zdjęcie Autora

24 września 2013

Katarzyna Urbanowicz

Moja przygoda ze światem wikingów i wiciędzów
Recenzja książki Artura Szrejtera: Wielka wyprawa księcia Racibora. Zdobycie grodu Konungahela przez Słowian w 1136 roku ! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

Kategoria: Słowiańskie starożytności
Tematy/tagi: historiaSłowianie

W potocznym rozumieniu historii Polski przez niehistoryków, a także i niektórych historyków (żebyśmy nie mieli kompleksów) Słowianie byli ludem dzikim, odrażającym i godnym pożałowania. Trzeba było dopiero Ottona III i chrztu w 966 roku, żeby ich jako tako (nie do końca) ucywilizować. Pogląd o biedzie umysłowej i obyczajowej dawnych Słowian odziedziczyliśmy po wielu średniowiecznych autorach (poczynając od VIII-wiecznego świętego Winfryda-Bonifacego) i przez nikogo na serio nie podważany, dotrwał do dziś jako potoczna świadomość narodu.

Wyprawa... Najmniej wiemy zaś o tym, co działo się na styku pogaństwa i chrześcijaństwa; jak te dwa odmienne systemy wierzeń współistniały w świadomości ludzi wczesnego średniowiecza i jak w umyśle pojedynczego człowieka współbrzmiały oraz, nie wykluczając się, wzajemnie się tłumaczyły. Wolimy widzieć świat biegunowo: albo-albo i zazwyczaj nie przychodzi nam do głowy, że człowiek jakoś musi godzić w swoim umyśle także odmienne światy, tłumaczyć jeden przez drugi, zgoła odmienny i przeciwstawny tamtemu. Nie inni byli ludzie średniowiecza, choć formalnie pogaństwo zostało zastąpione chrześcijaństwem, a poganie znaleźli się w mniejszości. Dlatego też niesłychanie ważne są próby zagłębienia się we wczesnośredniowieczną literaturę, zrozumienie jej mimo swoistego stylu, odkrycie tego, o czym pisano oszczędnie i nie ujawniając do końca pewnych myśli czy zdarzeń w obawie, że nie są „prawomyślne”.

W świat ten przenosi nas (przy okazji ukazując wszystkie aspekty, które przed chwilą wymieniłam) książka Artura Szrejtera „Wielka wyprawa księcia Racibora. Zdobycie grodu Konungahela przez Słowian w 1136 roku”, o której zapowiedzi pisałam w 56 odcinku „Babci ezoterycznej. Sezon drugi”: Krwawa wojna między Słowianami a wikingami.

Opisuje ona ogromną wyprawę zbrojną księcia zachodniopomorskiego Racibora na jeden z najważniejszych politycznie, gospodarczo i religijnie grodów skandynawskich, Konungahelę. W mieście tym od stuleci odbywały się zjazdy królów Norwegii, Szwecji i Danii, a w miejscowym kościele przechowywano największą relikwię Skandynawii – fragment Krzyża Świętego. Atak Słowian, inspirowany zapewne przez księcia Polski Bolesława Krzywoustego, był elementem zakrojonej na wielką skalę gry politycznej między Polską, Pomorzem, Niemcami i Danią, o czym przekonująco pisze autor.

Książkę tę przeczytałam i chcę podzielić się moimi refleksjami, mimo iż nie jestem historykiem i w szkole historia nie była moim najbardziej ulubionym przedmiotem. Z przybywaniem lat jednak nauczyłam się patrzeć na historię jak na kopalnię, w której każdy, nawet amator, ma szansę znaleźć swoją grudkę złota – pod warunkiem, że patrzy na historię szerzej, a nie jak na materiał do wykucia, zapamiętania i szybkiego zapomnienia. Drugim warunkiem w tym „patrzeniu” jest posiadanie dobrego i wnikliwego przewodnika.

Apologia klęsk jest naszą polską specjalnością. Świętowania prawdziwych zwycięstw ze świecą szukać. Bitwa pod Grunwaldem, łatwa do zapamiętania przez to, że odbyła się w 1410 roku (nie tak dawno jeszcze nauka historii w szkołach opierała się na wkuwaniu dat), jeszcze parę innych pomniejszych zwycięstw, niejednoznacznych lub niewykorzystanych – zresztą podobnie jak Grunwald, bo zamiast dorżnąć czy wyrżnąć przeciwnika, cackano się z nim jak ze śmierdzącym jajkiem, zawierano jakieś sojusze i w ogóle nie miano pojęcia, co z tego wyniknie. Taka jest również w naszych oczach cała historia dwudziestolecia międzywojennego, o którą do dziś się spieramy.

Być może dzięki podobnemu do mojego zapatrywaniu się na ten problem Artur Szrejter zdecydował się napisać książkę o wielkim zwycięstwie Słowian (w tym Polaków) w formie popularnonaukowej, tak aby jej odbiór był jak najszerszy i by „Wyprawa...” była łatwa do zrozumienia. Równocześnie forma popularnonaukowa nie umniejsza w żaden sposób wartości tego opracowania. Wystarczy powiedzieć, że jego autor, oprócz przekopania istniejących opracowań, dokonał także nowego przekładu z języka staroskandynawskiego podstawowego źródła do tamtych wydarzeń – sagi opracowanej przez islandzkiego średniowiecznego historyka Snorriego Sturlsona – ponieważ wcześniejsze polskie tłumaczenia tego źródła zawierały błędy, przekłamania czy wręcz opuszczały niektóre ważne fragmenty przekazu Sturlusona. Artur Szrejter nie ograniczył się do zreferowania starych teorii naukowych, ale przedstawił też kilka własnych hipotez, odmiennych od dawnych poglądów historyków na wydarzenia roku 1136.

Popularnonaukowa forma książki umożliwiła autorowi także łatwe w czytelniczym odbiorze działanie metodą interdyscyplinarną, łączącą zainteresowania naukami: historią, archeologią, historią wojskowości, religioznawstwem, literaturoznawstwem, lingwistyką historyczną. Pozwalała również stosować odniesienia do warstwy magicznej występującej podczas wojen średniowiecznych Skandynawów ze Słowianami, a aspekt ten wcześniejsze prace ściśle historyczne lekceważyły, traktując jako literackie upiększenia, niewarte uwagi opisy folklorystyczne czy wręcz bajdy.

Pisząc odcinek 63 odcinek bloga „Rozmowy z wiecznością (3)” o wróżbach z wnętrzności zwierząt ofiarnych stwierdziłam, że „Dla starożytnych nie istniały zbiegi okoliczności. Cały otaczający świat był morzem, którego każda cząsteczka mogła łączyć się z drugą, a połączenia te, jeśli zaistniały, sygnalizowały coś, co należało i można było odgadnąć. Próby zrozumienia tego związku należały do obowiązku, także religijnego, każdego człowieka. Czasami nazywano je wolą bogów”.

Podobne podejście dostrzec można i w dziełach czasów późniejszych, jak w staroislandzkiej „Sadze o Magnusie Ślepym i Haraldzie Słudze Bożym”, opracowanej przez Snorriego Sturlsona, której rozdziały 9-11 poświęcone są wyprawie Słowian na skandynawski gród Konungahela. Autor sagi był chrześcijaninem, jednak w jego rozumieniu wydarzeń pulsuje podskórne przekonanie o znakach dawanych mieszkańcom tego miasta na temat czekających go w przyszłości nieszczęść. W dodatku znaki te współgrają z ich mitologicznym pogańskim pierwowzorem – Dzikimi Łowami, podczas których w hałaśliwym pochodzie przeciągały przez burzliwe nieba zastępy koszmarnych postaci, demonów, czarownic, duchów i psów na czele z starogermańskim bogiem Odynem. Oprócz znaków pogańskich wystąpiło też chrześcijańskie ostrzeżenie: zatonięcie dwunastu okrętów i ocalenie trzynastego, stanowiącego własność kupca i księdza zarazem — wydarzenia te opisano w sadze z dużą dramaturgią.

Ten współwystępujący w znakach wróżebnych aspekt chrześcijański i pogański został rozszyfrowany przez Artura Szrejtera z zacięciem i umiejętnością detektywa. A musiał go rozszyfrowywać, ponieważ wcześniejsi historycy opowiadali się za rozważaniem aspektów wyłącznie historycznych. Na przykład w Dzikich Łowach widzieli jedynie prozaiczny opis epidemii wścieklizny wśród psów, nie dostrzegając pogańskich konotacji znaków wróżebnych. Sam tok rozumowania autora „Wyprawy...” jest bardzo ciekawy, inspirujący i uczący nowego, wieloaspektowego odczytywania dokumentów źródłowych.

Tu muszę zamieścić pewną dygresję. W czasie swoich studiów polonistycznych w końcu lat pięćdziesiątych, na I roku – poświęconym literaturze staropolskiej – nauczono mnie patrzenia na piśmiennictwo średniowiecza jako na przejaw podskórnie sygnalizowanej „ciężkiej doli chłopa”. Miała też być ukazaniem procesu zdobywania władzy przez książąt, a potem jej erozji i dążenia do ciemiężenia ludności – i tak dalej. A stąd wynikało, że dawne dobre czasy niemal „socjalistycznych” wspólnot wczesnosłowiańskich zastąpiono pańszczyźnianą zależnością, wobec której bladły wszelkie nieszczęścia ludu – jak wojny, zarazy, spustoszenia przez nieurodzaje i żywioły. Takie nauczanie średniowiecznej rzeczywistości przebiegało pod wpływem komunistycznych historyków lub decydentów i mnie osobiście ta jednostronność spojrzenia zniechęciła do studiów filologicznych. Byłam zbyt niedojrzała, żeby spojrzeć na to zjawisko chłodno i z rozwagą, oddzielić teksty źródłowe od ich lewicowych interpretacji i pokusić się o własną. Nie wiedziałam także o ciągnącym się sporze między historykami polskimi a niemieckimi od okresu międzywojnia w kwestii germańskości i słowiańskości starożytnych mieszkańców naszych ziem — o czym wspomina mimochodem autor „Wyprawy...”.

Czytając książkę Artura Szrejtera zrozumiałam, jak wiele straciłam przez niesamodzielność myślenia i zaufanie autorytetowi ówczesnych mediewistów (z niektórymi z nich polemizuje autor „Wyprawy...”). Zrozumiałam też, jak wiele można wyczytać z dokumentów źródłowych dzięki kojarzeniu odległych faktów i dociekań z rozmaitych dziedzin nauki oraz jak ciekawe może być dochodzenie do zrozumienia tekstów napisanych w konwencji innej niż dzisiaj obowiązująca. Obejmuje to także sprawy określane wcześniej przez historyków jako „bajdy” i dowód ciemnoty — między innymi wszelkiego rodzaju znaki wróżebne, klątwy, przeczucia, przepowiednie i działania magiczne.

Napiszę tu o tych ostatnich, jako szczególnie interesujących czytelników Taraki, a jednocześnie ubarwiających opis wojennych wydarzeń pod Konungahelą i przybliżających średniowieczną obyczajowość.

Mimo iż w momencie opisywanej wyprawy Słowian na Konungahelę minęły od chrztu ziem polskich ponad dwa wieki, a Pomorze też było już schrystianizowane, Skandynawowie traktują wojska księcia pomorskiego Racibora jako pogańskie. Być może mają trochę racji, skoro na marginesie głównego oblężenia odbywają się pojedynki na magię, nie oznacza to jednak, że Skandynawowie są lepszymi chrześcijanami od najeźdźców (czego potwierdzeniem jest na przykład trwająca wśród nich we wspomniane już Dzikie Łowy). W jednej ze scen słowiański czarownik, walczący bez żadnej osłony, a i prawdopodobnie też bez ubrania, dociera do bramy obleganego grodu i nie imają się go strzały ani ciosy inną bronią. Do czasu wszakże – aż ksiądz broniących się konungahelczyków zanurzy hubkę w świętym ogniu (chrześcijański ksiądz posługujący się pogańską magią ognia!), nadzieje ją na strzałę i pośle w kierunku wrogiego maga. Dopiero taki pocisk przeszywa i powala pogańskiego czarownika. To kolejny przykład stosowania przez „arcychrześcijańskich” Skandynawów magii sięgającej po wierzenia pogańskie.

Po stronie skandynawskiej widzimy także rajd berserka (wojownika, który dzięki czarom nie odczuwał bólu, a jedynie chęć do zabijania) oraz inne epizody, z których wynika, że etos wojny i wojownika, taki sam u skandynawskich i pomorskich zbrojnych (dzielnych, hojnych, sławnych i opiewanych w pieśniach i sagach) bliższy był pogaństwu niż chrześcijaństwu.

Po zdobyciu grodu mają miejsce i inne nadzwyczajne wydarzenia. Podzielono łupy i załadowano je na statki, przy czym na okręt księcia Racibora trafił konungahelski ksiądz wraz ze swoim otoczeniem, kościelnymi drogocennościami i relikwią Krzyża Świętego, zrabowaną przez najeźdźców ze spalonego kościoła. Wówczas przez statek przeszła fala gorąca, tak iż ludziom zdawało się, że żywcem płoną. Wtedy ksiądz wyjaśnił to zdarzenie symbolem obecności Boga i ostrzeżeniem z jego strony, co spowodowało, że jeńców oraz relikwię przeniesiono na łódkę i po czynnościach magicznych, polegających na rytualnym przeciągnięciu łódki wokół statku, pozwolono im odpłynąć wolno i z relikwią.

Rozszyfrowanie znaczenia historycznego, politycznego i kulturowego tych epizodów przez Artura Szrejtera jest pracą, która budzi najwyższe uznanie.

Autor ukazuje również, poprzez szczegóły opisów zawartych w sadze, przejawy segregacji religijno-kulturowej między światem germańskim a światem słowiańskim. Wydaje się niesłychane, ile można wyczytać i domyślić się z fragmentów, które historycy potraktowali jako nieistotna ubarwienia, a w efekcie albo pominęli je w swoich przekładach, albo potraktowali jako „bajdy”! A wynikają z ich interpretacji ważne wnioski – począwszy od niemożności porozumienia między obcymi sobie kulturowo ludami, traktowania Słowian pomorskich jako barbarzyńców (autor wśród opinii przytacza zdanie świętego Winfryda, w jednym z listów określającego Słowian jako „najszpetniejszy i najlichszy rodzaj ludzki” oraz podobnego rodzaju opinie, wyrażane m.in. przez Anonima Galla w pierwszej polskiej kronice, przyrównującego Pomorzan do jaszczurów, czyli smoków). A wszystko to nie z powodów etnicznych (jak bywało zazwyczaj w czasach nowożytnych), a religijnych i kulturowych. Jednocześnie ci rzekomi poganie, posługując się magią, tworzą ochronny krąg wokół własnego statku, aby uchronić się od gniewu Boga za kradzież chrześcijańskiej relikwii. Autor tłumaczy to jako ochronę przed klątwą boską: „W ten sposób dawano znak Bogu, że ani Krzyża, ani księży nie ma już na pokładzie, w więc chrześcijańskie niebiosa mają zostawić Słowian w spokoju”. A przez to widzimy, jak ludzie tamtych czasów łączyli wierzenia stare z nowymi.

Cała ta opowieść umieszczona została w kontekście historyczno-politycznym, co pozwala ocenić ją na tle ówczesnych walk o wpływy między Polską a Królestwem Niemieckim oraz prób osiągnięcia przez Księstwo Zachodniopomorskie (przy wsparciu Polski) dominacji politycznej na terenach nadbałtyckich. To wcale nie jest ta nudna historia, którą wkuwałam w szkole! Komplikacjami i działaniami bardziej przypomina opowieść w rodzaju „Gry o tron”, między innymi dlatego, że dwunastowieczny świat skandynawski borykał się z rozbiciem dzielnicowym, a wkrótce takie samo rozbicie miało zagościć i w Polsce za sprawą testamentu Bolesława Krzywoustego.

Z niecierpliwością czekam na zapowiedziane następne książki Autora, a zwłaszcza „Pod pogańskim sztandarem” z dziejów wojen Słowian połabskich, zamieszkujących w średniowieczu niemieckie dziś tereny między Odrą a Łabą.

[wiciądz (l.m. wiciędze) – słowiański odpowiednik wikinga – młody wojownik, bohater, drużynnik, zdobywca łupów ]



Komentarze

[foto]
1. Ciekawa książkaMichał Mazur • 2013-10-14

Ciekawa książka i takaż recenzja - warto przeczytać naprawdę!

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

Do not feed AI...
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.

Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.
X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)