zdjęcie Autora

07 września 2006

Mirosław Miniszewski

Duch krytyki
Kolejny głos w polemice jungowskiej

Kategoria: Mistrzowie i klasycy
Tematy/tagi: Jung

Polemika na temat jungizmu osiągnęła moim zdaniem bardzo zadowalający etap, bowiem jeśli temat ten wywołuje takie poruszenie, to znaczy że warto się nim zajmować. Chciałbym w tym miejscu podziękować Panom Stawiszyńskiemu i Dobrowolskiemu - ich polemiczne głosy są dla mnie bardzo wartościowe. Rozumiem też już intencje Pana Tomasza Stawiszyńskiego, kiedy pisał w ostrym tonie słowa krytyki pod moim adresem, przyjmuję to za rodzaj konwencji. Nie mniej jestem winien po pierwsze kilka słów wyjaśnienia odnośnie moich zwrotów światopoglądowych, które stałych czytelników Taraki mogą istotnie dezorientować, a po drugie chciałbym dodać kilka słów w toczącej się debacie.

W 2001 roku poznałem Wojciecha Jóźwiaka - przyjechałem na jego warsztaty w strasznym stanie i bardzo egzystencjalnym nastroju. Dzisiaj, patrząc z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że Wojciech swoimi warsztatami uratował mi w pewnym sensie życie. Nie zapomnę nigdy tamtych pierwszych praktyk warsztatowych, które obdarzyły mnie głębokim pokojem i poczuciem równowagi. Nigdy potem też nie zakwestionowałem wartości tamtych doświadczeń. Wypomniane mi przez Pana Stawiszyńskiego zainteresowania tarotem i astrologią były zaledwie uzupełnieniem tego, co było dla mnie najważniejsze - zrozumieć świat, siebie, swoją świadomość. Jakiś czas temu odbyłem dobrze znaną w pewnych neoszamańskich kręgach praktykę. Było to bardzo mocne doświadczenie. Żałuję, że ze względu na panujące obecnie warunki polityczno-obyczajowe nie mogę napisać więcej o naturze i przebiegu tego działania. W każdym bądź razie było tak, że naczytałem się wcześniej o tym, jakie efekty powoduje ta praktyka, w co człowieka inicjuje, że ukazuje mu prawdę o nim samym i tego też oczekiwałem. Tylko problem w tym, że efekty były zupełnie inne niż się spodziewałem - zamiast dowiedzieć się, jakim to ja jestem wspaniałym i utalentowanym mistykiem, okazało się, że jestem racjonalistą. Tak, to ta szamańska, jakby to rzec kolokwialnie, hardkorowa praktyka, w traumatycznym przebiegu i ostrych epizodach ukazała mi kim jestem. Doświadczenie było to tak mocne i tak dojmujące, że uważam je za najważniejszy przełom w moim dotychczasowym życiu. Oczywistość, tego co zostało mi dane w tym doświadczeniu była dla mnie porażająca a zarazem bardzo łagodna dla sfery uczuciowej. To było jak naturalny proces. Wtedy zrozumiałem to, o czym wcześniej tylko mówiłem lub czytałem, na przykład u dr Henryka Kliszki czy innych specjalistów od inicjacji, że młody człowiek musi przejść inicjację, żeby się dowiedzieć kim jest. Ja tego wcześniej nie wiedziałem ale wydawało mi się, że dobrze wiem i to był mój błąd. Ponieważ nie oznacza to zakwestionowania wartości pierwotnych doświadczeń, które doprowadziły mnie to tego etapu, stąd moja dalsza obecność na łamach Taraki. Poza tym, że faktycznie z różnych względów, o których tutaj pisać nie będę, odrzucam dzisiaj astrologię jako źródło jakiegokolwiek poznania i odrzucam tarota jako źródło wiedzy o czasie i człowieku, to nie podważam wartości poszukiwań odpowiedzi na temat natury świadomości i w ogóle człowieka. Z mojej astrologii i mojego tarota wyłaniało się zło bezmyślności. Nie chcę jednak rozwijać tego tematu i wartościować tych tradycji, szanując poglądy innych. Ale już niekonwencjonalne metody, które proponuje Wojciech, są znacznie bardziej wartościowe niż tysiąc wykładów z antropologii kultury, gdyż można samemu doświadczyć tego o czym Eliade czy prof. Wierciński pisali, nie mając tak na dobrą sprawę pojęcia o czym piszą. Ocena natury tych działań i zjawisk jest sprawa najzupełniej wtórną. Możemy myśleć o nich jakkolwiek - jednak wobec faktu ich zjawiskowości stajemy w postawie zdziwienia. Jest tak dla mnie nawet teraz, kiedy odrzucam sakralny charakter tych zjawisk, przypisując je, aczkolwiek z dużą dozą ostrożności, raczej naturze ludzkiego mózgu niż duchowemu wymiarowi rzeczywistości.

Dlatego odszczekuję niektóre moje wcześniejsze tezy i publicznie przyznaję się do poczynionych omyłek i błędów. W naukach humanistycznych istnieje znana zasada domniemania racjonalności. Polega ona na tym, że zakładamy racjonalność swojego rozmówcy (nawet jeśli gadamy sami ze sobą) uznając, że nawet jeśli błądzi, to w dobrej wierze poszukując odpowiedzi. Zakładamy też, że w momencie otrzymania dowodów, argumentów na to, że się myli, zmieni swoje stanowisko i skoryguje poglądy. W imię tej zasady potraktowałem sam siebie i stąd moje, może nader niefrasobliwe podejście w wytaczaniu armat racjonalnej argumentacji w Tarace. Przepraszam też za poczynioną, nie w złej wierze, dezorientację, której mógł słusznie ulec Pan Tomasz Stawiszyński. Tyle gwoli wyjaśnienia tej kwestii.

Co się zaś tyczy Junga i dalszego ciągu polemiki to pozwolę sobie zabrać ponownie głos w tej sprawie. Przyznaję się bez bicia, że Jung nie jest moją mocną stroną, przeczytałem w całości raptem cztery jego dzieła i rzecz jasna nie jestem i nigdy nie będę specjalistą w tej dziedzinie, bo po prostu nie starczy mi już na to czasu. Dlatego przepraszam za popełnione szkolne błędy w tej materii, jednocześnie dziękując swoim interlokutorom za upomnienie mnie i wskazanie słabych punktów mojej argumentacji. Istotna jest dla mnie zwłaszcza różnica pomiędzy Jungiem a jungistami, której co prawda byłem świadom ale zapewne mało wyraźnie to zaznaczyłem w swoich wywodach. Podtrzymuje jednakże nadal tezy podparte metodologią Poppera - to czy się z nim zgadzamy czy nie, jest kwestią światopoglądu i nie sądzę abym w potraktowaniu Junga Popperem popełnił jakiś poważniejszy błąd metodologiczny. Popper był sam daleko idącym krytykiem psychologizmu i psychoanalizy a ponieważ póki co bardziej uznaję metodę Poppera, dlatego podtrzymam swoje poglądy w tej kwestii - Jungizm nauką nie jest. Pójdę dalej - w moim głębokim przekonaniu jest niebezpieczną metodą wywlekania na wierzch tego, czego wywlekać się z człowieka nie powinno. Tak jak nie wywlekamy z ciała jelit i wątroby, żeby sobie popatrzeć. Tego może dokonać tylko w stanie zagrożenia życia zespół chirurgów. Prawdziwa psychologia, taką z jaką się spotkałem na studiach, jest czymś zupełnie innym i nie ma nic wspólnego z Freudem czy Jungiem. Poznałem w swoim życiu wielu psychoterapeutów. Poza jedną jedyną znaną mi osobą, która miała wykształcenie medyczne, reszta nie posiadała moim zdaniem kwalifikacji do wywlekania na wierzch ludzkich umysłów. Moja była dziewczyna była rozchwytywaną psychoterapeutką jungistką To, czego dokonywała było niedopuszczalne zarówno w etycznego jak i medycznego punktu widzenia. Sam byłem swego czasu ofiarą trzech psychoterapeutek, u których szukałem pomocy - ich niekompetencja podparta ohydnym jungizmem były dla mnie tylko źródłem dodatkowego cierpienia. Może i nie znam Junga za dobrze, ale na własnej skórze odczułem jak działa on pośrednio poprzez swoich zwolenników. Zgodzę się, że jako humanista, pisarz jest interesujący, jego książki dla pewnego typu umysłów mogą być inspirujące - temu nie można zaprzeczyć. Ale do holistycznego tłumaczenia świata się to nie nadaje, a pewni jungiści właśnie to robią. Pół biedy jeśli są to tylko refleksje, ale kiedy następuje u niektórych z nich petryfikacja lub dogmatyzacja tych poglądów, to robi się niebezpiecznie. I słusznie zauważa Pan Jacek Dobrowolski, że w naszych czasach psychoterapia zastępuje religię a psychoterapeuci kapłanów. Nie zapomnę nigdy nabożnej atmosfery publicznego spotkania z Panem Wojciechem Eichelbergerem - cóż to była za czołobitność, nawet biskup krakowski nie wchodzi na salę w takiej glorii i chwale jak ten słynny psychoterapeuta. Rzecz w tym, że przez dwie godziny raczył swoich wiernych banalnymi frazesami, mieszając Zen z tanim genderowym psychologizmem i wszystko wyjaśniając w paradygmacie, który może nader pochopnie zakwalifikowałem jako jungizm. Jungizm to jest takie ustrojstwo, przy pomocy którego możemy wytłumaczyć wszystko - od mechaniki kwantowej, przez astrologię, tarota i problemy psychiczne po zbrodnie ludobójstwa. Nie pamiętam już kto był autorem twierdzenia, że II wojna światowa i Holokaust były wynikiem działania zbiorowego cienia narodu niemieckiego a zbrodniom na Żydach są tak naprawdę winni Żydzi, bo to oni nosili w swojej nieświadomości zbiorowej pragnienie zagłady. To jest ten moment, kiedy cierpliwość się zwykle kończy. Tak się składa, że problem ludobójstwa, zła i nazizmu jest obecnie przedmiotem moich badań naukowych i jeśli ktoś ma ochotę na polemikę ze mną, a twierdzi, że powyższy pogląd jest zasadny, to zapraszam. Dla mnie w momencie przeczytania tych słów miarka się przebrała (nie pamiętam już źródła ale było to w kontekście Junga, może ktoś mi przypomni i wskaże kto to napisał; zakwestionowana z kolei przez Tomasza Stawiszyńskiego teza o związkach Junga z nazizmem wymaga moim zdaniem lepszego uzasadnienia i mam nadzieję, że niedługo będę mógł przestawić wyniki swoich badań w tej kwestii). Już byli tacy, co próbowali historię i politykę Heglem tłumaczyć. Jeden z nich, Władimir Iljicz Uljanow, zwany Leninem siedział całe miesiące na wsi i czytał Hegla. Kiedy zrozumiał już Ducha Historii, to wszyscy wiemy czym to się skończyło - najpierw dla Rosji, potem dla świata aż po współczesną Kubę. Kto czytał Hegla ma świadomość jego urzekającej i wciągającej jak wir całościowej wizji świata. Jung jest do niego bardzo podobny. I chociaż zdaje sobie sprawę z tego, że taka analogia może być nadużyciem to śpieszę wyjaśnić, że nie twierdzę iż owo podobieństwo ma coś koniecznie implikować. Znamy jednak z historii takie przypadki, gdzie całościowe i wciągające wizja świata skutkowały okropieństwami. Całościowe wizje mają tendencje do generowania radykalizmu w imię powszechnego dobra a jak mówiła Hannah Arendt: (...) radykalne zło powstaje zawsze gdy chce się radykalnego dobra (H.A. Dziennik myśli, Zeszyt XIX). Rację ma Jacek Dobrowolski upatrując podobnego zagrożenia choćby w Popperze i dziękuję mu za przypomnienie mi, że nawet Popper może być niebezpieczny ze swoją logika oczywistości, jeśli zaczniemy przy jego pomocy patrzeć na świat zapominając o prawie do zadawania pytań i kwestionowania autorytetów. To jest właśnie postawa oświeceniowa. Jest mi ona obecnie bardzo bliska bo jest swoistym wyjściem człowieka z niepełnoletności, które wpadł z własnej winy - tak mówił Kant. Niechęć do racjonalizmu jawi się mi jako próba ucieczki w niedojrzałość. Oświecenie obciążyło ludzi odpowiedzialnością za świat, uczyniło nasze życie mniej komfortowym - to fakt. Po pierwsze dokonało desakralizacji historii, po drugie zakwestionowało władzę pomazańców (świeckich i duchownych, wodzów i szamanów, królów i biskupów) i po trzecie pozbawiło ludzi pociechy jaką daje wiara w nadprzyrodzoność. W rezultacie człowiek stał się odpowiedzialny sam za siebie. Nie znaczy to, że nie możemy mieć dalej oparcia w nadprzyrodzonym, w mitach i kapłanach - czy będzie to ksiądz proboszcz czy psychoterapeuta - możemy je mieć i często mamy, nikt tego nie kwestionuje. Jednak zmiana polega na tym, że od czasów Oświecenia możemy jawnie pytać. Tym się różni nasza kultura od np. buddyjskich cywilizacji Wschodu, że w dobrym tonie i rzeczą pożądaną jest aby uczeń w odpowiednim momencie zakwestionował poglądy mistrza. Na przykład w buddyzmie, czy to Zen, czy tantrycznym, jest to rzecz nie do pomyślenia - uczeń całe życie siedzi niżej mistrza i nie wolno mu się nawet odezwać w jego obecności bez pozwolenia. To dzięki nieustannemu kwestionowaniu czyichś poglądów rozwinęła się filozofia i w ogóle cała nauka. Czy mamy spod tego prawa wyciągać Junga, jungistów, psychoterapeutów, nas samych? Poza tym, czy popełniłem błędy czy też nie, pisząc skorzystałem tylko z prawa do zadawania pytań i omylności. Dyskusja jest coraz ciekawsza i mam nadzieję, że będę się mógł dowiedzieć jeszcze czegoś ciekawego - apeluję jednak o dobrą atmosferę tego sporu.

Mirosław Miniszewski
7 września 2006
anthropos@anthropos.pl


Dotychczasowa dyskusja o ideach C.G. Junga, w Tarace, zobacz:


Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)