gdzie zapewne opady maleją do 150 mm rocznie lub mniej i gdzie odpowiednio skraca się sezon z wilgocią."
Faktycznie, to się nazywa shrub po angielsku. Prawdopodobnie słowo to funkcjonuje od czasów krucjat. Jest też rozróżnienie między shrub i thick shrub - to drugie jest tam, gdzie w gruncie zostaje trochę więcej wody po okresach opadów. Anglicy też trochę wiedzy i pojęć przywieźli z Lewantu. Jest do dziś nawet takie nazwisko "Pullen" - w wersji francuskiej było bodajże Pulain. Oznacza kogoś o mieszanym pochodzeniu, przede wszystkim kogoś, kto urodził się z ojca Normana/Franka i matki miejscowej, np. Syryjki-chrześcijanki czy nawet przechrzczonej muzułmanki. 
Agadir to ciekawe miejsce także z perspektywy historycznej, ze wzgledu na dwa tzw. konflikty marokańskie jeszcze przed I wojną św. - głownie między Francją a Niemcami. To był kiedyś punkt strategiczny, punkt zapalny, tak jak obecnie Morze Południowochińskie
[foto]
2. Przeczytałem z przyjemnoscią...Roman Kam • 2015-11-01

... i z podziwem dla spostrzegawczości i dociekliwości. Rozbawiła mnie kobieca reakcja na te barwne targowiska. Tak. Przeładowanie sensoryczne - ha, ha, ha! Dziękuję Wojtku! Sam być może wybiorę się na Cypr. Ja odbieram tubylców (unikając pejoratywnego odcienia tego słowa) głównie emocjonalnie - przez to objawia mi się coś, jak ogólny rys narodu. Byłem np. zszokowany wręcz Portugalczykami - nie wiem, jakby dusili murzynów (unikając pejoratywnego odcienia tego słowa) gołymi rękoma jeszcze wczoraj, a potem zaczęli tego żałować. Dusza Portugalczyka, jest dla mnie tożsama z duszą Koheleta  - i tak mi już zostało. Jak będzie okazja powiedzieć coś o cypryjskich Grekach, to nie omieszkam. A kto napisał najlepszą książkę o Portuglaczykach? Zapomniałem :/      
[foto]
3. Piękne zdjęcia, aż...Maria Piasecka • 2015-11-02

Piękne zdjęcia, aż płynie moc! 
Zabawny jest ten alfabet, tyle liter i tylko dwa dźwięki: "y" oraz "ya"... ;-)
[foto]
4. Alfabet berberyjskiWojciech Jóźwiak • 2015-11-02

Marysiu, dźwięków jest tyle, ile liter. :) -- Bo te sylaby yaz, yad itd to nazwy liter jak nasze el, ef, em. Tu masz wykaz w Wikipedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Tifinagh
[foto]
5. Jestem pełen podziwuRadek Ziemic • 2015-11-02

Jest w tym tekście jakaś radość istnienia, które jakby rosło dzięki temu, że cieszy się i tym, co istnieje poza nim i na zewnątrz niego.  
[foto]
6. ...Podziwu...Wojciech Jóźwiak • 2015-11-02

Dzięki, Radku! Za tę minirecenzję:)
A tak naprawdę to był rutynowy wylot na tygodniowe wczasy w hotelu z biurem podróży Rainbow Tour czarterowym samolotem z 200 podobnymi Polakami na pokładzie.
[foto]
7. :-OKahuna • 2015-11-02

200 Wojtków Jóźwiaków na jednym pokładzie? To się musiało dziać... :-) aż się uśmiechnąłem na myśl o byciu świadkiem dyskusji między Wojtkami. 
A bardziej poważnie... wspaniałe miejsce, te skalne tunelo-jaskinie, coś niesamowitego, kolory... No i z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że było WiFi... ale na plaży :)
[foto]
8. Wifi na plażyWojciech Jóźwiak • 2015-11-02

Tak, na plaży był wspaniały zasięg wifi, a nie było go w pokoju ani w ogóle wewnątrz budynku. -- Przyjmij, Kahuno, wyrazy wdzięczność za Twoje wskazówki, jak sobie radzić w elektroniką w obcym terenie. :)
Z innych wad, to przeszkadzało mi słabe oświetlenie w hotelu i w ogóle hotel wewnątrz zrobiony "na ciemno". Być może to był celowy zabieg, na zasadzie, że ciemność daje iluzję cienia czyli chłodu, więc sposób na ucieczkę od upału latem. Ja jednak wolę jasność i światło.
Też trochę czasu mi zajęło odzwyczajenie się od nawyku nieustannego picia herbaty albo mate, co robię u siebie. A tam, to musiałbym mieć własny elektryczny czajnik.
Kuchnia marokańska -- super! Wielki wybór warzyw, więc my wegetarianie nie cierpieliśmy na niedobory.
Kiedy pierwszego dnia najadałem się szwedzkiego stołu (w głodującej Afryce) i moczyłem po podróży w pełnej wannie (w cierpiącej suszę Afryce), czułem się z tym nieswojo. Ale wytłumaczyłem sobie, że jakaś część moich pieniędzy tam jednak zostaje. (Tylko jaka?)
[foto]
9. Jeszcze jaskrawiej doświadczały wstydu posiadania...Roman Kam • 2015-11-02

... niemieckie sex turystki w przełomie swych lat, oglądane przeze mnie w przejmująco prawdziwym dokumencie (aż mi trudno uwierzyć, że był to dokument), jaki zdarzyło mi się obejrzeć w tv. To wszystko było takie jaskrawe i zarazem tak typowe w przyjmowaniu postaw akceptujących, a napawających zażenowaniem i wręcz bólem - na drugim biegunie.  
[foto]
10. piękne zdjęciaArkadiusz • 2015-11-03

Dla mnie Maroko chyba najbardziej działało na zmysł węchu. Bardzo dziwny był ten zapach portowych miast. W latach 90. byłem w sumie 7 razy w Maroku wożąc jako marynarz statkiem siarkę ze Szczecina i zabierając fosfaty do Polic. Dla Marokańczyków byliśmy wszyscy Stasiami, wymienialiśmy się z nimi kremami "niwia" za żółwie i kameleony. Ja obkupiłem całą rodzinę skórami. Wypiłem tam pierwszą w życiu zieloną herbatę. I też narobiłem wtedy dużo zdjęć. Inny świat.
11. Coś miłego i dla mnieNN#6316 • 2015-11-03

Cudne zdjęcia,piękne komentarze.
Dziękuję za to,że tym się tak pięknie podzieliłeś.
Poczułam Twoimi oczyma to piękne miejsce na ziemi.
Jesteś chyba w duszy i podróżnikiem, i geografem, i fotografem.

[foto]
12. PodróżnikiemWojciech Jóźwiak • 2015-11-03

Dzięki, Ewo, za pozytywne wzmocnienie!
Ale podróżnikiem to ja nie jestem, przeciwnie, jestem istotą zasiedziałą i przyrośniętą, którą trudno ruszyć z miejsca. Jeśli coś mam, to pewnie wyższy niż przeciętna zmysł widzenia krajobrazu i terenu, podobno jest taka osobna funkcja mózgu/umysłu, która rozwija się najpóźniej, dopiero około 30-stki, i nie u wszystkich. Gdybym żył w epoce kamienia, to bym wychodził na wzgórza i wypatrywał świeżych mamutów -- zapewne do takich celów ta funkcja wyewoluowała. :)
[foto]
13. Fajne wspomnieniaPrzemysław Kapałka • 2015-11-03

A jak podróżowałeś poza miejscem zakwaterowania? Indywidualnie, czy z wycieczkami zorganizowanymi?
[foto]
14. Z IbrahimemWojciech Jóźwiak • 2015-11-03

Z Ibrahimem Lamlih′em, firma All Maroko, gorąco polecam.
15. Ty jesteś podróżnikiemNN#6316 • 2015-11-03

Ja wiem że jesteś  podróżnikiem, pomimo zasiedzenia.
To może pokazywać,że coś już przepracowałeś.
Ziemia to tylko kilkadziesiąt kilometrów skorupy.
Ja zobaczyłam to co pod Ziemią, na Ziemi i Niebo,
oraz podróżników , którzy to widzą i pokazują.
Różowe kamienie Wenus robią  też ogromne wrażenie
[foto]
16. Z bocianami się wyjaśniłoWojciech Jóźwiak • 2016-01-27

Dlaczego z Maroka nie odlatują:
http://kopalniawiedzy.pl/bocian-bialy-migracja-wysypiska-trasa-pokarm-ludzie-Afryka-Maroko-Andrea-Flack,23881
Przestawiły się na żerowanie na wysypiskach.

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

Do not feed AI...
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.

Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.
X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)