16 maja 2016
Agnieszka Damroka Wielgopolan
Serial: Damroka
W baśni-niebaśni
◀ Napisano ◀ ► Między słowami ►
Jest w moim świecie, tuż za strugą, takie miejsce drzewiaste znane od dziecka. Znane z wzajemnością. Nie sposób odciąć się od niego, bo miejsce to część życia - stwarza i czyni człowieka, jak dom, w którym każdy wiedzie swój los. Jego obraz pozostanie w pamięci, dokąd pamięć będzie trwać – czasem jasny i bliski, jak gdyby wciąż otaczał ramionami, czasem mglistszy im dalej w czas odchodzić.
Tak więc - jest wzgórze, dziś całe w trawach, wiosennych krzewach i drzewach po niebo, w ciepłych głazach, jaszczurkach wygrzewających w słońcu zziębnięte kości, w ptakach krzyczących po kres.
Pamiętam, jak dawno temu cała ta zieloność splątana z ptasimi głosami i strumieniem wiodącym w dal nieznaną, jak mi się wtedy zdawało, onieśmielała, budziła lęk i cześć wówczas jeszcze niezdefiniowaną, bo czyż dziecko potrafi definiować uczucia, przeczucia, wrażenia?... Nie. Na początku jest odczuwanie bez słów tego, co później wytłumaczą mu dorośli - mądrze, czyli tak, jak każe ich dorosły świat. Pozostańmy dziećmi w niektórych sferach, tych na przykład, kiedy oko w oko stajemy z zielonością drzew czy sennymi głazami spoglądającymi zza wysokich traw.
Pamiętam, jak pierwsza przewodniczka po wzgórzach i dolinach życia – moja babcia - nauczyła mnie, że ziemia ta najbliższa dobra jest i łaskawa, o ile nie wyzbędziemy się dziecięcości. I nie chodziło o dziecinność. Uczyła, bez zbędnych słów, że mamy wpływ na to, czy ziemia zechce nam powierzyć swe tajemnice, podzielić się radościami i smutkami, zdradzić sekrety ukryte od lat… Trzeba tylko w ciszy jej posłuchać. W ciszy właśnie. Nie zagadać ziemi na śmierć, jak to dzieje się czasem, gdy staramy się wykrzyczeć światu, jacy to jesteśmy wielcy. Po co? Nie jesteśmy ani zbyt wielcy, ani zbyt mali, a tylko tacy, jakim ludziom przeznaczono być.
Chadzając borami, słuchałyśmy ptasich głosów. Nie ćwierkały bez sensu, o nie! Kiedy przystawałyśmy, babcia tłumaczyła, że teraz właśnie witają nas, a teraz pytają o zdrowie. Oczywiście wierzyłam babci, bo czemuż by nie? Odpowiadałam ptakom grzecznie, jak to tylko dziecko potrafi, a one wtedy milkły i wierzyłam, i wiedziałam, że mnie słuchają. W gniazdach i dziuplach drzew ponoć skrywały skarby niezwykłe. Byłam pewna, że tak jest zwłaszcza, gdy kiedyś, kiedy zachorowałam, babcia przyniosła mi z boru maleńki, pozłacany dzbanuszek, delikatny jakby to była wydmuszka i takież filigranowe kubeczki. Powiedziała, że to ptaszki podarowały, że tęsknią za mną i że, jeśli napiję się nektaru z dzbanuszka, wyzdrowieję. Nie wiem, co to był za nektar, pewnie lekarstwo babcinej roboty, ale wtedy pomogło. I było jak w wierszu Teofila Lenartowicza o złotym kubku. Rzecz jasna, wiersz poznałam dużo później.
Wierzę, że mądrość mej babci nie odeszła wraz z nią, że żyje we mnie, w tych niewielu wspomnieniach, które noszę w sobie, a teraz dzielę się z kilkorgiem ludzi podobnych mnie w swych tęsknotach za światem z baśni-niebaśni.
Ślę Wam z boru trele na dobre dni i życzenia spokojnych nocy od zadumanych wśród traw sennych głazów.
◀ Napisano ◀ ► Między słowami ►
Komentarze
Próbuję odtwarzać recepty mojej Babci... kurcze, że ja wtedy taka młoda byłam... Pozdrawiam i liczę na odpowiedź :)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.