09 listopada 2019
Andrzej Gąsiorowski
Serial: Dlaczego ludzie wycinają drzewa?
Faza przejściowa, czyli zmiana przyjdzie sama
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
◀ Stoicka apokalipsa na wesoło ◀ ► Patrząc na uciekający czas ►
Na swoim Twitterze Greta Thunberg zwraca uwagę, w kontekście szeroko ostatnio prezentowanej deklaracji 11 000 naukowców odnoszącej się do skutków katastrofy klimatycznej, mających przynieść „niewyobrażalne cierpienie” ludzkości, że podobnych deklaracji było już wiele. Pyta – jak wielu ostrzeżeń potrzebujemy, żeby zacząć traktować sytuację jako kryzys?
To pytanie, zapewne bez intencji, prowadzi do kilku słabych punktów i wewnętrznych sprzeczności idei współczesnych ruchów klimatycznych. Najważniejsze wydają mi się dwa z nich. Przy czym – co zaznaczam z całą mocą – prezentowane tu poglądy są wyłącznie moimi poglądami, a ich autor może się mylić.
Pierwszy z nich to głębokie przekonanie, że wzrastająca świadomość społeczna ma mieć zasadniczy wpływ na bieg spraw. Przekonanie to po pierwsze zdaje się ignorować fakty. Istotna część świata stoi już w ogniu, a Arktyka rozpada się dziś, choć dawaliśmy jej jeszcze jakieś sto lat (co jest bezpieczną ludzką perspektywą dwóch pokoleń). Klimatyczna akcja Grety przyniosła rzeczywiście dość przełomowe wprowadzenie tematu do mediów i do debaty.
Ale czy obydwa połączone zjawiska wpływają na procesy decyzyjne zbiorowości ludzkiej, państw i jednostek, które miałby z kolei wpływ na jakąkolwiek realną i mierzalną akcję klimatyczną? Wydaje mi się, że nie, ale być może ktoś dysponuje danymi, które przekonają mnie do zmiany zdania.
W tym miejscu należałoby oczywiście uczynić dygresję, czym ma być owa „świadomość”? Zakładam, że nie wystarczy tu wiedza o problemie, ale również przebudowa własnych zachowań w kierunku „zmiany świadomości”. Zostawmy na razie to błędne koło, które może mieć pozorny charakter, ale które jednak – przynajmniej wydaje się sygnalizować nam pewne problemy.
Bez względu na te zastrzeżenia, w mojej ocenie świadomość problemu jako ludzkość już mamy. Problem rozgrywa się w zupełnie innych obszarach i rejestrach. Potężny nacisk na budowanie świadomości łączony zazwyczaj z imperatywem – musimy zmienić wszystko – jest jednak (niestety) całkowitym zaprzeczeniem tego co wiemy o Homo sapiens jako gatunku i jako jego poszczególnych egzemplarzach.
Co więcej, w mojej ocenie przyczynia się do budowania postawy odwrotnej – postawy rzeczywistego klimatycznego marazmu. Miażdżąca większość ludzi mniej lub bardziej świadomie (choć słusznie) zakłada, że zmiana „wszystkiego” nie jest możliwa. Rozumowanie przebiega wedle schematu: skoro musimy zmienić WSZYSTKO żeby przeżyć, a przecież i tak nie zmienimy WSZYSTKIEGO, bo nie możemy i umiemy, to zwalnia nas to z robienia CZEGOKOLWIEK. Co więcej w takim ujęciu – NIC NIE MA JUŻ ZNACZENIA.
I dlatego też nie robimy czegokolwiek, prócz pojawiających się w tym momencie w sposób oczywisty czynności zastępczych – na przykład budowania kuriozalnego systemu energetycznego, prowadzącego do dalszego wyniszczenia planety, który w zamyśle ma opierać się w 100% na odnawialnych źródłach energii, a który oznacza dalsze spalanie gazu, węgla i zużywanie niewyobrażalnych ilości biomasy (w tym, po prostu, drzew).
System ten polega na forsownej instalacji pochłaniających niewyobrażalne ilości zasobów urządzeń przechwytujących energię słońca i wiatru, z których energia, po trzydziestu latach wdrażania i wydaniu niewyobrażalnych ilości pieniędzy nie stanowi nawet kilku procent światowego miksu energetycznego opartego cały czas na paliwach kopalnych.
Wokół tej zbiorowej czynności zastępczej tworzą się różnego rodzaju polityki i religie, zdobywające zresztą zauważalne poparcie wyborców, mimo iż nie oferują niczego innego prócz eskalacji klimatycznych czynności zastępczych. Jak grzyby po deszczu pojawiają się inne czynności zastępcze, które mają przynajmniej tę zaletę, że nie zużywają zasobów naturalnych, choć zużywają potencjał intelektualny i wolitywny. W tym krótkim wpisie brak miejsca na ich omawianie i nie jest to nawet potrzebne.
Prawdziwą idée fixe większości ruchów klimatycznych są jednak kontrolowane spowolnienie i recesja, nazywane po angielsku degrowthem, a po polsku – o ile się nie mylę – dewzrostem. I tu znowu, trzeba odrzucić całą wiedzę o nas samych (nie używajmy już zdradliwego, z gruntu błędnego i niemoralnego pojęcia „natury ludzkiej”), żeby wierzyć w to, że to się uda. Choć można i trzeba próbować.
Dobrym postulatem wykazującym cechy symulacji dewzrostu wydawał się być podatek węglowy (carbon tax), który postulowano już w latach siedemdziesiątych minionego stulecia i który związałby produkowanie wzrostu z kosztem ekologicznym i węglowym. Świat pokazał jednak, że przerasta go wdrożenie nawet tego stosunkowo prostego i łatwo uzgadnialnego rozwiązania.
Ale i dziś, zamiast mówić o podatku, mówimy o quasi-religijnej, a w istocie religijnej koncepcji powstrzymywania pragnień i ograniczania potrzeb. Grupy ludzi (pośród których są z pewnością jednostki potrafiące powstrzymać pragnienia i ograniczać potrzeby), które co do zasady nie ograniczają w sposób szczególny własnego korzystania i udziału w cywilizacji, chcą niejako namówić innych ludzi (a żeby miało to przełożenie klimatyczne, trzeba by namówić miliardy) do powstrzymywania pragnień i ograniczania potrzeb. Nie jestem aż takim sceptykiem wobec tych działań. W mojej ocenie nieznacznie da się tu zmienić kurs. Nieznacznie, to znaczy na tyle, żeby konsumpcja w pewnych obszarach nieco zaczęła spadać (sygnalizował to już prezes znanej marki odzieżowej). Obawiam się jednak, że ostatecznie trzymać to będzie ludzkość w swoistym klinczu.
Jeśli przyjmiemy, że różne komunizmy okazały się funkcjonalnie lub choćby tylko psychologicznie „dewzrostami” (choć faktycznie generowały jakiś wzrost), to widzimy, że zostały powszechnie odrzucone, doprowadzając po drodze do wielkich ludzkich tragedii i przemocy. Okazało się, że dobrzy ludzie, którzy otrzymują władzę, stają się złymi ludźmi. Okazało się przede wszystkim, że limitowanie dóbr samo w sobie jest potężnym polem do nadużyć. Czy osiem miliardów ludzie może to uzgodnić? Czy pomoże w tym sztuczna inteligencja? Czy będziemy chcieli żyć w takim świecie? Kto będzie strażnikiem systemu? Kto będzie decydował, ile możesz mieć? Co odrzucisz?
Do tej pory strażnicy zawsze brali więcej. Nakład energetyczny na utrzymanie systemu powstrzymywania pragnień był tak duży, że systemy bazujące na tej zasadzie, upadały. Upadały w czasach stabilnej klimatycznie Ziemi i dobrobytu. Czy będą do utrzymania (o ile powstaną), w świecie walk o resztki wody i resztki żywności?
Mimo tych doświadczeń wierzy się, że za ekologicznym kolapsem stoją chciwie jednostki rządzące międzynarodowymi korporacjami. Skoro za największe emisje odpowiada 30 korporacji, to ich zamknięcie z pewnością spowoduje poprawę sytuacji. Przesadzam? Chyba nie do końca.
Amerykański senator Bernie Sanders chce karać zarządzających paliwowymi gigantami za to, że nie informowali ludzkości o skutkach spalania paliw kopalnych, które znali (choć wybitny amerykański klimatolog James Hansen poinformował o tym kongres USA i jednocześnie całą ludzkość 30 lat temu, a o efekcie cieplarnianym potęgowanym przez CO2 wiemy już znacznie dłużej).
Absurdy zbiorowej wyobraźni rozsadzają ją od środka. Hansen nie wystarczył. Tak samo jak do dziś nie wystarczy jego przesłanie odnośnie wdrożenia carbon tax i szerokiego stosowania energii jądrowej na potrzeby dekarbonizacji i likwidacji biedy. Tej zwykłej i tej energetycznej. Dziś wierzymy w to, że gdyby to powiedział Exxon Mobil i jego CEO, to porzucilibyśmy samochody i życie pełne ENERGII.
Wkraczamy w czas szukania winnych, a najzacieklej szukają ci, którzy odmawiają ludziom rzeczywistych narzędzi ratowania się, czego emblematycznym przykładem jest Bernie Sanders: Sanders Vows, If Elected, to Pursue Criminal Charges Against Fossil Fuel CEOs for Knowingly ‚Destroying the Planet’. Innymi słowy wierzący w to, że ludzie zrezygnują z pragnień na skalę masową, żeby chronić ekosystem, domagają się mniej więcej tego samego, co uczyni upadający ekosystem. Upadający ekosystem wprowadzi nas bowiem na ścieżkę prawdopodobnie ostatecznej już recesji. Zacznie się rzeczywista bieda na skalę masową (dziś obejmuje jednie część świata), rzeczywisty głód na skalę masową etc. Emisje zaczną spadać w wyniku recesji, ale grabież przyrody jako taka najprawdopodobniej jeszcze przyspieszy. Już dziś biedni mieszkańcy Afryki wybijają na potęgę jej faunę. Polowania w Afryce to nie tylko odrażające zabijanie przez bogaczy słoni, lwów, żyraf i nosorożców.
Liczę się z zarzutem, że się czepiam. Zapewne tak jest. Ale kiedy widzę kolejnego już naukowca, intelektualistę, aktywistę przekazującego bez cienia refleksji, w oderwaniu od historii i doświadczenia owe mantry czasów schyłku, póki co pytam, czy naprawdę nie stać nas na więcej. Czy po tylu doświadczeniach można odpowiedzialnie mówić i głosić pewne rzeczy?
Skołowani ludzie, mieszkańcy tego coraz bardziej pozbawionego nadziei, stojącego w ogniu miejsca, zdają się popadać od nich w jeszcze większy marazm, wkraczając na ścieżkę równie ostatecznej dekadencji. Zmuszani do mniej, biorą więcej. Zmuszani do bycia kimś, kim nie są, odrzucają robienie czegokolwiek. Tymczasem zmiana, której się domagają uczeni w piśmie aby uniknąć klęski, nadchodzi sama i będzie jej wynikiem. Pytanie, czy naprawdę jej chcemy.
Wiemy już, że dekarbonizacja w oparciu o OZE jest na pewno niemożliwa i mało prawdopodobna w oparciu o atom. Wiemy, że dekarbonizacja to za mało i nie doszacowaliśmy sprzężeń zwrotnych o jakieś 50, może 100 lat.
Nie wiemy, że drogi ratunku trzeba szukać w tym, kim jesteśmy, a nie w tym, kim mielibyśmy się stać. To faza przejściowa, która albo zepchnie nas w dalsze klimatyczne religianctwo (co jest prawie pewne), albo doprowadzi do rzeczywistego wybuchu woli i rozumu w kierunku szukania rzeczywistych rozwiązań, co jest z kolei wysoce nieprawdopodobne.
Osobiście całkowity kolaps w wariancie pierwszym oceniam na siedem, może osiem lat. Wariant drugi nie pozwala na nawet intuicyjne szacunki. Może dlatego, że należałoby go traktować w kategoriach cudu.
Z przywołanym na wstępie apelem 11 000 naukowców można zapoznać się tutaj: World Scientists’ Warning of a Climate Emergency.
Polskie wprowadzenie: 11 tysięcy naukowców ostrzega przed „cierpieniem nie do opisania”. Piszą, jak uratować naszą przyszłość.
◀ Stoicka apokalipsa na wesoło ◀ ► Patrząc na uciekający czas ►
Komentarze
- jako ludzkość - co trzeba by zrobić? (tutaj wiadomo że szanse wprowadzenia czegokolwiek są znikome, a przynajmniej opór będzie ogromny)
- osobiście - co ma robić pojedynczy "świadomy" obywatel.
Osobiście jestem gotowy coś zmienić - tyle że nie wiem co naprawdę ma sens, więc w zasadzie żyję tak jak zawsze. Oczywiście że segreguję śmieci, próbuję walczyć o pojedyncze drzewa, ograniczam konsumpcję itp.
Ja proponuję np. ograniczenie lotów cywilnych i docelowo likwidację tego środka transportu. Brzmi to teraz oczywiście abstrakcyjnie, ale jak dla mnie osobiście to można by dzisiaj zamknąć wszystkie lotniska - 50 lat temu prawie nikt nie latał i ludzie żyli.
Wstępne problemy widzę dwa. Po pierwsze ktoś obiektywnie musiałby ocenić i wyliczyć jakie działania maja sens, w dużej skali, tutaj jest ogromne pole do nadużyć przez rozmaite lobby interesów. Drugie to ta "natura ludzka", np. co trzeba by zrobić żeby posiadanie nowego samochodu było obciachem - widzę w wyobraźni taką sytuację, ale to całkowite wywrócenie obecnego systemu.
Ogólnie chodzi o to: co konkretnie robić?
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Od takich (kompletnie nieznanych) masowych procesów zależy i będzie zależeć wyłanianie władzy, a wcześniej: wyłanianie skutecznych języków polityki. Do jakiego stopnia jest to niewiadoma, widzimy po tym, że dopiero teraz, po ponad 4 latach odkąd Kaczyński przechwycił władzę, fachowcy politolodzy zaczynają pojmować, na czym polegał jego "sposób", jego "skuteczny język polityki". O podobnej rzeczy piszę w "Astro-Che Guevara" -- że w 1967 r. Guevara zabrał się za robienie rewolucji w Płd. Ameryce, z zamiarem że to będzie początek rewolucji światowej, a nie wiedział biedak, że "język polityki", który przyjął, już był w tamtym momencie martwy. "Duch zgasł".
Na pewno reakcja "ludzi" na "złe wiadomości" (że idzie katastrofa klimatu i trzeba się zwijać i ścieśniać) nie będzie liniowa: że ktoś zrozumie i się po prostu zastosuje.
Z cykli planet (to wchodzę na mój ulubiony konik astrologię) wynika, że około 2030-2040 r. epoka "Supernowoczesności" nagle zgaśnie, skończy się jej czas, podobnie jak w II połowie 16 wieku nagle zgasł Renesans.
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Krótkotrwałe zanieczyszczenie powietrza – należy zlikwidować emisje metanu i czarnego węgla – czyli materiału, który powstaje przy niekompletnym spalaniu paliw kopalnych, biopaliw i biomasy i pozostaje atmosferze od kilku dni do kilku tygodni.
Kochane Oko! To coś, ten tajemniczy "materiał", po polsku nazywa się sadza. Tak, sadza.
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
![[foto]](/author_photo/AndrzejGasiorowski.jpg)
W mojej ocenie bez rozwiązań geoinżynieryjnych z tego nie wyjdziemy. Ale trzeba je traktować jako broń ostatniej szansy.
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
O tym wszystkim od lat opowiadam na kursach w AstroAkademii, ale jak ktoś nie chce tam wchodzić, to jego/jej strata. (Na e-wykładach bywa ok. 15 osób.)
Intelektualiści nie znający astrologii są ślepi i tępi, używają 1/10 mózgu i na głupoty.
Tamte przemiany paradygmatów cywilizacji były skorelowane z astro-wydarzeniem "wielkości zerowej", tzn. koniunkcją Neptuna i Plutona.
Od około 1946 roku w cyklu Neptun Pluton stało się coś podobnie niezwykłego: oba weszły w sekstyl, 60 stopni, który jest stabilizowany grawitacyjnie, bo Pluton znalazł się w węźle Lagranga względem Neptuna. Od tego czasu tamten "wieczny sekstyl" trwa i najwyraźniej robi osłonę pod którą cywilizacja się hiper-rozwija. Ale w latach 2020-30 ta struktura rozpadnie się. Podobny "wieczny sekstyl" tylko mniej stabilny był w okresie włoskiego Renesansu i rozpadł się mniej więcej w czasach jego upadku. Po 2030 żadnego nowego średniowiecze nie będzie, ale globalne shrinkage owszem.
![[foto]](/author_photo/IMG_0740.jpg)
Czytam i z bólem dociera do mnie że Meadows ( Denis Meadows ten od raportu z roku 1972) ma rację że jest już za późno:
Cytuje:
* Dyskurs publiczny ma trudności z subtelnym, warunkowym przekazem.
* Zwolennicy wzrostu zmieniają uzasadnienie swojego paradygmatu, nie zmieniają samego paradygmatu.
* Globalny system wyszedł daleko poza pojemność środowiska.
* Zachowujemy się tak, jakby zmiana technologiczna mogła zastąpić zmianę społeczną.
* Horyzont czasowy naszego systemu jest zbyt krótki.
koniec cytatu.
Dyskurs publiczny owszem jest i przebija się ostatnio na pierwsze strony mainstream’u ale czy skutecznie warunkuje?
Podsumowując zbliżamy się już do 200 % pojemności środowiska wg. overshootday.org , w tym roku już 29 lipca przekroczyliśmy biolgiczne możliwości odnowy zasobów rocznych Naszej Planety. Jeszcze w 2014 było to 160 %.
Technologia może być lekarstwem ale my jesteśmy na razie przy diagnozie i ocenie jednostki chorobowej, może nawet zdiagnozowaliśmy już chorobę, nawet pójdę dalej widzimy jej przyczyny, jednakże tragedią jest że lekarstwo nawet jeżeli je znamy nie zadziała . Dlaczego , po pierwsze pacjent ((światowe społeczeństwo)musi przyjąć do wiadomości że jest chory , zaakceptować to i podjąć walkę z chorobą w wierze uzdrowienia - po prostu potrzebna jest "nieskazitelna" wola walki (zmiany) .
![[foto]](/author_photo/IMG_0740.jpg)
Nie dyskurs, nie lament, wola walki, potem można mówić o wsparciu leczenia
- technologią w tym energią jądrową, etc
Wzrost oparty o energię i zasoby ziemi jest ograniczony, i trudno zrozumieć dlaczego nie dociera to do większości głosicieli/zwolenników teorii wzrostu.
Wzrost-to zwiększenie wydatku energetycznego- to w dzisiejszym wydaniu jeszcze większa grabież zasobów i jeszcze większe zanieczyszczenie i nie pomogą tu promowane samochody elektryczne czy projekty oparte o zieloną energię /w dużej części to zakamuflowana promocja dalszego wzrostu i większego wydatku energetycznego/
Horyzont czasowy - moim zdaniem już go nie ma...
Coś pozostaje ? Czy możliwy jest ogólnoświatowy wybuch woli i rozumu w kierunku całkiem nowych i rzeczywistych/skutecznych rozwiązań jak pisał pan Andrzej w swoim artykule? Jaką filozofię przyjąć w czasie fazy przejściowej?
To są pytania które warto zadać , może nie jest ostatecznie za późno, jakkolwiek zmiana nadchodzi, jej początkowa faza jest już widoczna, być może mamy szanse na wybór drogi po punkcie zwrotnym , być może już nie.
Nawiązałem kontakty z producentami zboża, mam zamiar mleć mąkę i piec chleb, planuję też ule. Kontaktuję się z ludźmi o podobnych zainteresowaniach i wymieniamy poglądy.
![[foto]](/author_photo/Hd obrazek.jpg)
https://swiato-podglad.pl/za-oceanem/zakaz-uprawy-warzyw-we-wlasnych-ogrodkach-taka-decyzje-wydal-sad-na-florydzie
Jeśli zaś ktoś lubi siać, zbierać i stosować zioła, to już UE szykuje na takiego solidny kij.
https://rozanski.li/5153/pierwszy-krok-efsa-european-food-safety-authority-do-zniszczenia-zielarstwa-i-ziololecznictwa-europejskich-narodw-pod-przykrywka-badan-naukowych-i-pseudo-troska-o-bezpieczenstwo-obywateli/
![[foto]](/author_photo/IMG_0740.jpg)
Tak, naturalną reakcją jest działanie, działanie w skali micro systemu, w sytuacji nadchodzących zmian postawą będzie rodzina, sąsiedzi małe społeczności....
Gdzieś kiedyś przeczytałem że najsprawniejszym/najsprawiedliwszym systemem społecznym był system plemienny, wszystkie późniejsze systemy się tak naprawdę nie sprawdziły.
W pewnym sensie zgadzam się z Wojtkiem /shrinkage/ ale zmiany będą głębsze, musi nastąpić zatrzymanie wzrostu gospodarczego, raczej jego załamanie, i nie da się tak po prostu żyć ograniczając tylko swoje potrzeby do uzasadnionych .
Raczej a nawet na pewno zmieni się całkowicie model naszej egzystencji. Stąd powrót do modelu plemiennego / pewnej wariacji modelu/ wydaje mi się alternatywą w tym kontekście. (Jeżeli przetrwamy...)
To co pisze pan Jerzy pokazuje próby utrzymania systemu za wszelką cenę , nawet za cenę depopulacji.
Jeżeli horyzont czasowy byłby wystarczająco długi to być może mogło by to utrzymać status quo obecnego modelu opartego na wzroście przy jednoczesnym zmniejszeniu ilości konsumentów.
I być może korporacje i stojące za nimi think tanki widzą w tym rozwiązanie. Choć i tak było by to wekslowanie na później, czyli jak zawsze zamiatanie pod dywan - po prostu kupowanie czasu.
Tego modelu nie da się już utrzymać. Nie ma tego czasu.
W całym tym dyskursie medialnym (mainstream’owym) wyczuwam nieszczerość , drugie dno. Wszechobecna "panika" w mediach (bo jak nazwać już codzienne informacje o zmianach klimatycznych , wymieraniu gatunków, katastrofach naturalnych etc) w moim odczuciu jest wykorzystywana przede wszystkim przez korporacje wzrostu.
![[foto]](/author_photo/IMG_0740.jpg)
Być może nie uda się tym siłą osiągnąć celu a ruchy, oddolne ruchy społeczne przeobrażą całkowicie nasz styl życia . Jednak trudno to sobie wyobrazić.
Odbieram czas przełomu jako próbę utrzymania obecnego paradygmatu gospodarki opartej na wzroście .To zderzenie tych którzy za wszelką cenę chcą utrzymać obecny model ekonomii nie dopuszczając nawet myśli iż nie da się już tego modelu utrzymać a budzącymi się grupami społecznymi coraz bardziej świadomymi niemożności utrzymania tegoż systemu. To konflikt. Tak kończą się pewne epoki i tak zaczynają się nowe. Tym razem jednak nie mamy czasu, tego jedynego "surowca" którego nie da się zsyntetyzować czy zastąpić.
Osobiście uważam że każde nawet najmniejsze działanie ma sens, każde świadome działanie powiększa masę świadomości zbiorowej i z tego ( i tylko z tego wg mnie) może pojawić się rozwiązanie (być może ruch społeczny) którego dzisiaj jeszcze nie widzimy![[foto]](/author_photo/miroslaw_czylek.jpg)
Tekst ważny, ponieważ zawiera odpowiedzi na część postulatów artykułu o "Fazie Przejściowej". Skupiam się na fragmencie: "dziś, zamiast mówić o podatku, mówimy o quasi-religijnej, a w istocie religijnej koncepcji powstrzymywania pragnień i ograniczania potrzeb. Grupy ludzi (pośród których są z pewnością jednostki potrafiące powstrzymać pragnienia i ograniczać potrzeby), które co do zasady nie ograniczają w sposób szczególny własnego korzystania i udziału w cywilizacji, chcą niejako namówić innych ludzi (a żeby miało to przełożenie klimatyczne, trzeba by namówić miliardy) do powstrzymywania pragnień i ograniczania potrzeb".
Odpowiedź jest np. taka:
"Największą ironią jest to, że ten bardziej ekologiczny świat nie byłby światem nieszczęśliwej, piszczącej biedy. Ludzie żyliby zdrowiej, dłużej i szczęśliwiej. Spirala konsumpcji, w jaką wpędza nas marketing, czyni nas bardziej nieszczęśliwymi, wiecznie goniącymi za czymś, czego nie da się dogonić (ale co zapewnia ciągły wzrost PKB). Zamożne społeczeństwa dewastują planetę, jednocześnie cierpiąc na epidemie: depresji, samotności i otyłości".
Prosty ze mnie chłopak, nie tworzę wypowiedzi dla wybrańców którzy potrafią czytać ze zrozumieniem, proszę wybaczyć :-) . Czytaj: koncepcja kija (powstrzymywania pragnień przy pomocy groźnego de-wzrostu) wyzwala obietnicę marchewki (jakość zdrowia, otoczenia, stosunków międzyludzkich, itd.). Nie musimy od razu rozprawiać się z Wielką Przemianą Świadomości.
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
-- ostrzega Exignorant.
Czy na tej nieszczęsnej Ziemi nie ma już żadnych ujemnych sprzężeń zwrotnych!? Które by ustabilizowały klimat itd. na jakim-takim poziomie?
Jakby słyszał wycia bilionów demonów: zabić! Zabić!
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.