09 lutego 2013
Katarzyna Urbanowicz
Serial: Babcia ezoteryczna
Holandia z okien samochodu i głowy własnej
◀ Pajęczyny i osty czyli historia pechowej nazwy ◀ ► Proroctwa i przepowiednie na następny rok ►
W dwudziestoleciu międzywojennym grupa naukowców, historyków i bibliofilów krakowskich wydało parodystyczny numer Przewodnika Bibliograficznego, słynny Nr 13, zawierający bibliografię nieistniejących dzieł istniejących pisarzy. Jedno z takich „dzieł” opatrzono tytułem: „Rosja sowiecka z okien wagonu i głowy własnej”. Ten przedśmiewczy tytuł miał obrazować niewielką orientację autora, któremu pozycję przypisano w sprawach dotyczących państwa bolszewickiego i szerzej, w sprawach, o których pisze.
Przeczytać można o tym tu:
http://www.zwoje-scrolls.com/zwoje17/text22p.htm
Nawiązując do tego nieistniejącego dzieła chciałam podzielić się kilkoma spostrzeżeniami z pobytu na holenderskiej wsi, bynajmniej nie pretendując do znawstwa tematu.
Holandię udało mi się zobaczyć z okien tira, do którego na postojach dla babci przystawiano stołeczek, żeby mogła się wygramolić. Jednak taka podróż trwająca blisko dwie doby w każdą stronę zbyt była męcząca, żeby ją powtórzyć i oczywiście ją odchorowałam lecząc tydzień opuchnięte nogi. Pojechałam jeszcze tam dwa razy, już samochodem osobowym, jednak wypraw tych chyba nie powtórzę. Mimo wszystko było warto. Spędziłam kilka miłych dni u mojej koleżanki, zobaczyłam kraj w rozmiarach stworzonych dla ludzi, miałam szczęście trafić na imprezę folklorystyczną w jej wsi/miasteczku Weerselo, zobaczyć rzemieślników ubranych w historyczne stroje, wykonujących swój zawód na oczach widzów.
Miałam okazję przekonać się jak zupełnie inna jest mentalność Holendrów i coś, czego w Polsce nie widać: szacunek dla trwania. Przedmioty, sprzęty a nawet kupki kamieni (kamienie są tam rzadkością i kupuje się je w sklepach ogrodniczych po to, by trawnik przed domem ozdobić ich kopczykiem) są czymś, czego nikt nie lekceważy. Na jarmarku dzieci sprzedawały swoje zabawki, a także kamienie – była cała uliczka tych dziecinnych straganów. Stare sprzęty są z pietyzmem naprawiane, dumnie eksponowane w salonach. Sklepy ze starymi rzeczami: ciężkimi meblami z jednolitego drewna, ceramiką, tkaninami cieszą oko nie chciałoby się z nich wychodzić. Przy czym nie są to rzeczy „martwe”, durnostojki, ale stale używane wrosłe w krajobrazy kuchni
Wszystko w Holandii (dużych miast nie widziałam) jest na miarę człowieka: nawet znaki drogowe są niższe, tarcze większe, a obrazki na nich wyraźniejsze. Jezdnie i ulice celowo są zwężane, żeby nikt nie rozwijał nadmiernej szybkości. Samochody stoją najwyżej pod wiatami obok domów, nikt ich na noc nie chowa w garażach. Cała przestrzeń wokół domów jest przyjazna, miła dla oka i stateczna. U mojej koleżanki i w wielu innych posesjach są tylko śladowe ogrodzenia. Nikt nie otwiera najeżonych kolcami bram, po prostu ich nie ma. Kwiaty, rośliny, donice i żywopłoty ograniczają umowną przestrzeń posiadania.
Jarmark, na którym byłam, jest w równej mierze targiem jak i imprezą folklorystyczną. Sprzedający, ubrani w stare stroje prezentowali swój kunszt, a zwiedzający i kupujący, zupełnie inaczej niż w Polsce, byli zainteresowani ich pracą. Ludzie rozmawiali ze sobą, wypytywali, próbowali nauczyć się jakichś czynności. Miejscowi staruszkowie i niepełnosprawni jeździli po terenie na wózkach bardziej przypominających nasze skutery niż wózki inwalidzkie. Za zupełnie śmieszną opłatę roczną dostają je w użytkowanie od gminy i dzięki temu nie są na starość przywiązani do jednego miejsca.
Poniżej kilka zdjęć z tego jarmarku.
W następnym roku koleżanka była na podobnej imprezie, tylko o charakterze historycznym (Optocht Historischse), upamiętniającym pobyt Napoleona w mieście Saasveld w regionie Overijssel i przysłała mi cały zestaw fotografii. Impreza miała charakter wystawnej parady i naprawdę szkoda, że tych zdjęć jest zbyt dużo, żeby je zaprezentować. Te stroje z pietyzmem przechowywane przez pokolenia, stare sprzęty domowe, rowery, wózki dziecięce, narzędzia do wykonywania rzemiosł, nawet stare zbiorniki na naftę, którymi przywożono ją ze składów.
Tak, wiem, tam wojna i okupacja nie przeorała tak kraju i nie przetrzebiła zasobu pamiątek, ale przecież wydawałoby się, że powinno być na odwrót. Im dobro rzadsze, tym powinno być cenniejsze, a w Polsce nie jest (nie mam na myśli kolekcjonerów). Opowiadano mi o bardzo bogatym właścicielu rozległego centrum ogrodniczego (nasze są przy nim jak żuczek przy słoniu), który mieszka w domku swoich dziadków, ma ich meble, szafy, stoły, a w kuchni kredens ze stale otwierającymi się drzwiczkami. Nie przyszło mu do głowy, żeby budować sobie jakąś rezydencję.
Inny mój kolega, mieszkający na stałe w Norwegii przysyła mi fotografie z imprez folklorystycznych odbywających się w kościołach, a nawet supermarketach, których tradycje sięgają Średniowiecza! Te przedstawienia (bo inaczej trudno je nazwać) angażują wiele młodych i starszych osób, a ich wymowa dość luźno związana jest z ceremoniami ściśle religijnymi, zupełnie odmiennie niż polska parada Trzech Króli, której wystrój nie jest związany z żadnymi konkretnie istniejącymi przedmiotami zabytkowymi, za to wymowa ściśle związana z wiarą.
Parada Trzech Króli to dobry początek wskrzeszania rozmaitych masowych imprez o charakterze odmiennym niż sportowe czy polityczne, w których celujemy.
W latach pięćdziesiątych w Polsce utrwalił się pewien charakter takich imprez, który pokutuje do dziś. Pierwszomajowe pochody główną ulicą miasta z nagłośnieniem czynnym dwa tygodnie przed i dwa tygodnie po, wiece typu: „Ręce precz (od Kuby, Wietnamu, Konga itp)” albo „Nigdy więcej (zazwyczaj wojny)”, Festiwal młodzieży, wiece (ludu pracującego miast i wsi), mecze, tańce na deskach nad Wisłą itp. Ich kontynuacją jest Euro 2012, sylwestry miejskie i dzielnicowe, koncerty na stadionach. Zniknęła lub zmieniła się otoczka ideologiczna, ale charakter imprez został. Gdzieniegdzie, nieśmiało pojawiają się jakieś spotkania mieszkańców ulicy, imprezy lokalne na osiedlach, typu „M-3” na osiedlu Służew nad Dolinką, dokąd prowadziły napisy wymalowane na wszystkich chodnikach osiedla, a nikt na początku nie wiedział, o co chodzi; ale wszystko to jest wątłe i jednostkowe. Na wsiach nastawione na turystów i ograniczone do miejscowego folkloru. Tymczasem impreza w Weerselo, która jest wsią, robiła wrażenie przeznaczonej dla mieszkańców, którzy chcą utrwalić i pokazać swoje umiejętności. Bynajmniej nie kobiety wiodły tam prym – mężczyźni wydawali się równie zainteresowani prezentacją. A turyści niech się cieszą, jeśli uda się im na nią trafić. Byli mile widzianymi gośćmi, ale nie jedynymi adresatami.
◀ Pajęczyny i osty czyli historia pechowej nazwy ◀ ► Proroctwa i przepowiednie na następny rok ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/drzewo.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Patrz wyżej.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.