zdjęcie Autora

12 sierpnia 2016

Justyna Karolak

Serial: Zerkadło
Trudne słowo: feminizm
Kobiety w Polsce, zaprószona kobiecość, dziwne idee... ! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

Kategoria: Kobiece a męskie

◀ W interesie cienia ◀ ► Rozważania nad dualizmem świata ►

Kobiety w Polsce, zaprószona kobiecość, dziwne idee...

Feminizm w XXI wieku w Polsce, to trudne słowo. Szanowni Czytelnicy, wybaczcie mi dziś, proszę, osobistą i nieco lekką melodię wypowiedzi, bowiem chcę odnieść się do tematu właśnie w niniejszy sposób: subiektywnie, szczerze, wprost, z progu prywatnych obserwacji, z progu bycia kobietą, nie z progu bycia pisarzem czy publicystą.


Feminizm w aktualnym polskim wydaniu martwi mnie, niepokoi przede wszystkim, a tylko czasem zawstydza. Martwi mnie kondycja jakościowa postulatów Gender Studies. Niepokoi mnie zamknięcie feministycznych umysłów na dyskusję, czyli niepokoi mnie ów często spotykany mechanizm obronny przed kontrargumentami; ten feministyczny mechanizm, który swoim wyznawczyniom nakazuje krzyczeć, przybierać ton pouczający, delikatnie mówiąc, by nie powiedzieć ostrzej: nakazuje przybierać ton rozemocjonowany, ton oskarżycielski lub, co jeszcze gorsze, ton „kołczerski”. Najgorętsze współczesne obrończynie praw kobiet i „pokojowe wojowniczki” (cóż za oksymoron!) o prawa kobiet, bo nierzadko feministki lubią tak o sobie myśleć, gotowe wbić zapałki za paznokcie każdej kobiecie, która nie pragnie i nie ma zamiaru nazywać siebie samej feministką. O to mam do feministek najwięcej żalu, i jest to mój najgłębszy zarzut kierowany w ich stronę: że nie chcą dyskutować. O to, że zamiast dialogu, wolą uprawiać „kołczing” – że mówią bez zażenowania dowolnej kobiecie, kim de facto jest, jak powinna się czuć, co ma myśleć oraz jak winna traktować: siebie, inne kobiety, mężczyzn i świat. A ja niecierpię, gdy mi się każe „traktować”. Ja nikogo i niczego nie traktuję – nie zwykłam brać udziału w żadnej grze. Dobrze wiem, czego chcę i jak się miewam.

Niepokoi mnie, że feministki na każdy mój kontrargument wobec ich postulatów wytykają mi z goryczą lub niechęcią, często i przyczajoną jak dzika pantera szykująca się do łowieckiego susa – agresją, że „pluję we własne gniazdo”, że śmiem nie pragnąć być feministką, podczas gdy feministki tyle dla mnie uczyniły, a ja wrednie nie doceniam ich wysiłków i dokonań.

Otóż – tak, nader wiele pozytywnego uczyniły dla mnie prekursorki i prowodyrki tego ruchu, były to sufrażystki, następnie pierwsza fala zdrowego feminizmu. One to wywalczyły dla mnie równouprawnienie, dzięki nim w oczach świata i obyczajności stałam się istotą ludzką równorzędną mężczyźnie, mogącą pobierać wykształcenie i sprawować dowolnie wybrane przez się funkcje społeczne i zawodowe, zgodne z moim potencjałem intelektualnym, emocjonalnym, indywidualnymi talentem i temperamentem. One to wywalczyły dla mnie te wszelkie konieczne do spełnionego życia walory, a było to lata temu. W tym punkcie poczuwam się do koniecznego podkreślenia, iż mój artykuł dotyczy feminizmu w Polsce oraz feminizmu w kulturze Zachodu – porzucam tu problemy kobiet w krajach islamskich, porzucam tu podległą rolę kobiet w krajach takich jak Japonia, Chiny czy Tajwan. Bo w tychże krajach wiele, jakże wiele wciąż do uczynienia, także właśnie na nich zrównoważony, merytoryczny duch feminizmu winien się ogniskować, jak sądzę. Chcę przez to powiedzieć, że w Polsce, drogie Panie, choć to zaiste kraj dziwnie kulejący w wielu sferach życia i bycia, pozycja kobiet jest bardzo silna i niezagrożona, stąd od czasu do czasu dopada mnie wstyd za współczesne feministki nasze, które wojują o wartości dawno temu skutecznie wygrane. Przypominam, że Polska stoi w czołówce państw europejskich, które jako pierwsze przyznały należne kobietom prawa wyborcze. Polska to kraj, w którym – zaryzykuję to słowo: kult kobiecości ma się świetnie, a dodam, że jest wręcz przeciwnie do postulatów feministycznych: to właśnie brak autorytetów męskich w Polsce daje się we znaki i to raczej mężczyźni mogliby się skarżyć na powszechne niedobory we wzorcach męskich, do czego odniosę się konkretniej w dalszej części artykułu.

Kobiety w Polsce mają się świetnie. Gdzie się nie obejrzę, króluje kobieta, podam parę przykładów:

  • Statystycznie to kobiety zarządzają domowymi budżetami i podejmują decyzje wiążące dla życia – swojego i życia partnerującego im mężczyzny; rodziny i potomstwa.

  • W przypadku spraw rozwodowych, w jakich rozpatruje się kwestię opieki nad dziećmi, sądy niejako automatycznie postrzegają żonę jako wygraną, zaś mąż, który mówiąc potocznie, jest w porządku i zależy mu na byciu ojcem i byciu z dziećmi, równie automatycznie sprowadzany jest do roli dostarczyciela świadczeń alimentacyjnych i musi solidnie się nawalczyć i napocić, zanim uzyska satysfakcjonujący dostęp do wychowywania własnych dzieci, które nie mniej od kobiety kocha.

  • Tak, wiem, co odkrzykniecie: a mężowie alkoholicy, a ci nikczemni mężczyźni, którzy biją swoje żony, swoje kobiety, którzy dopuszczają się poniżania kobiet i gwałtów na kobietach?! To, proszę Państwa, się nazywa: patologia, a więc odstępstwo od normy; skrzywione, chore odstępstwo. Jestem gorącym, zdeklarowanym przeciwnikiem rozprawiania o tym podobnych patologicznych zachowaniach na zasadzie automatycznego przypisywania ich mężczyznom, natomiast jestem zagorzałym zwolennikiem rozpatrywania tym podobnych patologicznych zachowań na zasadzie przenikliwej analizy skrzywionego, chorego człowieczeństwa. Innymi słowy, przemocy np. fizycznej dopuszczają się osobnicy z ubytkami we właściwościach duchowych; bije ten, któremu brak wewnętrznej siły (poczucia własnej wartości i godności). I tak, to prawda, że na ogół, czego potwierdzeniem znów są określone statystyki, osobnicy takowi to najczęściej mężczyźni, uposażeni przez naturę, biologię do bycia cieleśnie sprawniejszymi (szybszymi, mocniejszymi) od kobiet z kolei i dla przeciwwagi więcej kruchych od nich. Nie zmienia to w żaden sposób, moim zdaniem, postaci rzeczy, że i słabych – duchowo – kobiet nie brakuje, lecz wyładowania kobiecej furii, zapalczywości i histerii łatwiejsze są do opanowania, stąd mniej (statystycznie) fizycznych szkód z ich tytułu historia odnotowuje.

Mój gust jest prostolinijny: uważam, że wartością, której współcześnie należałoby pilniej się przyjrzeć i wartość tę wdrażać wszelkimi subtelnymi oraz przemyślanymi sposobami do życia – jest zupełnie inny „izm”, a mianowicie humanizm, nie feminizm. To krzywdzie człowieka – i człowieczeństwa – należy przeciwdziałać; to człowieka – i człowieczeństwo – należałoby chronić, a nie chronić zmyślnych podziałów na poszczególne płciowości.

Gdzie się nie obejrzę (w Polsce – przyp.: J.K.) – króluje kobieta. Tu powrócę do, naszkicowanego jedynie wcześniej, wątku wzorców. Kobiety w swym zasięgu posiadają kobiecych wzorców bez liku – mężczyźni: wręcz przeciwnie. Jak wspomniałam, rodzinami rządzą kobiety. No i, mili Państwo, wzorzec i kult Maryi – w Polsce występujący w tak silnie specyficznym kształcie i nacechowaniu, jakiego nie uświadczymy nigdzie indziej na świecie. Tak, rozumiem, macie Państwo rację: dość karkołomny to i niewystarczający oraz okrojony wzorzec kobiecości, w którym funkcje dziewicy i jednocześnie matki, spojone wspólnie, kreują swoistą niedorzeczność, by nie rzec: karykaturalność (z przyczyny pominięcia pierwiastków witalności i seksualności, jakie praktycznie winny poprzedzać przejście z etapu dziewicy do etapu matki). Jednak wzorzec ten, jakkolwiek infantylny w większości swych przejawów, ma się świetnie – pozostaje nieustająco obecny, wręcz podprogowo sieje niezmordowane umiłowanie kobiecości, oparte na zachwycającym obdzielaniu szacunkiem, czy nawet i gatunkiem czcigodnego respektu, kobiecości za samo istnienie. Zaś cóż, kogóż analogicznego mają do dyspozycji – jeśli mowa o wzorcach – mężczyźni? Popularnie spotykany pan w czarnej sukience niezdolny jest dźwignąć ciężaru analogicznego wzorca – stanowi on bowiem raczej rodzaj smętnego, niepoważanego osobnika, właściwie kompletnie bezpłciowego, przezroczystego, absolutnie niemęskiego. Ten męski bohater pełni funkcję bardziej wydmuszki aniżeli wzorca męskiego – w przeciwieństwie do Maryi, i kobiecości samej w sobie, nie bierze on udziału w żadnym cudzie, istnienie jego nie wzbudza podziwu za samo stąpanie po skorupie ziemskiej, a jego bycie pozbawione jest charyzmy czy rzeczywistego posłannictwa przełożonego na realne oddziaływanie...

Tempora mutantur et nos mutamur in illis. W świecie feminizm, po przejściu przez kilka fal, po przybraniu swoiście schyłkowej pozy, znów zaczął się wzmacniać i tym razem – po odratowaniu się z paru niefortunnych zapaści, nareszcie poczyna odradzać się w świeżej, ku mojej osobistej uciesze, ciekawszej postaci. Mianowicie w Europie feministki zdają się zaczynać rozumieć, że nadszedł czas, w którym kobiety powinny walczyć o swoje własne, suwerenne, inne prawa, a nie o te same prawa, które mają do dyspozycji mężczyźni – te ostatnie (prawa równości i równoważności względem mężczyzn) my, kobiety, posiadamy już od dawna. A zatem w Europie kobiety mówią głośno o menstruacji i powoli przestają się obawiać deprecjonowania ich, np. na poziomie intelektualnym, w sytuacji przyznania się przez kobietę do bycia w trakcie okresu. Bodaj w Wielkiej Brytanii szeroko dyskutuje się o potrzebie przyznawania kobietom płatnych urlopów miesiączkowych, podczas gdy w Polsce wciąż słyszę – od feministek – że nasza kobieca comiesięczna burza hormonalna niczego w nas nie zmienia; że mogę być identycznie silna, co mężczyzna, w dowolnym momencie mojego życia i mojego ustroju... Bronienie swojej kobiecości – w Polsce – w pewnym senie urosło do formuły zaprzeczania swojej kobiecości, do siłowania się kobiety z samą sobą, i do siłowania się z mężczyznami, ponieważ na każde zapytanie mężczyzn o naszą kobiecość, chwilową niedyspozycję, cielesną słabość czy rozbicie emocjonalne – kobiety reagują oburzeniem, najeżeniem i rozgoryczeniem z tytułu, iż „mężczyzna nie traktuje mnie poważnie”. Tak oto, jak to często w życiu bywa – nawet najszlachetniejsza idea wcielona w czyn, zwykła zamieniać się we własne przeciwieństwo...

Urodziłam się w przeddzień stanu wojennego – w grudniu tego roku skończę 35 lat. Właściwie od dzieciństwa pilnie przyglądam się światu; dość wcześnie podjęłam świadomą decyzję o byciu pisarzem, na dobre i na złe. Dziś zastanawiam się: co mi umknęło? Myślę, że ludziom – że jednostkom – stale coś umyka, tuż przed przytomnie otwartymi oczyma; to nic niezwykłego. Ale, zastanawiam się – co umknęło mnie? Dlaczego nigdy nie dostrzegłam, tym bardziej nie doświadczyłam, jakiegokolwiek poniżenia ze strony świata, z tego tytułu, że jestem kobietą? Dlaczego nikt nigdy nie próbował zaoferować mi niższego wynagrodzenia za to samo stanowisko, które pełniłby w danej pracy mężczyzna? Dlaczego młodsze ode mnie kobiety, moje bardzo młode koleżanki, bez ustanku zmagają się ze sobą i ze światem, niechybnie czując – że muszą wiele byle komu udowadniać? Drogie Feministki – ja się chętnie dowiem, czy gdziekolwiek w Polsce istnieją faktycznie te problemy, o których Wy usilnie, mocno, ostro nawołujecie – gdyż ja osobiście ich nie widzę, a z racji wrodzonej konstrukcji psychicznej oraz pasji i pełnionego świadomie zawodu, zwykłam mieć oczy dookoła głowy, otwarte...

Jestem dumna, że jestem kobietą. Uwielbiam moją kobiecość, choć nie wyłącznie w niej – nie wyłącznie w tym profilowanym zbiorze cech upatruję moje człowieczeństwo. Jednakowoż uwielbiam mężczyzn. A najbardziej uwielbiam wszelakie różnice, które istnieją, manifestują się – między kobietami a mężczyznami. Nigdy nie poszukiwałam w ludziach jednośladowości i zawsze byłam zdania, że to różnice między nami – ubogacają ten świat, sprawiają, iż jest on i pełniejszy, i piękniejszy. Dlatego boli mnie, kiedy współczesne, dzisiejsze feministki usiłują wyrugowywać ze świata te różnice. Kiedy postulują, że kobiecość najwartościowsza jest wówczas, gdy w niczym nie przypomina cech osobniczych właściwych kobietom, a gdy uzurpuje sobie twardość, „spiczastość”, bezkompromisowość, samowystarczalność, nieugiętość wbrew fizjologicznym słabościom etc.

Bardzo często spotykam się z butą oraz hermetycznością emocjonalną i płytkością intelektualną feministek. Te trzy wymienione cechy najczęściej wyrażane są przez feministki w uporczywym postulacie głoszącym, że nie istnieje kobiecy sposób myślenia i męski sposób myślenia. Postulat ten sprowadzany jest do pozornej dyskusji o tym, że dziewczynki mogą bawić się śrubokrętami i autkami, a chłopcy lalkami i misiami. I choć na temat tego, czy mózg ludzki ma płeć, czy nie ma, wciąż toczą się żywiołowe dysputy naukowe, wypieranie ze swej świadomości tej potencjalnej możliwości, iż może istnieć zjawisko w postaci płci mózgu, uważam za nieracjonalne, płytkie, zacietrzewione i ociekające pychą, a pod względem sprawności intelektualnej kalekie. Kultura chińska od czasów Konfucjusza wyraźnie odwołuje się do pierwiastków żeńskich i męskich charakteryzujących istotę ludzką, zwanych w tej kulturze mianami yin i yang. Carl Gustav Jung analogiczne pierwiastki określił mianami animy i animusa. Nie trzeba się z tymi poglądami zgadzać, można im zaprzeczać, ale bezrefleksyjne przekreślanie ogromnej liczby lat (tu odnoszę się do np. Konfucjusza) myśli ludzkiej w imię wymyślonej nowocześnie jednowymiarowości człowieczeństwa – uznaję za bezrozumne i również złośliwe, a w najlepszym razie za zwyczajnie głupie.

Gustav Klimt w swoim najbardziej znanym obrazie pt.: „Pocałunek” – który, nawiasem powiedziawszy, niestety trafił do pop-kultury: na filiżanki, na ceraty, na tapety, mimo że powinien pozostać w strefie sztuki wysokiej – umieścił dwojakie symbole: czarne kwadraty, prostokąty odwołują się do pierwiastków męskich, a jaśniejsze, kolorowe okręgi i kółka odwołują się do pierwiastków żeńskich. Rozróżnienie i czytelność tych form nie pozostawia złudzeń – ostre, graficzne figury odnoszą się do męskiej ekspansywności i energii oddającej (obdarowującej, wkraczającej, zdobywającej), natomiast miękkie, obłe i barwne figury odnoszą się do kobiecej pasywności i energii przyjmującej (chłonącej, tonującej, uzupełniającej). I znów usłyszę okrzyki sprzeciwu, wrzaski przesycone oburzeniem: jakże można ze spokojem akceptować tę uwłaczającą kobiecie symbolikę?! Czyżby kobieta nie mogła być zdobywczynią; czyżby nie mogła być ekspansywna, „twarda” i śmiało wkraczająca w różne sfery życia i role społeczne, tak jak jej się żywnie spodoba?! Pytania te, za każdym razem wieńczone histerycznymi wykrzyknikami, nie wnoszą do realnego życia nic cennego, stanowią wyłącznie namiastkę wartościowej dyskusji, i manifestują tę namiastkę niczym świeżo, odkrywczo zbudowany ósmy cud świata, w istocie będący substytutem życzeniowych wyobrażeń...

Oczywiście, że kobiety mogą być niezwykle precyzyjne w podejmowanych wyborach; oczywiście, że kobiety mogą sprawować poważane społecznie funkcje i wielorakie zawody; oczywiście, że mogą być kierowcami rajdowymi – przykładem Martyna Wojciechowska, która w roku 2002 rajd Sahara-Dakar ukończyła jako pierwsza Polka i pierwsza kobieta z Europy Środkowo-Wschodniej. Tymczasem niejaka Margaret Heafield Hamilton, kobieta o aparycji drobnej, niepozornej dziewczynki, urodzona w roku 1938, napisała kod naprowadzania, który obmyśliła, w większości sama nadzorowała, i dzięki któremu Apollo 11 wylądował na Księżycu (do bardziej szczegółowych informacji o Hamilton, które osobiście zebrałam i spisałam, zapraszam zainteresowanych do witryny Toster Pandory: http://tosterpandory.pl/?p=3505).

Drodzy Państwo, czasy, w jakich od kobiety oczekiwało się usłużności względem mężczyzny i poświęcenia dla męża i dziecka w zamknięciu domowego ogniska, z pominięciem jej udziałów w wyzwaniach i sukcesach zawodowych – minęły, na dobre minęły wiele, wiele lat temu. Na zewnątrz – my, kobiety, stałyśmy się niepohamowanymi pożeraczkami życia w rozmaitych jego wymiarach, i cudownie. Salvador Dali powiedział: „Niechaj namiętności nas zżerają, abyśmy mieli tym większy apetyt na życie i mogli je pożreć!”. I ta ekspansja kobiet, która w naszej kulturze już grube lata temu skutecznie się dokonała, w żaden sposób nie niweluje jednak owej miękkiej, subtelnej energii kobiecej, która w nas istnieje, która ubóstwia być tuloną, jak i zdobywaną, braną przez mężczyznę. I zdecydowanie nie zgadzam się z poglądem usiłującym mi wmówić, że ta wewnętrzna, szczególna, wyjątkowa i charakterystyczna dla kobiety miękkość – jest wadą, jest cechą, za jaką winnyśmy się wstydzić, jakiej winnyśmy się pozbywać, jaka zaprzecza naszej sile, gotowości do czynu i do bycia dzielną, wytrwałą.

Nie jestem feministką. Jestem przede wszystkim człowiekiem. I jestem kobietą. Uważam, że czasy, w których żyję, nie blokują mnie, tym bardziej nie niewolą, a wręcz przeciwnie: te czasy stwarzają mi mnóstwo przywilejów niedostępnych mężczyznom. Pojedynczy uśmiech kobiety potrafi rozświetlić cały pokój. Jeden gest kobiety – ruch jej nadgarstka, założenie niesfornego kosmyka włosów za płatek ucha – potrafi w sobie rozkochać, potrafi wnieść do skrawka rzeczywistości piękno wszechświata. Wyzwania, jakie świat stawia przed mężczyzną, wydają mi się więcej surowe, dojmujące. Mężczyzna, aby się potwierdzić, stara się dostarczyć światu poważny dowód tego, kim jest – mężczyzna walczy o dowody własnego istnienia, o swoją jakość, o poczynienie znaczącego konstruktu, o osiągnięcie, o dokonanie... bez nich – jakoby nie istnieje. Jego spontaniczny uśmiech nie przesuwa niczyich granic, nie moderuje rzeczywistości. Jego uśmiech musi być poparty wiedzą albo unikalnymi umiejętnościami, aby mężczyzna mógł być potraktowany poważnie. Jego prawo do ludzkich łez nierzadko dławi się w środku, nie mogąc doczekać odprowadzenia na zewnątrz, jakiegokolwiek wypowiedzenia, gdyż świat od mężczyzny – z nim samym na czele – oczekuje od niego nieustannej, niczym niezaprószonej stabilności, bycia nieomal skalną ostoją; masywem, który się nie lęka i który nie zna stanu głębokiego zwątpienia...

W charakterze ilustracji mojego artykułu umieszczam ww. dzieło Klimta, pt.: „Pocałunek”. Proszę zauważyć, że sylwetka mężczyzny na tym obrazie na pierwszy rzut oka wybija się i przenosi na siebie ciężar kompozycji – wizerunek mężczyzny ujęty jest silnie, sprawczo, pozornie wręcz władczo. Twarz, a także układ dłoni i cała sylwetka kobiety, przeciwnie: pozornie zdają się uległe, prawie aż „roślinnie wiotkie”. Zdawać by się mogło, że mężczyzna góruje nad kobietą, podczas gdy, jeśli przyjrzeć się wnikliwiej, męski bohater tego obrazu to zdeterminowany, acz zagubiony kochanek, który stara się „dostać” do duszy kobiety, „posiąść” ją, za jej całkowitym przyzwoleniem zresztą, lecz w swej powierzchownie ukazanej sile – w środku sprawia on wrażenie dość bezbronnego. Ona, inaczej: prezentuje doskonałe, pełne oddanie, ale jeżeli przyjrzeć się wnikliwiej, to jej stopy oparte są na ziemi, malarz ukazał je bowiem wyodrębnione, mocno osadzone poza tkliwym, kwiecistym dywanem męskich imaginacji, gdzie całość uniesienia się odbywa... Wnoszę przeto, do Pań Feministek, proste pytanie; zadaję tym Paniom, które niestrudzenie usiłują dowieść w słowach zasługującą na ratunek podległość czy nawet nieważność kobiety w naszym świecie od wieków, zadaję więc tym Paniom proste pytanie: kto na tym obrazie prezentuje rzeczywistą, piękną siłę, a kto, nie mniej piękną i równie rzeczywistą, tkliwość i oddanie?...

◀ W interesie cienia ◀ ► Rozważania nad dualizmem świata ►


Komentarze

1. Pocałunek...NN#9518 • 2016-08-12

Justyno ja na tym obrazie widzę po prostu miłość.Oboje na kwietnym dywanie, tło migoczące bursztynem... Ona w kwiatach... On chyba z winoroślą na głowie... widać też, że to On ma hmm... "twardy kark", nom a Ona te stopy, o których już wspomniałaś. A propos  "feminizmu" masz rację, że jest on bardzo hmm... krzyczący, i... momentami  się gubię o co tym Kobietom chodzi. Odnoszę wręcz wrażenie, że kręcą się z kolejnymi teoriami w kółko. Cóż Ich wybór. Zdecydowanie wolę pewien zdrowy "humanizm"... choć i tu trza uważać by nie przesadzić. Jest całe mnóstwo pięknych i ciekawych wzorców... zarówno po stronie kobiet, jak i mężczyzn...  PS: Uwielbiam ten obraz :)
2. Przyziemniej...NN#4142 • 2016-08-12

>>Drodzy Państwo, czasy, w jakich od kobiety oczekiwało się usłużności względem mężczyzny i poświęcenia dla męża i dziecka w zamknięciu domowego ogniska, z pominięciem jej udziałów w wyzwaniach i sukcesach zawodowych – minęły, na dobre minęły wiele, wiele lat temu.<<

Na pewno? W sytuacjach, kiedy kobietę na to stać - dosłownie, finansowo - rola, w jaką wchodzi, jest rzeczywiście kwestią wyboru. Ale wciąż jest ogromna rzesza tych, które w domowym budżecie nie są w stanie wykroić środków na opiekę nad dzieckiem, gdyby chciały wrócić do pracy, godną opiekę nad niepełnosprawnym członkiem rodziny... Tego wciąż jednoznacznie oczekuje się od kobiet, zresztą pomijając tę presję, to kobiety najczęściej czują się odpowiedzialne za dobrostan bliskich i to one wciąż ponoszą ciężar życiowych zawirowań, a my jako społeczeństwo chętnie przymykamy na to oko. Jesteśmy średnio zamożnym krajem, ale czy podział wspólnych dóbr nie odbywa się rażąco krzywdząco dla nich, przy jednoczesnym przymuszeniu - jednak - do przyjęcia roli tej, która się poświęca.
Dodajmy do tego cyklicznie powracający spór o aborcję, który spowodował, że państwowe placówki nie wykonują zabiegów w sytuacjach dopuszczalnych prawem, szafując zdrowiem fizycznym i psychicznym pacjentek. Dodajmy standard, w jakim wciąż odbywa się wiele porodów, jakość opieki nad ciężarnymi. Ile kobiet obawia się utraty pracy po zajściu w ciążę? Jest dobrze, dopóki jesteśmy niezależne, mamy odpowiednie dochody i mieszkamy w dużych miastach.
[foto]
3. Potrzebny artykuł. Rzeczywiście...Aleksandra O-J • 2016-08-12

Potrzebny artykuł. Rzeczywiście daje się odczuć,że polskie feministki zapędziły się w ślepą uliczkę, zapominając o tym, że pozycja  polskich kobiet była silniejsza niż w krajach anglosaskich na przykład.Na szczęście wystarczyło jedno spotkanie Piłsudskiego z parasolkami feministek, być może nie trzeba mu było nawet partii szachów, aby Polki wraz z narodzeniem niepodległości automatycznie otrzymały prawa wyborcze.Nie musiał wiele nad tym myśleć, Polacy po wielu pogromach, ogólnie dobrze wiedzą jaka jest waga pomocy kobiet. Problem w tym, że właśnie nie ogólnie, osobiście, w rodzinach jest z tym różnie. Z przysłowiami i mitami jest kiepsko.Naprawdę wstyd, słaba sprawa, ale męska mantra mojego dzieciństwa brzmiała "wszystkie baby są głupie"(milczano o Skłodowskiej).Ponadto ród wymagał pierworodnego a nie pierworodnej(nie miał kto bronić młodszej siostry)Dodatkowo bohaterki bajek dla dziewczyn to były same sieroty i królewny, ewentualnie rusałki (dziwożony, damy kameliowe).Nie było dla mnie roli...czasy zmieniły się, teraz są bohaterki kobiece, ja ze swym temperamentem mogłam robić za chłopaczarę lub czarownicę(ostatnie zostało do dzisiaj)  Efekt super:chciałam być chłopakiem.Dobrze,że nie było to "baba musi być klepana", bo z tym to pewnie nie poradziłabym sobie.... Jest coś w cywilizacji męskiej, kiedy się rozpędza, nie ma zrozumienia, bo mieć nie może, dla szczególnej psychobiologii kobiet.Panowie rozumieją psy, konie, wilki, ale jako świat przyrody traktować z dystansem i szacunkiem inność kobiet? To występuje naprawdę w ograniczonym stopniu i tylko na pewnym poziomie .... Ponadto naprawdę jesteśmy różni, na przykład w ilości zapotrzebowania na pokarm (tu panowie są w sytuacji gorszej) Wielu mężczyzn nie kojarzy też efektu seksu w postaci możliwości śmierci za 9 miesięcy (nie na wszystko jest lekarstwo,niechętnie się o tym mówi- umierałam 3 razy i niekoniecznie dlatego że ...wiadomo, jestem ciemna, niektóre  baby są zwyczajnie głupie).Tak naprawdę bliżej nam do cywilizacji feministek, bo wygodniej udawać supermenki, nawet ubezpłodnić się- niż zrozumieć.Łatwiej odrzucić odpowiedzialność,wyśmiać, zgłupieć, wycofać się, przyjąć rolę podmężczyzny, niż zdobyć finanse na uczciwe badania nad światem kobiet.....
4. RealiaNN#8757 • 2016-08-12

To interesujący artykuł, tym bardziej, że całkiem niedawno opublikowałam na Tarace swój o podobnej tematyce. 
Bardzo dziękuję @ han_na za podkreślenie roli -  decydującego o wolności lub niewoli kobiety - czynnika finansowego. Biologia plus kultura równa się: jesteś wolna, jeżeli Cię na to stać. Finansowo i psychicznie. Takie są dzisiejsze realia.
Nie zgadzam się natomiast z sugestią Justyny Karolak, jakoby patriarchat miał nieodwracalnie minąć i zniknąć we mgle zaprzeszłych zdarzeń na oczach naszych babć i matek. 
Uważam, że żyjemy w kulturze post-patriarchalnej. A to oznacza między innymi, że mamy równe prawa, średnio wyrównane szanse oraz zupełnie nierówne, patriarchalnie zakodowane umysły (czyli, że wszyscy: mężczyźni i kobiety mamy pod tym względem "nierówno pod sufitem"). 
Zmiany w światopoglądach rzadko nadążają za zmianami technicznymi, a do takich zaliczam przyznanie kobietom (przez mężczyzn, sic!) równych praw i - wciąż niechętne  - uznawanie kobiecych dokonań oraz możliwości intelektualnych (his-story). Dzieje się tak dlatego, że nowy stan rzeczy tworzony jest zawsze przez świadomościowych pionierów i pionierki. W tym przypadku został "wytworzony" przez sufrażystki, czyli pierwsze feministki, a "zastany" przez resztę, mniej świadomych ale korzystających ze zdobytych udogodnień, kobiet. 
Podobnie mało kto naprawdę rozumie jak działa sieć, nie wspominając o kodach programowania, ale nie przeszkadza to wszystkim korzystać z jej istnienia. Często też bez uwzględniania zagrożeń. "Brzytwa w rękach małpy" to nie tylko Internet, to także feminizm. Ale zależy który...Nie ma przecież jednego "feminizmu", jednej obowiązującej doktryny. Jest natomiast cała biblioteka odważnej myśli filozoficznej i refleksji kulturowej, socjologicznej, psychologicznej gromadząca dokonania kobiet-pionierek, kobiet-intelektualistek, pisarek, malarek i uczonych. 
Skreślać całą tę wielość dokonań w imię niekobieco prezentującej się lesbijki-feministki na ekranie, występującej w popularnym telewizyjnym show to jak wylewać dziecko z kąpielą.

Całkiem realnie również można się wciąż spotkać z zadziwiająco wieloma post-patriarchalnymi wzorcami zachowań w naszej (nominalnie pełnej wolności) kulturze. Z ową kobiecą "uległością" oraz męską "dominacją". Ze złudzeniami, że rzekomo kobiety to lubią, kiedy mężczyźni są tacy "pewni siebie" i "męscy" i "silni", co znalazło swój wyraz w słynnym powiedzeniu: "kiedy się baby nie bije...". Jak również, w jakże "cywilizowanym", zwyczaju wybijania szwajcarskim żonom zębów przez mężów.  

Całkiem realnie można się zatem wciąż spotkać z zadziwiająco wieloma post-patriarchalnymi wzorcami zachowań w naszej (nominalnie pełnej wolności) kulturze.
Tutaj postawię dwa pytania zwykłe i jedno za milion dolarów:
1. Co (lub ewentualnie kto) to jest według autorki "feministka"? Zawsze wszak warto zdefiniować przedmiot dyskusji.2. Czy wielość wyborów zewnętrznych jest  tożsama z wolnością wewnętrzną, z poczuciem, że faktycznie mogę wszystko? Ile jest kobiet, które naprawdę tak czują i zgodnie z tym działają? Ile z nich rzeczywiście definiuje siebie bez odniesienia do mężczyzny? Ile kobiet buduje poczucie własnej wartości niezależnie od tego co robi, myśli i mówi mężczyzna?3. Na czym polega umysł nie-patriarchalny?Skąd kobieta ma wiedzieć jak widzieć świat, kiedy odrzuci system postrzegania obowiązujący od tysiącleci w patriarchalnej kulturze? Jak mają powstawać nowi ludzie, jeżeli ich ojcowie i matki trwali w rozdzieleniu i konflikcie? W urojonym poczuciu wszechmocy po stronie ojców i równie urojonym poczuciu niemocy po stronie matek?
Nie jest wcale tak dobrze w tej naszej niby nowej, genderowej kulturze. Ponadto nie uważam, że inne kultury to nie nasza sprawa. 
Dopóki choć jedna pięcioletnia dziewczynka na tej planecie będzie zagrożona wycięciem łechtaczki, dopóty będę twierdzić, że patriarchat istnieje i że jest potrzebny alternatywny, kobiecy (czyli empatyczny) sposób widzenia. I będę wdzięczna feministkom za to, że moim córeczkom to nie grozi.
5. Płcie i ludzieNN#4142 • 2016-08-13

Izabelo, zgadzam się z Tobą w pełni. Zastanawiam się tylko, na ile wzorce zachowań, a raczej mity dotyczące płci związane są wprost z patriarchatem, a na ile patriarchat  wypaczył archetypy. I czy tak, jak teraz próbujemy wylać dziecko z kąpielą w przypadku feminizmu, nie robimy też tego z tymi wzorcami. Spróbuję to wyjaśnić.
Nie mam poczucia, że różnice między płciami są drastyczniejsze niż osobnicze. Moje doświadczenie mówi mi, że jest mi łatwiej zrozumieć pewne typy osobowości, a nie że rozumiem lepiej kobiety niż mężczyzn. To, czego nie rozumiem, wynika raczej z tego, że po prostu nie jestem w stanie, jak każdy z nas, wejść w skórę drugiej osoby - i tyle. Nie demonizowałabym tego, że mężczyźni nigdy nie doświadczą pewnych kobiecych stanów - my też nie doświadczymy męskich, ale też nie wiemy, co tak naprawdę czuje druga kobieta przechodząc teoretycznie to samo, co my. Moi przyjaciele nie wiedzą, jak boli brzuch i jak roztrzepana i emocjonalnie rozbita jestem podczas menstruacji, ale wystarcza im empatii i doświadczenia z własnych kryzysów, żeby po jasnym komunikacie uszanować to. Nie mam penisa, ale jestem w stanie na tyle wyobrazić sobie, co może czuć mężczyzna z zaburzeniami erekcji, żeby sobie darować głupie komentarze. Podsumowując, im więcej o sobie wiemy, im bardziej jasno komunikujemy, tym bardziej stajemy się wobec siebie ludźmi i podział na płcie staje się naprawdę drugorzędny.
Mnóstwo wzorców - głębiej sięgając archetypów, dzięki którym pogłębiamy ogląd siebie, innych i świata, jest uniwersalna. Ale biologiczne role, które są nam przypisane, dają też archetypy związane stricte z płcią. Pomagają nam odnaleźć się w tych obszarach, które są dla płci zarezerwowane, co nie oznacza, że nie potrafimy ich zrozumieć wszyscy. Mam takie wrażenie, że będąc w swojej istocie drogowskazem do zrozumienia specyficznie kobiecych i męskich obszarów, stały się z czasem obronną twierdzą, bronioną granicą różnicy, kiedy społecznie ważniejsze stało się czy jesteśmy mężczyzną, czy kobietą a nie nasze człowieczeństwo po prostu. Tego podziału nie łączyłabym wprost z epoką, a raczej z klasą społeczną w konkretnej epoce. Tam, gdzie do przetrwania konieczne było partnerstwo, współdziałanie, nawet przy sztywnym podziale zajęć i prawnej dyskryminacji pozycja kobiety była jeśli nie równa, to naprawdę wysoka.

6. Płcie i ludzie cd.NN#4142 • 2016-08-13

Na przykład na wsi, gdzie gospodarstwo bez kobiety po prostu by nie funkcjonowało - jeszcze w początkach XX w. to były jednostki w zasadzie prawie samowystarczalne. Tam, gdzie rola kobiety sprowadzała się praktycznie do prokreacji i roli reprezentacyjnej, bo od pracy była służba, tam zależność od mężczyzny dawała pole do różnych nadużyć. Tam, gdzie w grę wchodziły mariaże rodów, nadużyć było mniej, bo działała kontrola rodzin w skomplikowanej siatce powiązań. Dlatego też zapewne sytuacja w XIX-wiecznej Polsce ułatwiła szybsze uzyskanie prawnych przywilejów dla kobiet - te, które zostały samotne, to były głównie szlachcianki, miały dość uprzywilejowaną sytuację z powodu tej rodzinnej kontroli a szanse na utrzymanie niezależności w zarządzaniu majątkiem niewątpliwie większe, niż niewykształcona mieszczanka, dla której możliwości podjęcia pracy bez uszczerbku dla pozycji społecznej były znikome.
Wracając do wzorców - mam wrażenie, że odbieramy je teraz trochę "niezdrowo", z obciążeniem ich zdegenerowanej formy, gdzie nadrzędne stały się te, które odnosiły się do płci i dodatkowo okrojone zostały o wymiar hmmm... duchowy? Zamiast czerpać z ich źródeł i dokładać do uniwersalnych, zamiast szukać w nich własnego, indywidualnego wymiaru, bierzemy skorupki w postaci "kobiecej uległości", "męskiej siły". Prawda jest też taka, że to zwyczajnie wygodne. Łatwiej wejść w gierki "jak uwieść faceta", "czego nie lubią kobiety", łatwiej uznać, że mężczyzna|kobieta mnie nie zrozumie, niż szukać porozumienia. I z całym naszym bagażem kulturowym łatwiej globalnie pozostać przy zdaniu, że kobiety są takie a takie, nie nadają się do tego i tego, kochają siedzieć w domu i wychowywać dzieci oraz opiekować się rodzicami niż zauważyć, że mają dokładnie te same potrzeby, choć często znajdują nieco inny rys niż u mężczyzn. Że często wchodzą wyćwiczone role, bo naprawdę nie dostały szansy na inną albo nie dojrzały do tego, jak sobie wypracować własną siebie. Zaznaczam, że nie mówię tym samym, że rodzina i związane z nią obowiązki są be. Mówię o tym, że można je tworzyć i przyjmować świadomie.
Zmiany następują i to jest dobre. Moim zdaniem ruchom feministycznym mężczyźni zawdzięczają nie mniej, niż kobiety. Robi się przestrzeń na rozmowy o męskiej wrażliwości, zmienia się charakter ojcostwa, zmieniają się typy zarządzania w firmach, dostrzegamy, jak głębokie mogą być więzi partnerskie i że takie związki są cenniejsze. A że rola partnerki pociąga za sobą przejęcie odpowiedzialności za własne życie, otwartość i szacunek dla partnera, cóż, chętnie uciekamy w stare wzorce, choć wybiórczo - zachowując przywileje. I robi się czasem trochę niesmaczny bigos.
7. @Izabela KopaniszynNN#9495 • 2016-08-13

„Bardzo dziękuję @ han_na za podkreślenie roli - decydującego o wolności lub niewoli kobiety - czynnika finansowego. Biologia plus kultura równa się: jesteś wolna, jeżeli Cię na to stać. Finansowo i psychicznie. Takie są dzisiejsze realia”.

Zaprotestuję przeciwko tezie o decyzyjnej roli czynnika finansowego w życiu człowieka, a w naszej dyskusji – precyzyjniej: w życiu kobiety, bowiem w mojej percepcji miano wolności wykracza daleko poza pryzmat sfery finansowej. Można powiedzieć, że wyższy status materialny to np. łatwiejszy (szybszy i skuteczniejszy) dostęp do służby zdrowia, jednak tego rodzaju udogodnienia, jakie niesie ze sobą pieniądz, regulują po prostu określony standard egzystencjalny, tzw. stopę życiową, który dotyczy tak kobiet, jak i mężczyzn. Nie dostrzegam bezpośredniego przełożenia pieniądza na moje poczucie bycia kobietą – na moje pojmowanie mojej wolności. Owszem, można powiedzieć, że pieniądze to np. efektywniejszy dostęp do edukacji itd. – ale przykładowy fakt, że mając pieniądze, mogę zakupić rozwijające mnie książki, oznacza przecież, że mając pieniądze, mogę szybciej poszerzyć moją wiedzę, a nie sprawniej wyrazić moją kobiecość, a nie – czuć się więcej wolną jako kobieta. Odziana w bikini od Prady, uprażona słońcem na egzotycznej plaży nie czułabym się kobietą bardziej, niż czułam się na moich tegorocznych wakacjach – pierwszych od ok. 10 lat – a spędziłam je w dresie, w lesie, w namiocie, bez prądu i z podręcznym kanistrem wody, którą należało oszczędzać. Ponadto uważam, że wiele w tej rozmowie zależy od wyjściowej płaszczyzny, którą dla naszej wymiany poglądów przyjmiemy: na pewnym poziomie pieniądze przynoszą wolność, na innym oddziałują odwrotnie – przynoszą zniewolenie.

„Nie zgadzam się natomiast z sugestią Justyny Karolak, jakoby patriarchat miał nieodwracalnie minąć i zniknąć we mgle zaprzeszłych zdarzeń na oczach naszych babć i matek. Uważam, że żyjemy w kulturze post-patriarchalnej (... )”.

Użyty przez Panią przedrostek -post sugeruje jednak, że i Pani dostrzega w strukturach patriarchalnych znanych przez nasze babcie i matki – zmiany. Proszę wybaczyć banalność przykładów, ale sam fakt, że mężczyźni towarzyszą swoim rodzącym kobietom, kąpią i przewijają noworodki, kupują podpaski i pieluchy – już jest wyraźnym nośnikiem tych zmian. Kobiecość przestała być dziwną tajemnicą, osłoniętą nieprzeniknioną kurtyną, niedostępną wzrokowi mężczyzny, i choć oczywiście mężczyzna nie poda niemowlęciu swej piersi, aby nakarmić je mlekiem – w coraz większej liczbie domów kobiety i mężczyźni funkcjonują na zasadach partnerskich, doskonale się w nich odnajdując, traktując je jako najzupełniej naturalne. Wizerunek, jak to Pani ujęła, „niekobieco prezentującej się lesbijki-feministki na ekranie” wprawdzie jest czymś, co nawet nie przemknęło przez mój artykuł – napisałam w nim przecież, że jestem świadoma pozytywnych dokonań sufrażystek oraz pierwszej fali feministek, a zatem nie przekreśliłam bezmyślnym gestem lat bolesnych nierzadko starań i znaczących dokonań tychże kobiet w walce o szacunek dla naszej płci.

Odniosę się również do Pani wypunktowanych pytań:

1 Jak sama Pani wspomniała, feminizm – współcześnie, dzisiaj – nie jest jednolitym ruchem ideowym, w mojej opinii tym bardziej nie przejawia cech określonej doktryny. Zamiast jednak przytaczać moją definicję, moje rozumienie miana feminizmu, powiem, że odnoszę wrażenie, że „dobry feminizm” zdaje się pobierać najważniejsze idee z humanizmu, dostosowując je, i niestety tym samym spłaszczając, do swoich potrzeb i motorów napędowych. „Zły feminizm”, moim zdaniem, to ten najbardziej krzykliwy i histeryczny obraz kobiety, która udaje intelektualistkę, lecz nią nie jest. O czym świadczą np. wystąpienia broniące idei parytetów, jakie nie są w mocy przynieść niczego pomyślnego, konstruktywnego żadnej płci, ani kobietom, ani mężczyznom. Problem polega jednak na tym, że nie ma takiego obowiązku, iż by każda kobieta musiała być intelektualistką – kobieta to bogate zjawisko, to nie tylko czy niekoniecznie umysł, to także ciało, biologia i temperament. Krytykując więc w swoim artykule zły feminizm, skrytykowałam postawy tych kobiet, które krzyczą, pouczają i nakazują; którym w głowie pomieścić się nie chce, że nie wszystkie kobiety pragną korzystać z ich światłych, otwierających oczy, przebudzających postulatów. Narzucanie mi, jaką mam być kobietą, jest równie niewłaściwe i chybione, co ignorowanie mojej kobiecości. Natomiast ja osobiście, o czym wspomniałam w artykule, broniłabym postulatów humanizmu, jako słusznie zogniskowanych po prostu na człowieku i na człowieczeństwie, jako interesujących się człowieczeństwem we wszelkich jego wymiarach.

2 „Czy wielość wyborów zewnętrznych tożsama jest z wielością wewnętrzną, z poczuciem, że mogę wszystko?”. Uważam, że i tak, i nie. Bliski jest mi relatywizm. Wszędzie widzę skomplikowaną skalę szarości, prawie nigdzie nie widzę kategorycznej graficzności (czarno-białości). Lecz znów: ilość blokad czy porcji zniewolenia, jakich doświadczam, osadzam w szerszym kontekście – rozumiem je tak, iż dotykają mojego człowieczeństwa, które uznaję za pojęcie szersze, a nie dotykają jedynie pojedynczej mojej warstwy, czyli kobiecości.

3 „Na czym polega umysł nie-patriarchalny? Skąd kobieta ma wiedzieć jak widzieć świat, kiedy odrzuci system postrzegania obowiązujący od tysiącleci w patriarchalnej kulturze? Jak mają powstawać nowi ludzie, jeżeli ich ojcowie i matki trwali w rozdzieleniu i konflikcie? W urojonym poczuciu wszechmocy po stronie ojców i równie urojonym poczuciu niemocy po stronie matek?”. Zamiast pytać o to, skąd kobieta ma wiedzieć, jak widzieć świat, mogłabym zapytać: skąd człowiek ma wiedzieć, jak widzieć świat? Skąd mamy wiedzieć, co jest prawdą, a co fikcją? Skąd mamy wiedzieć, co jest jawą, a co snem? Itd. Jeśli przyjmę, że jestem jedynie zbiorem „kulturowych wdruków”, wtedy bez mrugnięcia okiem zgodzę się z każdym Pani zdaniem, bowiem każde z nich będzie mi na rękę; każde z nich zedrze zasłonę z moich oczu. Jeśli zaś zaufam mojej głębokiej intuicji, wtedy odpowiem, że moim zdaniem myli się Pani; że przecież nie można ani człowieczeństwa, ani kobiecości – tej, której doświadczam dzisiaj – definiować wyłącznie za pomocą tysiącleci, których kształt znam tylko z lektur. Jeśli zaś pójdę w ślad za moim sceptycyzmem, wtedy odpowiem pytaniem: skąd pewność, że przez tysiąclecia „ojcowie i matki trwali w rozdzieleniu i konflikcie”? Skąd pewność o „urojonym poczuciu wszechmocy po stronie ojców i równie urojonym poczuciu niemocy po stronie matek”? Owszem, historia odnotowała te odcienie ww. rozdzielenia i konflikty między płciami etc. – ale to nie są jedyne odcienie relacji damsko-męskich odnotowanych przez historię.

Feminizm, to szerokie pojęcie, jednak według mnie – znacznie węższe od pojęcia kobiety, kobiecości i człowieczeństwa. Średniowiecze odnotowało na kartach swojej historii siłę, sprawczość kobiet, ich rozliczne dokonania – choć z drugiej strony odnotowało też przecież czarownice palone na stosach. O średniowiecznej emancypacji ciekawy artykuł znajduje się tutaj: http://tosterpandory.pl/?p=4278

Ja również nie uważam, że inne kultury, to nie nasza sprawa – intencjonalnie, w pełni celowo zaznaczyłam w artykule, które kraje ze swych rozważań w tym konkretnym przypadku wykluczam, aby nie zasiać wątpliwości, iż zamierzyłam skupić się na feminizmie i feministkach w Polsce. Obrzezanie kobiet, to temat na odrębną dyskusję i odrębny artykuł – takowy w swoim czasie napisałam, znajduje się on tutaj: http://tosterpandory.pl/?p=3652

Z ciekawością przeczytałam Pani artykuł i z przyjemnością odniosłam się do Pani zapytań umieszczonych w komentarzu, włączając do dyskusji. Byłabym wdzięczna, jeśli Pani odpowiedziałaby na moje ostatnie pytanie, które wyraziłam w artykule. Zdaję sobie sprawę, że mogło ono zabrzmieć retorycznie, niemniej chętnie się dowiem, jak Pani odczytuje ten obraz.

Pozdrawiam.

8. @AgnesNN#9495 • 2016-08-13

Droga Agnes,

napisałaś, że widzisz na tym obrazie po prostu miłość. I pięknie, i wzrusza mnie Twoja opinia, odczucie. I ja myślę, że w gruncie rzeczy chodzi o - po prostu: miłość.

Kobieta na tym obrazie, to Emily - życiowa miłość Klimta; niektórzy lubią mówić, że jego muza. Nigdy nie wyszła za mąż, całe swe życie zadedykowała Klimtowi; kochała go i czekała na niego. Klimt nigdy nie postanowił o małżeństwie - nigdy nie złożył jej takiej obietnicy; odpychał ją, spotykał się z prostytutkami. Uważał, że na nią nie zasługuje; że jest za marny, za głupi, za nieporęczny, za słaby, by tak piękna i czuła kobieta mogła towarzyszyć mu w drodze życia, być z nim na dobre i na złe. Czynił, co mógł, aby o niej zapomnieć i aby ona ułożyła sobie życie bez niego - co nigdy mu się nie udało, czego wyrazem m.in. ten przejmujący obraz.

Umieściłam ten obraz w obrębie artykułu o feminizmie, aby przekierować naszą, kobiecą, uwagę również na męską wrażliwość - bo jeśli chcemy rozprawiać o spętaniu naszej kobiecej wolności i dominującym, patriarchalnym świecie, warto nie być jednostronną... Haruki Murakami w swoim najnowszym, bardzo dobrym zbiorze opowiadań pt.: "Mężczyźni bez kobiet" bez nuty hipokryzji ukazuje, jak cennym filarem dla mężczyzny pozostaje kobieta, ile unikalnej wartości, jakości i piękna wnosi ona do jego życia - sobą, swoją obecnością, namiętnością i umysłem. Szkoda, moim zdaniem, że współczesne feministki tak usilnie podkreślają, że kobieta najpiękniejsza jest bez mężczyzny, że z chwilą, gdy zaczyna ona budować swoją jakość bez jego udziału - z tą właśnie chwilą jest najpiękniejsza, bo niezależna, i z tą właśnie chwilą kwitnie.
9. Kobieta a KobietaNN#6661 • 2016-08-13

W krótkim czasie na Tarace pojawiły się 3 teksty w dziale Kobiece a Męskie.Temat mniej lub bardziej dotyczy patriarchatu i miejsca kobiecości we współczesnym świecie. W końcu dział nosi nazwę: Kobiece a Męskie.Tyle, że ... ja nie widzę tutaj problemu na płaszczyźnie: kobieta - mężczyzna, kobiece - męskie. Ja widzę problem na płaszczyźnie kobieta - kobieta, kobiece - kobiece.
A jeśli my, kobiety, same nie potrafimy (na razie) ustalić wspólnego stanowiska...Jeśli nasz dyskurs ma charakter intelektualnej rozprawy na argumenty, dowody i idee, gdzie "ja" znaczy znacząco więcej niż "my", jeśli bardziej zależy nam na udowodnieniu własnej racji niż na usłyszeniu się nawzajem i uszanowaniu różnic w swoim postrzeganiu świata (co jest naturalną konsekwencją różnic w osobistej historii), to jakim cudem mają się w tym połapać mężczyźni?
I mam takie przeczucie, że jeśli patriarchat nadal trwa, to w dużej mierze są za to odpowiedzialne właśnie kobiety ... I te, które go kultywują i te, które po prostu nie pozwalają mu umrzeć śmiercią naturalną :(
10. @anetaboryczkoNN#4142 • 2016-08-13

Masz bardzo dużo racji. Problem pewnie po części koncentruje się wokół tego, co rozumiemy przez kobiecość, bo tutaj najłatwiej o wpadnięcie w pułapkę własnych definicji, co grozi IMHO kłótnią o to, że "mojsze" jest lepsze niż "twojsze"; czy mówimy o typowo męskich i kobiecych rolach społecznych, które łatwiej zdefiniować i ustosunkować się do tego, jakie są realne możliwości odnalezienia się w nich; o czym konkretnie mówimy, mówiąc o feminizmie albo o jakim nurcie mówimy (oddaję sprawiedliwość, Justyna przybliża, co ma na myśli). Plus jest taki, że temat szeroko rozumianej kobiecości okazuje się gorący, więc potrzebny. Fajnie byłoby, jak piszesz, gdyby rozwinął się w wymianę doświadczeń z poszanowaniem tego, jak się różnimy, niż w forsowanie swojej racji; żebyśmy zamiast wchodzenia w argumenty, za którymi tak naprawdę stoi próba dowartościowania siebie, czyli tego modelu, który same reprezentujemy, wzbogaciły się różnicami. W kwestiach społecznych, historycznych, dyskusja merytoryczna jest możliwa. W pozostałych pewnie pozostaje po prostu wymiana doświadczeń.
A że - moim zdaniem - patriarchat jest doświadczeniem i kobiet, i mężczyzn, nic dziwnego, że jesteśmy współodpowiedzialne za jego trwanie.  Wciąż jest w nas. I, moim zdaniem, żeby umarł naturalnie, potrzeba wiedzieć, co ma umrzeć. Znów przyda się jakaś definicja, żebyśmy mogły dyskutować czy i gdzie już umarł albo uczciwie sobie powiedzieć, że wolimy, żeby w naszym życiu trwał - niekoniecznie narzucając ten pogląd innym ;)
BTW zauważyłam, że używam form żeńskich. Celowo nie zmieniam, pokornie przyznając się do nieświadomego wykluczania z dyskusji mężczyzn, choć świadomie zupełnie nie mam takiej intencji. Niech to nie będzie znak eliminacji, tylko podkreślenia, jak ważne jest to dla kobiet. Nie wiem, czy jest lepsze miejsce, gdzie dyskusję można przenieść, o ile zajdzie potrzeba kontynuacji.
11. @Justyna KarolakNN#4142 • 2016-08-13

Uważam, że nasza kobiecość wyraża się także w szczególnych rolach związanych z płcią. Dla tego, czy i jak czujemy się kobietami, rzeczywiście pieniądze nie mają/nie muszą mieć znaczenia. Ale mają, razem z udogodnieniami jakie tworzy państwo, kiedy zaczynamy mówić o swoich kobiecych rolach. Wejście w nie jest w mojej opinii częścią rozwoju naszej kobiecości i moim zdaniem do tego rozwoju powinnyśmy mieć naprawdę wolny dostęp, bez konieczności trudnych i nie niezbędnych rezygnacji z "ludzkich" potrzeb. Żeby nie było, że forsuję własną wizję i historię życia, dodam, że nie mam dzieci ani nikogo pod opieką ;)
12. Hanna,NN#6661 • 2016-08-13

nie wiem, czy chodzi o przeniesienie dyskusji czy o to, żeby znaleźć wspólny mianownik wśród jej aktualnych uczestniczek (bo uczestników nie ma). Tak jakoś czuję, że to drugie jest ważniejsze. Bo jak tu się uda, to każda z nas poniesie ten wspólny mianownik w inne dyskusje a nie będzie powtarzała dotychczasowego wzorca. A jak tu się nie uda, to będzie to tylko kolejne akademickie gadanie, egotyczny spór o racje. 
Wczoraj już prawie napisałam swój własny tekst na Tarakę. Ale zadałam sobie pytanie: jaki to ma sens i po co to robię? I wyszło mi na to, że zrobiłabym to po to, żeby zaznaczyć "moje", a jedyny efekt, jaki by przyniosło to ten, że - ewentualnie - pod moim tekstem potoczyłaby się ta sama dyskusja, tylko z innymi rekwizytami. I odpuściłam. Z pewnym  żalem, bo taki był mądry ;) (oczko do mojego ego).
Mam natomiast propozycję. Propozycję, żeby zmienić nomenklaturę w obszarze mówienia o patriarchacie. Żeby wyjść z więzienia mówienia o ofiarach (kobietach) i katach (mężczyznach), czy też ofierze (kobiecości) i kacie (męskości). Nawiasem mówiąc ten społeczny dyskurs (jak to zwykle bywa w trójkącie dramatycznym z katem, ofiarą i ratownikiem, gdzie role są wymienne) już ewoluował i coraz więcej słyszy się o męskich ofiarach kobiecej manipulacji, matkach - potworach, kochankach - wampirach, żonach - oszustkach. I nikomu to nie służy. Ale wracając do dawnej opowieści: jakie niby były ofiary z tych kobiet? Przez wieki w tak trudnych okolicznościach wychowywały dzieci, rezygnowały z rozwoju swoich pasji, żeby wydźwignąć następne pokolenia. To ofiary? Dla mnie bohaterki. Przez wieki wśród nich pojawiało się coraz więcej tych, które - w tak niesprzyjających okolicznościach decydowały sie postąpić wbrew społecznym oczekiwaniom i ruszały zdobywać wiedzę albo najwyższe szczyty. Ofiary? Nie, bohaterki. Jedne i drugie. Na równi. Bo nie wiem, które z tych rozwiązań wymagało (i często nadal wymaga) większej mocy.Przestańmy mówić o ofiarach i katach a zacznijmy być dumne - dumne z naszych babć, matek, córek. Dumne z siebie. Dumne z własnej kobiecości. Co w żadnej mierze nie przeszkadza pozostać człowiekiem i humanistką. Dumne z bycia człowiekiem - kobietą. Bo jako hominis/człowiek nie przestaję być femina/kobieta. I odwrotnie. Radości z bycia człowiekiem i bycia kobietą są komplementarne, ale nie te same. Równy nie znaczy taki sam - i tu w pełni zgadzam się z Justyną. 
13. @anetaboryczkoNN#4142 • 2016-08-13

Mogłabyś sprecyzować, co masz na myśli pisząc o wspólnym mianowniku?

Wydaje mi się, że rozumiem, co chcesz zrobić pisząc o zmianie nomenklatury; ofiara i kat to zaiste śliskie, zaogniające pojęcia utrwalające wzorce. Mam tylko taki lekki wewnętrzny niepokój, jak to zrobić, żeby z czasem nie umknęło nam, dlaczego są bohaterkami. Żeby się nie zrobił taki sielski obrazek, jak to drzewiej cudnie bywało, jak kobiety dziatki piastowały i ogniska domowe pielęgnowały a te, co chciały, i tak dopięły swego. Jak nie zapomnieć o okrucieństwie, na które było przyzwolenie, o lekceważącym stosunku do chorób kobiecych i komplikacji poporodowych (jasne, medycyna raczkowała, lecz tymi obszarami się po prostu nie zajmowano), nie sprowadzać ich zmagań tylko do samorealizacji. Jak to zrobić, żeby przerwać "kultywowanie traumy" a nie wyprzeć?

I mam też takie mieszane uczucia związane ze zrównaniem wszystkich postaw jako bohaterskich. Wszyscy bohaterami to żaden bohater, no chyba że wychodzimy z założenia, że jesteśmy bohaterami życia przez sam fakt, że żyjemy.
Z pewnością za bohaterki można uznać i te kobiety, które pioniersko wyłamywały się z ról, jak i te, które walczyły o realizację siebie w tym, co mogły robić, ale podejrzewam, że większość po prostu żyła, jak mogła, bez szczególnej walki niż normalne wyzwania życiowe jakie niósł ze sobą tamten czas (no, w porównaniu z naszymi to rzeczywiście było bohaterstwo, ale nie o takie nam chyba chodzi). Nie wiemy, czy rezygnowały z pasji, czy ich życiowe nieszczęście (z naszego punktu widzenia) polegało na tym, że nigdy tej pasji nie miały szansy ani odkryć, ani wykształcić. Jak bardzo miały poczucie, że z czegoś rezygnują, a jak otrzymane wychowanie i wykształcenie wpoiły im, że tak właśnie ma być. Być może się czepiam, ot tak zgłaszam refleksję.


14. Hanna,NN#6661 • 2016-08-13

nie, nie czepiasz się.Bliskie mi są te wątpliwości. 
Ale idąc tym tropem myślenia:1. Lepiej nie promować jako bohaterskich postaw tych, którzy zdobywają ośmiotysięczniki, bo jakby się tak bliżej przyjrzeć, to to jest zachowanie ostro autodestrukcyjne, a promowanie autodestrukcji...2. Lepiej nie mówić o tych, którzy poświęcili swoje życie dla innych, bo ...3. Lepiej nie promować jako dzielnych tych kobiet, które mają 5 fakultetów, bo to pewnie pracoholizm i próba zrównoważenia nieumiejętności cieszenia się bliskimi relacjami.4. Lepiej nie promować jako dzielnych tych kobiet, które zrezygnowały z robienia kariery (a miały do tego predyspozycje, bo nie wszystkie mają - podobnie jak mężczyźni) na rzecz rodziny.I tak dalej, i tak dalej.
Ja takich ludzi nazywam "bohaterami codzienności" i w rozbisurmanionej, egocentrycznej, rozpuszczonej cywilizacji zachodniej, trzeba być rzeczywiście bohaterem, żeby w takim prostym życiu wytrwać z godnością i szacunkiem dla siebie.

Wszystko ma swoją "ciemną stronę". Jak nie zapomnieć? Widzieć obie strony - jasną i ciemną. Nie dzielić ludzi na katów i ofiary, silnych i słabych, mądrych i głupich, kobiety i mężczyzn, itp itd, tylko na tych, którzy dokonują takiego a nie innego wyboru. I szanować ten wybór. Na równi. 

A tak na marginesie: bez intelektualistów nasz gatunek mógłby istnieć doskonale, ale bez tych, którzy znają się na ziołach, potrafią gotować, rozpalić ognisko i zbudować ziemiankę, to już nie bardzo ...Tyle, że promujemy wciąż intelektualistów, godzimy się na ich trwanie w iluzji "bycia lepszymi", pół-bogami, predysponowanymi do zmiany świata. Ja nie mówię o komunizmie i zdetronizowaniu intelektualistów na rzecz robotników. Ja mówię o realnym szacunku i realnej równości. 

Jak przerwać kultywowanie traumy? Tego się nie da przerwać inaczej niż przez jej ujawnienie. A potem uzdrowienie. I zredefiniowanie his-torii. Może na her-storię, nie wiem. Obawiam się, że dotychczasowe próby stworzenia her-storii spaliły na panewce, bo nastąpiło odwrócenie ról, a ofiary zajmują miejsce katów i odwrotnie. Może więc lepiej stworzyć we-storię. 
A jak odróżnić, czy jest to wyparcie czy uzdrowienie? Znam tylko jeden sposób. Obszary uzdrowione już nie bolą i nie powodują silnych reakcji emocjonalnych ani potrzeby "stanięcia w szranki".A uzdrowiona osoba nie ma potrzeby sięgać do przeszłości. Nie inaczej niż z wdzięcznością.I tak, mam świadomość, że jest to proces.Na szczęście on się już dzieje. Coraz intensywniej.  
PS. I pamiętać o tym, że "Ich życiowe nieszczęście (z naszej perspektywy)", to niekoniecznie nieszczęście z ich perspektywy, Nie zbawiać ich, a przede wszystkim - nie oceniać.
15. Wspólny mianownikNN#6661 • 2016-08-13

Hmmm...Na pewno jeden: dla nas wszystkich ważne jest dobro kobiet i "uwolnienie kobiecości". Ja tam uważam, że jest to absolutna podstawa, bo szczęśliwa kobieta to szczęśliwy świat :)
16. Ad Wspólny mianownik i bohaterkiNN#4142 • 2016-08-13

Tak, pod tym się podpisuję, całym sercem. Tak jak i pod rozwinięciem, które dałaś pod moim artykułem. Miałam cień obawy, że mianownikiem ma być jakaś zamknięta definicja :)

Z bohaterkami dojrzewam do uznania, że rzeczywiście bycie kobietą przez sam fakt zmuszało do bohaterstwa i skali zjawiska w szczegóły nie ma powodu się zagłębiać. Z uznaniem i pamięcią, że w kontekście zmiany naszego świata niektórym kobietom przypadła szczególna rola tych, które celniej i spektakularniej wsadziły kij w szprychy. Nie nam osądzać, co ile kogo kosztowało, co zyskał, co stracił. Ile bohatera, ile przypadku, ile szczęśliwych splotów okoliczności, o faktach i ich konsekwencjach pamiętać warto.

Im bardziej myślę o Twojej we-storii, o ofiarach i katach, tym bardziej do mnie dociera, że patriarchalizm krzywdził nie tylko kobiety. Nie mam potrzeby analizować tutaj i teraz kogo, jak i kogo bardziej, samo spostrzeżenie wydaje mi się trochę zmieniać optykę.
[foto]
17. CZYM JEST FEMINIZM?Radek Ziemic • 2016-08-15

A o jakim feminizmie tu mowa? Odnoszę wrażenie, że w bardzo podobny sposób Rafał Ziemkiewicz pisuje o lewicy. Najpierw ją wystawia do bicia, potem bije, a na koniec twierdzi, że się należało. A tu cytat (nie z Ziemkiewicza): "Nie lubił jednak przychodzić na prelekcje, gdzie większość stanowiły zaciekłe sawantki, emancypantki, a niekiedy i lesbijski z malarką Dulębianką na czele..."

18. Czym feminizm nierzadko bywaNN#9495 • 2016-08-15

Krzysztof Zanussi powiedział, że - jak cholesterol - istnieje dobry i zły feminizm. Mój artykuł jest krytyką złego feminizmu. Co rozumiem przez pojęcie złego feminizmu? „Zrozumienie ruchu feministycznego wcale takie proste nie jest, a i same feministki tego nie ułatwiają. Często dyskusja w wątku o tematyce feministycznej kończy się przepychankami, w których obie strony są agresywne i to jest moim zdaniem, paradoks. Mam wrażenie, że polski feminizm zamyka się na krytykę zwłaszcza ze strony mężczyzn i zaczyna wchodzić w schematy, z którymi walczy” (źródło: tokfm, dostęp: 18.06.2015) - zły feminizm utożsamiam z tym właśnie nurtem, który przejawia agresję, zamyka się na krytykę (ze strony i kobiet, i mężczyzn) i, tym samym, na dyskusję. Nurt ten obrazują też następujące cytaty (niezwykle „malownicze”, których treść, prócz mojego buntu, wzbudza zażenowanie):

„Kiedy kobieta osiąga orgazm z mężczyzną, kolaboruje z systemem patriarchalnym” - Sheila Jeffrys.

„Wszyscy mężczyźni są gwałcicielami - i jest to wszystko, czym są” - Marilyn French.

„Ponieważ małżeństwo konstytuuje kobiece niewolnictwo, jest to jasne, że ruch kobiet musi się koncentrować na atakowaniu tej instytucji. Wolność dla kobiet nie może być osiągnięta bez obalenia instytucji małżeństwa” - Sheila Cronin.

„Mężczyzna to nieskomplikowane urządzenie - ma tylko jedną dźwignię” - Manuela Gretkowska.

„Proporcja mężczyzn musi zostać zredukowana i utrzymana na poziomie w przybliżeniu 10 % rasy ludzkiej” - Sally Miller Gearhart.

Cytaty, oczywiście, są skrajne, lecz skoro mój artykuł nie oddał czytelnie idei krytykowania złego, czyli agresywnego, radykalnego feminizmu, uznałam, że warto go uzupełnić powyższymi, nader wyrazistymi cytatami.

[foto]
19. TAK...Radek Ziemic • 2016-08-15

te cytaty krążą po sieci, nawet bywa, że w tym samym układzie. Na stronie "Frondy" też można je znaleźć. (Co do Gretkowskiej, jej słów, to pozwolę sobie zauważyć, że to żart. :-)
20. Zły feminizmNN#6661 • 2016-08-15

Hmmm... Jej ...Ja nawet nie wiem, jak skomentować te cytaty. Pozostaję w głębokiej nadziei, że taki feminizm już prawie nie istnieje. W sensie, że jakieś dinozaury albo co :(Zgadzam się z Radkiem, że u Gretkowskiej, która kocha wkładać kij w mrowisko, jest to żart. Zwłaszcza, że jest w satysfakcjonującej relacji z mężczyzną.
Jako terapeutka wiem, że przy wychodzeniu z roli ofiary potrzebny jest etap "kata", bo z tej pozycji wychodzi się na gniewie. Sama przeszłam przez ten etap - na szczęście w miarę świadomie, bo miałam mądrych towarzyszy. I ja też staram się być taką towarzyszką dla kobiet i mężczyzn (bo ich jest coraz więcej), którzy z tej pozycji wychodzą. Staram się towarzyszyć im tak, żeby mogli indywidualnie przeżyć swoje uczucia, w tym wściekłość i chęć zemsty, nie demolując przy tym świata wokół, nie stwarzając narracji generalizujących i tworzących kolejne ofiary i katów. Taka mała prywatna nawet nie misja, ale misyjka, jako matki, która zostawi kiedyś ten świat dla swoich dzieci i jako człowieka, który chciałby, żeby przy podsumowaniu swojego życia wyszło, że jednak zostawiam za sobą więcej radości niż bólu i cierpienia. Tak postrzegam bycie feministką i humanistką.
21. Nie...NN#9495 • 2016-08-15

... wiem, co krąży we "Frondzie", nie zwykłam strony tej czytywać. 

Co do Gretkowskiej, pozwolę sobie zauważyć, że traktuje ona idee feminizmu "w trupa i na poważnie" jednak. I owszem, choć ww. cytaty łatwo znaleźć w sieci, postawy w nich zawarte - jak najbardziej tak się zdarza - prezentowane są i odzwierciedlane w realnym życiu.

Przyznam się, że nie bardzo rozumiem, na czym polega Pana niechęć do krytyki zjawiska, które ośmieliłam się, zgodnie z moimi obserwacjami, opisać. Ja pojmuję zjawisko feminizmu jako złożony konglomerat zachowań - moim zdaniem nie wszystkie owe zachowania są chlubne, część z nich wręcz przeciwnie, i właśnie do nich odniosłam się w swoim artykule. Oczywiście, że nie musi się Pan ze mną zgadzać, może Pan uznawać feminizm w całej rozciągłości za nurt ściśle sprecyzowany, zacny i dobroczynny - ale zamiast przedstawić swoje argumenty przemawiające za takim postrzeganiem, porównuje Pan moją narrację do Ziemkiewicza, a na mainstreamowe cytaty cynicznie mruga Pan okiem.

Według mnie do opisywania świata (rzeczywistości) służy nie tylko poznanie, obserwacja rozmaitych szlachetnych, głębokich niszy, lecz także to, co obecne na powierzchni - w szerokim strumieniu, w tzw. mainstreamie. Wypieranie tego napięcia powierzchniowego, jak sądzę, wcale nie wzbogaca percepcji i wcale nie czyni obserwatora więcej przenikliwym. 
[foto]
22. NIE MAM NIC PRZECIWKORadek Ziemic • 2016-08-15

krytyce feminizmu. Obydwa moje komentarze nie odnoszą się do krytyki, lecz do sposobu jej przeprowadzenia.
23. @anetaboryczkoNN#9495 • 2016-08-15

Pani Aneto,

i piękną misję Pani opisała - byłoby świetnie, gdyby wszystkie feministki prezentowały analogiczną postawę: unikania generalizowania, ciągnięcia za sobą radości, a nie zniszczeń, a nie złości, gniewu itp. Obawiam się jednak, że zacytowane przeze mnie, okropne treści nie w całości zaliczają się do, jak dinozaury, niebyłych; że wciąż można natknąć się na tego rodzaju postawy - dlatego napisałam ten artykuł, bo, niestety, takie zgromadziłam obserwacje.
24. FormaNN#9495 • 2016-08-15

Zgadzam się z opinią, że forma również jest treścią; myślę tak szczególnie jako plastyk. Co do formy wypowiedzi pisanej, myślę, że warto przebijać się przez fasadę - zimnych, mało plastycznych - słów, by dyskutować o poruszonych problemach, a nie samych sposobach ich nakreślenia: dialog od razu staje się ciekawszy i nieporównywalnie silniej konstruktywny, a więc służący czemuś, na pewno czemuś więcej aniżeli jedynie wymianie odczuć i gustów.
25. Pani Justyno,NN#6661 • 2016-08-15

oczywiście, że te treści nie w całości zaliczają się do minionej epoki.

Gdzieś już to napisałam, że każda i każdy z nas niesie cząstkę prawdy, a ta prawda jest ZAWSZE efektem doświadczeń bezpośrednich tej osoby i treści, które w związku z tym wybiera/na które zwraca uwagę/kieruje energię z całego zestawu treści/prawd.

Jakby dla ilustracji tej tezy: właśnie wróciłam z pracy, bo dwie osoby, którym towarzyszę, poprosiły o pilne spotkanie.Obie kobiety, obie w sytuacji ustalania opieki nad dziećmi. Pierwsza z nich na prośbę, aby ojciec dziecka zajął się nim przez miesiąc (sama zajmowała się nim niedawno trzy miesiące bez obecności ojca, bo on potrzebował tego czasu dla siebie), bo potrzebuje poukładać swoje sprawy zdrowotne i zawodowe, usłyszała, że powinna się leczyć, bo jest niezrównoważona i co z niej za matka.
A druga, której były mąż w ostatniej chwili przed sprawą o ustalenie opieki nad dzieckiem, odwołał wcześniejsze ustalenia uzasadniając to tym, że jego rozwój zawodowy i sposób pracy uniemożliwia zajmowanie się dzieckiem częściej niż dwa dni w miesiącu. Usłyszała od sędziego, że on nie może zmusić ojca do opieki nad dzieckiem i że jeśli ona się nim nie zajmie, to ONA może zdecydować o oddaniu go do domu dziecka.

Niemniej jednak nie będę tego generalizować, bo wiem, że są sytuacje odwrotne. Ja jednak częściej spotykam się z takim scenariuszem :(
A co do Pani stwierdzenia: "i piękną misję Pani opisała - byłoby świetnie, gdyby wszystkie feministki prezentowały analogiczną postawę: unikania generalizowania, ciągnięcia za sobą radości, a nie zniszczeń, a nie złości, gniewu itp" - proszę uwierzyć, że nie chodzi tutaj o brak pokory, ale sądzę, ze byłoby fajnie, gdyby nie tylko feministki, ale także humaniści i humanistki prezentowały/li tę postawę.
26. Feminizm,NN#6661 • 2016-08-16

uświadomiłam sobie właśnie, że tak naprawdę w żadnym z trzech artykułów, które mniej lub bardziej bezpośrednio dotyczą tematu patriarchat - feminizm, nie został zdefiniowany sam feminizm. Czuję silną potrzebę zdefiniowania tego zjawiska, dlatego zapytam: o jakim feminizmie mówimy? 
Czy o:1. Feminizmie pierwszej fali (old wave), który był ruchem społecznym ukierunkowanym na przeprowadzenie zmian w systemach prawnych, a głównie przyznanie praw wyborczych kobietom? Określiłabym postulat jako: CHCEMY TEGO CO WY I TAK JAK WY w życiu społecznym (dot klasy średniej)
2. Feminizmie drugiej fali (second wave feminism), skoncentrowanym na równouprawnieniu na rynku pracy i seksualności ( w tym kwestii związanych z aborcją), znacznie większy nacisk kładącym na kwestie przemian światopoglądowych. A jeśli tak, to czy o jego odmianie radykalnej czy liberalnej (mistycyzm czy socjalizm?).
Określiłabym postulat jako: CHCEMY TEGO CO WY I TAK JAK WY w życiu społecznym i prywatnym (dot. klasy średniej)3. Feminizmie trzeciej fali (tutaj należy gender), który skoncentrował się na grupach dotychczas wykluczonych, podejmując takie kwestie jak: wyznanie, poziom ekonomiczny, rasa, pochodzenie (ale również kwestie dotyczące wykorzystywania seksualnego dzieci czy chorób przenoszonych drogą płciową). Najbardziej różnorodnym i niejednoznacznym z tego powodu, że wykroczył poza dotychczasowe interesy kobiet z klasy średniej, a zajął się kobietami w ogóle, w całej ich różnorodności.Określiłabym postulat jako: CHCEMY TEGO CO WY I TAK JAK WY w życiu społecznym i prywatnym (dotyczy wszystkich kobiet)

Czy może o (ale tutaj to nie źródła, lecz moje obserwacje): rodzącym się właśnie feminizmie czwartej fali, który ja nazywam "ukierunkowanym ku mężczyznom i poszukującym wspólnej przestrzeni z szacunkiem dla różnic"?Postulat: CHCEMY RÓWNOŚCI I SPRAWIEDLIWOŚCI DLA NAS WSZYSTKICH, Z SZACUNKIEM DLA RÓŻNIC, INDYWIDUALNOŚCI I WSPÓLNOTY. JESTEŚMY KOBIETAMI I HUMANISTKAMI.
A może my nawet nie mówimy o feminizmie jako takim, zwłaszcza, że  - jak to w życiu - w przestrzeni publicznej obecne są przedstawicielki i przedstawiciele wszystkich tych nurtów, tylko o pewnych ekstremach, o osobach, które swoje skrajne poglądy przedstawiają w sposób wyrazisty i rzutuje to na ocenę całego ruchu i zjawiska. A - moim zdaniem - nie powinno. Moim zdaniem powinno się wyraźnie mówić, że są to osoby prezentujące skrajne stanowiska, bo takie są w każdym ruchu. 

To, że są rodzice, którzy biją dzieci - to, że są rodzice, którzy wykorzystują dzieci, także seksualnie - to, że są rodzice, którzy porzucają dzieci, nie oznacza, że cała instytucja rodziny jest do niczego. Z feminizmem jest podobnie.
27. I bardzo dobrze!NN#8757 • 2016-08-16

Dziękuję Aneto, wreszcie ktoś to powiedział! Mam na myśli ostatni akapit Twojego komentarza: "To, że są rodzice, którzy biją dzieci - to, że są rodzice, którzy wykorzystują dzieci, także seksualnie - to, że są rodzice, którzy porzucają dzieci, nie oznacza, że cała instytucja rodziny jest do niczego. Z feminizmem jest podobnie."Jeżeli chodzi o mnie, to zdecydowanie umieszczam swoje refleksje i działania w nurcie feminizmu czwartej fali. Ponieważ uważam, że - jak niemal wszystko - feminizm ewoluuje. Ponieważ kocham mężczyzn w ogóle, zaś jednego nawet szczególnie (z wzajemnością). Ponieważ "ofiarami" patriarchatu są zarówno mężczyźni jak i kobiety. Ponieważ obudzenie się z tego snu to przywilej obydwu płci. Jak więc można wykluczać mężczyzn z feminizmu? Kiedyś może sami nie chcieli, zbyt się bali...ale teraz jest już z kim współpracować, niezależnie od tego jak nazwiemy takie działania, zmierzające do szacunku i wzajemnej inspiracji.
Nie wiem, może feminizmowi, a raczej jego wizerunkowi przydałby się jakiś lifting? Może potrzeba tutaj fachowca od PiaRu?
Podobało mi się też bardzo Twoje zdanie w jednym z komentarzy, które głosi, że szczęśliwa kobieta to szczęśliwy świat. W pełni się z nim zgadzam. Dlatego prowadzę bloga dla szczęśliwych kobiet.
Przy okazji - dziękuję wszystkim kobietom i mężczyznom, którzy wzięli udział w dyskusji, którzy piszą z głębi siebie.
28. @Justyna KarolakNN#8757 • 2016-08-16

Odpowiadając na odpowiedź do mojego komentarza, pozwolę sobie na wstępie poprosić o zwracanie się do mnie na "ty", jak to zostało przyjęte przez społeczność Taraki. Tym samym domniemuję, że Ty, Justyno, nie masz nic przeciwko temu, bym tak Ciebie określała (?)
Odnosząc się do Twej odpowiedzi, dziękuję, że z takim zaangażowaniem i uważnością doprecyzowujesz swoje widzenie kwestii feminizmu i patriarchatu. Wierzę, że wszystkie nas, kobiety, a przynajmniej tu rozmawiające, prowadzi to ku lepszemu zrozumieniu siebie nawzajem, a nawet siebie samych.
Co do statusu finansowego kobiety - czytając o Twoich wątpliwościach (tu wybacz odniesienie osobiste, zaraz wyjaśnię dlaczego istotne) doszłam do wniosku, że pewnie nie masz rodziny a przynajmniej dzieci. Otóż dlatego właśnie napisałam wcześniej, że to biologia plus pieniądze decydują o zakresie wolności zewnętrznej. Kobieta ciężarna ma naprawdę mocno ograniczone możliwości - kiedyś ucieczki przed niebezpieczeństwem, teraz znalezienia (a czasem utrzymania) pracy, często potrzebuje fizycznej pomocy, opieki. Także w połogu i kiedy karmi potomstwo. Wspaniale jeśli dostaje taką pomoc od mężczyzny. Wspaniale, jeśli on jest przy porodzie... Ale co jeśli go nie ma? Biologicznie kobieta ciężarna i opiekująca się małymi dziećmi jest na przegranej pozycji (praca, pieniądze, nowy partner, własne zainteresowania itd). To tylko jego dobra wola aby wciąż przy niej (przy nich) być, a nie np.poszukać sobie innej partnerki, jak to bywa w przyrodzie (i w świecie ludzi oczywiście też). W związku z powyższym kobiety niejako instynktownie czują, że lepiej "przymknąć oko" niż domagać się szacunku, bo (w założeniu) nie będzie ani szacunku ani pieniędzy. Dlatego od wieków przymykały oko... Na to i owo i jeszcze więcej... Jak wiele zmieniła w tej kwestii antykoncepcja, nie trzeba tu pisać. Niemniej wciąż widzę kobiety, które właśnie urodziły kolejne dziecko i które są pewne, że nie wybrałyby ponownie jego ojca "na dobre i złe". Ale nie zrobią żadnego ruchu, by iść własną drogą. Zrobiłyby, gdyby nie dzieci. A teraz za późno na zmianę partnera, zresztą ten "nie jest aż taki zły". I tak - przez odkładanie szacunku do siebie na potem, które nie nadchodzi, przez ustawianie go niżej na liście priorytetów - kultywujemy wzajemny brak szacunku i szczerego porozumienia kobiet i mężczyzn. No bo jak mężczyźni mają się nauczyć co mogliby zmienić, jeżeli nie dostają komunikatów, że coś jest "nie tak". Jak mężczyzna ma być najlepszą wersją siebie, jeżeli najpierw matka go stawia na piedestał i chroni (przed nim samym) a potem żona robi to samo, choć już z innych powodów? Nie trzeba daleko szukać. Rzuć kamieniem a trafisz w Piotrusia Pana. Dopiero, kiedy status materialny kobiety jest na tyle wysoki i pewny, że nie musi się ona obawiać "co jak on odejdzie; co z domem, co z dziećmi?" - wtedy może ona pozwolić sobie na szczerość wobec partnera (wówczas jest to faktycznie partner a nie "pan śmierdzące jajo") i poinformować go o swoich uczuciach, preferencjach itd.
Co do punktów:1. Feminizm. Zupełnie się z Tobą zgadzam. Bez komentarza co do treści. Natomiast pozwolę sobie na uwagę, że poprosiłam o zdefiniowanie co to jest "feministka". Tym bardziej, że sama się nią czuję. Myślę jednak, że w obliczu dalszej dyskusji mniej więcej wszystkie się zgodziłyśmy co do wypaczeń i sukcesów feminizmu i feministek. Dla ścisłości będę siebie nazywać na przyszłość "feministką czwartej fali", dopóki nie znajdę bardziej wyrafinowanego określenia ;)
2. Wolność. Tu cytuję: "ilość blokad czy porcji zniewolenia, jakich doświadczam, osadzam w szerszym kontekście – rozumiem je tak, iż dotykają mojego człowieczeństwa, które uznaję za pojęcie szersze, a nie dotykają jedynie pojedynczej mojej warstwy, czyli kobiecości." Zgoda. Ale czyż nie jest właśnie tak, że blokady i rodzaje zniewolenia związane z relacjami płci są doświadczane przez Ciebie jako kobietę? Tak jak, wspomniane przeze mnie w moim artykule, doświadczenie "mniejszej powagi" przekazywanych treści np. na konferencjach naukowych tylko dlatego, że ktoś jest kobietą, co równa się z całkowitą pewnością, że gdyby te same słowa wypowiadał mężczyzna byłyby one traktowane jako bardziej wiarygodne. Szerzej wyjaśnia to zjawisko teoria atrybucji. Oczywiście, znowu, tak jak powiadasz: atrybucja nie odnosi się jedynie do różnic płci. Ale czy tam, gdzie się do nich odnosi nie należy mówić o umyśle post-patriarchalnym? Skąd inaczej przyszłoby nam do głowy, że "mężczyzna jest bardziej kompetentny"? Tymczasem lekarze, prawnicy, coachowie, menagerowie...wszyscy oni (zgodnie z wieloma powtarzanymi na przestrzeni lat badaniami) są preferowani ze względu na płeć, zarówno przez mężczyzn jak i kobiety. Gdyby nie istniały w naszych umysłach takie zafałszowane atrybucyjne wdruki, to nie bylibyśmy skłonni zatrudniać chętniej mężczyzn na stanowiskach wymagających decyzyjności i wysokich kompetencji, zaś kobiet na stanowiskach wymagających uległości (a tak wciąż się dzieje). Na tej samej zasadzie, zgodnie z teorią atrybucji, 90% ludzi zapyta o długopis człowieka w garniturze niż bez albo o drogę mężczyznę w okularach. Zresztą o tym jakie w danym czasie panują stereotypy na temat mężczyzn i kobiet (lub ogólnie ról społecznych) łatwo przekonać się oglądając uważnie reklamy w tv. Ich twórcy starannie te przekonania wykorzystują, wybierając określone "grupy docelowe". Podsumowując: czy tego chcesz czy nie, doświadczasz atrybucji tylko dlatego, że jesteś kobietą. Dla kogoś możesz w związku z tym okazać się tylko "obiektem seksualnym", dla innego "mało kompetentą", dla jeszcze innego "histeryczną babą". Najtrudniej jednak wciąż o bycie potraktowaną jak ludzka istota, pełna barw, różnorodności, odcieni szarości właśnie. I o to przede wszystkim, moim zdaniem, walczył feminizm. O nadanie kobiecie statusu równie wartościowego CZŁOWIEKA. Tym samym należy koniecznie uznać feminizm za ruch humanistyczny. Teraz nie musi już walczyć, ale może wciąż pokazywać, badać i uwypuklać.3. W puncie trzecim muszę coś dodać. Oczywiście, zasadnym jest pytanie szerokie, które Ty zadałaś: jak człowiek ma postrzegać świat? Jednak jeśli człowiek do tej pory był mężczyzną (ang.men-człowiek i mężczyzna, women- tylko kobieta; hebr.isz- człowiek i mężczyzna, isza - tylko kobieta, a w zasadzie "ta, która z męża została uczyniona" itd. o polskiej "niewiaście" nie wspominając) zaś kobieta nie koniecznie, to jednak zasadne, a nawet konieczne jest również zadanie pytania: co to znaczy kobiecy punkt widzenia? Co my, kobiety naprawdę wnosimy w ten świat? I tutaj dodaję: bliskie jest mi doświadczenie, odkrywanie i oddawanie światu kobiecości esencjonalnej. Nie zgadzam się z tymi feministkami i gay’ami, którzy twierdzą, że płeć jest definiowana wyłącznie społecznie. To w moim odczuciu zupełna nieprawda. Zrobiłam pewien eksperyment. Moje dzieci miały dostęp do wszystkich zabawek, "chłopięcych" (samochodziki, traktory itd.), "dziewczęcych" (lalki, pluszaki itd) oraz neutralnych (klocki lego) i świadomie żadnego z nich nie zachęcaliśmy do preferowania którejś z grup, a jednak chłopcy (2 sztuki) wybierali autka pomijając lalki, zaś dziewczynki (2 sztuki) wybierały pluszaki i lale, pomijając autka. Natomiast zarówno chłopcy, jak i dziewczyny kochają klocki lego i... komputery. Tutaj różnice się zacierają ;)O kobiecości esencjonalnej chętnie napiszę i podyskutuję w przyszłości. Pozdrawiam i życzę radosnej pracy twórczej!
29. @anetaboryczkoNN#9495 • 2016-08-17

Pani Aneto.

Nawiązując do Pani ilustracji z pracy – istotnie: to bardzo smutna sytuacja, w której dziecko staje się „elementem przetargowym” między ustalającymi warunki rozwodu rodzicami. Podała Pani dwa przykłady; w obu, jak rozumiem z Pani wypowiedzi, w bardziej niezręcznej, trudnej sytuacji znajduje się kobieta, i ja nie przeczę, że takie sytuacje mają miejsce – uważam po prostu, że są i sytuacje przeciwne i że trudno na podstawie jednego rodzaju przykładów budować kompleksową wykładnię kondycji całego społeczeństwa. Zresztą i Pani wspomina, że nie chce generalizować i że bierze Pani pod uwagę, że występują sytuacje odwrotne. Ja nie zaprzeczam temu, że w Polsce są kobiety znajdujące się w trudnych, złych sytuacjach – z rozmaitych powodów – mówię jedynie tyle, że w swoim artykule i w komentarzach nie neguję problemów niektórych kobiet, a krytykuję pewną grupę feministek, czy określoną postać feminizmu, która budzi mój sprzeciw. A jaka to postać feminizmu, zaraz postaram się sprecyzować. W tym jednak miejscu chciałabym podzielić się taką oto refleksją jeszcze: czytając Pani ilustrację z pracy, moja myśl poszybowała w stronę filmu pt.: „Sprawa Kramerów”. Nawiasem mówiąc, film ten uznaję za doskonały i wciąż aktualny (przejmujący) – cichy dramat rodzinny, a także społeczny, opowiadający o sprawie rozwodowej rodziców i sądowej próbie ustalenia opieki nad dzieckiem. To, co najbardziej cenię w tym filmie, to to, że ani kobieta, ani mężczyzna nie są ukazani jako czarno-biali; żadne nie jest lepsze, żadne gorsze. Pani Kramer – nagle – pozostawia synka pod opieką męża, a sama wyjeżdża, aby „poszukiwać/rozwijać siebie”. Dotychczas to ona zajmowała się dzieckiem i domem, on pozostawał żywicielem rodziny i rozwijał się zawodowo. Z dnia na dzień pan Kramer musi nie tylko rozszczepić siebie na kilka ról – na aktywnego zawodowo mężczyznę, na singla, który opiekuje się domem, gotuje, sprząta – musi przede wszystkim zbudować bliską więź ze swym dzieckiem i na nowo ułożyć jego dziecięcy świat, na tyle sprawnie, z dbałością o bezpieczeństwo psychiczne chłopczyka, aby malec nie odebrał traumatycznie zniknięcia (straty) matki. Z chwilą, gdy ojcu, panu Kramerowi udaje się wyjść z tej serii problemów z tarczą, a dziecko odzyskuje poczucie stabilizacji, raptem – po długim czasie – wraca pani Kramer, która już skutecznie odnalazła siebie i teraz jest gotowa zabrać synka i samodzielnie go wychowywać. Wtedy ojciec mówi: nie. Sprawa trafia do sądu. Mimo iż ojciec stanął na wysokości zadania, zaopiekował się synkiem i w dalszym ciągu, co stanowczo deklaruje, jest w stanie pewnić mu miłość i bezpieczny byt – sąd decyduje, że opiekę nad chłopcem przejmie matka. W filmie – w punkcie kulminacyjnym kobieta na szczęście przytomnieje: widząc, jaką ponowną krzywdę psychiczną wyrządziłaby synkowi, który zżył się z tatą i woli mieszkać z nim, postanawia pozostawić go pod dalszą opieką taty, czyli stawia dobro dziecka ponad swoim...

Zadała Pani pytanie: o jakim feminizmie tu mówimy? I zaproponowała Pani kilka możliwych wariantów, dlatego odpowiem Pani na tej zaproponowanej przez Panią podstawie. Otóż ja jako autorka nie mówię na pewno o feminizmie pierwszej ani drugiej fali, uznając jego zdobycze za cenne (zwłaszcza zdobycze pierwszej fali, czemu dałam wyraz w artykule). Nie mówię również o feminizmie czwartej fali – celuję raczej w trzecią, głównie z uwagi na przesycenie tej postaci feminizmu wątkami Gender i poprawności politycznej, które sieją sporo zamętu i generują te niechlubne cechy, które w swoim artykule wymieniłam.

Co do feminizmu czwartej fali – dodam, że jego pro-ludzki, pro-człowieczy kierunek, bo taki w swym zestawie Pani nakreśliła, bardziej przypomina mi właśnie humanizm. Nie widzę toteż potrzeby nazywania feminizmem nurtu, który jednakowoż dba o prawa kobiet, mężczyzn i dzieci. A może jest to nawet jakaś propozycja, przynajmniej godna przemyślenia, dla mądrych feministek, aby przemianowały się na humanistki i tym samym skutecznie odcięły od tych postaw, które ja krytykuję, i które prywatnie określam mianem „feministycznych atrap”?...

„To, że są rodzice, którzy biją dzieci - to, że są rodzice, którzy wykorzystują dzieci, także seksualnie - to, że są rodzice, którzy porzucają dzieci, nie oznacza, że cała instytucja rodziny jest do niczego”. To prawda i analogicznie rzecz biorąc, powiem więc, że: to, że są kobiety bite przez mężczyzn; to, że są kobiety wykorzystywane seksualnie przez mężczyzn – nie oznacza przecież, że wszystkie kobiety znajdują się w sytuacji do niczego albo że np. wszyscy mężczyźni biją. Czyż nie? Chcę przez to powiedzieć, że ja krytykując feminizm – odnoszę się właśnie do jego złej postaci, choć to nie znaczy, że ta zła postać jest przejawem jedynie skrajnych jednostek. Ta zła postać, moim zdaniem, ma jednak charakter fali, silnie obecnej w tzw. mainstreamie – i właśnie dlatego, moim zdaniem, zasługuje na krytykę, na dyskusję. Gdyby była bowiem przejawem tylko osobniczej radykalności czy drobnej, niepozornej niszy, zbyłabym ją milczeniem – ponieważ jednak rzuca się w oczy (ma charakter fali), krytykuję ją (tę właśnie postać feminizmu, czyli „zły feminizm”), uznając ją za społecznie szkodliwą.

Na koniec tego komentarza chcę Panią serdecznie pozdrowić – uważam, że wniosła Pani dużo dobrego do tej dyskusji i jest mi szalenie miło, że pod swoim artykułem mogę czytać tak pełne, przemyślane, ciekawe komentarze; bardzo Pani dziękuję.

30. @Izabela KopaniszynNN#9495 • 2016-08-17

Izabelo.

Wybaczam Ci odniesienie osobiste – założenie, które samodzielnie poczyniłaś, że nie mam rodziny i dzieci – choć stanowczo uważam, że nasza dyskusja w zupełności mogła się obyć bez tego rodzaju osobistych odniesień. Ja nie żyję w beczce, w odciętym od realiów kokonie – jestem osadzona w konkretnym kontekście kulturowym i społecznym; obie jesteśmy członkiniami jednego społeczeństwa, sądzę toteż, że już sam ten prosty fakt upoważnia nas do swobodnej wymiany poglądów. Gdybym czyniła interlokutorom analogiczne osobiste odniesienia, mogłabym powiedzieć – dla przykładu – czytelnikom moich powieści, że ponieważ sami nie są pisarzami, nie rozumieją, czym jest powieść, albo że ich sposób widzenia, pojmowania powieści jako określonego nośnika pewnych jakości, znaczeń, treści – jest niepełny, niewystarczający czy zawężony. Z moralnego punktu widzenia uznaję taką postawę za niesprawiedliwą i krzywdzącą, a w świetle merytorycznej dyskusji – za niedopuszczalną. Pragnę jednak podkreślić, że nie żywię do Ciebie pretensji – chciałam jedynie wyrazić moje podejście do sposobu prowadzenia dialogu.

Prawdę mówiąc – z dużą przyjemnością podyskutowałabym z Tobą na żywo, bo Twoje komentarze są tak pełne, bogate w treść, że moja kolejna próba odpowiedzenia Tobie precyzyjnie, punkt po punkcie, znów musiałaby graniczyć z elaboratem, a nie chcę pod własnym artykułem nudzić Czytelników aż tak opasłymi rozwinięciami poszczególnych wątków. Dlatego postaram się tym razem skondensować swój komentarz; spróbuję uchwycić moją esencję podejścia do omawianego tu problemu.

Status finansowy bez wątpienia jest ważny, ale akcentując jego znaczenie w kontekście feminizmu, pomijamy kompleksową kondycję gospodarczą i ekonomiczną kraju, która jest niedobra i która godzi nie wyłącznie w kobiety, a po prostu – w ludzi. Młodzi ludzie, zrozpaczeni walką o byt – o podstawowy standard egzystencjalny – odkładają rodzicielstwo „w próżnię”, podczas gdy emigrując do np. Wielkiej Brytanii czy Norwegii, Polacy chętnie zakładają rodziny, Polki chętnie rodzą dzieci. W tym samym czasie w Polsce – dzieci rodzi się coraz mniej; to o czymś świadczy. Myślę, że to temat na odrębną dyskusję – odrębny artykuł i rozmowę. Natomiast w tym kontekście – wszystkimi paznokciami trzymam się mojej myśli ratunkowej: moja kobiecość nie może być zależna od mojego poziomu materialnego – gdybym uważała inaczej, byłabym... bardzo nieszczęśliwym człowiekiem, po prostu człowiekiem. Wiele mogłabym powiedzieć o polskim rynku pracy, o niedoborach w potencjalnych źródłach utrzymania dla humanistów – ja nie doświadczam ograniczeń na tym egzystencjalnym polu z uwagi na bycie kobietą, lecz z uwagi na bycie humanistką i artystką (pisarką i malarką).

Co do definicji feminizmu, o którym tu rozprawiamy, myślę, że wspólnym wysiłkiem, razem z m.in. panią Anetą – uzyskałyśmy satysfakcjonujący konsensus i że możemy się zgodzić co do podniesionej tu krytyki „złego feminizmu”. Pytasz jednak: kim jest feministka? Myślę, że w pozytywnym rozumieniu tego miana winna być ona kobietą zogniskowaną na dobru kobiet. I że taka kobieta winna współcześnie, dzisiaj, koncentrować swoje działania na zrównoważonym, merytorycznym staraniu się o pewnienie kobietom ich własnych praw i przywilejów – innych aniżeli te, które mają do dyspozycji mężczyźni, bo te, podtrzymuję tu swoją tezę z artykułu, skutecznie wywalczyły sufrażystki i feministki pierwszej fali. Jeżeli więc zgodzisz się ze mną co do tego, że – dla przykładu – kobieta z uwagi na specyfikę swej biologii (fizjologii) powinna móc korzystać z płatnego urlopu miesiączkowego, to w mojej opinii jesteś mądrą kobietą, która może opisywać siebie jako „feministkę czwartej fali”, skoro na tę chwilę nie znajdujemy lepszego sprecyzowania. Jeśli owa czwarta fala feminizmu ma być zdrowa, ma rozkwitnąć, ma szczęśliwie wyprzeć z mainstreamu i ogólnospołecznego rozumienia ową niechlubną „feministyczną atrapowość”, niech jej przedstawicielki dodają do miana feminizmu – humanizm, niech podkreślają, że są przede wszystkim humanistkami – sądzę, że pozytywnie poszerzy to kontekst ich działalności, pomagając tym samym wykruszyć ze świadomości społecznej często spotykaną, intuicyjną niechęć do słowa „feminizm”.

„Ale czyż nie jest właśnie tak, że blokady i rodzaje zniewolenia związane z relacjami płci są doświadczane przez Ciebie jako kobietę?”. Ależ ja nie doświadczam blokad i rodzajów zniewolenia związanych z relacjami płci i uważam, że rozpatrując rzecz pod tym względem, w Polsce jest naprawdę bardzo dobrze. Przykład: moja znajoma z Tajwanu studiująca w Polsce – tu, w Polsce, chętnie określa siebie jako feministkę, jednak kiedy w czasie wakacji, przerw w nauce wyjeżdża do domu rodzinnego w swoim kraju, jej feminizm od razu staje się niebyły, ponieważ tam natychmiast ląduje ona pod przywództwem ojca (w przyszłości będzie to mąż). Studiuje więc u nas, ponieważ tutaj zaznaje, jako kobieta, wolności, mentalnej swobody w wyrażaniu siebie – tutaj się emancypuje i rozwija; tutaj czuje się w pełni kobieca, tutaj czuje się wolna.

Nie uważam, że doznaję atrybucji jedynie dlatego, że jestem kobietą. Zarówno docenienia mnie, jak i krytyki doznaję ze względu na to, jak się zachowuję, co prezentuję, co robię w życiu. Może twierdzę tak dlatego, że jestem moimi powieściami i obrazami, które maluję – może to sztuka obecna w moim życiu daje mi to unikalne, wewnętrzne poczucie wolności w wyrażaniu myśli i emocji? Może rzeczywiście tak jest?... Ale ja rozmawiam z każdym – z panią doktor nauk ekonomicznych, z panią z mięsnego, z dziewczyną z kiosku z gazetami... I okazuje się, że ani wysokie/niskie wykształcenie, ani wysoki/niski status materialny nie są gwarantem poczucia równouprawnienia i wolności u kobiet.

I znów wyszedł opasły komentarz; no trudno... Dziękuję Ci, Izabelo, za piękną, ciekawą dyskusję – myślę, że mimo różnic w poglądach, w wielu punktach udało nam się pięknie porozumieć, co mnie niezwykle cieszy. A co do punktów, które nadal wzmagają mój apetyt na dyskusję z Tobą, pozostaje mi wyrazić szczerą nadzieję, iż być może w przyszłości wyłoni się sposobność do spotkania, z takiej lub innej okazji, i do bezpośredniego dialogu. Pozdrawiam Cię serdecznie.

PS Przykład z autkami i lalkami, misiami przypomniał mi o nieco podobnym eksperymencie psychologicznym, który swego czasu poczyniono w przedszkolu w Szwecji (nawiasem mówiąc, odbiegam tu od ram polskości, które narzuciłam sobie w artykule, bowiem Szwecja już odżegnuje się od feminizmu, który zmieszany z histerią poprawności politycznej uczynił tam wiele szkód, ocierając się o absurdy takie jak propozycja zapisu prawnego, by mężczyźni oddawali mocz na siedząco, czy takie jak parytety na uczelniach wyższych). Otóż w szwedzkim przedszkolu dano do zabawy chłopcom same lalki i chłopcy w ciągu kilku minut bez wysiłku zmienili lalki w pistolety.

31. Pani Justyno,NN#6661 • 2016-08-17

dziękuję za wiele ciepłych słów.

Postaram się wyjaśnić dlaczego uważam, że feminizm jako zjawisko nie powinien przestać istnieć, ale współ-istnieć z humanizmem.
Tak "po mojemu", analogiami:
1. Czy to, że istnieje obowiązkowe świadczenie ZUS oznacza, że nie można ubezpieczyć się prywatnie?
2. Czy to, że istnieje państwowa opieka medyczna oznacza, że nie można korzystać z usług medycznych prywatnie?
3. Czy to, że lekarz podstawowej opieki medycznej leczy pacjentów oznacza, że nie mają racji bytu poradnie specjalistyczne?
4. Czy to, że istnieje Fundacja MimoWszystko oznacza, że niepotrzebna jest Fundacja Budzik albo Fundacja Itaka?

Ja osobiście uważam, że nie można postawić znaku równości między feminizmem a humanizmem, chociaż mają niewątpliwie komplementarne zakresy (a w każdym razie w moim przypadku mają). Nie można, ponieważ humanizm koncentruje się na tym co ogólnoludzkie a więc ponad płciami, czyli na tym, co łączy kobiety i mężczyzn (w zakresie naszej dyskusji, bo nie tylko kobiety i mężczyzn), czyli na podobieństwach. Jest jednak również obszar różnic, specyficznie kobiecych i specyficznie męskich i nie chcę wchodzić tu w rozróżnienia kulturowe  i biologiczne. Ale pewne rzeczy są oczywiste, np. kwestia miesiączki, ciąży, klimakterium, macierzyństwa z jednej strony czy też obszarów typowo męskich - z drugiej. I w tych obszarach feminizm może zrobić wiele dobrego. Oczywiście, jak przyjęłyśmy na potrzeby naszej dyskusji - feminizm czwartej fali, godzący się na te różnice. Widzę potworne nadużycia w ramach feminizmu trzeciej fali, ale uważam, że mają one głębszą przyczynę i dotyczą nie tylko feminizmu. To, co napisała Pani na temat tego feminizmu można znacząco rozszerzyć na wiele innych zjawisk społecznych. Ten mechanizm jest znacznie szerszy i mocno łączy się z postmodernistycznym rozbiciem struktur i wartości. 
Jednocześnie nie zamierzam udawać, że nie widzę tych nadużyć. Widzę. Po prostu uważam, że nie ma co wylewać dziecka z kąpielą. 

Tak jak Izabela, postrzegam feminizm przez pryzmat ewolucji. Mam też świadomość, że wszelkie zjawiska rozwojowe, zarówno w kontekście jednostkowym, jak społecznym, przebiegają według pewnego cyklu. Najpierw następuje skostnienie starej struktury, potem walka starego z nowym (chaos), potem wyłania się nowa struktura, która znów kostnieje... I cykl zaczyna się od nowa. Teraz jesteśmy w fazie chaosu, kiedy współistnieją wszystkie nurty i wszystkie energie. Mamy szansę zakończyć ten cykl inaczej niż dotychczas. Nie "zamianą miejsc i wartości", tylko ich integracją. 
32. Obraz Klimta.NN#9444 • 2016-08-17

Ja też jestem kobietą i jestem człowiekiem ale widzę i czuję ten obraz zupełnie inaczej.Zapewne każdy z nas widzi w nim coś innego w zależności od własnych odczuć i doświadczeń.Stopy Emilii są jakby poza obrazem,nie pasują do tej delikatnej kobiety,zniekształcone palce nie dotykają wcale ziemii,są na granicy,krawędzi.Jej ręka nie jest ręką ,która obejmuje czule kochanka,dłoń jest jakby zamknięta wygląda jak chwytak, który uwiesił się na szyi mężczyzny.Wolę patrzeć na ten obraz bokiem.Zapewne Klimt potrzebował również takiej kobiety, oddanej,która kocha go miłością bezwarunkową.Zbudował wolną przestrzeń wokół siebie,wiemy dlaczego,czytając jego życiorys.Odpychał od siebie Emilii,ale chyba nie odpychał jej zbyt daleko?!chyba jednak nie aż tak bardzo daleko aby pozwolić jej odejść.

Mam obraz (plakat) Klimta pt.Spełnienie,kupiłam go nieświadomie w małej księgarni nie znając autora i jego twórczości,i na tym obrazie widzę wrażliwość mężczyzny.

33. Pani Aneto, cudownie!NN#9495 • 2016-08-17

Pani Aneto.

Tym razem zacznę od końca: "mamy szansę zakończyć ten cykl inaczej niż dotychczas. Nie ’zamianą miejsc i wartości’, tylko ich integracją". I cudownie! I ja opowiem się za integracją - jak rozumiem na podstawie naszej dyskusji: feminizmu i humanizmu. I świetnie! Poddaję jedynie pod rozwagę Pani i innych dyskutantek, iż klucz semantyczny w postaci miana feminizmu może już nie być wystarczający; że być może należałoby rozszerzyć: perspektywę i, wynikające z niej, świadomie posyłane w świat komunikaty słowne, klucze semantyczne. Rozszerzyć, to niekoniecznie znaczy - kompletnie zastąpić; zastanawiam się zwyczajnie, czy aby nie warto odpuścić swoiście wyświechtanych mian na rzecz mian pełniejszych, szlachetniejszych, a przede wszystkim czytelniejszych... Pozostawiam Panią i inne zaangażowane panie z tym pytaniem.

Kolejna rzecz: wypunktowane przez Panią pytania wcale nie brzmią jak pytania - ich sens od razu ukierunkowuje odpowiedź; to nawet nie są pytania retoryczne - to są pozorne pytania, które nie tylko z góry znają odpowiedzi, ale też potencjalne odpowiedzi generują, by nie powiedzieć: sugerują. Jak zatem mogę na nie odpowiedzieć? Odniosę się do nich w taki oto sposób: jasne, że działalność różnych fundacji czy form wsparcia, pomocy jest potrzebna. Powiem więcej: ostatnio towarzyszyłam pewnej pani w wizycie w Lidze Kobiet. Problem, który ta pani miała/ma, był jednakże ogólnoludzki, człowieczy zwyczajnie, nie "stricte kobiecy". Zapisanie się na bezpłatną wizytę i poradę w owej Lidze Kobiet odbyło się bez najmniejszego kłopotu; porada, drogowskaz został równie sprawnie udzielony - tymczasem mnie naszło pytanie: dokąd miałby się udać mężczyzna, mający dokładnie ten sam, a nie inny problem (rodzinny, społeczny)? Nie wiem. Może więc humanizm jest temu krajowi bardzo potrzebny? Jak Pani sądzi? Może potrzebny jest dokładnie ten "izm", który ideowo i czynnie kieruje się w stronę człowieka? Może feminizm i humanizm można by połączyć w jeden żwawy, słuszny nurt? Proszę samej sobie odpowiedzieć na to pytanie, jeśli oczywiście tak Pani uzna (że warto) - ja ze swej strony, za siebie, odpowiadam szczerze: ja uważam, że warto - ja widzę dobro w tej propozycji połączenia tych dwóch "izmów"; ja widzę dobro w wyłanianiu na pierwszy plan miana humanizmu, a tym samym nieakcentowania miana feminizmu.

Zgodzę się z Panią, że znaku równości między feminizmem a humanizmem postawić nie można - jednak nie zgodzę się z tezą, że humanizm dotyka podobieństw. Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie: humanizm zwykł postulować równość międzyludzką w różnorodności, w różnicach.

Pozdrawiam Panią serdecznie - podtrzymując, że ciepłe słowa były w pełni uzasadnione.
34. @Marysia PokoraNN#9495 • 2016-08-17

Pani Marysiu,

ma Pani rację: każdy interpretuje obraz (sztukę) tak, jak uznaje za stosowne.

Palce stóp Emily nie są zniekształcone - są to znakomicie ujęte palce, które utrzymują postać osadzoną na gruncie, którym to palcom jednocześnie niewiele brakuje do tego, aby oderwać się od realnego podłoża - z jakiegoś powodu jednak Klimt ujmuje te stopy dokładnie jako nieoderwane od podłoża, co zapewne przypadkiem malarskim nie jest. Zamknięta dłoń Emily, jej dłoń na karku mężczyzny - jak to Pani określiła: ów chwytak - jest dokładnie taki: to gest oznaczający absolutne pragnienie zatrzymania tego mężczyzny "w tu i teraz". Ta kobieca dłoń (na męskim karku), to nie dłoń, która "uwiesiła się na szyi mężczyzny" - to dłoń "przyjmująca mężczyznę takim, jakim jest", dłoń "pogodzona" i jednocześnie dłoń "chwytająca z pełnym oddaniem to, co realne dzisiaj, teraz".

To nie tak, że Klimt potrzebował "również takiej kobiety" - Klimt potrzebował przede wszystkim tej kobiety, lecz uznawał siebie za niegodnego jej względów. To nie tak, że Klimt "odpychał Emily niewystarczająco skutecznie" - to nie Klimt był autorem i narratorem tej miłości; to Emily dokonała własnych wyborów, nader heroicznych, zważywszy na owe czasy...

Pozdrawiam.
35. JustynoNN#9444 • 2016-08-17


Zostanę przy swoich odczuciach Justyno.Klimt był malarzem od symboli i moim zdaniem stopy i ręka na karku mężczyzny są szpetne,czyli niemiłe malarzowi,to było to czego Klimt w swoim życiu i swojej przestrzeni nie chciał.Pozdrawiam.
36. @Marysia PokoraNN#9495 • 2016-08-17

Marysiu,

i ja mówię jedynie o moich odczuciach, interpretacji - natomiast czy Klimt zamierzył ukazać dłonie i stopy kobiety na obrazie jako "coś szpetnego, czego nie chciał", ja pozostawię jego opinii.

Pozdrawiam również.
37. JustynoNN#9444 • 2016-08-17


Nie pisalam o dłoniach tylko o dłoni na karku mężczyzny,druga dłoń jest przecież piękna.:) Napewno Gustaw Klimt jest w siódmym niebie widząc nas pochylone nad jego obrazem :)
38. Pani Justyno,NN#6661 • 2016-08-17

podejmuję wyzwanie odnośnie zastanowienia się nad sensownością zastąpienia "swoiście wyświechtanych mian na rzecz mian pełniejszych, szlachetniejszych, a przede wszystkim czytelniejszych..." ;)
Uważam jednak, że aby mogła zaistnieć zmiana (plan zmiany), potrzebne jest najpierw określenie punktu, z którego wychodzimy, czyli określenie tego, co jest, aby móc zastanowić co i jak można zmienić na lepsze. A nawet jeszcze jeden krok wstecz, czyli doprecyzowanie pojęć zasadniczych.
Innymi słowy uważam, że najpierw trzeba:
1. Zdefiniować humanizm (bo feminizm już zdefiniowałyśmy).
2. Ustalić wspólne stanowisko, co do stanu aktualnego, czyli punktu wyjścia do zmiany z uwzględnieniem stanu faktycznego, jeśli chodzi o kobiece-męskie, patriarchat-feminizm w Polsce.


Jeśli tego nie zrobimy, będziemy tworzyły jedynie sen, iluzję, utopię. Pewnie piękną, ale nierealną, czyli nie opartą na rzeczywistości.Trochę jak w ciekawej dyskusji na temat obrazu Klimta między Panią a @Marysia Pokora, która tak naprawdę nie dotyczyła tego, co i jak chciał przedstawić artysta, bądź co i jak czuł albo myślał, ale co czują i myślą Panie, gdy patrzą na jego dzieło.I o ile w dyskusji na temat sztuki jest to jak najbardziej sensowne, o tyle w kwestiach społecznych jednak nie o to chodzi. Chyba, że o to? Czyli o podzielenie się opiniami, żywą dyskusję, a nie o nakreślenie realnego kierunku zmian.
39. Wyzwanie, jakim jest humanizmNN#9495 • 2016-08-18

Pani Aneto,

dziękuję Pani za piękną, otwartą postawę - i ja z przyjemnością przyjmuję Pani pomysł odnośnie do tego, jak zacząć postulować to, co słuszne, czemu ufamy, że konstruktywnie się przysłuży nie tylko kobietom, lecz po prostu społeczeństwu. A zatem...

Określenie tego, co jest - pełna zgoda. Wręcz rozszerzyłabym ten punkt o próbę określenia również tego, co było - to znaczy: czym humanizm był od chwili sformułowania tego miana. Jeśli uda się wyciągnąć rzetelne wnioski z przeszłości (historii), otrzymamy wymierny punkt wyjścia (startu) do formułowania myśli - co dalej? W jaki sposób humanizm - naszym zdaniem - winien czy mógłby kształtować się obecnie, by przynosić sobą jakość pozytywną, budującą.

Po ustaleniu wspólnego stanowiska (odnośnie do humanizmu - i również feminizmu) należałoby podjąć próbę sformułowania świeżych postulatów humanistycznych (i de facto także feministycznych). Pisząc to, odwołałam się do Pani punktu nr 2 - z którym jak najbardziej się zgadzam.

W ogóle się z Pani komentarzem zgadzam, a mówiąc dokładniej: plan zmiany - tak, podoba mi się wyzwanie polegające na próbie nakreślenia takowego planu, podchodzę do tego wyzwania z dużym entuzjazmem, nadzieją, radością, i z pokorą wynikającą z faktu, jak wiele spraw, kwestii, aspektów czeka nas do przeanalizowania etc., zanim możliwe stanie się naszkicowanie owego planu.

Ma Pani rację - w rozmowie między Marysią a mną wymienione zostały nasze odczucia, subiektywne opinie, na pewno tak było. I ma Pani rację: w dziedzinie artyzmu takie postawy nie wadzą. W problematyce społecznej jest inaczej - całkowita zgoda. W problematyce społecznej jak najbardziej chodzi o nakreślenie możliwego realnego kierunku zmian - nie o żadną fatamorganę (utopię), nie o nasze prywatne wyobrażenia, tylko o "rzeczywisty konstrukt w imię lepszego" (jakkolwiek karkołomnie to zabrzmiało, dlatego ujmuję w cudzysłowie, ale w tej chwili nie znajduję właściwszych słów). Jednak żeby taki konstrukt mógł powstać, konieczna była krytyka tego, co albo wadliwe, kulejące, albo niewystarczające. W moim poczuciu ta krytyka - tu, na łamach Taraki, w artykule i potem, w komentarzach - się odbyła. A więc czas na zabranie się za budowanie czegoś dobrego na tej bazie, i ja jestem gotowa się w to zaangażować.

Od czego jednak faktycznie zacząć?... Cóż, na ten moment linkuję kilka artykułów z przeszłości - nie tylko moich - nie wiem, czy okażą się dla nas użyteczne, ale być może pomogą znów podjąć konstruktywną polemikę, a być może ułatwią np. odrzucenie tego, czego dla naszych, świeżo formułowanych postulatów humanistycznych nie chcemy?... Pozostawiam to do Pani oceny - i innych dyskutujących. Jednocześnie chcę podkreślić, że oczywiście nie ma obowiązku czytania tego, co linkuję - dzielę się jedynie tym, czym na dany moment dysponuję.

Czyli:

1 O humanizmie:

2 Odnośnie do kluczy semantycznych i feminizmu:

3 O kobietach, o sytuacji (społecznej i politycznej) w kraju:

Pozdrawiam Panią serdecznie!

40. Uwaga z bokuNN#4142 • 2016-08-18

Śledząc wymianę zdań nieco z boku, przyszła mi do głowy refleksja, na ile tworzymy "humanizm" ze zwyczajnego LĘKU związanego z obawą przed wystawieniem się pod społeczny pręgierz - dlatego, że bardzo skutecznie feminizm obrzydzano i ośmieszano, wykorzystując m.in. postulaty skrajnych nurtów.

W dyskusji pojawiły się zgodne wnioski, że "feminizm czwartej fali" - jeśli pozostaniemy przy tym pojęciu - z tym "humanizmem" jest niezwykle zbieżny. Ale wciąż coś uwiera... Czyżby pojawiał się jakiś taki wewnętrzny przymus udowodnienia, że golę nogi i nie jestem lesbijką? (proszę wybaczyć, jeśli kogoś uraziłam, to tylko przywołanie bardzo przykrych stereotypów). Ile tych tłumaczeń opublikowałyśmy - czym "nasz" feminizm jest, czym nie jest i że nie, absolutnie nie wpływa on negatywnie na naszą kobiecość.

Trochę tego lęku odnajduję w Pani tekście, Pani Justyno, choć to Pani pewnie wie najlepiej, czy tak jest faktycznie.

To tak dla naszej uczciwej autorefleksji... Niezależnie od budowania czy nie humanizmu...
41. Ciekawy artykuł, ciekawe spostrzeżeniaNN#4142 • 2016-08-18

BTW w najnowszej "Polityce" jest bardzo ciekawa rozmowa z Katarzyną Pawlikowską o tym, jak w Polsce dokonują się zmiany obyczajowe na poziomie rodzin. Jak matki przekazują córkom nowe wzorce zachowań, "rozkładając na raty" - międzypokoleniowo - własną transformację i jak "konserwatywne" pozostają w wychowaniu synów.
42. Kobiece-MęskieNN#9444 • 2016-08-18

Jeżeli ja,kobieta,jestem dumna ze swojej energii męskiej,a jestem,spotykam mężczyznę i widzę i czuję ,że jest on równie dumny ze swojej energii kobiecej,to ja jestem szczęśliwą kobietą.
43. Lęk? Nie.NN#9495 • 2016-08-18

Pani Hanno,

dziękuję za Pani uwagę - obdzielam tę uwagę szacunkiem - akceptuję, że odczytała Pani z mojego tekstu lęk, bowiem tak to już jest, że odczytujemy z jednej formy nieco różne treści. Dla przykładu: pan Radek odczytał z mojego artykułu narrację Ziemkiewicza, choć mnie - zgodnie z moimi intencjami i tym, co sama o sobie wiem - z Ziemkiewiczem zupełnie nie po drodze. Co do lęku - nie czułam go w czasie pisania swojego artykułu, nie czuję go również w tej dyskusji. Opublikowała Pani własny artykuł pt.: "Ad Trudne słowo: feminizm Justyny Karolak" i napisała w nim Pani: "Humanizm zamiast feminizmu - tak. To jest to, co pisałam w komentarzach o potrzebie docenienia przede wszystkim naszego człowieczeństwa i tego, że naprawdę nie różnimy się w istocie, a w sposobie realizacji potrzeb. I że granica tego sposobu wcale nie przebiega sztywno po granicy płci, to raczej krzywe Gaussa". Nie kieruje mną - w tym kontekście - lęk; raczej podążając tropem rozwijającej się dyskusji, idę w kierunku próby poszerzenia/zmiany pojęć, mian. Sądziłam - na podstawie cytatu z Pani artykułu - że i Pani chce pójść podobnym tropem. Wyboldowane przez Panią w komentarzu zdanie sugeruje, że wszystkie dyskutantki zgodziły się co do tej wyboldowanej tezy - ja jednak podtrzymuję swoją krytykę złego feminizmu i nie uważam tej postaci feminizmu za nieszkodliwą, za neutralną, stąd moja chęć podjęcia wyzwania, jakim jest próba poszerzenia/wymiany pojęć. Za tą chęcią stoi coś zdecydowanie silniejszego niż lęk - powiedziałabym, że coś zupełnie innego niż lęk...

Pozdrawiam.
44. @Lęk? Nie.NN#4142 • 2016-08-18

Pani Justyno - przyszła mi do głowy refleksja, czyli czytam i analizuję. Także własne przemyślenia ;) Proces w czasie. I to, co napisałam, jest do refleksji, a nie do odrzucenia "humanizmu".
Jeśli pozostają jakieś nieświadome i nieprzepracowane motywacje, to się w przyszłości czkawką odbiją, moim zdaniem.

Nie przypisuję tego lęku Pani, skoro twierdzi Pani, że go nie ma, ale obawiam się, że JEST POWSZECHNY, podskórny, wśród kobiet w Polsce. Ja się od niego nie uwolniłam do końca; kiedy jakiś obcy facet "zwyzywał" mnie na ulicy od feministek, potrzebowałam kilka sekund na zebranie siebie "do kupy", tzn. na przypomnienie sobie, że to w jego mniemaniu obelga, a dla mnie powód do dumy.
45. Kiedy rozum śpi...NN#9495 • 2016-08-18

... budzą się upiory (demony). Taka refleksja mnie naszła po przeczytaniu tej Pani wypowiedzi, Pani Hanno: "Jeśli pozostają jakieś nieświadome i nieprzepracowane motywacje, to się w przyszłości czkawką odbiją (...)". Zdanie "Kiedy rozum śpi, budzą się demony" jest zresztą tytułem wybitnych grafik artysty nazwiskiem Francisco Goya. Ciekawostką jest, że artysta ten wielbił sztukę realistyczną, a nawet hiperrealistyczną - i taką dokładnie skutecznie uprawiał; dopóty, dopóki poważnie się nie rozchorował (i nie otarł się o śmierć), wówczas odkrył, powiedzmy, surrealizm czy realizm magiczny - można też powiedzieć, że odkrył własny cień i, tworząc, zaczął pilnie mu się przyglądać. Ciekawe, co wydarzy się ze mną?... Może z czasem, jeśli natrafię na odpowiedni po temu bodziec, wyzwoli on we mnie świadomość tego lęku, który dziś uznaję za nieistniejący? Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że na co dzień mierzę się i współistnieję z masą rozmaitych lęków - toteż dość łatwo przychodzi mi zauważenie tych rzadkich sytuacji, w jakich akurat (wyjątkowo) żaden lęk nie występuje. Do takich sytuacji zalicza się właśnie ten mój artykuł i ta dyskusja. 
46. @Marysia PokoraNN#9495 • 2016-08-18

Marysiu,

nie mam pojęcia, w którym niebie jest - i czy w ogóle jest - Klimt w czasie, w jakim my rozprawiamy o pięknie lub brzydocie szczegółów jego obrazu. Wiem natomiast, że cieszy mnie Twój gust, bo jak każdy gust - nie może on podlegać pod żadną dyskusję. Wszystkie wrażenia, odbiory - składają się na pełniejszą ilustrację tego, czym jest i co przynosi ze sobą życie. I pięknie, i wspaniale :).

Pozdrawiam.
47. JustynoNN#9444 • 2016-08-18

Dziękuję i cieszę się również ;) kupując obraz wtedy ,w tej małej księgarni,nie wiedzieć czemu ,ten obraz na wystawie stał bokiem,odwrócony bokiem,nie widziałam na nim mężczyzny.Gdy wróciłam do domu i chciałam powiesić na ścianie,osłupiałam :)
48. Marysiu,NN#9495 • 2016-08-18

no i proszę - przypadek albo i nie-przypadek, a może wypadkowa paru dróg... "Obraz na wystawie stał odwrócony bokiem i wtedy nie widziałam na nim mężczyzny" - oto przykład, że ani jedna, ani dwie perspektywy nie są wystarczające do tego, by zobaczyć "całość". I dobrze :). Wiele odrębnych punktów widzenia może złożyć się na jeden horyzont - a za pojedynczym horyzontem, zwykle leżą kolejne, odległe...

Pozdrawiam serdecznie :).
49. @Kiedy rozum śpi...NN#4142 • 2016-08-18

Na marginesie: moje pisanie o lęku było przede wszystkim pisaniem w liczbie mnogiej :) Dla nas, do trzymania ręki na pulsie i przyglądaniu się sobie. Nie zawoalowany prztyczek w Pani stronę szczególnie skierowany. Może powinnam darować sobie nawiązanie do artykułu, było równorzędne do nawiązania do dyskusji w ogóle.
Cieszę się, że czuje się Pani wolna od lęków i obciążeń, o których piszę. Im więcej takich osób, tym lepiej dla wszystkich :)
[foto]
50. LuźnoPrzemysław Kapałka • 2016-08-21

Z opóźnieniem przeczytałem artykuł idyskusję. W głowie mi szumi, pod koniec czytałem już po łebkach bo nie dawałem rady. Pod mało którym artykułem w Tarace jest tak długa dyskusja (dobrze, że chociaż spokojna), i - co ciekawe - biorą w niej udział prawie same kobiety. Oj, długą jeszcze macie drogę do zrozumienia samych siebie i samookreślenia.

Na koniec nie mogę się powstrzymać przed taką refleksją na temat równouprawnienia: Wiele razy obserwowałem takie zjawisko, że kiedy do kobiety przychodzi gość, nawet niekoniecznie inna kobieta, to ona z nim siedzi w kuchni, i twierdzi, że tam jest jej najlepiej. Tak było również z moją żoną i jej koleżankami, a kiedy próbowałem je namówić, żeby przeszły do pokoju, odpowiadały, że tu im się najlepiej rozmawia. No przepraszam, drogie panie, ale w ten sposób same pokazujecie, gdzie jest wasze miejsce.


51. @Przemysław KapałkaNN#6661 • 2016-08-22

Pozostając przy narracji, którą Pan zaprezentował: A czy kiedykolwiek przyszło Panu do głowy, żeby po prostu usiąść z żoną i jej koleżankami w kuchni?Jeśli nie, to szkoda. Może dowiedziałby się Pan rzeczy, o których na pokojach się nie mówi.
Mamy taką drogę, jaką mamy, bo prawa kobiet do prowadzenia takich dyskusji są jednak młode, bardzo młode. I potrzebujemy do tego mężczyzn, którzy nie przeniosą się na stałe do kuchni, ale też nie pozostaną przy "dyskusjach na pokojach". Potrzebujemy mężczyzn, którzy nie będą pogardzać albo pomniejszać kuchni, bo ona jest ważna, bardzo ważna. Bez "pokoju" w domu ostatecznie można się obejść (chociaż byłoby szkoda), ale bez kuchni - kiepsko to widzę. Potrzebujemy mężczyzn, którzy nie będą trzymać się "pokojów" za wszelką cenę. Potrzebujemy mężczyzn, którzy nie będą przenosić się do kuchni na stałe, zapominając o "pokojach". Potrzebujemy mężczyzn, którzy będą mieli wystarczająco dużo odwagi, żeby usiąść na chwilę w kuchni i wystarczająco dużo pokory, żeby uznać, że kuchnia nie jest gorsza od "pokojów" i mogą się czegoś tam nauczyć. Nie chodzi o "zamianę miejsc". Chodzi o połączenie dwóch rodzajów mądrości. I wyjście zarówno z kuchni, jak i z "pokojów" na świat. Razem. Bez poczucia wyższości i pouczania, ale z chęcią zrozumienia się nawzajem, uszanowania i porozumienia. Bo to jest punkt wyjścia do działania, a nie gadania. W kuchni czy salonie.
PS 1. O Hannie nie wiem nic konkretnego, ale z tego, co wiem, zarówno Pani Justyna Karolak, Izabela Kopaniszyn, jak i ja "działamy również na pokojach".
PS 2. Z tego, co wiem, historycznie najważniejsze decyzje zapadały właśnie w kuchniach i alkowach, a nie "na pokojach" ...
PS 3. Co do zdania: "Oj, długą jeszcze macie drogę do zrozumienia samych siebie i samookreślenia." - zmieniłabym je w następujący sposób: "Oj, długą jeszcze MAMY drogę do zrozumienia samych siebie i samookreślenia". Po pierwsze dlatego, że obserwuję ogromne - kto wie, czy nie większe niż u kobiet, a na pewno porównywalne - zagubienie mężczyzn i poszukiwanie przez nich tożsamości. A po drugie dlatego, że tak się jakoś składa, że zrozumienie człowieczeństwa, w tym swojego, jest - moim zdaniem - szalenie trudne, o ile nie niemożliwe, bez zrozumienia drugiej płci.
[foto]
52. Siedzenie w kuchniPrzemysław Kapałka • 2016-08-22

Odpowiadając na pytanie: Próbowałem. Ale szybko dawałem spokój. Nie widziałem tam nic takiego, czego nie można by robić w pokoju, a siedzenie z gościem w kuchni było dla mnie czymś tak nienaturalnym, że po prostu nie wytrzymywałem.Niestety, ale na mój wpis otrzymałem stek stereotypów. Nie gardzę kuchnią, jestem świadomy jej roli kuchennymi pracami dzielę się z żoną i choć więcej robi ona, to wcale nie jest to dużo więcej - zresztą przez wiele lat mieszkałem sam i nie mam zwyczaju czekać, aż ktoś przyjdzie i dla mnie zrobi, sam nieraz przygotowuję posiłki dla wielu osób i wcale nie robię tego niechętnie. Tyle, że każde pomieszczenie ma swoją rolę - łazienka jest do mycia się i załatwiania, pokój do przebywania, a kuchnia do przygotowywania i spożywania posiłków. Ciekawe jest, że w powyższym wpisie ani razu nie pada słowo "pokój", tylko "salon" - dziwi mnie to myślenie, widzę w tym wręcz jakąś ukrytą pogardę, a pokoje akurat w moim mieszkaniu trudno nazwać salonami. I trudno mi sobie wyobrazić, o czym to lepiej mówi się w kuchni, niż na salonach, i chętnie się tego dowiem - proponuję jakiś następny artykuł na ten temat. Chętnie też poczytam przykłady, jakie historycznie najważniejsze decyzje zapadały w kuchniach (alkowy pomińmy, ich mój wpis nie dotyczył). Bo jak dotąd podejrzewam, że w takim myśleniu tkwią jakieś strasznie przestarzałe schematy, które właśnie wam, kobietom, przeszkadzają w pełnym wyemancypowaniu się i wyzbyciu ról, kodowanych w was przez wieki.
53. @Przemysła KapałkaNN#6661 • 2016-08-22

Raz: odpowiedziałam na Pana komentarz utrzymując się w konwencji, jaką Pan w nim zaprezentował. Jeśli uważa Pan, że jest to zbiór stereotypów, proponuję przyjrzeć się swojemu tekstowi.
Dwa: Słowa: "W głowie mi szumi, pod koniec czytałem już po łebkach bo nie dawałem rady.", odnośnie naszej dyskusji pod tekstem @Justyny Karolak oraz słowa: "po prostu nie wytrzymywałem" odnośnie "kuchennych rozmów" odnoszą się do Pana indywidualnych reakcji i nie są w żadnym wypadku prawdą ogólną.
Trzy: Określenie "stek stereotypów" (etymologicznie pochodzące od idiomu "stek bzdur") jest negatywnie wartościujące i oceniające.
Cztery: Słowo "pokój" jest synonimem słowa "salon". Nie widzę problemu, żeby je stosować zamiennie, ale w związku z tym, że najwyraźniej stanowiło dla Pana przeszkodę w odbiorze treści mojego tekstu, dokonałam już zmian w tymże tekście.
Pięć: pokój/kuchnia/salon/łazienka nie są odrębnymi, zindywidualizowanymi bytami i pełnią taką rolę, jaką nada im człowiek - ze względu na okoliczności i swoje preferencje.
Sześć: Zastanowię się nad artykułem na temat "kuchennych rozmów" oraz ich niepowtarzalnej jakości.
Siedem: Zastanowię się również nad artykułem dotyczących kulisów wielkiej polityki i tym, przy jakim stole, w jakiej alkowie i na jakich zapleczach zapadały ważne historycznie decyzje. Ale, jak widzę, Panu bardziej chodzi o udowodnienie tego, że nie zapadały one w kuchniach, niż na dostrzeżeniu tego, że również "nie na pokojach". Ale w związku z tym, że będzie to bardzo trudne, a ja jestem wprawdzie humanistką, ale nie historykiem, raczej nie zdecyduję się na podjęcie tego tematu. Wymagałoby to zbyt dużo pracy tylko po to, aby udowodnić swoją tezę, a wolę ten czas poświęcić na np. artykuł o niepowtarzalnej jakości "rozmów kuchennych". 
Osiem: Byłabym wdzięczna, gdyby rozwinął Pan temat i napisał, w jakim myśleniu kobiet (moim?) tkwią przestarzałe schematy, jakie są to schematy i w jaki sposób przeszkadzają mi w pełnym wyemancypowaniu się i pozbyciu się ról, w jakich kobiety tkwią przez wieki. Po prostu jest to zbyt ogólne i liczę na to, że może dzięki wyjaśnieniu zrozumiem siebie lepiej. I jeszcze pytanie dodatkowe: Skąd przekonanie, że wszystkie kobiety chcą wyzbyć się tych ról i o jakich rolach mowa?
[foto]
54. @AnetaPrzemysław Kapałka • 2016-08-22

ad 1) Nie podejmuję wątku.
ad 2) Oczywiście że to są moje indywidualne reakcje. Czy gdzieś napisałem coś, co sugeruje, że uważam to za prawdę ogólną?
ad 3) Oczywiście, że jest to określenie wartościujące negatywnie. Tą negatywną ocenę podtrzymuję, tak samo jak negatywną ocenę przesiadywania w kuchni.
ad 4) Mam wątpliwości, czy są to synonimy. Chociażby dlatego, że w urzędach mówi się o pokoju nr xxx, natomiast nigdy nie mówi się o salonie nr xxx. Ale nie jestem humanistą, nie będę się upierał, tym bardziej, że uważam to za wątek mniej istotny niż inne.
ad 5) Właśnie dlatego dziwi mnie nadawanie kuchni znaczenia takiego, jakie mają salony.
ad 6) Czekam z niecierpliwością. Proszę mi wierzyć, że mówię to bez ironii ani sarkazmu. Liczę na to, że dowiem się czegoś, czego nie jestem świadomy. Lub - aż boję się sugerować - wy dowiecie się czegoś o sobie.
ad 7) Jeśli artykuł o podejmowaniu decyzji poza salonami miałaby Pani pisać ze względu na mnie, to proszę sobie to darować, bo to mnie kompletnie nie interesuje. Interesują mnie decyzje podjęte konkretnie w kuchni, co zresztą wyraźnie zaznaczyłem w moim wpisie. Sam decyzje podejmuję w różnych miejscach w zależności od tego, gdzie dopadnie mnie natchnienie, zdarza się, że w ubikacji. Ale kiedy potrzebuję się zastanowić, udaję się w odpowiednie miejsce i na pewno nie jest to kuchnia.
ad 8) Przekonanie, że kobiecie najlepiej jest w kuchni. Że i rozmowy towarzyskie lepiej prowadzić w kuchni, niż w pokoju. Przywiązanie do kuchni i do roli kucharki na tyle silne, że również wtedy, kiedy nie jest to konieczne, pozostaje się dalej w tych klimatach. Mężczyźni są jacyś mniej rozwinięci umysłowo, skoro trzeba im tłumaczyć tak proste rzeczy, jak to, że decyzje niekoniecznie podejmuje się w salonach. Kuchnia, kuchnia, kuchnia. O takich rolach mowa. I na pewno nie mam przekonania, że wszystkie kobiety cokolwiek chcą (skąd u Pani to przekonanie?)Choć w moim wpisie wyraźnie zaznaczyłem, że interesują mnie konkretnie decyzje podjęte w kuchni a o alkowach nie mówmy, przypisuje mi Pani co innego. Proszę się zastanowić, o jakich schematach to świadczy.
Na koniec: W pierwszym moim wpisie wyraziłem uznanie, że dyskusja pod artykułem jest spokojna. Ponieważ widzę niebezpieczeństwo, że moje włączenie się do niej to zmieni, postaram się na tym zakończyć, lub kontynuować w innym miejscu (może pod artykułem o kuchennych dyskusjach?)
55. @Przemysław,NN#6661 • 2016-08-22

roześmiałam się po przeczytaniu Pana postu, więc nie widzę zagrożenia, że ton dyskusji może się zmienić :)A nawet jeśli, to - moim zdaniem - dyskusja może nie być spokojna a nadal merytoryczna i kulturalna :)

Co do reszty odniosę się w wolnej chwili, bo teraz czas na działanie w praktyce - idę do pracy.
56. KuchniaNN#9495 • 2016-08-23

Jeżeli ktoś uważa, że najmilej przesiaduje się z gośćmi w kuchni, to dlatego, że kuchnia łączy z sobą cechy jadalni, czyli jest miejscem również spożywania posiłków, a nie tylko ich przygotowywania. Znam wielu ludzi - i kobiet, i mężczyzn - którzy uwielbiają przesiadywać w kuchni, uznając właśnie to pomieszczenie za "serce domu". Dzieje się tak dlatego, że w kuchni jest "ogień", to po pierwsze, po drugie kuchnia w naszej kulturze jest często pomieszczeniem, w którym domownicy chętnie rozmawiają i dyskutują - bo rozmawia się przy okazji wspólnego spożywania posiłków przy stole. Nie przypisywałabym kuchni ani ról drugorzędnych, godnych potępienia, ani też ról przeciwnych - specjalnych, podniosłych. A jeśli już interpretować znaczenie kuchni "stereotypowo", powiedziałabym, że współczesne spotkania kobiet w kuchni są odpowiednikiem zlotów czarownic nad magicznym kociołkiem nad ogniskiem :). 
57. K. Pawlikowska w "Polityce"NN#9495 • 2016-08-23

Nie przeczytałam pełnego artykułu w "Polityce", rozmowy z Katarzyną Pawlikowską, zaproponowanego przez panią Hannę, bowiem "Polityka" żąda ode mnie pieniędzy za dostęp do swych publikacji. Natomiast spacerując po necie, dowiedziałam się, że wspomniana Katarzyna Pawlikowska, autorka książki pt.: "Polki", wyróżnia 7 typów polskiej kobiety: „spełnione profesjonalistki”, „obywatelki świata”, „zachłanne konsumpcjonistki”, „rodzinne panie domu”, „niespełnione siłaczki”, „rozczarowane życiem” i „osamotnione konserwatystki” (źródło: edutorial.pl; dostęp: 23.08.2016.). Wśród zaproponowanych/wymienionych typów brakuje jednak zdecydowanego anty-wzorca kobiecego, czy też typu kobiecości niedojrzałej będącej analogią wobec popularnego - męskiego - Piotrusia Pana, który pojawił się także w tej dyskusji. I tak oto, ponieważ męski anty-wzorzec w postaci Piotrusia Pana w psychologii ma się świetnie i pozostaje nieustająco modny, tak jako jego - kobiecą - przeciwwagę proponuję do przemyśleń Pippi. Tu ciekawy artykuł o kobiecości w rodzaju Pippi - Piotruś Pan kontra Pippi Pończoszanka: http://tosterpandory.pl/?p=1169


58. Kuchnia i Katarzyna PawlikowskaNN#4142 • 2016-08-23

1. Kuchnia to fajny temat. Nie przesądzałabym, jak często i kto; ja w kuchni nie przyjmuję gości ani nie przypominam sobie, żebym nagminnie przesiadywała tam ze znajomymi - poza sytuacjami, kiedy jest to kuchnio-jadalnia lub kuchnio-salon, gdzie przyjmuje się wszystkich.

2. Niemniej dzielę przekonanie, że często jest to głęboko zakorzenione poczucie, że to kobiece, intymne miejsce - ale to jest coś, co się przenosi przez pokolenia; trochę tak, jak w tym dowcipie o gotowaniu szynki. Poza tym przyjmowanie gości w kuchni jest kodzie kulturowym sygnałem, że rozmowa jest "nieoficjalna", że wpuszczamy kogoś bliskiego, zaufanego, że nie silimy się na konwenanse - a to sprzyja intymności i nadaje rozmowom inny charakter. Ale też warto mieć z tyłu głowy i nie wypierać, że w kuchni spotykały się "mniej ważne" w domu osoby, np. służba. Albo że spotykamy się tam, bo jednym okiem rzucamy na to, co na kuchence...

3. Wracając do artykułu p. Pawlikowskiej: nie chciałabym mieszać jego przekazu z innymi wypowiedziami autorki. Streszczając: socjologiczna obserwacja, że w Polsce zmiany obyczajowe dokonują się "na raty", rozkładając na pokolenia. Dzisiejsze matki, czyli pokolenie 30+, osiągnęły sporą niezależność zawodową, ale często nie zdobyły się na pełne partnerstwo w domu kosztem własnej samorealizacji. Własnych synów, co ciekawe, wychowują najczęściej tradycyjnie, ale córkom wpajają nowe wzorce i kładą nacisk na to, czego nie zdołały zrobić same - samorealizację właśnie i potrzebę partnerstwa w obowiązkach domowych. Same zatrzymały się w pół drogi, córki idą krok dalej. (O młodszych matkach nie piszę celowo, bo nie wiem, czy ta zmiana w ich przypadku nie wygląda JUŻ inaczej; poza tym kobieta przed trzydziestką ma małe szanse na stabilizację zawodową, jeśli zdecydowała się na macierzyństwo i inne względy mogą kształtować to, jak funkcjonuje w rodzinie.)

4. Ta obserwacja o stopniowej zmianie ciekawie wpisuje się w dyskusję o kuchni; pomijając to, co pisaliśmy wcześniej o specyfice miejsca jako takiego i o charakterze - kulturowo nadanym - takich rozmów. Co więcej, proszę spojrzeć, jak modne stają się ostatnimi czasy otwarte kuchnie - także w męskich domach. Dla mnie to  podkreślanie intymności mieszkania. Ale też często argumentem za taką aranżacją było to, że kobieta (!) zajęta swoimi obowiązkami (!) nie odcina się od gości ani rodziny... Różnie można to interpretować, od takiego pozostawania w pół drogi po przywracanie kobiecie należnego, równoprawnego miejsca. A i czysto praktycznie zapewne też.

5. Podsumowując, potężne zmiany rozciąga
59. Kuchnia i Katarzyna Pawlikowska cdNN#4142 • 2016-08-23

...aj, ucięło...

5. Podsumowując, potężne zmiany rozciągają się w czasie i nie ma w tym nic dziwnego. Powstają nowe modele, nowe i stare wciąż ewoluują. Kobiety nie żyją w próżni, w społeczeństwie ścierają się nowe i stare pomysły na życie. Z reguły wybieramy jakiś kompromis, chcąc w te większe społeczne struktury wejść. Wydaje mi się, że najważniejsze, żeby to był świadomy wybór i kompromis, a nie przymus.
60. Od kuchni ;)NN#6661 • 2016-08-23

Motto: "Kuchnia miejscem relacji, pokój - miejscem kreacji"

Panie @Przemysław Kapałko, wygląda na to, że sens napisania odrębnego artykułu, pod którym zacznie się odrębna dyskusja, stracił rację bytu :)Swoje stanowisko zawarłam w motcie i w pewnym sensie zamyka się w nim wszystko, bo po co mnożyć byty, werbalne czy też nie. Trochę napisały @Justyna Karolak i @Hanna Najbar. I właściwie z większością ich tez się zgadzam.Też uważam, że kluczem jest tu "ogień", od którego poszłabym w kierunku "ogniska domowego" i tradycyjnie "serca domu". 
Może nie szłabym aż tak daleko, żeby porównać jednoznacznie spotkanie w kuchni do zlotu czarownic, ale w związku z ewolucją podejścia do jedzenia myślę, że te spotkania mogą zawierać element magii ;) Nie szłabym jednak w tym kierunku, ponieważ niebezpiecznie ogranicza to to miejsce do spotkań jednoznacznie kobiecych i grozi wejściem w schemat "kobiety do kuchni". Skoncentrowałabym się bardziej na kulturowym "otwarciu kuchni na pokój/salon" - otwarciu nieoficjalnego na oficjalne, kobiecego w wyrazie na męskie w wyrazie. "Zapraszam Cię do mojej kuchni, zapraszam Cię do dialogu".
  To otwarcie pozwala tez zdekodować dawny schemat (wspomina o tym Hanna), że jest to miejsce "mniej ważne", gdzie spotykają się "mniej ważne osoby", który towarzyszył nam przez wieki. Wyjście kobiet "na pokoje/salony" stało się faktem. Tak jest i już. Wejście mężczyzn do kuchni dopiero się dzieje. A jeszcze  bardziej w powijakach jest uznanie tych miejsc za równorzędne.I, Panie Przemysławie, nie mam na myśli gotowania posiłków przez mężczyzn czy dzielenia się kuchennymi obowiązkami - to są jedynie gesty; mam na myśli realne równouprawnienie tych dwu miejsc. Równouprawnienie  w świadomości, czyli nie mówienie kobietom: same sobie to robicie i określacie swoje miejsce, jeśli siedzicie w kuchni - bo w takim zdaniu mieści się znów osąd określający to miejsce i tę przestrzeń, jako coś "niższego", "gorszego". To jak katolicki, augustiański podział na civitas terrena i civitas Dei (gdzieś już o tym pisałam w Tarace), gdzie "ziemskie" (pisane z małej litery, kuchenne) jest gorsze od Boskiego (pisanego z dużej litery, pokojowo-salonowego).

61. cdNN#6661 • 2016-08-23

Jest też aspekt społeczno-kulturowy. W szlacheckich dworkach kuchnia to było miejsce dla służby (w niektórych krajach najpierw dla niewolników), ale też miejsce, gdzie siadali ci, którzy chcieli dowiedzieć się, co naprawdę dzieje się w "zaciszach alkowy" oraz na "pokojach/salonach" po zmroku. Kopalnia informacji. W miarę upływu czasu, przy rodzinach wielopokoleniowych miejsce służby zajęły babcie - i dostała im się rola oraz szacunek niewiele większy niż wcześniej służbie, a najpierw niewolnikom. Nic dziwnego, że się zbuntowały. W miarę atomizacji rodziny miejsce służby, a potem babci, zajmowała kobieta. Z podobnym szacunkiem dla tego, co robiła "w kuchni". Zmieniały się osoby, rola i jej ocena pozostały te same. Nic dziwnego, że i kobiety się zbuntowały ;)

To nie jest tekst mający wspierać postrzeganie rzeczywistości przez pryzmat wykorzystywanych ofiar  i ich katów, więc zwrócę uwagę na inny aspekt tej opowieści - kuchnia zawsze była potrzebna i zawsze grała dużą rolę. Nie większą, ale też nie mniejszą niż pokój/salon. 
W kuchni jest ciepło, w kuchni można się ogrzać, w kuchni można się do kogoś przytulić, w kuchni można zostać nakarmionym. W kuchni można też kogoś nakarmić, bo to działa w obie strony. Ergo: kuchnia to miejsce relacji, pielęgnowania relacji, ze sobą i z innymi. I fajnie by było, żeby każda i każdy z nas mógł wybrać, na ile chce z tej przestrzeni korzystać. Z szacunkiem dla siebie i dla tych, którzy dokonują innych wyborów.
62. KobiecośćNN#9495 • 2016-08-23

Kiedy przeczytałam Pań komentarze, Pani Hanno i Pani Aneto, w sumie zaczęłam żałować, że odrębny artykuł o kuchni jednak nie powstanie - tyle funkcji tego pomieszczenia zostało biegle wskazanych, że naprawdę mógłby na ich bazie zostać stworzony pełny, osobny artykuł, który z ochotą przeczytałabym.

Jednocześnie moje myśli - dzięki inspiracji wątkiem kuchni; dzięki temu, co Panie napisały - zaczęły krążyć wokół tematu "kobiecości esencjonalnej", o którym wspomniała z kolei Izabela. Ciekawostką jest, że - jak uświadomiłam sobie na podstawie wypowiedzi pana Przemysława - kuchnia jako pomieszczenie wciąż kojarzone jest jako domena kobiet, co wynika jednoznacznie z użytego sformułowania: "same pokazujecie, gdzie wasze miejsce". Postanowiłam się zastanowić: dlaczego kuchnia ma być właściwym, odpowiednim dla mnie miejscem - i dlaczego kobiety - "plotkujące" z sobą koleżanki - rzeczywiście często uwielbiają przesiadywać w kuchni? Sama wcześniej napisałam, że dlatego, że kuchnia jest odpowiednikiem spotkania czarownic nad magicznym kociołkiem nad ogniskiem, ale powiedziałam to pół żartem, pół serio. Myślę, że jedno jeszcze, o czym nie wspomniały Panie (ja też nie), Pani Hanno i Pani Aneto, celnie punktując funkcje kuchni, to to, że kobiety uwielbiają karmić (innych) - w sensie poprzez nakarmienie (kogoś) kobieta wyraża uczucia (miłość). I zdaje mi się, że tego rodzaju "wyrażanie czegoś poprzez coś/za pośrednictwem czegoś" jest chyba właśnie "esencjonalną częścią kobiecości" - jak myślicie Wy, drogie Panie?...

Swego czasu pracowałam (jako rehabilitant) z pacjentami cierpiącymi na otyłość. Z moich obserwacji wynika, że większość otyłych mężczyzn była otyła dlatego, że mężczyźni ci uwielbiali jeść - domowe obiady, obiady służbowe, np. z kontrahentami, kiełbaski z grilla etc. Podczas gdy większość otyłych kobiet była otyła dlatego, że kobiety te zajadały stres, zbyt często sięgały głównie po słodycze - jak gdyby jedzenie, ze słodkim smakiem na czele, miało wynagrodzić im coś, być zamiennikiem za coś, czy też ukojeniem. Coś zatem chyba jest na rzeczy, mam wrażenie, w tym pomyśle, że kobiety lubią kuchnie (pomieszczenia) - czy aby miejsce to "podprogowo" nie kojarzy nam się z karmieniem, które utożsamiamy z poczuciem bezpieczeństwa, spokoju, błogości itp.?...
63. Pani Justyno, a może jednak Justyno?NN#6661 • 2016-08-23

To propozycja, nie ze względu na konwencję Taraki, ale po prostu z wewnętrznej potrzeby. Czy to będzie dla Pani ok, jeśli przejdziemy na formę "Ty"?

Jest takie powiedzenie (ludowe?), że mężczyzna tyje z dostatku i poczucia bezpieczeństwa, a kobieta z braku. I coś w tym jest. Ja mam problemy z wagą. I, abstrahując od całej wiedzy teoretyczno-psychologicznej, zauważyłam, że jedzenie bywa rzeczywiście rodzajem zastępnika i koi mnie. Kiedy jestem szczęśliwa i spełniona waga sama spada :) 
A kojenie jedzeniem nie dzieje się tylko w kontekście emocjonalnym. To przecież też naturalny mechanizm biologiczny, zwłaszcza w przypadku "słodkiego", ale fakt - często nieuświadomiony, czyli podprogowy.
Jedzenie jest też/może być czynnością bardzo sensualną, a więc relatywnie często łączy się z seksualnością (pamiętna scena z "Dziewięć i pół tygodnia").
Jest też taka teoria psychologiczna, autorem jest Gary Chapman, która mówi o pięciu językach miłości. Zgodnie z nią każdy z nas ma dominujący 1-2, a pozostałe w zaniku. Dary, dotyk, praktyczne wsparcie, obecność, dialog - to są jednie formy/sposoby wyrażania, a więc pod określeniem "On/a mnie nie kocha, często może ukrywać się komunikat: On/a nie okazuje mi miłości,w  ten sposób, do jakiego jestem przyzwyczajona/y/który rozumiem". 

Innymi słowy: karmienie byłoby jednym ze sposobów okazywania miłości i jeśli karmiący/a spotyka kogoś, kto chce być karmiony, wszystko jest ok - pewnie spotkają się w kuchni ;) Ale jeśli spotyka kogoś, kto jako miłość odbiera obecność i wysłuchiwanie, to może być problem... Co nie musi pomniejszać żadnego z tych sposobów okazywania miłości. 

Na artykuł o esencjonalnej kobiecości też ostrzę sobie pióro ;), ale nie jestem jeszcze gotowa. Sama posługuję się raczej określeniami energia kobieca i energia męska niż kobieta i mężczyzna, w znaczeniu właśnie esencjonalnej kobiecości i esencjonalnej męskości.
64. Aneto...NN#9495 • 2016-08-23

... bardzo mi miło z przyczyny propozycji mówienia sobie po imieniu; akceptuję, i czynię to z dużą przyjemnością.

Bardzo proszę, Aneto, ostrz sobie pióro, ostrz - zarówno Twój artykuł na temat esencjonalnej kobiecości, jak i Izabeli przeczytałabym z wielką ciekawością. Kto wie - może i ja naostrzę moje pióro i przystąpię do tego tematu? Byłoby świetnie spotkać się w kolejnych dyskusjach pod kolejnymi artykułami - myślę, że będą one (nowe dyskusje) jeszcze pełniejsze, bardziej intrygujące.

Odnośnie do wątku jedzeniowego jeszcze - ponoć jeśli człowiek w sytuacji stresu jeść nie może (gardło się ściska; jedzenie puchnie w ustach), jest to prawidłowa (naturalna) reakcja organizmu. A jeśli człowiek zajada stres, jest to reakcja patologiczna (nietypowa; anormalna). Jeżeli to prawda, to w takim przypadku zajadanie stresu przez kobiety nie mogłoby być częścią owej esencjonalności - czyż nie?

Tak sobie rozmyślam "na głos" - z której strony tę esencjonalność ugryźć?...


65. @Aleksandra O-JNN#9495 • 2016-08-23

Pani Aleksandro.

Dziękuję, że uznała Pani mój artykuł za potrzebny - bardzo mi miło. 

W swoim komentarzu poruszyła Pani kilka istotnych, moim zdaniem, kwestii; części z nich w swoim artykule nie podniosłam, a jest to część warta przemyślenia, jak sądzę. Najmocniej utkwiła mi w głowie ta kwestia: "Łatwiej odrzucić odpowiedzialność,wyśmiać, zgłupieć, wycofać się, przyjąć rolę podmężczyzny, niż zdobyć finanse na uczciwe badania nad światem kobiet".

Zrozumiałam tę Pani wypowiedź w ten sposób, że mechanizm ucieczkowy jest niestety dość powszechny - stąd wielka szkoda, bo zamiast przyjmować rozliczne pozy, można by inwestować (również intelektualnie i duchowo) w baczne analizy tego, jak jest, i co z tego wynika.

Pozdrawiam.
66. Justyno :)NN#6661 • 2016-08-23

W tym konkretnym aspekcie?Dość nośna metafora... Też pomyślę sobie na głos.

Myślę, że niekoniecznie karmienie jest elementem esencjonalnej kobiecości. To znaczy jedzenie jako aspekt ciała tak. Ale karmienie już niekoniecznie.
Tutaj widziałabym to kulturowo: Jedzenie, przeżuwanie pokarmu, gryzienie - to są aspekty wiązane z agresją. Zjem, zajem złość (z powodu niezaspokojonych innych potrzeb), bo "dziewczynki się nie złoszczą" - zakaz okazywania złości, działania "na zewnątrz" ("siedź w kącie, a znajdą cię").
Analogicznie u mężczyzn: nie przyjmę jedzenia, nie zasymiluję, nie strawię, bo "chłopcy nie płaczą" - zakaz okazywania lęku, smutku, czucia "wewnątrz".

Czerń w taoizmie przypisywana kobiecie (płaszczyzna, która wszystko przyjmuje) i biel - mężczyźnie (płaszczyzna, która wszystko odbija). Ale "ta, która wszystko przyjmuje" to raczej kobieta-matka, czyli jeden z aspektów kobiecości, ale nie jedyny.Kobieta-kochanka nie bardzo jest "tą, która wszystko przyjmuje", bo wtedy pochłania. Ruch bioder jest w obie strony w przypadku obu płci. Czyli kropla bieli w czerni i nieustanny ruch.  

Reasumując: żeby móc uznać karmienie za esencjonalny aspekt kobiecości, wcześniej należałoby uznać za taki aspekt macierzyństwo. I tu się zgadzam, ale pod warunkiem, że mowa o karmieniu dziecka a nie mężczyzny, bo tu mam duże wątpliwości.To tak na gorąco.
67. cdNN#6661 • 2016-08-23

Z jedzeniem w sytuacji stresu jest tak, że jeśli jest to sytuacja zagrożenia, naturalną reakcją jest nie jeść (organizm nie traci siły na trawienie, jest gotów do walki lub ucieczki). Bardziej charakterystyczne i atawistyczne w społecznościach wędrownych, zwłaszcza wojowniczych. 

Ale z kolei nabieranie masy/zapasów jest strategią przetrwania długodystansowo - te "zapasy" pozwalają przetrwać w trudnych czasach, ale to atawistyczna pozostałość z kultur osiadłych.
68. Spadek atawistycznyNN#9495 • 2016-08-23

Aneto,

bardzo ciekawe, co mówisz, a kontynuując rozmyślania "na gorąco" - zastanawiam się więc, czy opisując ową esencjonalną kobiecość, nie należałoby celować w rozmaite spadkobierstwa atawistyczne właśnie?...

Innymi słowy - do czego de facto się odnosimy, mówiąc o mianie, jakim jest "esencjonalna kobiecość"? Ty mówisz o kobiecej energii, Izabela podsunęła (w tej dyskusji) ten zwrot: kobiecość esencjonalna. Ale czym jest ta "esencja" czy charakterystyczna "energia"? Albo: gdzie się ona mieści, w "którym miejscu kobiety się ona manifestuje"? W podświadomości, w biologii, w cieniu? I co na jej temat "ma do powiedzenia" świadomość? To jasne, że "coś do powiedzenia mieć musi" - inaczej nie werbalizowałybyśmy naszych zapytań i refleksji na ten temat...

Cóż, rozważania "na gorąco" pewnie mają do siebie to, że sieją chaos. Mam nadzieję, że nowy dzień pomoże mi uporządkować własne myśli i przystąpić do rozważań - świeżo, z racjonalną mocą :).

69. Esencjonalna kobiecość, energia kobiecaNN#6661 • 2016-08-23

Bardzo mi się podoba to pytanie: Gdzie ona się mieści?
Pomaga mi w odpowiedzi odczuwanie ciała i system czakr.
Pierwsza, trzecia i piąta mają znak męski.
Druga, czwarta i szósta - kobiecy. 
Siódma jest taka sama dla obu płci. 


Gdybym miała odpowiadać z biologii - stawiałabym na to, że atawistycznie/czakralnie męska mieści się w pierwszej czakrze (odpowiadają temu zewnętrznie umiejscowione narządy płciowe, czyli lingam i jądra), a kobieca - w drugiej (joni i wyżej - jajniki i macica).
Ale kulturowo postawiłabym na trzecią czakrę jako męską (siedziba małego ego), bo tego oczekiwano i to rozwijali głównie mężczyźni, wchodzący w działanie na zewnątrz, a czwartą, czakrę serca jako kobiecą, bo tego oczekiwano głównie od kobiet.
W kontekście duchowym, męska jest czakra piąta (słowo jako wyraz tworzenia - ten, który wypowiada Słowo) a kobieca szósta (wiedzenie - "ta, która wie", jasnosłyszy i jasnowidzi).Im wyżej, tym subtelniejszy poziom zróżnicowania.


Siódma jest połączeniem ze Źródłem  z niego pochodzimy wszyscy, bez względu na płeć, a więc ma jakości absolutnie pozapłciowe, jest jednocześnie połączeniem obu energii i czymś ponad to połączenie.
70. Chaos i energia kobiecaNN#6661 • 2016-08-24

Proces mi się uruchomił, więc mam kolejne przemyślenia. I mam pomysł na artykuł, na który się pewnie skuszę ;)
Mam też propozycję: dla Ciebie, Justyno i dla Ciebie - Hanno. Skoro rozważania o kuchni i "kuchennych rozmowach" powstają niejako pomiędzy nami, co Wy na to, żeby taki artykuł napisać razem? On właściwie jest niemal gotowy, wystarczy poukładać i uzupełnić nasze rozmowy.

Może warto też pomyśleć o artykule na temat esencjonalnej kobiecości, bo ten temat też się dzieje między nami? Mam nawet pomysł na formę: trzy podrozdziały autorstwa każdej z nas (w ramach porządkowania chaosu wewnętrznego) i wspólne podsumowanie (w ramach porządkowania chaosu zewnętrznego).
Napisałaś, Justyno, że takie rozważania na gorąco sieją chaos, a ja sobie pomyślałam, że jest taka narracja, zgodnie z którą z chaosu rodzi się nowe życie, więc czemu nie :)

Pozdrawiam ciepło
71. Układ chaotyczny...NN#9495 • 2016-08-24

... jest kreatywny :).

Aneto,

Twój pomysł podoba mi się i ja ze swej strony piszę się ochoczo na współpracę przy dwóch - jeśli prawidłowo Cię zrozumiałam - artykułach:

- o "kuchni"
- o "esencjonalnej kobiecości"/"kobiecej energii"

Chyba że wolisz połączyć te dwa tematy w jeden? Można i tak :).

A ponieważ Ty jesteś pomysłodawczynią tej ciekawej propozycji, napisz proszę, jak widzisz technicznie tego rodzaju współpracę publicystyczną pomiędzy nami - chyba potrzebujemy szczegółowego planu działania i wzajemnego udostępnienia adresów e-mail, abyśmy mogły komfortowo wymienić między sobą wszelkie uwagi przed publikacją wspólnego artykułu na łamach Taraki?...

Pozdrawiam równie ciepło.
72. Kreatywnie,NN#6661 • 2016-08-24

zastanowię się na spokojnie.Tak na gorąco mam poczucie, że to dwa artykuły. "Kuchenny" pierwszy, bo zapewne wnioski wejdą do "esencjonalnie kobiecego".Maile tak, zdecydowanie. 

To, co mi przyszło do głowy na gorąco, to zaufanie sobie i procesowi - kreatywnie ;) - i formuła (jeśli Hanna też się zdecyduje) trochę jak w dyskusji. Czyli pierwsza z nas pisze tekst i przesyła do drugiej. Druga uzupełnia go o swoje rozważania i wysyła do trzeciej. I taka rotacja dopóki nie powstanie całość. Nigdy tak nie robiłam, ale to może być fascynujące doświadczenie :) 

Jeśli chodzi o "kuchnię", to ja się mogę podjąć pozbierania dotychczasowych rozważań, czyli zrobienia "podstawy". Tylko bez deklaracji terminowej, bo ważne dla mnie jest, aby to była przyjemność a nie obowiązek. Co Ty na to?
73. ZgodaNN#9495 • 2016-08-24

Aneto,

z mojej strony całkowita akceptacja Twojej propozycji - i dla pomysłu z rotacją tekstów, i dla Twojej próby zebrania naszych "kuchennych" rozważań.

Mówiąc krótko: pozostaję otwarta.
74. Rozwinięcie tematuNN#9495 • 2017-01-11

Dzień dobry.

Z uwagi na obszerną dyskusję, która swego czasu rozwinęła się pod powyższym artykułem, zainteresowanych zapraszam do mojego najnowszego artykułu dot. kobiecości, wzbogaconego o odniesienia do m.in. feminizmu i humanizmu. Artykuł ten zatytułowany "Tak, jestem królową pszczół!" znajduje się tutaj:
http://tosterpandory.pl/tak-jestem-krolowa-pszczol/

Pozdrawiam.

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

Do not feed AI...
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.

Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.
X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)