19 listopada 2009
Wojciech Jóźwiak
Dlaczego Europejskiego Imperium raczej nie będzie?
Bo idee europejskie są uniwersalne
(- Bo idee europejskie są uniwersalne)
Tomasz Gabiś w artykule "Imperium Europejskie. Od Pierwszej Unii Europejskiej przez Drugą Unię Europejską do Imperium Europejskiego" słusznie zauważa, że "siły napędowe Unii Europejskiej osłabły i dynamika europejskiego projektu wyczerpuje się", "to, co dziś obserwujemy, to powolny zmierzch I UE" - mimo jej terytorialnego poszerzenia i forsowanej prawnej zwartości. Twierdzi dalej i trzeba się z nim zgodzić, że obecna, Pierwsza UE, to "organizm słaby, kaleki, źle skonstruowany i niepewny siebie", który "kręci się w błędnym kole", "bezsilny, wchodzący w fazę zmierzchu, niezdolny do podjęcia wielkich celów i zadań historycznych", do tego z "dziwacznymi eksperymentami socjalno-obyczajowymi i anachroniczną ideologią".
Wrocławski historyk radzi, by porzucić obecny projekt jednoczenia Europy i śmiało przejść do budowania Unii Drugiej, która byłaby już bezpośrednim początkiem tego, co jawi się przeznaczeniem kontynentu - czyli Imperium Europejskiego.
Druga Unia różniłaby się od dzisiejszej Pierwszej tym, że byłaby jednym (choć federacyjnym) państwem, posiadałaby silny ośrodek władzy, skupiony wokół prezydenta, wybieranego na długoletnią kadencję i posiadającego uprawnienia właściwie dyktatorskie, bardziej nawet omnipotentnego niż dzisiejszy prezydent USA. Wzrost władzy skupionej w prezydenckim centrum łączyłby się z obniżeniem poziomu władzy w terenie: państwa narodowe (które zeszłyby siłą rzeczy do rangi prowincji Euro-Państwa) musiałyby zwolnić obecny gorset regulacji i administrowania życiem obywateli włącznie z gospodarką, a życie terenu uległoby deregulacji i uporządkowanej anarchizacji. Wzrosłaby więc jednocześnie wolność na dole i skuteczna władza na górze. Prezydent i jego ministrowie mało interesowaliby się życiem prowincji, póki tylko ta wpłaca - domyślam się, że znacznie niższe niż teraz - podatki.
O ile obecny ustrój UE porównamy do pańszczyźnianego folwarku, gdzie dziedzic (czyli władze Unii) drobiazgowo zarządza pracą i życiem poddanych, to ustrój projektowanej przez autora II Unii byłby systemem czynszowym, w którym dziedzic zadowala się opłatami od chłopów, prócz tego pozostawiając im jaką-taką wolność i rynkowe decydowanie o sobie. Nie muszę dodawać, że historia wielokrotnie dowodziła lepszości czynszu nad pańszczyzną.
Model Gabisia godzi dwie, zdawałoby się przeciwstawne perspektywy: miłośników wolności, wolnego rynku, państwa jako nocnego stróża, deregulacji i samorządu z jednej strony - i imperialnej skuteczności w skali nie tylko regionu ale i świata. Światowa brutalna skuteczność jest przecież warunkiem uprawiania wolności w skali mikro! Co trzeba w tym modelu porzucić, to narodowe resentymenty i rojenia o "wielkiej Francji, wielkich Niemczech, wielkiej Polsce" itd. - równie śmieszne, co rojenia o Wielkich Albaniach, Serbiach, Litwach itd. - i to już od 1945 roku, od eksplozji nad Hiroszimą i Nagasaki. (Po szczegóły wyjaśnień odsyłam do oryginalnego tekstu.)
Europa będzie jedna, albo jej nie będzie - tak można streścić myśl Wrocławianina. Zgadzam się z nią... Ale bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że zrealizuje się drugi człon tej alternatywy: Europy nie będzie... Dlaczego? Ponieważ imperium by powstać, musi mieć swoją ideę, ideę imperialną. Ta teza sprzecza się z tym, co pisał Tomasz Gabiś w swoich dawniejszych euro-imperialnych dociekaniach, gdyż według niego imperium nie wymaga usprawiedliwień, gdyż jest takim bytem, który istnieje bo istnieje. Imperium samo się uzasadnia i samo się podtrzymuje. Nie jest niczyim narzędziem: ani narzędziem narodu (które to narody w swoim wnętrzu formuje), ani dynastii (które się zmieniają, gdy imperium trwa), ani ideologii (które sobie dobiera jak rękawiczki - która aktualnie wygodniejsza). Jest w jakimś sensie - absolutem. Ale tak naszkicowane imperium ma jedną słabość: aby istnieć, musi już istnieć. Jeśli chwilowo teraz go nie ma, to przynajmniej powinno było istnieć w przeszłości. Tymczasem Imperium Europejskiego nie ma i jego precedensów nie było, a jeśli były, jak państwo Karola Wielkiego, jak Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, Cesarstwo Napoleona I lub III Rzesza Niemiecka - to krótko lub cząstkowo i na pewno nie są to precedensy budzące dziś entuzjazm. Żeby nieistniejące dziś i nieistniejące w przeszłości Imperium Europaeum założyć, trzeba mieć ideę, ideę formującą. Dopóki to imperium nie okrzepnie, nie zasiedzi się i nie obrośnie bytem, będzie wtórne względem swojej idei, czyli, właściwie, względem używanej do jego budowy i usprawiedliwiającej je ideologii. Zatem zanim przystąpimy do budowy europejskiego imperium, musimy wynaleźć europejską ideę, a właściwie ideologię. Ideologię, czyli zbiór myśli (a może... memów?), które będą ludzi fascynować, pociągać, organizować, popychać do działania, a także (niektórych) gniewać i budzić opór.
Co może być tą europejską ideologią? Otóż problem widzę w tym, że wszystkie europejskie idee były uniwersalne czy uniwersalistyczne. I to było i w jakiejś mierze pozostaje siłą Europy. Wymienię je, biorąc je raczej jako przykłady, bo nie mam zamiaru ani ambicji ich listy wyczerpać: starożytna grecka idea człowieka pełnego, kalos kagathos. Chrześcijaństwo jako wizja ludzi jako dzieci Boga, zarówno powołanych do zbawienia i objętych soterycznym planem przez Zbawiciela. Renesansowy humanizm. Oświecenie. Nauka-science, jaka idzie od Kartezjusza i Newtona wraz z jej filozoficznym ramieniem pozytywizmem. Demokracja, w swoich wariantach brytyjskim, rewolucyjno-francuskim i rewolucyjno-amerykańskim. Wolny rynek. Liberalizm. Nowoczesność. Socjalizm i komunizm. Prawa człowieka. Różna jest ich wartość, są wśród nich prócz wielkich i wątpliwe, i podłe, ale nie o ich wartościowanie chodzi - warte uwagi jest za to, że wszystkie te idee czy ideologie nie definiowały siebie jako "europejskich". Europa nie była ich uczestnikiem! Adresowane były do wszystkich ludzi, do ludzi jako ludzi. Żadna z nich nie wyróżniała "Europejczyka" jako szczególnego adresata i podmiotu, ani "Europy" jako szczególnej ojczyzny danej idei. Od czasu kiedy greckie poleis rozpuściły się w wielkim ciele Rzymu, nieważna stała się narodowość i szczegółowa ojczyzna. Cesarzami Rzymu zostawali ludzie z Hiszpanii, z Afryki (obecnej Tunezji czy Algierii), czy z Bałkanów. Paweł Tarsyjczyk zerwał z ideą wybranego narodu, głosząc iż przed Bogiem "nie ma Żyda ani Greka". Uniwersalizm nowszych idei z wyliczonej listy, jest tak samo jawny.
Jeśli w Europie zdarzały się prądy akcentujące szczególność Europejczyka i Europy, były (słusznie) odrzucane, a zarzut rasizmu był tu na czele. Europa dość się napracowała nad tym, by jej idee były ogólne i uniwersalne, i wzywanie do jakiejś europejskiej szczególności, do zamykania się w jakichś granicach i szańcach, choćby one zamykały cały kontynent, brzmi jak zawracanie procesu, brzmi wstecznie. Jeśli Europa zamyka się - jak to robi w I UE - to wstydzi się tego. Hasła europejskiej szczególności nie da się wypowiedzieć tak, żeby nie brzmiał w nim jakiś rodzaj rasizmu. Bo co mogłoby uzasadnić postawienie granicy Europy: na Bugu z Ukrainą, albo na rzece Maricy z Turcją, albo na Atlantyku? Uzasadnień takich nie ma, a te które są używane, sprzeniewierzają się właśnie uniwersalizmowi Europy i dlatego nie mają wystarczającej siły, a skoro nie mają, to nie wspierają budowania Europy jako jedności, czyli, odwrotnie, działają na rzecz jej rozsypki bądź niekompletnego trzymania się razem. Nawet wspólnego wroga Europy, którego obecność mogłaby na niej wymusić zjednoczenie, nie widać - była nim Rosja Sowiecka w czasach Zimnej Wojny i faktycznie wymusiła założenie NATO i Wspólnego Rynku, czyli tamtej Małej Europy, ale tamto przecież minęło i nie wróci.
Dlaczego właściwie do tego systemu - czy byłyby on imperium lub nie - w którym chcieliby żyć Europejczycy, miałoby się nie wpuszczać Rosjan, Japończyków, Meksykanów, Turków, Hindusów, Chińczyków, Kenijczyków? Czy cokolwiek, co by ich od Europy miało oddzielić grubszą kreską, z konieczności nie byłoby rasizmem, albo jakimś "kulturowym rasizmem", albo jakimś nawet "religijnym rasizmem"? (Który zresztą podźwięcza w omawianym tekście: "Nie należy jednak przy tym zapominać, że najważniejszą religią Europy było i jest nadal chrześcijaństwo i w związku z tym nie może ono być traktowane dokładnie tak samo jak pozaeuropejskie religie typu islam lub jakieś marginesowe kulty z dziwacznymi rytuałami" - napomina Tomasz Gabiś.)
Zapewne spontaniczne przemiany w świecie wyprzedzą pomysły teoretyków i jakaś jedność świata (która nie musi oznaczać ani zgody, ani pokoju, ani centralnego nim zarządzania) nastanie szybciej, niż Europejczycy namyślą się, żeby sporządzić coś na kształt małego imperium dla siebie.
Imperium jeśli nie europejskie, to jakie?
W omawianym artykule Tomasz Gabiś pisze: "Druga UE tworzy jeden wielki obszar gospodarczy, gdzie nie istnieją żadne granice celne, panuje pełna wolność poruszania się, osiedlania się, podejmowania pracy, handlu, działalności gospodarczej, inwestowania, kupowania ziemi i wszelkiej innej własności." I właśnie od tego punktu trzeba zacząć! Bo do czego potrzebne jest imperium, nie decydując na razie, czy europejskie czy inne? Potrzebne jest do ochrony nazwanej strefy. A na jakiej zasadzie poszczególne kraje, terytoria i narody miałyby być przyjmowane do tej strefy? Na zasadzie swojej "europejskości"? Ale przecież nie wiadomo, gdzie ta Europa jako fizyczny region ma granice. Stambuł z 10 milionami muzułmańskich mieszkańców leży na najtwardszym europejskim kontynencie. Czy Lwów nie jest dość europejski? Z drugiej strony, już w obecnej I Unii granice kontynentu zostały przekroczone: do UE należą Gujana i Gwadelupa w Ameryce i Reunion, wyspa przy-afrykańska. Jedyną europejskością jaka wejść może w rachubę, jest właśnie spełnianie tamtych warunków: brak wewnętrznych granic celnych i innych, wolność poruszania się, pracy, gospodarowania i kupowania czegokolwiek z ziemią włącznie. A także posiadanie prawa, które tamte wolności ubezpieczy. Kraj który przyłącza się do tak rozumianej Europy, musi zgodzić się, że od tej pory swoich mieszkańców nie wyróżnia w żaden sposób i nie ma dla nich przywilejów. Kraj przyłączający się stapia się z Unią. I właśnie na gotowości stopienia się polega próg, który oddziela kraje lub ich rządy, które do takiego kroku nie dojrzały. Jako projekt, Unia taka jest ofertą dla całego świata. To czy tak rozumiana Unia będzie pokrywać się z kontynentem Europy czy nie i w jakim stopniu, będzie już czymś przypadkowym i nieistotnym.
Taka Unia czy też "obszar wolności" nie może się wyróżniać ani definiować przez żadną szczególność: ani przez geografię, ani przez historię, ani przez rasę, język czy religię, nawet gdyby ta miała być dekoracyjnym wspomnieniem. "Obszar wolności" ma sens istnieć tylko jeżeli chroni i wspiera wartości ogólne, przysługujące każdemu człowiekowi.
Przez swoją uniwersalność i uniwersalną otwartość Unia Europejska miałaby szanse stać się bardziej atrakcyjna od konkurencyjnych imperiów - amerykańskiego, rosyjskiego czy chińskiego.
Dawna jagiellońska i po-jagiellońska unia Polski i Litwy była w dużym stopniu prekursorem owej "Wolnej Europy": dawała swoim mieszkańcom przestrzeń wolności niezależnie od języka, rasy i religii, a zaczęła słabnąć i rozpadać się, odkąd pewne silne w jej obrębie grupy zaczęły forsować własną szczególność: najpierw kontrreformacyjni katolicy (uprzywilejowując się religijnie), potem Polacy (uprzywilejowując się co do języka).
Strefa wolności (nazywam tak na wzór strefy wolnego handlu) musi mieć jednak swoje dopełnienie w postaci "agencji ochrony" i być może taka agencja byłaby identyczna z Imperium wg Gabisia. Jednak do ideału daleka droga. Na razie ani nie widać wspólnej "agencji ochrony", ani Unia Europejska niewiele ma wspólnego ze "strefą wolności".
Strefa i Agencja (lub Teren i Imperium) są jak małżeństwo i mają się do siebie jak Wenus do Marsa lub wajśjowie do kszatrijów. Mieszkańcy i składowe społeczności Strefy-Terenu gospodarują i bogacą się, zajmują się "życiem" i chcą mieć spokój. Agencja-Imperium stoi na straży i wypatruje wroga, by w razie potrzeby walczyć w obronie Terenu, ale jak wiadomo, konieczne bywa prowokowanie ewentualnych napastników, od czego zdarzają się wojny prewencyjne i inne akcje, na których poczciwi wajśjowie się nie rozumieją i na widok których krzyczą ze zgrozy. Aby każde było sobą i pozwalało być drugiemu - Agencja nie terroryzowała Terenu, ani Teren nie obezwładniał Agencji swoimi regulacjami (tak jak dziś się dzieje z Wojskiem Polskim w Afganistanie), musi zostać wypracowana staranna równowaga między nimi, tak jak w demokracjach (niektórych przynajmniej) wypracowano równowagę między władzą ustawodawcza a wykonawczą. Te mechanizmy równowagi również mogą być czynnikiem atrakcyjnym, przyciągającym "poza-unitów" do Unii.
Być może najpierw w Terenie zajść muszą zmiany w rodzaju reform promujących wolny rynek i niskie podatki, czyli najpierw istniejące obecnie państwa lub państwa-prowincje UE muszą osiągnąć kształt, który tu przewidujemy dla przyszłego Terenu. Możliwe też, że bardziej prawdopodobny okaże się wariant odwrotny: najpierw powstanie Imperium-Agencja i dopiero pod jej skrzydłami będzie można wyrzucić na zbity pysk lokalnych narodowych etatystów-wyzyskiwaczy-regulantów, dusicieli raczej niż krwiopijców. Co też nie jest takie pewne, bo imperia również lubią swoich poddanych brać za twarz, nie gorzej niż narodowe państwa karłowate (dwarf states). Przyszłość nie jest jasna i jedno czego warto się trzymać, co chronić i co podtrzymywać, to uniwersalizmy, przypadkowo europejskie.
Wojciech Jóźwiak
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.