28 czerwca 2015
Katarzyna Urbanowicz
Serial: Prababcia ezoteryczna
Gdybym ja spotkała takie drzewo...
◀ Wycieczki w głąb siebie (3) ◀ ► Czarny motyl ►

Gdybym ja spotkała takie drzewo, umiała i mogła je dostrzec, zaczęłabym opis od przestrzeni, na której to drzewo kiedyś, dawno temu, zapewne ponad setkę lat temu, wyrosło. Krajobraz wokół musiał wyglądać tak a tak (tu obszerny opis odtworzonego oczami wyobraźni widoku pradawnej puszczy, wszak niedaleko mamy Puszczę Białowieską). Dziś zostały tu już pola, a drzewo chyba było reliktem dawnej puszczy. Czym nadzwyczajnym się odznaczało, że właśnie ono przetrwało? Czym sobie na to zasłużyło? Dlaczego je ścięto i dlaczego zostawiono tak wysoko kawałek pnia? Co myślały huby, wyrastając na tym drzewie? Czy różnią się czymś od innych hub? Jakie znaczenie mają ulotne dmuchawce wyrastające obok? Ich cykl życia jest o wiele krótszy, ale także kończy się na etapie kwiatowego pnia, czyli badyla, z którego uleciały ostrza białych strzałek. I wreszcie trzeci element obrazu: klepsydra. Żywotność papieru, na którym ją wydrukowano, usiłowano przedłużyć, pakując papier w plastikową koszulkę. Obok jakieś inne ogłoszenie, zapewne dotyczące świata żywych, z którego oddarto kawałek, może z telefonem lub adresem, potwierdzając tym oddarciem ulokowanie kartki w świecie tu i teraz. Pełny opis moich refleksji zająłby co najmniej trzy strony maszynopisu znormalizowanego, a może i więcej. I zapewne objąłby także osobiste doświadczenia, dotyczące etapu człowieczej egzystencji. Wykorzystałabym także fakt istnienia pogranicza.
To wszystko istnieje na fotografii Marka Zürna przedstawiającej okolicę wsi Tokary na Podlasiu, która jest wsią graniczną, z połową w Polsce, połową na Białorusi. Jeden obraz, ileś megabajtów pamięci, SYNTEZA. Przedstawiono ją jako dzieło pełne i gotowe, a jednocześnie jako początek śladu wiodącego w przeszłość.
Jeśli prawdą jest (także jako przenośnia) pogląd, że wszechświat i człowiek i ziemska przyroda są całością, i jeśli prawdą są teorie psychologiczne, mówiące o odruchowym poszukiwaniu przez człowieka analogii w swoim otoczeniu i sensie tegoż doszukiwania się — ten pień ma głęboki sens, który należy rozszyfrować i przełożyć na swoje widzenie świata. Przetłumaczyć z jednego języka, obrazu zawartego w fotografii, na inny język słów, i wreszcie na mój wewnętrzny język: wrażeń, emocji i idei. Zrozumieć, o czym ten obraz mówi do ciebie, pojąć dlaczego domaga się od ciebie uwagi w sposób tak natarczywy (co jest bezsporną zasługą fotografującego). Może też i spróbować zrozumieć jego autora. Dlaczego tu zatrzymał się, spostrzegł, nie ominął, uznał za ważne.
Tu podano mi ostateczny rezultat: obraz drzewa, jak wyrafinowaną potrawę na talerzu w ekskluzywnej restauracji, pozwolono siedzieć na fotelu przed komputerem i kontemplować. Nie musiałam go szukać, spotykać na swojej drodze, przemierzać kilometrów w nadziei jego ujrzenia. Prawdziwa magia. Teraz trzeba zrozumieć jej przesłanie.
Dziś drzewo to wróciło do mnie we śnie. Usiadłam rano przed monitorem z planem zadań na dziś: żeby poczytać przeznaczone na ten dzień ważne teksty i wiadomości mniej lub bardziej istotne, obejrzeć i zaopiniować zestaw grafik do pewnej strony internetowej i przedyskutować kolejność ich wyświetlania oraz napisy, krój ich czcionki i wielkość, a także wgłębić się w sens pewnej łacińskiej sentencji i może zmienić ją na inną, trafniejszą. Żadnego z tych zamierzeń, póki co, nie udało mi się zrealizować. Zawsze stawało mi przed oczami to drzewo, a właściwie jego pień.
Jaki był sens mojego snu? Jego fabuła była mętna, niedookreślona, wyraźnie podporządkowana obrazowi. Drzewo już nie jest drzewem, to oczywiste. W moim śnie, jako młodziutka roślinka w otoczeniu wielkich i potężnych zdrewniałych pni zadaje sobie pytanie o swoją przyszłość. Odpowiada na nie fraza jakiegoś wiersza, na razie nie potrafię go zidentyfikować i umiejscowić. Początek brzmi jakoś tak: „I zetną mnie... i wytną nas... Bo spojrzenie na świat szersze, tylko daje większy ból...” Coś w tym rodzaju. Drzewo musi zostać ścięte, zanim stanie się drzewem wiadomości dobrego i złego i zapoczątkuje klęski człowieka. Drewno z niego, podzielone na malutkie kawałki (jak śpiewający cedr z „Anastazji”) daje ludziom tylko przyswajalną cząstkę wiedzy i siły, bo całość mogłaby człowieka unicestwić.
Tak jest, że różne motywy mieszają się w ludzkim umyśle i pojawiają się postaci snu. Napisałam kiedyś bardzo krytyczną recenzję powieści, której lektura mnie irytowała, a jednak jej fragmenty wróciły do mnie w innej konfiguracji, jako mix fotografii, powieści o Anastazji i niezapamiętanego dokładniej wiersza, dobijając się do skostniałej otoczki mojej świadomości i wracając jak natrętna mucha w chwili, kiedy powinnam zająć się czymś innym.
Może przesłaniem mojego snu jest konieczność przemijania dla uczynienia miejsca nowemu — zbyt wiele rzeczy już w mojej świadomości zdrewniało i ma jedynie sens jako jedna ze stron Kroniki Akaszy, zaklęta w tablicę ogłoszeń (do której i ten mój blog należy). A może źle ten obraz interpretuję, może nie pień jest ważny, a te młode egzemplarze huby, pojawiające się obok starego i zeschłego jej egzemplarza? Kto wie?
◀ Wycieczki w głąb siebie (3) ◀ ► Czarny motyl ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
Ja widziałam takie Drzewo w Dąbroszynie przy drodze Bobrowej,zrobiłam mu zdjęcie.
![[foto]](/author_photo/jaroslaw_bzoma_01.jpg)
w 1983 roku fizycy Don Page z University of Alberta w Kanadzie i William Wooters, zaproponowali wyjaśnienie, wedle którego problem czasu można obejść, stosując pojęcie splątania kwantowego.
Przedstawili oni koncepcję, wedle której obiekty kwantowe są splątane na poziomie kwantowym, co sprowadza się do tego, że można tylko dokonać pomiaru właściwości już zdeterminowanego układu. Z matematycznego punktu widzenia ich propozycja oznaczała, że zegar jako taki nie działa i rusza dopiero po splątaniu z konkretnym wszechświatem.
Marco-Genovese-thumbGdyby jednak ktoś podglądałby nas z innego wszechświata, widziałby nas jako obiekty statyczne i dopiero jego przybycie do nas spowodowałoby splątanie kwantowe i literalnie spowodowałoby w nas poczucie upływu czasu. Hipoteza ta stanowiła podwaliny do pracy uczonych z National Institute of Meteorological Research (INRiM) we włoskim Turynie. Fizyk Marco Genovese (e-mail: m.genovese@inrim.it) postanowił zbudować model, który pozwoli zbadać specyfikę splątania kwantowego. Udało im się odtworzyć fizyczny efekt wskazujący na poprawność tego rozumowania.
Stworzono model wszechświata składający się z dwóch fotonów. Jeden z pary był zorientowany – spolaryzowany wertykalnie, a drugi horyzontalnie. Ich stan kwantowy, a więc i polaryzacja, są potem wykrywane przez serię detektorów. Okazuje się, że dopóki nie dojdzie do obserwacji ostatecznie determinującej układ odniesienia, fotony znajdują się w klasycznej superpozycji kwantowej, czyli były zorientowane zarówno wertykalnie jak i horyzontalnie.
Oznacza to, że obserwator odczytujący wskazanie zegara determinuje splątanie kwantowe, wpływając na wszechświat, którego częścią się staje. Następnie taki obserwator jest w stanie odebrać polaryzacje kolejnych fotonów na podstawie kwantowego prawdopodobieństwa.
Koncepcja ta jest bardzo kusząca, ponieważ wyjaśnia wiele rzeczy, ale w naturalny sposób prowadzi do konieczności istnienia „super-obserwatora”, który byłby ponad te wszystkie determinizmy i kontrolowałby wszystko, jako całość. Innymi słowy, próba zrozumienia czy jest lub czym jest czas, w naturalny sposób przybliża nas do pojęcia celu istnienia Boga
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.