21 czerwca 2010
Stanislav Grof
Historia terapii psychodelicznej osób umierających
Rozdział 12 książki "Najdalsza podróż. Misterium i świadomość śmierci", Wydawnictwo Okultura 2010
rozdział 12 książki Najdalsza podróż. Misterium i świadomość śmierci Stanislava Grofa, opublikowanej nakładem Wydawnictwa Okultura
Ostatnie rytuały powinny poszerzać świadomość człowieka, a nie ją
ograniczać,
powinny czynić go bardziej ludzkim, a nie
umniejszać jego człowieczeństwo.
- Aldous Huxley, autor Wyspy
oraz Nowego wspaniałego świata
Moje osobiste doświadczenia z ludźmi umierającymi wiążą się bardzo ściśle z opracowaniem terapii psychodelicznej, podczas której stosowano dietyloamid kwasu D-lizergowego (LSD-25), N,N-dipropylotryptaminę (DPT) oraz 3,4-metylenodioksyamfetaminy (MDA). Metoda ta wyrasta ze współczesnej farmakologii i badań klinicznych, ale przypomina techniki wykorzystywane przez wiele kultur plemiennych. Korzenie terapii psychodelicznej sięgają rytuałów szamańskich oraz ceremonii leczniczych przeprowadzanych przez pradawne cywilizacje. Spostrzeżenie, że terapia psychodeliczna może przyczynić się do zmniejszenia cierpienia osób chorych na raka, pojawiło się na przestrzeni kilku ostatnich dekad w wielu różnych i niezależnych od siebie źródłach. Rozdział ten podsumowuje niektóre z ważniejszych zagadnień należących do tego obszaru badawczego.
Etnomykologiczne badania Gordona i Walentiny Pawłowny Wassonów
Walentina Pawłowna Wasson, pediatra rosyjskiego pochodzenia, jako pierwsza zasugerowała, że substancje psychodeliczne mogą być użyteczne w terapii osób umierających na nieuleczalne choroby. Wkład Walentiny i jej męża, Gordona, w historię psychodelików jest fascynujący i zasługuje na uwagę. Gordon Wasson wydawał się być najmniej odpowiednią osobą, aby mieć cokolwiek wspólnego z substancjami psychodelicznymi; był on odnoszącym sukcesy zawodowe nowojorskim bankierem i wiceprzewodniczącym spółki powierniczej J.P. Morgan. Cała historia ma swój początek w 1927 roku, kiedy państwo Wassonowie wyprawili się w góry Catskill na opóźniony miesiąc miodowy. Podczas jednej z wędrówek Walentina Pawłowna zebrała dziko rosnące grzyby i namawiała Gordona do sporządzenia z nich posiłku.
Jak większość Anglosasów, Gordon był zagorzałym mykofobem (terminem tym określał później ludzi, którzy uważają, że jedynymi jadalnymi grzybami są te znajdowane na półkach supermarketów). Dlatego perspektywa zjedzenia obiadu przygotowanego z dzikich grzybów wydawała mu się przerażająca i za wszelką cenę starał się odwieść żonę od tego pomysłu. Walentina, jako mykofil (w ten sposób Gordon nazywał wschodnioeuropejskich entuzjastów grzybów), w końcu odniosła sukces i ugotowała pyszny posiłek, którego głównym składnikiem były znalezione przez nią grzyby. Gordon niechętnie spróbował potrawy, która okazała się bardzo smaczna. Następnego ranka odkrył z ulgą, że nadal żyją i na dodatek czyją się nieźle, co spowodowało, że z zawziętego mykofoba stał się mykofilem.
Doświadczenie to zafascynowało go światem grzybów, dzięki czemu z upływem lat stał się słynnym etnomykologiem-amatorem. Gordon i Walentina poświęcili kolejnych dwadzieścia lat swego życia badaniom roli grzybów w dziejach ludzkości, archeologii, religioznawstwie porównawczym, tradycjach ludowych i mitologiach. Najpełniejszym rezultatem tych poszukiwań jest potężna, pięknie wydana praca zatytułowana Mushrooms, Russia, and History (Wasson i Wasson 1957), zawierająca hipotezę, że kult grzybów stanowił znaczący element przedpiśmiennego życia religijnego ludzkości na obszernych terenach Eurazji i obu Ameryk. W szczególnym stopniu interesowało ich rytualne spożywanie psychoaktywnego grzyba amanita muscaria przez finougryjskich szamanów oraz inne ludy zamieszkujące daleką północ Eurazji.
Ostatecznie te zainteresowania doprowadziły ich do odkrycia rytualnego wykorzystania "magicznych" grzybków wśród kultur przed-hiszpańskich oraz na terenie współczesnej Ameryki Środkowej. Po trzech badaniach terenowych w Meksyku udało im się spotkać mazatecką szamankę, Marię Sabinę, posługującą się w ceremoniach leczniczych grzybami psychoaktywnymi, nazywanymi w Mezoameryce teonanacatlem czyli Ciałem Bogów. W czerwcu 1955 roku Wassonowie, razem ze swoim przyjacielem, nowojorskim fotografem Allanem Richardsonem, jako pierwsi ludzie Zachodu uczestniczyli w velada, grzybnym rytuale Marii Sabiny. Dzieło Mushrooms, Russia, and History zawiera opis pierwszego spotkania Wassonów z szamanką i doświadczenia psychodelicznego wywołanego spożyciem magicznych grzybków.
Potężne oddziaływanie grzybów wywarło na Wassonach piorunujące wrażenie. W 1957 roku Walentina Pawłowna udzieliła wywiadu poświęconego dziejom ich odkrycia. Opowiedziała w nim także o swych doświadczeniach wywołanych przez teonanacatl. Wywiad opublikowano w baltimorskim magazynie This Week (Wasson 1957). Walentina pozwoliła sobie w nim na uwagę, że gdyby wyizolowano z grzybów substancję czynną i zaczęto produkować ją w wystarczających ilościach, mogłaby stać się podstawowym narzędziem badania ludzkiej psychiki. Utrzymywała także, że gdyby przeprowadzono dokładniejsze badania, z pewnością udałoby się odnaleźć dla niej także zastosowanie medyczne - być może w terapii osób z zaburzeniami psychicznymi, uzależnionych od alkoholu i narkotyków oraz odczuwających ogromny ból związany ze śmiertelną chorobą.
Walentina nie musiała czekać długo na spełnienie się jej przewidywań. Roger Heim, znany francuski mykolog, z którego porad korzystali Wassonowie, dokonał botanicznej identyfikacji grzybów teonanacatl. Rozpoznał w nich grzyby Psilocibe mexicana oraz podobne gatunki, a następnie wysłał próbki do laboratoriów szwajcarskiej firmy farmaceutycznej Sandoz w celu dokonania ich analizy chemicznej. Albert Hoffmann, światowej sławy chemik, który odkrył LSD, zidentyfikował dwa alkaloidy odpowiedzialne za działanie grzybów Psilocibe: psylocybinę i psylocynę. Firma Sandoz wyprodukowała duże ilości tych dwóch nowych psychodelików dla przeprowadzenia dalszych testów laboratoryjnych i badań klinicznych.
W dalszej części tej książki opiszę, jak wiele lat później grupka badaczy pracujących w Baltimore, niezależnie od Walentiny Pawłowny, udokumentowała trafność jej przewidywań. Zespół psychiatrów i psychologów z Marylandzkiego Ośrodka Badań Psychiatrycznych, nie wiedzący nic o jej wywiadzie dla magazynu This Week, rozpoczął prace badawcze nad potencjałem terapeutycznym LSD (substancji przypominającej meskalinę) w przypadku osób przewidzianych przez Walentinę Wasson: alkoholików, narkomanów, neurotyków i pacjentów śmiertelnie chorych na raka (Grof 1980). Osobiście, bardzo się zdziwiłem, kiedy w 1974 roku, podczas mej wizyty w domu Gordona Wassona, znalazłem fragment gazety zawierający wywiad z Walentiną.
Wkład Aldousa Huxleya
Następny bodziec, sprzyjający zastosowaniu psychodelików w praktyce z osobami umierającymi, nie pochodził od lekarza czy terapeuty, ale pisarza i filozofa - Aldousa Huxleya. Za sprawą przeprowadzonych przez siebie eksperymentów z LSD i meskaliną, zainteresował się on doświadczeniami religijnymi i mistycznymi oraz umieraniem i śmiercią. W 1955 roku wykorzystał posiadaną przez siebie wiedzę, kiedy żegnał umierającą na raka pierwszą żonę, Marię. Obeznany ze stosowaniem hipnozy, uprzyjemnił jej ostatnie godziny życia nietypowym wykorzystaniem indukcji hipnotycznej. Kiedy Maria weszła w trans, polecił jej powrót do samoistnych ekstatycznych doświadczeń, które wielokrotnie przeżywała we wcześniejszych latach swojego życia. Huxley próbował ułatwić jej przejście przez śmierć, prowadząc ją ku mistycznym stanom świadomości. Wspomnienie o tej niezwykłej sytuacji zostanie zawarte na stronach jego powieści Wyspa, w poruszającym opisie śmierci jednej z głównych bohaterek, Lakszmi.
W liście do Humphreya Osmonda, psychiatry i pioniera badań nad psychodelikami, który zapoznał go z działaniem LSD i meskaliny, Huxley napisał: "Moje osobiste doświadczenie ze śmiercią Marii przekonało mnie, że żywi w znacznym stopniu mogą ułatwić umierającym przygotowanie do ostatniej podróży, wznieść czysto fizjologiczny akt ludzkiej egzystencji na pułap świadomości, a może nawet duchowości". Osoby znające biografię Huxleya i mające jako takie rozeznanie w skutkach zażywania psychodelików, doskonale wiedzą, że wspominana w Nowym wspaniałym świecie "soma" oraz pojawiające się w Wyspie "lekarstwo mokszy" to substancje o działaniu zbliżonym do LSD, meskaliny i psylocybiny. W wizji Huxleya, "moksza" dostarcza mieszkańcom wyspy wglądów mistycznych, które uwalniają ich od lęku przed śmiercią, a tym samym umożliwiają im prowadzenie pełniejszego i piękniejszego życia.
W innym liście do Osmonda, napisanym w lutym 1958 roku, Huxley dość jasno wyrażał się o podawaniu LSD osobom umierającym: "(...) jeszcze jeden pomysł - podawanie LSD ludziom śmiertelnie chorym na raka w nadziei, że uczyni ono proces umierania przeżyciem bardziej duchowym, a nie tylko czysto fizjologicznym". Druga żona Aldousa Huxleya, Laura twierdzi, że wspominał on przy wielu okazjach, że "ostatnie rytuały powinny poszerzać świadomość człowieka, a nie ją ograniczać, powinny czynić go bardziej ludzkim, a nie umniejszać jego człowieczeństwo". W 1963 roku, kiedy Huxley sam znalazł się na łożu śmierci z powodu raka, dowiódł, że bardzo poważnie traktował swoją wizję. Kilka godzin przed śmiercią poprosił Laurę o podanie mu 100 mikrogramów LSD, aby ułatwić mu przejście przez proces umierania. To poruszające doświadczenie zostało później opisane przez Laurę w jej książce zatytułowanej This Timeless Moment (Huxley 1968, zob. Dodatek). Pomimo wyjątkowego przykładu osobistego, propozycja Huxleya przez wiele lat nie wywierała jakiegokolwiek wpływu na badania medyczne.
Badania Erica Kasta dotyczące właściwości przeciwbólowych LSD
Kolejny głos istotny dla rozwoju terapii psychodelicznej osób umierających na raka pojawił się z dość nieoczekiwanego źródła, w żadnym stopniu nie powiązanego z pionierskimi ideami i staraniami Huxleya. Na początku lat sześćdziesiątych XX wieku Eric Kast ze Szkoły Medycznej w Chicago badał skutki zażywania różnych substancji i ich wpływ na doświadczanie bólu, w poszukiwaniu skutecznego i niezawodnego środka przeciwbólowego. Jego uwagę zwróciło LSD, przez wzgląd na osobliwość efektów wywieranych na ludzi. W przypadku niektórych osób wywoływało ono znaczące zniekształcenie odczuć płynących z ciała i zmianę jego odczuwalnych granic. Co więcej, zdawało się także ograniczać zdolność koncentracji i utrzymania wybiórczej uwagi na konkretnym doznaniu fizjologicznym. Kast zakładał, że doświadczenia wizualne, zalewające jednostkę znajdujące się pod wpływem LSD, mogą odciągnąć jej uwagę od odczuwanego bólu i strachu przed śmiercią. Zarówno wpływ tej substancji na obraz własnego ciała, jak i wywoływane przez nią zakłócenia koncentracji na konkretnym bodźcu, wydawały się warte poznania ze względu na ich potencjał w zmienianiu sposobu odczuwania bólu fizycznego.
Kast i Collins przeprowadzili badania porównujące wpływ hipotetycznych właściwości przeciwbólowych LSD z dwoma cieszącymi się uznaniem, potężnymi analgetykami: hydromorfonem (Dilaudidem) oraz meperydyną (Demerolem) (Kast 1963, Kast i Collins 1964). Zebrana przez nich grupa pięćdziesięciu osób składała się z trzydziestu trzech pacjentów, cierpiących z powodu różnych odmian nowotworu (w różnych stadiach rozwoju), dziesięciu pacjentów z gangreną stóp lub nóg oraz jedną chorującą na półpasiec. Wyniki badań wskazywały na to, że właściwości przeciwbólowe LSD przewyższały skutki podania zarówno Dilaudidu, jak i Demerolu. Niektóre z tych osób, poza uwolnieniem się od bólu, czuły wyraźne zmniejszenie presji psychicznej związanej z trudną sytuacją w jakiej się znajdowały. Nieustannie opowiadały o nadchodzącej śmierci w sposób zdradzający nastawienie emocjonalne, które z całą pewnością uznalibyśmy w naszej kulturze za nietypowe. Jednak bez wątpienia, ta nowa perspektywa była dla nich niezwykle korzystna.
W późniejszych badaniach, przeprowadzonych na stu dwudziestu ośmiu osobach cierpiących na raka z przerzutami, Kast pogłębił i uszczegółowił swoje wcześniejsze spostrzeżenia (Kast 1964). Tym razem skupił się nie tylko na wpływie LSD na odczuwanie bólu, ale także na dodatkowych kryteriach: zmianach emocji, strukturach snu oraz podejściu do choroby i śmierci. Wyniki eksperymentu były dość niezwykłe, biorąc pod uwagę, że na pacjentów nie wywierano jakiegokolwiek wpływu psychoterapeutycznego, ani nie wspominano im o możliwych skutkach psychicznych wywoływanych przez zażywaną substancję. Po upływie dwóch do trzech godzin od podania 100 mikrogramów LSD wielu badanych doświadczało gwałtownego osłabienia bólu, które utrzymywało się przez okres około dwunastu godzin. Stopień jego natężenia w przypadku grupy (choć niekoniecznie w przypadku wszystkich pojedynczych pacjentów) pozostawał dodatkowo obniżony przez mniej więcej trzy tygodnie. Na przestrzeni dziesięciu dni od sesji, Kast zauważył poprawienie się jakości snu oraz zwrócił uwagę na to, że pacjenci odczuwali mniejszy niepokój związany z chorobą i zbliżającą się śmiercią.
W 1966 roku Kast opublikował kolejną pracę, w której położył większy nacisk na wpływ wywierany przez LSD na doświadczenia religijne i filozoficzne oraz poglądy swoich pacjentów (Kast 1966). Badana przez niego grupa składała się z osiemnastu śmiertelnie chorych osób, których zgon przewidywano na najbliższe tygodnie lub miesiące. Osoby te uświadamiały sobie, że pożyją krótko. W przeciwieństwie do wcześniejszych badań, sesje z LSD przerywano zastrzykiem domięśniowym z 100 mikrogramów chlorpromazyny w przypadku pojawienia się silnego strachu, paniki, nieprzyjemnych wizji lub chęci odpoczynku. Badania potwierdziły dobroczynny wpływ jednorazowego podania 100 mikrogramów LSD na ból fizyczny, nastrój i przebieg snu. Kast dodatkowo opisał różnego rodzaju zmiany zachodzące w pacjentach, które przynosiły im ulgę psychiczną. Zauważył poprawę w komunikacji między obserwatorem a pacjentami, ale także pomiędzy samymi badanymi. Sesje terapeutyczne rozwinęły ich morale i szacunek do własnej osoby, tworząc pomiędzy nimi poczucie więzi i wspólnoty. Godne odnotowania jest także występowanie uczuć o charakterze "oceanicznym" jeszcze przez ponad dwanaście dni od chwili podania LSD.
Kast opisał także zmiany jakościowe, których nie obejmowała opracowana przez niego ilościowa metodologia, a mianowicie zmianę przekonań filozoficznych i religijnych oraz zmianę podejścia do umierania. Pomimo pewnych uwag krytycznych, nie sposób zaprzeczyć historycznej doniosłości jego badań. Kast odkrył właściwości przeciwbólowe LSD w odniesieniu do osób nękanych przez silny ból. Dodatkowo, jego badania potwierdziły sugestie Aldousa Huxleya, który uważał, że podanie LSD osobom chorym na raka może ułatwić im konfrontację z własną śmiercią. Kast podsumowuje swoje eksperymenty spostrzeżeniem, że substancja ta nie tylko poprawia sytuację umierających poprzez polepszenie ich samopoczucia w kontaktach z otoczeniem, ale poza tym pomaga im dostrzegać piękno w subtelnościach życia codziennego. Dostarcza satysfakcji estetycznej oraz "wskrzesza wolę życia i poszukiwania nowych doświadczeń, która, przeciwstawiając się dręczącemu ich poczuciu beznadziei i strachu, wprowadza ich w nastrój pełen nadziei i zachwytu" (Kast 1966).
Badania Cohena i Fishera poświęcone terapii psychodelicznej
Obiecujące wyniki badań przeprowadzonych przez Kasta skłoniły Sidneya Cohena, wybitnego psychiatrę z Los Angeles, przyjaciela Aldousa Huxleya oraz jednego z pionierów badań nad LSD, do opracowania programu terapii psychodelicznej pacjentów umierających na nowotwory. Niestety, rezultaty jego badań ani stosowane przez niego metody nie zostały nigdy opublikowane. W artykule pochodzącym z 1965 roku Cohen wyraził swoje przeczucia dotyczące potencjału terapii psychodelicznej w przypadku osób umierających, opierając się na przeprowadzonym przez siebie badaniu pilotażowym małej grupki pacjentów (Cohen 1965). Utrzymywał, że rezultaty jego pracy potwierdzały odkrycia Kasta, wedle których LSD wywierało dobroczynny wpływ na różnego rodzaju bóle fizyczne. Ponadto sugerował, że substancja ta może w przyszłości stać się narzędziem zmieniającym oblicze doświadczeń związanych z umieraniem. Cohen wyraźnie doceniał znaczenie tego rodzaju poszukiwań. Pisał: "Śmierć powinna nabrać człowieczeństwa. Zachowanie powagi wobec umierania i nie pozwolenie na to, aby żyjący wyrzekali się tego procesu lub dystansowali się od niego, stanowi jedno z największych wyzwań współczesnej medycyny".
W późniejszym okresie współpracownik Cohena, Gary Fisher, opublikował artykuł poświęcony osobistym i międzyludzkim problemom związanym z umieraniem, w którym podkreślał znaczenie doświadczeń transcendentalnych, bez względu na to czy pojawiają się one samoistnie, stanowią następstwo różnych praktyk duchowych lub są wywoływane przez substancje psychodeliczne (Fisher 1970). W następstwie tych doświadczeń jednostka przestaje zamartwiać się kresem swojego biologicznego istnienia i zaczyna postrzegać go jako naturalne zjawisko stanowiące część cyklicznego procesu przemieszczania się siły życiowej. Takie spojrzenie gwałtownie zmienia nastawienie jednostki względem otoczenia i jej samej. Przestaje reagować strachem, paniką, bólem i zależnością na zmieniające się zewnętrzne okoliczności. Zamiast tego zaczyna żywić pragnienie dzielenia się tą nową wiedzą z najbliższą rodziną i przyjaciółmi. Fisher omawia program badawczy, w którym terapię z użyciem LSD porównywano z eksperymentalnymi lekami przeciwbólowymi, zaś sami pacjenci byli przygotowywani do sesji tylko przez godzinę. Pomimo tego ograniczenia, udało mu się zaobserwować znaczące efekty, jeśli chodzi o zmniejszenie bólu, psychologiczne efekty następcze i pogodzenie się pacjentów ze zbliżającą się śmiercią.
Terapia psychodeliczna w Instytucie Badań Psychiatrycznych w Pradze
Kolejne obserwacje, które wpłynęły na kształt późniejszej terapii psychodelicznej osób umierających, pochodzą z Instytutu Badań Psychiatrycznych w Pradze, gdzie nadzorowałem program badawczy mający na celu poznanie skuteczności psychoterapii wspomaganej podawaniem LSD i psylocybiny. W latach sześćdziesiątych nasz zespół przeprowadzał eksperymenty z pacjentami cierpiącymi na zaburzenia psychiczne, których celem było zbadanie użyteczności tych substancji w stawianiu diagnozy lekarskiej oraz w praktyce psychoterapeutycznej. Badania te obejmowały intensywną pracę psychologiczną oraz ciąg sesji terapeutycznych, podczas których podawano pacjentom duże dawki LSD lub psylocybiny. Podejście to początkowo opierało się na teorii i praktyce freudowskiej psychoanalizy. Jednak na przestrzeni lat prowadzone przez nas badania uległy gruntownym przemianom i stały się niezależną procedurą terapeutyczną, bazującą na pracy z treściami perinatalnymi (okołoporodowymi) oraz transpersonalnymi jako uzupełnieniem materiału biograficznego.
Dość szybko stało się jasne, że dzięki psychoterapii połączonej z podawaniem psychodelików wszyscy nasi pacjenci, bez względu na kategorie diagnostyczne, prędzej czy później przekraczali poziom biografii postnatalnej i nieświadomości indywidualnej, natomiast proces samo-eksploracji samoistnie przenosił się w wymiary leżące daleko poza granicami psychiki zakreślonymi przez Freuda. Ku naszemu zaskoczeniu, a często nawet intelektualnej konsternacji, byliśmy świadkami zjawisk, które przez tysiąclecia opisywano w dawnych, przed-industrialnych kulturach przy okazji zabiegów szamańskich, tradycji mistycznych, misteriów świątynnych oraz rytuałów przejścia. Najczęściej pojawiającym się elementem były doświadczenia śmierci i odrodzenia, którym przeważnie towarzyszyło poczucie osiągania kosmicznej jedności. Owa gruntowna i złożona konfrontacja z własną przemijalnością i śmiertelnością posiadała wymiar biologiczny, emocjonalny, intelektualny, filozoficzny i duchowy.
Doświadczenia te wydawały się wywierać korzystny wpływ na emocjonalne i psychosomatyczne symptomy moich klientów, w tym także tych, którzy nie reagowali na jakiekolwiek konwencjonalne formy terapii. Po doświadczeniu psychoduchowej śmierci i odrodzenia, szczególnie gdy towarzyszyło im odczucie jedności z wszechświatem, klienci wykazywali niemal natychmiastową poprawę swojego stanu psychicznego. Obserwacje te ujawniły istnienie potężnych mechanizmów terapeutycznych, dotychczas nieznanych zachodniej psychiatrii i psychologii, które cechował leczniczy i transformacyjny potencjał, przewyższający w znacznym stopniu wszystko, co była w stanie zaoferować nam konwencjonalna psychoterapia i farmakologia.
Sporo osób, niezależnie od siebie, przyznawało, że dzięki temu psychoduchowemu doświadczeniu śmierci i odrodzenia, znacząco zmieniło się ich nastawienie względem umierania oraz wyobrażenie śmierci. W znacznym stopniu zmniejszał się ich strach przed zakończeniem życia, a oni sami stawali się bardziej otwarci na możliwość przetrwania świadomości po śmierci klinicznej, postrzegając proces umierania raczej jako przygodę tejże świadomości, a nie tylko ostateczny kres biologicznego istnienia. Przemianom tego rodzaju ulegały także osoby cierpiące na poważną tanatofobię (których głównym problemem był patologiczny strach przed śmiercią). Ku naszemu zaskoczeniu, w trakcie przeprowadzania badań wielokrotnie byliśmy świadkami pojawienia się procesu niezwykle podobnego do praktyk inicjacyjnych opisanych w Tybetańskiej oraz Egipskiej Księdze Umarłych.
Zeznania dotyczące zmiany nastawienia wobec śmierci były tak częste i dogłębne, że za niezwykle istotne uznaliśmy zbadanie ich praktycznego znaczenia. Było oczywiste, że tak gruntowne przemiany poglądów żywionych wobec kresu istnienia mogą być niezwykle korzystne w przypadku osób umierających, w szczególności jeśli chodzi o przewlekle i nieuleczalnie chorych. Z tego względu postanowiłem przeprowadzić kilka sesji z użyciem LSD z kilkoma pacjentami u których zdiagnozowano nowotwory. Te pilotażowe obserwacje wskazywały na to, że zmniejszenie się strachu przed śmiercią, które można było dostrzec w przypadku pacjentów chorych psychicznie (w większości młodych i cieszących się doskonałym zdrowiem), pojawia się tak- że u osób, których kwestia śmierci dotykała w sposób bezpośredni. Na tym etapie grupa praska zaczęła poważnie rozważać możliwość systematycznej pracy z umierającymi, ja zaś opracowałem program badawczy opierający się na sesjach z użyciem LSD wśród osób śmiertelnie chorych na raka.
Wczesne badania dotyczące psychodelików w szpitalu stanowym Spring Grove
Plany te zakłóciła moja wizyta w Stanach Zjednoczonych w 1965 roku, kiedy Fundacja na rzecz Badań Psychiatrycznych w New Haven (w stanie Connecticut), zaproponowała mi stypendium, w ramach którego miałem spędzić rok w Baltimore (w stanie Maryland) na Uniwersytecie Johna Hopkinsa. Mój nowy przełożony, dr Joel Elkes, zarządzający Kliniką Psychiatryczną im. Henry'ego Phippsa, zaproponował mi rozpoczęcie prac nad programem terapii psychodelicznej. Niestety, wkrótce po moim przyjeździe do Baltimore, Maimon Cohen i jego koledzy opublikowali wyniki swoich badań, w których wskazywali między innymi na to, że LSD należy do substancji wywołujących strukturalne zmiany w chromosomach komórek białych krwinek (Cohen, Marinello i Back 1967). Ich artykuł został nagłośniony przez żądnych sensacji dziennikarzy, którzy zapoczątkowali histeryczną kampanię medialną przestrzegającą użytkowników LSD, że ich eksperymenty mogą mieć zgubny wpływ na przyszłe pokolenia.
Dziennikarze, którzy rozpoczęli i podsycali tę kampanię, celowo pomijali fakt, że artykuł Cohena opisywał eksperyment przeprowadzony w probówkach (in vitro), a nie na ludziach oraz że podobny wpływ na budowę chromosomów został wykryty przez Cohena w przypadku wielu innych, powszechnie stosowanych substancji, takich jak aspiryna, kofeina czy antybiotyk tetracyklinowy. Wysnuwali oni także wiele bezpodstawnych przypuszczeń, dyskutując o mutagennych, teratogennych i rakotwórczych skutkach zażywania LSD oraz destrukcyjnych następstwach stosowania wszystkich substancji psychodelicznych na przyszłe pokolenia. Wszystkie te twierdzenia były błędne i zostały obalone przez przeprowadzone w późniejszym czasie badania. Prasa zdążyła jednak wywołać masową histerię, zaś dodatkowym czynnikiem stało się nieodpowiedzialne podejmowanie eksperymentów psychodelicznych przez coraz liczniejszą grupę młodych ludzi.
W tych okolicznościach dr Elkes postanowił nie wprowadzać w życie planowanego programu z użyciem LSD na Uniwersytecie Johna Hopkinsa. Niezwykły zbieg okoliczności spowodował, że jedyny projekt psychoterapii wykorzystującej LSD na terenie Stanów Zjednoczonych, który spełnił niezwykle surowe administracyjne i prawne kryteria, miał na celu ograniczenie niekontrolowanego eksperymentowania z psychodelikami i odbywał się w ramach działań szpitala Spring Grove w Baltimore. Zważywszy na nowe okoliczności, dr Elkes zaproponował zmianę warunków mojego zatrudnienia; zamiast tworzyć nowy projekt badawczy na Uniwersytecie Johna Hopkinsa, miałem otrzymać niepełny etat na uczelni i jednocześnie dołączyć do zespołu badawczego Spring Grove.
Kiedy pojawiłem się na pierwszym zebraniu służbowym Spring Grove, zaskoczyło mnie, że większa część prowadzonych rozmów dotyczyła wielkich nadziei pokładanych w terapii psychodelicznej, jeśli chodzi o łagodzenie emocjonalnego i fizycznego cierpienia doznawanego przez osoby chore na raka. Grupa badawcza zainteresowała się tą dziedziną w 1963 roku, kiedy kilku pracujących na Spring Grove psychiatrów, psychologów i pracowników socjalnych miało okazję zaobserwować skutki krótkiej psychoterapii z użyciem LSD w przypadku uzależnienia fizycznego, stanu psychicznego oraz przystosowania społecznego alkoholików. Przeprowadzano także równoległe badania, w których sprawdzano oddziaływanie terapeutyczne tego rodzaju kuracji na grupę neurotyków. Ocena tych projektów, oparta na wywiadach klinicznych oraz pokaźnej ilości testów psychologicznych (między innymi MMPI, czyli "Minnesota Multiphasic Personality Inventory", opracowanym przez Shostroma teście POI, czyli "Personal Orientation Inventory" oraz teście Rorschacha, czyli teście plam atramentowych), wskazywała jednoznacznie na to, że terapia psychodeliczna przede wszystkim znosiła objawy depresji i lęku.
Historia przypadku Glorii
W trakcie przeprowadzania powyższych badań nad alkoholikami i neurotykami, tragiczne wydarzenie skierowało uwagę grupy badawczej na potrzeby uczuciowe pacjentów chorych na raka. U jednej z osób należących do zespołu, Glorii, liczącej sobie nieco ponad pięćdziesiąt lat, zdiagnozowano złośliwy nowotwór piersi. W chwili wykrycia guz znajdował się już w zaawansowanym stadium rozwoju. Gloria musiała poddać się amputacji piersi, zaś kolejne biopsje ujawniły nieusuwalne przerzuty do wątroby. Pomimo leczenia ambulatoryjnego, odczuwała ona bardzo silny ból fizyczny i emocjonalny. Gloria była w pełni świadoma swojego stanu oraz rokowań. Dzieliła się swoim poczuciem beznadziei z pozostałymi pracownikami. Sid Wolf, psycholog będący członkiem grupy terapeutycznej, zasugerował, że sesja z użyciem dużej dawki LSD może złagodzić rozpacz i przygnębienie, tak jak miało to wielokrotnie miejsce w przypadku alkoholików.
Zespół ze Spring Grove postanowił zaryzykować sesję z LSD, zdając sobie w pełni sprawę z tego, że stan emocjonalny Glorii różnił się od depresji i lęku odczuwanych przez alkoholików, ponieważ stanowił reakcję na poważne dolegliwości fizyczne i nieuleczalną, zagrażającą życiu chorobę. Po przeprowadzeniu rozmowy z jej mężem i lekarzem oraz uzyskaniu ich pozwolenia rozpoczęto terapię psychodeliczną, której przewodnikiem, czy też "opiekunem", był Sidney Wolf. Pracując z Glorią, Sid postępował według schematu opracowanego przez zespół ze Spring Grove, dotyczącego postępowania z osobami cierpiącymi na choroby psychiczne. Przygotowanie do sesji trwało nie krócej niż tydzień. Prowadzone w tym czasie codzienne rozmowy koncentrowały się na historii osobistej pacjenta oraz jego obecnych relacjach z innymi ludźmi. W trakcie ostatniego spotkania poprzedzającego podanie LSD terapeuta w jasny sposób omawiał wszystkie istotne sprawy związane ze skutkami wywoływanymi przez substancję i przekazywał instrukcje dotyczące samej sesji. Głównym celem tej procedury było stworzenie warunków psychicznych sprzyjających pojawieniu się głębokich doświadczeń duchowych ("psychodelicznego doświadczenia szczytowego") podczas krótkiej, ale niezwykle intensywnej psychoterapii.
W dniu sesji Gloria przyjęła rano 200 mikrogramów LSD. Większą jej część spędziła leżąc na kozetce z zasłoniętymi oczami i słuchawkami na uszach, w których leciała wysokiej jakości muzyka stereofoniczna. Sid przebywał z nią od godziny poprzedzającej podanie substancji do późnego wieczora. Podczas pierwszych pięciu godzin sprawdzał w krótkich i regularnych odstępach czasu, czy odpowiada jej muzyka. W dalszej części sesji zachęcał ją do rozmowy, która pomoże jej zintegrować doświadczenie. Rezultaty tego pionierskiego eksperymentu były niezwykłe i przerastały najśmielsze oczekiwania. Samopoczucie Glorii, w ostatnich tygodniach jej życia, uległo znaczącej poprawie.
Niedługo po tej sesji Gloria udała się na wakacje wraz ze swoim mężem i dziećmi. Po powrocie, dwa tygodnie od chwili zażycia LSD, spisała następujące wspomnienia:
W dniu poprzedzającym przyjęcie LSD byłam pełna obaw i lęku, zamknięta w sobie. Pod koniec sesji przygotowawczej niemal wszystkie niepokoje zniknęły. Sama procedura i zalecenia były dla mnie jasne i zrozumiałe. Noc spędziłam w zaciszu własnego mieszkania. Wieczorem odwiedzili mnie znajomi, z którymi przeglądaliśmy stare zdjęcia rodzinne. Miałam spokojny, głęboki sen. Obudziłam się rześka i wolna od jakichkolwiek napięć i lęków. Byłam przygotowana i podekscytowana. Poranek był cudowny - delikatnie chłodny i rześki. Na miejsce terapii dojechałam razem z opiekunem. Pracownicy ośrodka odwiedzili mnie i życzyli powodzenia. Było mi miło.
W pomieszczeniu, gdzie odbywała się sesja, znajdował się bukiet róż, głęboko czerwonych i zroszonych, ale niestety nie wydzielających zbyt silnego zapachu. Na stole obok nich leżały świeże, soczyste owoce. Od razu podano mi pierwszą dawkę, po czym usiadłam i przystąpiłam do oglądania zdjęć z mojego albumu rodzinnego. Stopniowo moje ruchy stawały się coraz bardziej płynne, a ja zaczęłam odczuwać wzrastający dyskomfort. Zalecono mi położyć się ze słuchawkami na uszach i oczyma przesłoniętymi przepaską. W międzyczasie otrzymałam drugą dawkę LSD. Kolejnemu etapowi towarzyszyło ogromne zniecierpliwienie. Przekazano mi wcześniej instrukcje, które miały na celu uchronienie mnie przez jakimkolwiek bólem, strachem czy jakimikolwiek innymi trudnościami. Byłam przygotowana do sprawdzenia swoich możliwości, skonfrontowania się z nieznanym i przezwyciężenia przeszkód osobistych. Czekałam, ale nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego oprócz nieprzyjemnych doznań fizycznych i lekkiej senności.
W pewnym momencie zaczęło mi się wydawać, że zlewam się z muzyką i jestem przez nią niesiona. Byłam tak silnie zjednoczona z dźwiękiem, że gdy jakaś melodia lub nagranie dobiegało końca, następująca chwila ciszy wypełniała mnie niecierpliwym oczekiwaniem na wejście w kolejny etap podróży. To była rozkoszna zabawa. Co usłyszę za chwilę? Czy będzie to pełne mocy, sentymentalne, taneczne czy ponure? Miałam poczucie, że coś lub ktoś się ze mną droczy, ale w przyjazny, delikatny sposób. Reakcja ta sprawiała, że miałam ochotę się śmiać, nie zważając na to, gdzie się znajdowałam, ani na smutne i pełne powagi okoliczności, które mnie tam zaprowadziły. Gdy tylko znów zaczynałam słyszeć muzykę - odpływałam. Większa część wizji od razu ulatywała z mojej pamięci. Zasadniczo udało mi się zapamiętać dwa doświadczenia. Znajdowałam się w bezczasowym świecie pozbawionym granic. Nie było tam atmosfery; nie było kolorów; nie było niczego z wyjątkiem światła. Nagle zrozumiałam, że jestem chwilą w czasie - stworzoną przez tych, którzy istnieli przede mną, a jednocześnie stwórcą innych. Moje główne zadanie zostało wypełnione. Poprzez akt narodzin nadałam sens życiu moich rodziców. Ponownie znalazłam się w próżni, sama poza granicami czasoprzestrzennymi. Życie sprowadzało samo siebie do coraz mniej wspólnego mianownika. Nie pamiętam logiki tego doświadczenia, ale wiem że doznałam przejmującej świadomości samej istoty życia - była nią miłość. Wydawało mi się, że wyciągam rękę do całego świata - do wszystkich ludzi - a w szczególności do moich najbliższych. Długo opłakiwałam stracone lata, poszukiwanie tożsamości w niewłaściwych miejscach, zmarnowane okazje, energię emocjonalną roztrwonioną w bezsensownym pościgu. Wielokrotnie, po chwilach wytchnienia, powracałam wciąż do tych samych zagadnień. Muzyka niosła mnie ze sobą i krzepiła. Od czasu do czasu zdawałam sobie sprawę z cudownego zapachu brzoskwiń. Róże były niczym w porównaniu z owocami. Owoce stanowiły nektar i ambrozję (życie); róże były po prostu pięknymi kwiatami. Kiedy w końcu podano mi nektarynkę, jej smak był symfonią subtelności, esencją soczystości.
Kiedy zaczęłam wynurzać się z powrotem, wyprowadzono mnie na świeże powietrze. Przywitali mnie pracownicy placówki. Odczuwałam ogromną radość, że było mi dane zasięgnąć ich doświadczenia. Odczuwałam niezwykłą bliskość w stosunku do dużej grupy ludzi. Kiedy później spotkałam się z członkami rodziny, miałam poczucie zawiązania się nowego rodzaju więzi. Tej nocy do mojego domu przyjechali także moi rodzice. Wszyscy zauważyli zmianę, jaka we mnie zaszła. Powiedzieli, że tryskam energią i bije ode mnie spokój. Tak też się czułam. Co uległo zmianie? Żyję i istnieję w pełnym znaczeniu tych słów. Akceptuję to, co ma się stać. Zniknęły niektóre z moich symptomów fizycznych - przede wszystkim niezwykłe zmęczenie i niektóre bóle. Ale wciąż zdarza mi się zdenerwować i krzyknąć. W dalszym ciągu jestem sobą, ale bardziej spokojną. Moja rodzina to czuje. Staliśmy się sobie bliżsi. Każdy, kto znał mnie dobrze, może zauważyć korzystny wpływ tego doświadczenia.
Pięć tygodni po sesji u Glorii nagle pojawił się wysięk otrzewnowy (nagromadzenie płynów surowicznych w jamie brzusznej), przez co musiała poddać się ponownej hospitalizacji. Zmarła w spokoju trzy dni później. W związku z bardzo zachęcającymi następstwami eksperymentu Sidneya Wolfa zespół ze Spring Grove postanowił pogłębić wiedzę dotyczącą potencjału terapii psychodelicznej w przypadku łagodzenia cierpienia u pacjentów umierających na raka. Grupa otwartych chirurgów ze Szpitala Synaj w Baltimore wykazała spore zainteresowanie tym pomysłem, zaoferowała swoją pomoc i zgodziła się polecać pacjentom prowadzoną przez nas terapię z użyciem LSD. Po sesji Glorii, Sandy Unger, psycholog, który odegrał znaczącą rolę w rozpoczęciu badań dotyczących alkoholików i neurotyków w Spring Grove, przeprowadził sesje z LSD z kolejnymi trzema osobami chorymi na nowotwór.
Rola Waltera Pahnkego w programie Spring Grove
Następny ważny etap dla rozwoju badań dotyczących terapii psychodelicznej chorych na raka w Sping Grove jest ściśle powiązany z osobą Waltera N. Pahnkego, psychiatry, który dołączył do zespołu jesienią 1967 roku. W rozdziale 11 wspominałem o jego tragicznej śmierci przy okazji opisywania sesji jego żony, Ewy. Walter odcisną swoje piętno na najnowszej historii psychodelików w 1962 roku, kiedy to przeprowadził swój słynny eksperyment "wielkopiątkowy" w kaplicy uniwersyteckiej w Bostonie, którego celem było zbadanie wpływu substancji psychodelicznych na pojawianie się doświadczeń mistycznych.
W warunkach kontrolowanych podał psylocybinę studentom teologii i dowiódł, że w porównaniu z grupą kontrolną, osoby, które zażyły tę substancję miały doświadczenia w dużym stopniu przypominające doznania mistyków (Pahnke 1963). Walter był absolwentem harvardzkiej Szkoły Medycznej, a dodatkowo posiadał także doktorat z religioznawstwa porównawczego oraz dyplom ukończenia teologii. Posiadana wiedza czyniła go zatem osobą nadającą się idealnie do tego rodzaju zadań. Jako wszechstronnie wykształcony badacz, posiadający na swoim koncie studia medyczne, psychologiczne i religioznawcze, był doskonale przygotowany do prowadzenia terapii psychodelicznej umierających pacjentów. Walter w ogromnym stopniu przyczynił się do przekształcenia raczkującego projektu pracy z osobami chorymi na nowotwory w usystematyzowany program badań pilotażowych, a następnie w szeroko zakrojony program badawczy. Z niesamowitą energią, entuzjazmem i oddaniem podjął się on wypełnienia roli osoby nadzorującej całe przedsięwzięcie, pozyskując z Fundacji im. Mary Reynolds Babcock środki finansowe niezbędne do rozpoczęcia programu zajmującego się poznawaniem wartości LSD w terapii osób śmiertelnie chorych na raka.
W lipcu 1971 roku życie i praca zawodowa Waltera zostały przerwane przez tragiczny wypadek, który zdarzył się podczas wakacji spędzanych z żoną i dziećmi w chatce w Maine. Oprócz pasji poznawania tajemnic świadomości, z równie dużym entuzjazmem oddawał się licznym hobby. We wszystkim, co robił, emanowały od niego niezwykłe joie de vivre i élan vital. Namiętnie jeździł na motocyklu i nartach. Niedługo przed wyjazdem do Maine do listy swoich pasji dołączył nurkowanie w akwalungu. Chatka, w której odpoczywał wraz z rodziną, była położona tuż nad brzegiem oceanu, co stanowiło idealną okazję, aby oddać się temu zajęciu. Jako nowicjusz, Walter używał sprzętu z drugiej ręki, który odkupił od starego przyjaciela. Bez większego doświadczenia udał się w kierunku Oceanu Atlantyckiego na "szybkiego szusa do wody przed obiadem". Nigdy już stamtąd nie wrócił, nie znaleziono także jego ciała ani używanego przez niego sprzętu. Wypadek ten pozostał zagadką, pomimo starań wielu osób, w tym straży przybrzeżnej oraz znanych mediów.
Śmierć Waltera stanowiła dotkliwą stratę dla zespołu ze Spring Grove, zarówno pod względem zawodowym, jak i osobistym. Od samego początku zajmowałem się badaniami dotyczącymi nowotworów razem z Walterem, dlatego też po jego śmierci przejąłem całą odpowiedzialność za ten projekt. Moim zadaniem było nie tylko ukończenie tych badań i zgromadzenie jak największej ilości informacji z nimi związanych, ale także zbudowanie teoretycznych ram pojęciowych, które ogarniałyby dramatyczne zmiany stanowiące efekt stosowania terapii z użyciem LSD. Na tym etapie poszukiwań konieczne było uważne przeanalizowanie materiałów zebranych podczas sesji z LSD, przeprowadzanych z udziałem ochotników, pacjentów z problemami psychicznymi oraz osób umierających, aby skonstruować zaplecze teoretyczne dla terapii z LSD oparte na nowym modelu nieświadomości. Następny rozdział poświęcę szczegółowemu omówieniu ostatecznego kształtu programu terapii psychodelicznej, stworzonego w Spring Grove.
Stanislav Grof
rozdział 12 książki Najdalsza podróż. Misterium i świadomość śmierci Stanislava Grofa, opublikowanej nakładem Wydawnictwa Okultura
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.