zdjęcie Autora

18 listopada 2013

Maria Piasecka

Serial: Przypowieści z Ziemi Run
Przypowieść o znaczeniu runy Tiwaz
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

Kategoria: Runy
Tematy/tagi: germańska mitologiaprozaruny

◀ Przypowieść o znaczeniu runy Elahaz ◀ ► Przypowieść o znaczeniu runy Berkano ►

TIWAZ

motto
Idź za gwiazdą sprawiedliwą
Nie przez męstwo zawinione
Albo podstęp szlachetny


Lif biegła w stronę wrzosowiska Gnitaheidi ledwo widoczną ścieżką w śnieżnej zawiei. Wichura szarpała jej chustę, którą nie wiedzieć kiedy zdążyła zarzucić na ramiona. Czemu opuściła ciepłą chatę? Kiedy to się stało? Dopiero mroźne powietrze zaczęło przywracać jej pamięć.

Ylfing ją uderzył. A może popchnął? Lub dotknął przykrym słowem? Nadeszła chwila, kiedy nawet złe spojrzenie męża byłoby dla niej zniewagą. Nie zasłużyła sobie na to. Jej chata lśniła czystością, a pościel w łożu pachniała wiatrem. Gotowaną cielęcinę, chleb biały i drób pieczony stawiała przed Ylfingiem uprzedzając jego głód, a gdy wracał z wyprawy, zdejmowała mu buty i masowała stopy tak, jak walkiria Hrist ją nauczyła, by natychmiast z ciała umknęło zmęczenie. Beina i Swarri, przyjaciółki Lif uważały, że zatraca siebie w tym usługiwaniu i dreptaniu wokół Ylfinga. Znajdywały czas na odpoczynek i zabawę, przesiadywały często przy ogniu beztrosko gawędząc i nie obawiały się, że utracą miłość swych mężów.

Czemu Ylfing traktował Lif niesprawiedliwie, choć krzątała się wokół niego, jakby od tego miało zależeć jej życie? Nie zbywało jej ani na pracowitości, ani na urodzie. Czego więc jej brakowało? Lif czuła, że dopiero, gdy odpowie sobie na to pytanie, będzie chciała wrócić do męża.

Na wrzosowisku Gnitaheidi mieszkała wieszczka Groa, której radziła się zwykle babka Lif, uchodząca za najodważniejszą kobietę Ziemi Run. „Bądź mężna i krocz własną drogą” – tę radę Groi przypomniała sobie Lif biegnąc przed siebie. Chciała się dowiedzieć, jak jej droga ma wyglądać, lecz w zamieci nie mogła nigdzie wypatrzyć wieszczki. Przystanęła zmęczona, a gdy wiatr nieco zelżał, usłyszała ciche zawodzenie:

„Niech się plecie sieć z odgłosu stąpania kota, z korzeni kamienia, z oddechu ryby, ze ścięgna niedźwiedzia” – zdawała się pomrukiwać ziemia. To brzmi jak pieśń karłów – pomyślała Lif – które utkały sieć na wilka Fenrira... Tu gdzieś musi być wejście do ich królestwa.

Hornobori... – bezwiednie wyszeptała imię jednego z gnomów i ziemia pod nią drgnęła, a potem osunęła się lekko wraz ze śniegiem. Ukazało się niewielkie wejście. Gdy Lif zrobiła krok naprzód, znalazła się w pochyłym kominie, prowadzącym w dół. Przysiadła i miękko zsunęła się do niewielkiej groty. Zobaczyła małe drzwi w ścianie, otworzyła je ostrożnie i dostrzegła za nimi schody. Było ich wiele, a za ostatnimi widniały kolejne drzwi. Lif czuła, że nie ma odwrotu i musi podążać w dół i w dół. Wreszcie dotarła do małych drzwiczek, za którymi nie było już korytarza ze stopniami, lecz niewielka nisza.

„Jak tu czarno i ciasno, dotarłam chyba do swego grobu” – powiedziała głośno, by dodać sobie otuchy. Nasłuchiwała, nie mogąc niczego dojrzeć w ciemności. Wydało jej się, że słyszy jednak czyjś oddech i że miejsce, do którego dotarła jest przez kogoś zajęte.

– To ty, Ylfing? – spytała, gdyż jej uczucia zwykle były przy mężu. Jednak szybko otrząsnęła się z tej myśli. Gdy przywykła do mroku, ujrzała przed sobą zarys skulonej postaci, która powoli się prostowała, jakby chciała ją powitać. Skórę miała niemal przezroczystą i z trudem udawało jej się utrzymać na wychudłych nogach. Tylko w jej oczach tlił się wyraźniejszy ślad życia.

– Jestem Lif ... – usłyszała głos przypominający jej własny, lecz o wiele słabszy.

– To ja jestem Lif... – powiedziała szybko.

Litość chwyciła ją za serce i zdusiła w sobie narastający szloch.

– Ja to ty, jestem tobą, cząstką ciebie. Wygnałaś mnie, swoje męstwo i swojego wojownika. Pozwoliłaś się krzywdzić.

– Jak to ja? To mój mąż...

– Przecież to nie twój mąż uciekał przez wrzosowiska, tylko ty – dobiegł do zdumionej Lif inny, tym razem gruby głos i dostrzegła koło siebie niedużą postać karła Hornoboriego. – Wezwałaś mnie, zdaje się. Chyba po to, bym cię sprowadził na ziemię. To znaczy pod ziemię... – zaśmiał się karzeł donośnie, aż mu się ruda broda zatrzęsła, a za moment rzekł niemal rozkazująco – wydostań swojego wojownika z tej ciemnicy, a z podniesionym czołem wrócisz do męża i wreszcie potraktuje cię sprawiedliwie.

Lif spojrzała na wątłą istotę, skuloną w kącie groty ze współczuciem. Rodziły się w niej pytania bez odpowiedzi: jak mogłam do tego dopuścić? jak mogłam wyrzec się samej siebie? W końcu skupiła wzrok na swoim wygnanym wojowniku i patrzyła mu w oczy, najpierw z niedowierzaniem i trwogą, potem ze złością, wreszcie zdecydowanie i nieugięcie. Im więcej mocy było w jej spojrzeniu, tym więcej siły płynęło ku niej od wojownika. Im bardziej pragnęła go ocalić, tym więcej męstwa wzbierało w jej sercu. Czuła się coraz pewniej, czuła w sobie postępującą zmianę i wojownik także się zmienił. Wyprostował się, zmężniał, urósł. Z trudem mieścił się w niszy. Bił od niego blask.

– Ten blask to jedna z wykutych przeze mnie zbroi, prezent dla ciebie – rzekł Hornobori. – Jestem pewien, że nie poczujesz jej ciężaru. A oto miecz z wyrytą na rękojeści runą męstwa i sprawiedliwości. Raz jeden możesz przez ten miecz wezwać mnie na pomoc. Teraz idź już, drogę wskaże ci gwiazda, a twój wojownik będzie z tobą. Chcesz sprawiedliwości – bądź sprawiedliwa.

Lif dziękując pożegnała się z karłem, odwróciła się ku drzwiom i otworzyła je. Stromy korytarz schodów zniknął. Przed nią rozciągały się wrzosowiska roziskrzone od śniegu. Brzeszczot miecza lśnił i odbijały się w nim migoczące punkciki, gdyż nad wrzosowiskiem, niemal na wyciągnięcie dłoni, wisiało niebo jaśniejące od gwiazd. Lif wsparta na mieczu stała z odchyloną głową i zdawało jej się, że kilka z nich tworzy konstelację najdzielniejszego wojownika – mężnego i sprawiedliwego boga Tyra. Jedna z gwiazd przykuła jej uwagę.

– Gdyby tak znaleźć się tam wysoko i dojrzeć z góry ścieżkę, którą trzeba iść przez życie... – powiedziała rozmarzona.

– Proszę bardzo – usłyszała dobiegający spod ziemi głos Hornoboriego. – Możesz znaleźć się na gwieździe i przez chwilę patrzeć na to, co chcesz ujrzeć. Ale czy nie lepiej wrócić do domu z podniesionym czołem i walczyć o godne traktowanie?

Lif jednak nie słyszała, bo nie chciała słyszeć, drugiej części zdania karła. Zdawało jej się, że po promieniu światła przenosi się na gwiazdę z jednym tylko pragnieniem – żeby dowiedzieć się, dlaczego Ylfing traktuje ją niesprawiedliwie. Spojrzała z wysokości na ziemię i ujrzała na śniegu ścieżkę oraz własne ślady. Wtem zobaczyła idącą postać. To przecież Herna, najbliższa sąsiadka! Cóż ona robi? Pochyla się nad śladami Lif, wlewa w nie krew i sypie proszek. Co to za proszek? To popiół ze spalonej leszczyny, na której Herna wycięła imiona Lif oraz Ylfinga, połączone runami nienawiści! Znów Herna sypie proszek! To popiół z drzewa bukowego, na którym wycięła swoje imię oraz Ylfinga, połączone runami miłości...

To wszystko sprawka Herny, nie Ylfinga! To ona jest winna, mój mąż jest niewinny. To jej czarna magia! Poniewierał mną, bo zazdrosna Herna, chciała go mieć dla siebie – myśli Lif. Jednak to Ylfing mnie uderzył, a nie Herna – rozważa dalej. Ale Herna była pierwsza, ona zaczęła, ją trzeba ukarać. Nie. Cierpiałam jednak przez Ylfinga. Jemu najpierw muszę dać nauczkę za swoją krzywdę, a potem uwolnić go od czarów i zemścić się na Hernie – postanowiła Lif po długim wahaniu i biciu się z myślami. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, znalazła się na ziemi i wyruszyła do domu, by wykonać ułożony naprędce plan.

Ylfing powitał ją przyjaźnie. Podał gorący miód i wziął ją w ramiona. Wydawał się odmieniony i łagodny, taki, jakiego kiedyś poślubiła. Lif nie ufała tej odmianie. Zasnęła ściskając w dłoni miecz i błądziła wspomnieniami po lesie, by przypomnieć sobie, gdzie ostatnio natknęła się na wilczy dół...

Następnego dnia, gdy Ylfing dziwił się, skąd ma tak piękny miecz, Lif zwierzyła mu się z nocnej przygody i spotkania z karłem.

– Bajki – zamruczał Ylfing i zaczął się z żony podśmiewać, więc Lif postanowiła, korzystając z okazji, jak najszybciej skłonić go do wspólnego spaceru.

– Jeśli mi nie wierzysz, to chodźmy razem do lasu, a pokażę ci wejście do podziemnego królestwa karłów – zachęcała męża, który w końcu zgodził się na tę propozycję.

Krążyli długo po leśnych ostępach, a gdy dotarli do zamaskowanego wilczego dołu, Lif pchnęła męża. Potknęła się jednak i wpadli tam razem. Ylfing nie zorientował się, że wypadek był ukartowany. Przecież jego żona, dobroduszne popychadło, byłaby do tego niezdolna! Czy umiałaby ułożyć jakikolwiek plan? Jemu natomiast błyskawicznie zaświtał w głowie własny plan.

– Zamarzniemy tu, trzeba zawołać pomoc – powiedział troskliwie i dodał szybko – mam pomysł... Najbliżej mieszka Herna, może usłyszy? – powiedział zdecydowanie i zaczął nawoływać: Herno! Herno! Ratunku!

Herna usłyszała głos ukochanego. Odnalazła dół i gdy zobaczyła dwoje nieszczęśników na dnie pułapki, również ułożyła plan. Radowała się niezmiernie, że jej zabiegi, by zdobyć dla siebie Ylfinga, zostały uwieńczone sukcesem, choć w inny, niż sądziła, sposób. Szybszy i nie wymagający tyle zachodu. Jak wiele magicznych starań mogła sobie oszczędzić! Wystarczyło przynieść z domu sznur...

Jak pomyślała, tak uczyniła. Ylfing wydostał się na powierzchnię, wpadając prosto w ramiona Herny.

Lif płakała słysząc oddalające się kroki męża i jego ukochanej. Dobiegł do niej jeszcze głos Herny: „Lif chciała cię zabić...”

Nie ma sprawiedliwości na świecie, nie mogło być gorzej – zawodziła zrozpaczona Lif. – Co będzie, jak wilk tu wpadnie? Mam jednak miecz... – przypomniała sobie. – Może Hornobori pomoże mi się stąd wyjść?

– Chcesz sprawiedliwości, bądź sprawiedliwa – usłyszała Lif głos dobiegający spod ziemi, a na dno dołu spadł koniec sznurowej drabiny.

Lif, dziękując Hornoboriemu, wydobyła się z pułapki i roztrzęsiona wróciła do chaty, w której nikt na nią nie czekał. Muszę być sprawiedliwa – pomyślała. Skrzywdziłam Ylfinga, a on był niewinny. To Herna jest zła. To ona musi dostać nauczkę i ponieść karę. Cierpiałam z powodu jej magii, teraz niech ona cierpi z powodu mojej.

I Lif wycięła na leszczynie runy choroby. Spaliła je, a popiół zmieszała z kroplami swojej krwi. Odnalazła ślady Hermy na śniegu i posmarowała je zawiesiną.

Nie minęły dwa dni, jak Ylfing pojawił się w swojej zagrodzie. Zdziwił się wprawdzie, gdy zobaczył Lif, jednak wydawał się półprzytomny, jakby żył w innym świecie.

– Herna jest śmiertelnie chora, muszę znaleźć lekarstwo – powtarzał, krążąc po domu i nerwowo przeszukując to szafę to skrzynię. Wreszcie chwycił jakieś zawiniątko i wybiegł z chaty.

Biedny Ylfing – pomyślała Lif – oszalał od tej magii, ale już niedługo Herna odejdzie z tego świata, a my będziemy znów razem. Wreszcie zapanuje sprawiedliwość.

Za parę dni Ylfing pojawił się w chacie blady, jakby całą krew utracił. Lif podbiegała do niego, objęła mocno i wyznała:

– Kocham cię! Teraz już nikt i nic nas nie rozdzieli!

Lecz Ylfing nie zareagował na te słowa. Stał bez ruchu i milczał. Lif odsunęła się od niego, by spojrzeć mu w oczy. Ale on patrzył gdzieś niewidzącym wzrokiem. Nagle powiedział, jakby nie swoim głosem:

– Herna nie żyje... Herna mnie wzywa...

Po czym wybiegł z domu i w szalonym pędzie zmierzał ku wrzosowiskom Gnitaheidi.

Lif nie wiedziała, co się dzieje. Bezwiednie chwyciła miecz i zawołała Hornoboriego.

– Nie mogę ci drugi raz pomóc. Herna umarła, ale nie zdjęła czaru z Ylfinga. Straciłaś męża bezpowrotnie.

– To niesprawiedliwe! – krzyczała zrozpaczona Lif.

– Czymże to jest w porównaniu z tragedią Tyra... – dobiegł do niej pełen zadumy głos karła, który snuł dalej swoją opowieść, ni to na wątpliwą pociechę dla Lif, ni to dla samego siebie. – Tyr chciał uwolnić świat od spustoszeń, które siał wilk Fenrir. Bogowie, by go związać, zwabili go w sieć utkaną z odgłosu stąpania kota, z korzeni kamienia, z oddechu ryby, ze ścięgna niedźwiedzia. Tyr przekonywał Fenrira, że to tylko próba, a gwarancją miała być jego dłoń w paszczy wilka. No i Tyr stracił rękę. Krzywoprzysięstwo z męstwem nie chodzi w parze, nawet dla dobra ludzi – czy to sprawiedliwe? Jak można być jednorękim bogiem wojny? A ty – karzeł zwrócił się do Lif – musisz wiedzieć, że Herna stosowała magiczne runy, by zdobyć Ylfinga, gdyż bogini Freya kiedyś jej obiecała twojego męża. Hernie chodziło o sprawiedliwość.

◀ Przypowieść o znaczeniu runy Elahaz ◀ ► Przypowieść o znaczeniu runy Berkano ►


Komentarze

1. RefleksjaNN#6848 • 2013-11-18

Zaskakująca i poruszająca przypowieść. 
Uwielbiam czytać teksty, które zostają we mnie na dłużej. Ten z pewnością zostanie. Zwłaszcza, że po przeczytaniu, miałam wrażenie, że czytam własną historię.
No cóż, na tę chwilę wnioskuje, że powinnam pielęgnować >swojego wojownika< i zadbać o uważność.

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

Do not feed AI...
Don't copy for AI. Don't feed the AI.
This document may not be used to teach (train or feed) Artificial Intelligence systems nor may it be copied for this purpose. (C) All rights reserved by the Author or Owner, Wojciech Jóźwiak.

Nie kopiować dla AI. Nie karm AI.
Ten dokument nie może być użyty do uczenia (trenowania, karmienia) systemów Sztucznej Inteligencji (SI, AI) ani nie może być kopiowany w tym celu. (C) Wszystkie prawa zastrzeżone przez Autora/właściciela, którym jest Wojciech Jóźwiak.
X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)