zdjęcie Autora

02 marca 2014

Maria Piasecka

Serial: Przypowieści z Ziemi Run
Przypowieść o znaczeniu runy Laguz
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

Kategoria: Runy
Tematy/tagi: germańska mitologiaprozaruny

◀ Przypowieść o znaczeniu runy Mannaz ◀ ►

Znaczenie runy Laguz. Opowieść o Bjorg, uleczonej przez Walkirię Aud Głębokomyślącą

MANNAZ

motto

niech woda cię niesie
pomiędzy źródłem w głębi ziemi
a ujściem w niebo


Od wielu dni w dobrach pięknej Bjorg, pani z Winhild, nie było słychać śmiechu. Nigdzie nie tańczono, ludzie chodzili osowiali. Kupcy przemykali pospiesznie ulicami podzamcza, załatwiali swoje sprawy i szybko opuszczali strony pogrążone w smutku.

Bjorg leżała w swojej komnacie złożona chorobą. Myślała nieustannie o tym, w jak prostacki sposób odrzuciła oświadczyny Gwena. Kiedy wyjechał, wyrzucała sobie, że postąpiła bezdusznie. Znali się już tyle lat, wychowywali się prawie razem, włości ich rodziców dzieliło jedynie jezioro Laguz. Od dziecka lubiła się droczyć z chłopcem. Nie chciała być teraz złośliwa i drwić. A jednak tak to zostało odczytane.

Po pewnym czasie Bjorg poczuła się lepiej, jednak nie opuszczała swojego zamku, niechętnie też wychodziła ze swej komnaty. Owinęła twarz długim szalem i nie odsłaniała jej nawet przed służbą. Tylko zaufana opiekunka Hilfa wiedziała, że skóra jej pani zaczęła się zmieniać, tracić blask i gładkość, pokrywać się w jednych miejscach gruzłami, w innych jakby łuską. Maści, kompresy, wyciągi i odwary nie pomagały. Dolegliwość nie ustępowała, przeciwnie, skóra Bjorg wyglądała coraz bardziej odrażająco.

Młoda kobieta sprawiała wrażenie, jakby straciła nadzieję na odzyskanie zdrowia i urody. Może w głębi duszy przestało jej na tym zależeć? Hilfa sądziła, że stało się to wtedy, gdy pożegnała się z o wiele większą nadzieją – na związanie swego życia z ukochanym od lat Gwenem. Czemu odrzuciła jego oficjalne oświadczyny? Czemu to zrobiła, skoro kochała go i tylko jego pragnęła poślubić? Gdy wręczył jej złoty pierścień, założyła go wprawdzie na serdeczny palec, lecz nagle zdjęła szybko i wrzuciła do jeziora. Radość mieszkańców zamku w jednej chwili zgasła jak zdmuchnięta lodowatym wiatrem. Gwen był nieco niższego rodu, nie stanowiło to jednak żadnej liczącej się przeszkody dla zawarcia małżeństwa, zwłaszcza, że młodzieniec miał wiele zalet, był bystry, waleczny oraz bogaty. Bjorg odrzuciła jego oświadczyny stanowczo, a nawet bezwzględnie, zaś siłę i gwałtowność tego aktu niektórzy porównywali z siłą jej miłości, która od lat wszystkich wokół radowała.

Po odrzuconych oświadczynach młodzieniec zbladł, jego twarz zastygła, ciało stężało. Nie pojmował zachowania ukochanej, a duma nie pozwalała mu żądać wyjaśnień. Kochał ją, lecz niehonorowo byłoby żebrać o jej rękę, nawet gdyby była samą boginią Freyą. Wyrzucony pierścień to oczywisty znak odtrącenia. Wskoczył na konia, czym prędzej odjechał za jezioro Laguz, gdzie miał swoją siedzibę i więcej się nie pojawił na zamku.

Zaraz potem Bjorg poczuła się tak źle, że położyła się do łoża. Gdy na drugi dzień nie mogła podnieść się o własnych siłach, jedna z jej dwórek, niby bezwiednie, ot tak, od niechcenia powiedziała, że być może odrzucony narzeczony rzucił na nią urok. Wszyscy wiedzieli, że Gwen od lat praktykował magię u Walkirii Aud Głębokomyślącej i uczył się tajemnic Run.

Szeptano, że łuska na twarzy Bjorg to klątwa upokorzonego młodzieńca, ale chodziły też słuchy, że Gwen wciąż kocha Bjorg i pragnie jej dobra. Ktoś z zamku musiał mu donieść, iż źle się dzieje z jego byłą narzeczoną. Nie wiadomo czemu właśnie z Gwenem kojarzono fakt, iż pewnego dnia pojawiła się na zamkowym podwórcu pielgrzymująca staruszka i prosiła, by przekazać Bjorg irchowy woreczek z trzema kamieniami, kryjącymi jakoby dobre moce. Kamienie były kształtne i przyjemne w dotyku. Najciemniejszy naznaczony został znakiem „U”, zielonkawy literą „W”, a mleczny „S”.

Bjorg nieodparcie czuła, że znaki zawierają ważny dla niej przekaz, choć w zasadzie z niczym jej się nie skojarzyły. Wysłała ludzi, by odnaleźli starą kobietę, lecz poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Jednak gdy Bjorg na irchowym woreczku, który zapamiętale obracała w dłoniach, odcyfrowała namalowaną trzy razy literę „N”, intuicja podpowiedziała jej, że może tu chodzić o trzy Norny, prządki losu: Urd, Werdandi i Skuld... Ale co to ma znaczyć? – zastanawiała się. – Dlaczego to dla mnie dobre moce? Kim była staruszka? Od kogo są naprawdę te kamyki? Urd, Werdandi i Skuld w Asgardzie, u korzenia Yggdrasilla, przy źródle przeznaczenia, przędą nici żywota ludzi i bogów... Mój też, jeśli jeszcze coś mnie czeka. Ale cóż może mnie czekać bez Gwena i z rybią łuską na twarzy?

Mimo ponurych rozważań Bjorg trzymała się kurczowo myśli o kamieniach, przeczuwając w nich jakiś dla siebie ratunek. Nosiła je zawsze ze sobą, a na noc wkładała pod poduszkę szepcząc: Urd, Werdandi i Skuld, jakby wypowiadała magiczne zaklęcie. I pewnej nocy przyśniły się jej trzy Norny. Podchodziła powoli do świętego jesionu, a one przesuwały w długich, kościstych palcach połyskujące nitki ludzkich losów, splatając je kunsztownie lub motając zawile. Nie podnosząc głów zakrytych kapturami i nie odrywając się od swego zajęcia, spytały ją chórem:

– Kim jesteś?

– Przecież wiecie – odrzekła.

– Chcemy wiedzieć, czy ty wiesz – powiedziały stanowczo.

Bjorg czuła pustkę w głowie.

– Jestem chora – wyszeptała słabym głosem.

Wtedy usłyszała głos Urd:

– Gdy w przeszłości coś skrzeczy, to cię nic nie uleczy.

Następna odezwała Werdandi:

– Białozielone-przyłożone-uleczone.

Na końcu Skuld oznajmiła:

– Woda ci powie, gdzie twoje zdrowie.

Bjorg obudziła się rozgorączkowana. Odruchowo sięgnęła po kamienie leżące pod poduszką i wyrzuciła je przez okno sypialni. Natychmiast tego pożałowała. Obwiązała twarz szalem i wybiegła na zewnątrz. Kamienie nie mogły upaść daleko... Jednak nigdzie ich nie było. Świeciło natomiast słońce, wiał lekki wiatr i pachniało zielenią. Tak dawno Bjorg nie wychodziła z zamku! Postanowiła przejść się nad jezioro. A potem poszła dalej, aż napotkała rozłożystą wierzbę, zasadzoną dawno temu przez jej zmarłą matkę. Usiadła pod drzewem. Moja matka też tu siadała, spędzała tu samotne chwile, gdy była smutna... – przypomniała sobie nagle, ale szybko odsunęła te myśli. Dziwnie zaniepokojona ruszyła w powrotną drogę.

W pół drogi do zamku zauważyła w oddali zbliżającą się do niej postać. Szła w jej kierunku uśmiechnięta, wiekowa już kobieta z wyciągniętą dłonią, na której leżał mleczny kamyk z literą „S”. Skuld – skojarzyła błyskawicznie Bjorg – woda ci powie, gdzie twoje zdrowie...

– To twój kamyk? – spytała staruszka.

– Masz na imię Skuld? – spytała odruchowo Bjorg i zaraz ugryzła się w język, świadoma bezsensu tego pytania. Kobieta wyglądała na wędrowną zielarkę. Bjorg raptownie uniosła rękę, by chwycić kamień i szal zsunął się z jej twarzy, odsłaniając chorą skórę.

– Nie jesteśmy w Asgardzie – wesoło odrzekła staruszka. – Ale może uda mi się coś zaradzić na twoją dolegliwość. Czy widziałaś już fylgię, gdy leżałaś w łożu?

Bjorg skinęła głową. Wiedziała, że kiedy człowiek ujrzy swą duszę pod postacią niemłodej, milczącej kobiety, jest to jego dusza, fylgia, zwiastująca śmierć.

Pani z Winhild, wiedziona dobrym przeczuciem, zaprosiła zielarkę do zamku.

– Jak mi chcesz pomóc? – zapytała.

– Ty sama mi to powiesz, gdy posłucham wody, która w tobie płynie.

– Jakiej wody? – przerwała zaniepokojona Bjorg.

– W każdym z nas płynie woda i pulsuje tak, jak bije serce, przypływa i odpływa jak oddech. Położę dłonie na twojej głowie i one usłyszą głębokie pływy. A pływy wiedzą wszystko o naszym zdrowiu. To część pradawnych wód, płynna i niepokonana siła, która podtrzymuje nasze życie. Wszelkie płyny naszego ciała pulsują w zmowie z tamtymi wodami; są jak list od nich, w którym jest mowa o harmonii życia w naszym ciele, umyśle i duszy. Zapomniałaś o tym liście. Ale jak twoje ciało sobie przypomni, to się uzdrowi.

Zaciekawiona Bjorg powierzyła swoje ciało staruszce i postąpiła według jej zaleceń. Lubiła wodę, a zwłaszcza jezioro Laguz, w którym przed chorobą codziennie pływała, często wspólnie z Gwenem. Położyła się więc teraz na wznak na długim stole wyścielonym skórami dzika oraz wełnianym pledem, a zielarka usiadła za jej głową i zamknęła oczy. Potem objęła dłońmi czaszkę Bjorg tak lekko, jakby spłynęły na nią płatki leśnych fiołków. Zastygła w bezruchu i trwała zasłuchana. Wczuwała się jeszcze długo w stopy i krzyż Bjorg, kładła delikatnie dłonie na jej wątrobie i szyi, by znów wrócić do czaszki i wreszcie powoli je odsunąć.

– Jesteś właściwie zdrowa – powiedziała, gdy Bjorg podniosła się ze stołu. – Wody twojego ciała mają moc i płyną w dobrym rytmie, zasilając wszystkie jego cząstki. Jest jednak tama koło serca, przed którą się piętrzą. To dziwne, ale taką samą tamę wyczułam kiedyś w ciele twojej matki.

– Ją też leczyłaś? – zdumiała się Bjorg.

– Leczyłam, ale zabrakło czasu – staruszka urwała i posmutniała, przypominając sobie matkę Bjorg, Yrsę niezwykłej piękności, która rzuciła się w przepaść.

– Zniszczysz tę tamę? – niecierpliwiła się Bjorg.

– Nie mogę niczego wymuszać, ciało zrobi tyle ile może. Ale jeśli mamy razem się o nie zatroszczyć, weź ode mnie tę roślinę.

I wyjęła z torby długi, jędrny por.

– Mam dla nas zupę ugotować? – zaśmiała się Bjorg, lecz nagle, dostrzegając barwy warzywa, szerzej otworzyła zdumione oczy i wyszeptała: białozielone-przyłożone-uleczone...

– Właśnie tak, przyłożone i uleczone. Ale zanim zaczniesz codziennie przykładać białozielone pasma do twarzy, wymocz je dobrze w wodzie z jeziora Laguz. Por potrafi przetrwać w ziemi mroźną zimę, jest silny i odporny. Za jakiś czas pojawię się znowu i posłucham wody płynącej w twoim ciele.

Staruszka odeszła, a Bjorg została sama z białozielonym porem, przezroczystym kamykiem i mnóstwem wątpliwości. Po co mam robić okłady na twarz? – pytała samą siebie. Co to zmieni? Nie odzyskam już Gwena. A nawet gdybym odzyskała, to czy nie uciekłabym od niego po raz drugi? Jednak gdy tego nie zrobię, zielarka się mną nie zajmie. I nie dowiem się, jaka tama przeszkadza płynąć swobodnie mojej wodzie. Tak jak przeszkadzała mojej kochanej matce...

I Bjorg codziennie okładała swoją twarz długimi, białozielonymi pasmami pora, aż poczuła, że skóra staje się coraz gładsza, bez gruzłów i rybiej łuski. Mocząc warzywo w jeziorze, przyglądała się swemu odbiciu z coraz większym uznaniem, a któregoś dnia, gdy pochylała się nad wodą, ujrzała w niej – obok własnego – zarys odbicia innej twarzy. Pomyślała o swojej matce, lecz nie zdążyła się upewnić, gdyż lekki wiatr pofałdował odbicie...

– Wypiękniałaś – usłyszała za sobą głos i odwróciła się szybko. Koło niej stała uśmiechnięta staruszka z wyciągniętą dłonią, na której leżał białozielony kamień.

– Mój kamień! Skąd je masz? Masz także ten ciemny?

– Będę go miała, jak sama go odnajdziesz – odrzekła tajemniczo kobieta. – Na razie wykorzystałaś moc kamienia białozielonego, moc Werdandi, Norny teraźniejszości. Robiłaś okłady z pora i twoja twarz jest taka jak niegdyś. Ale nie wiadomo, czy będziesz gotowa ją zachować. Twoja przyszłość zależy od przeszłości.

– Nie zmienisz mojej przeszłości.

– Ona sama się jakby zmieni. A my teraz zajmiemy się leczeniem. Posłucham rytmu wody w twoim ciele i szepnę jej to i owo. Jak będzie chciała, to mnie posłucha.

W zamku, jak poprzednim razem, Bjorg legła na ławie usłanej skórami dzika i wełnianym pledem. Staruszka, zanim położyła dłonie na jej głowie, namalowała na swoich paznokciach runy zdrowia. Objęła dłońmi czaszkę dziewczyny, potem położyła je pod głową Bjorg, mówiąc: wsłuchaj się w rytm swojego oddechu. Wyobraź sobie, że leżysz na powierzchni jeziora; woda kołysze cię delikatnie. Pozwalasz, by niosła cię tam, gdzie zechce. To woda żywa – leczy i uzdrawia. Pijesz ją i czujesz moc w każdej cząstce ciała. Dolegliwości znikają teraz bez śladu. Ty i woda to jedno...

Potem zielarka kazała Bjorg wziąć dziesięć głębokich oddechów, kilka razy zacisnąć pięści, napiąć palce stóp i rozluźnić. Na koniec – cofnąć się do najwcześniejszego dzieciństwa i przypomnieć sobie twarze osób, które były dla niej życzliwe. Dziewczyna przez chwilę leżała nieruchomo, lecz nagle zadrżała i spod jej powiek popłynęły łzy.

Gdy leczenie się skończyło, Bjorg odezwała się drżącym głosem:

– Nie widziałam żadnej życzliwej twarzy. Widziałam tylko wierzbę, którą zasadziła moja matka.

– A nie widziałaś twarzy matki? Nie była dla ciebie życzliwa?

– Bardzo mnie kochała... Ale mnie opuściła.

– Nie ciebie. Samą siebie opuściła. Najpierw siebie.

Bjorg zamilkła na dłuższą chwilę.

– A co ze mną? – spytała wreszcie.

– Woda twojego ciała płynie mocniej, tama zmniejszyła się. Zadbałaś trochę o siebie.

Twoja matka nie umiała tego zrobić.

– Dlatego skoczyła? Nigdy tam nie byłam. Pójdziemy?

Obie kobiety wyszły z zamku, powędrowały w stronę jeziora Laguz i szły jego brzegiem, który zaczął się wznosić coraz wyżej. Wspinały się w milczeniu przez pewien czas wśród drzew stromym podejściem, Bjorg przodem, staruszka wolniej z tyłu. Wreszcie drzewa się przerzedziły i Bjorg stanęła nad urwiskiem. Kamienna ściana schodziła skosem do jeziora o wydłużonym kształcie, które błyszczało w dole jak jedwabna, zielonobłękitna falbana. Z ust dziewczyny wyrwał się niespodziewanie krzyk:

– Mamo!

Zakręciło jej się w głowie i upadła na ziemię na skraju przepaści. Zamknęła oczy, lecz po chwili je otworzyła, spojrzała w dół i rzuciła pytanie – jakby wysokiej skarpie, kamieniom i jezioru:

– Gdzie jesteś, mamo?

– Tutaj... – usłyszała cichą odpowiedź. Uniosła głowę i spojrzała za siebie. Nikogo tam nie było, również zielarka gdzieś zniknęła. Tutaj, pomyślała Bjorg, gdzie jest tutaj? Jeśli nie poza mną, to we mnie? We mnie samej! Usłyszałam jej głos, choć nie mogłam ujrzeć twarzy?

Bjorg podniosła się z ziemi i zmęczona zaczęła schodzić ze skarpy ścieżką ku zamkowi. Mam taką samą jak ona tamę w moim ciele – pomyślała znów o matce... Nagle zawróciła, pobiegła w górę i ponownie stanęła nad przepaścią, rozglądając się tym razem na wszystkie strony. Na lewo miała swój zamek, a na prawo widniała w oddali siedziba Gwena. Z tej odległości nie dało się dostrzec żadnej postaci, choć Bjorg nagle bardzo tego zapragnęła. Dlaczego odrzuciłam mojego ukochanego? – pytała samą siebie, schodząc ponownie ze skarpy.

U stóp jeziora skręciła instynktownie ku wierzbie zasadzonej przez matkę i usiadła tam, opierając się o pień drzewa. Zamknęła oczy i starała się ujrzeć w wyobraźni twarz pięknej Yrsy. Gdzie, jak nie pod tym właśnie drzewem powinna mi się pokazać? – pomyślała. Ale to nie było takie łatwe, gdyż nie do końca chciała sobie przypomnieć twarz smutnej matki, a piękna Yrsa siadała tu, gdy była smutna. Pytania bez odpowiedzi zalewały Bjorg jak wysokie fale: Dlaczego właściwie matka siadała pod drzewem, a nie przy ojcu? Przecież to on powinien ją pocieszać, a nie drzewo...

Rozmyślania dziewczyny przerwało nagle stado srok, które rozsiadło się tuż nad nią, skrzecząc przeraźliwie. Gdy w przeszłości coś skrzeczy, to cię nic nie uleczy, przypomniała sobie tajemnicze słowa Urd, Norny przeszłości. Przeszłość... Moja matka, szepnęła... Nie chcę być jak matka, nagle pomyślała Bjorg. I przypomniała sobie: ojciec otaczał się innymi kobietami, matka płakała, kładła na twarz różne zioła, by wyglądać lepiej. A przecież była taka piękna! Nie chcę być jak matka – powiedziała głośno, jakby chciała się utwierdzić w tym przekonaniu. Byłabym jak matka, gdybym się związała na zawsze z Gwenem. Dobrze, że wyrzuciłam jego pierścień do wody...

Bjorg wstała i zaczęła iść brzegiem jeziora w stronę zamku. W oddali zamajaczyła jej jakaś postać. Gwen... – pomyślała bezwiednie i natychmiast skarciła siebie za te natrętne myśli. Ale był to nie Gwen, lecz staruszka. Trzymała w wyciągniętej dłoni trzeci, ciemny kamień. Bjorg podbiegła, żeby go wziąć, lecz kobieta szybko wrzuciła go do jeziora.

– Dlaczego to zrobiłaś? Jak go teraz odzyskam? – zatrwożyła się dziewczyna.

– Siebie masz odzyskać, nie kamień – odrzekła stanowczo zielarka. – Co w przeszłości skrzeczy, to cię nie uleczy. Nie jesteś swoją matką, nie jesteś Yrsą, nie noś w sobie jej przeszłości. Jej nieszczęście nie może być tamą w twoim sercu. Ty jesteś Bjorg.

Słysząc te słowa, Bjorg poczuła, że rozluźnia się jakaś obręcz, która do tej pory ją więziła. Jej oddech stał się głębszy i spokojniejszy. Jednak, gdy spróbowała przywołać obraz swojej matki, widziała wciąż smutną, ściętą bólem twarz. I dlatego zdawało jej się, że jest nie do końca zdrowa. Czuła wprawdzie, że w wodach jej ciała płynie zdrowie, lecz gdzieś jeszcze stawia mu opór niewielka tama. Może ją kiedyś sama zbudowała, a może nie do końca sama? Może przejęła ją od matki, a może też nie całkiem?

– Co mam zrobić, żeby uwolnić się od przeszłości? – zapytała.

– Niekoniecznie uwolnić. Zrobiłaś już wszystko, co należało do działania. Teraz możesz tylko nie działać. Poddać się życiu. Płynąć w nim, tak jak woda życia płynie w tobie. Oddaj się wodzie, zaufaj jej, niech cię niesie. Woda ci powie, gdzie twoje zdrowie. Niech wewnętrzna mądrość będzie twoim sterem, żeglarzem i okrętem, niech cię prowadzi przeczucie, któremu warto ufać niekiedy na przekór wszystkiemu.

Bjorg niby pojmowała słowa zielarki, lecz tak naprawdę nie wiedziała, co powinna zrobić. Zdać się na przeczucia? Zaufać własnym doznaniom, niepojętym, niedorzecznym?

Oddać się wodzie i płynąć? Kojarzyło jej się to z widokiem łodzi odpływających od brzegu, sunących powoli w głąb jeziora i niosących ciała zmarłych, otoczone płonącymi pochodniami, zatkniętymi za burtę. Dokąd dopływały? Do jakiego portu niosła je woda? Wydawało się, że gdzieś daleko znikały między źródłem jeziora w głębi ziemi a jego ujściem w niebo.

I pewnego dnia, jak w rytuale pogrzebowym, wiedziona przeczuciem Bjorg położyła się w jednej z łodzi. Ubrała się w najpiękniejszą suknię, przygotowaną niegdyś na ślub. Woda ją niosła, gdzie chciała. Jezioro samo wybrało, dokąd ją poprowadzić. Bjorg poddała się delikatnym falom Laguz. Patrzyła w niebo pełne wędrujących chmur, zdanych na wiatr. Nie musiała o niczym decydować, niczego przyjmować ani odrzucać, godzić się na coś lub nie godzić. Poddana wodzie, czuła siłę jej głębokiego nurtu, któremu zawierzyła. Zamknęła oczy i zaczęła śnić. Nie wiedziała, że z przeciwległego brzegu wyruszyła na jej spotkanie łódź Gwena, ozdobiona runami zdrowia i runami miłości.

Wysoko na niebie zajaśniał księżyc w pełni, a jego promienie przenikały przejrzyste wody jeziora Laguz. Na jego dnie widniał kamyk Norny Urd, bogini przeszłości.

Kiedy pierwsze promienie słońca zaczęły kłaść się na falach, okoliczni pasterze widzieli, jak Gwen z Bjorg, w przemoczonych szatach po nocnej kąpieli, przytuleni do siebie płyną po jeziorze Laguz łódką popychaną wiatrem.

Tego dnia na podzamczu Winhild znów było słychać śmiech. Z radością słuchała go z daleka zielarka, już pod swą własną postacią Walkirii – Aud Głębokomyślącej.

◀ Przypowieść o znaczeniu runy Mannaz ◀ ►

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

Do not feed AI...
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.

Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.
X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)