zdjęcie Autora

06 października 2008

Wojciech Jóźwiak

Horyły Wohni
...czyli Święty Piotr Nurkujący. Słowiański mit o Początku, ukraińska kolęda, symboliczna psychogeneza

oj jakże buło iz preżda wika, oj daj boh
da todi ne buło ni neba ni zemli (ref. itd.)
a tilki buło sjinieje morie
na tomu mori horyły wohni
koło tych wohniej sedyły swiaty
taj radyły radońku koho w morie posłat'
oj pojdy Petro u morie na dno
oj dostań Petro żowtoho piesku
taj posjejemu po wsjiomu swietu
sziob urodyło nebo i zemlia
nebo zoriami zemlia kwitami

jak było z początku świata
wtedy nie było nieba i ziemi
a tylko było niebieskie morze
na tym morzu płonęły ognie
wokół tych ogni siedzieli święci
radzili radą kogo w morze posłać
pójdź Piotrze w morze na dno
dobądź Piotrze żółtego piasku
posiejemy po całym świecie
by urodziło niebo i ziemia
niebo zorzami ziemia kwiatami


Pieśń tę od znajomych Ukraińców, miłośników archaicznego śpiewania, przywiozła na październikowy Zjazd Taraki Maria Dzierżanowska.[1] Pieśń pochodzi z Polesia Kijowskiego, lecz jest znana i w innych regionach, obecnie jest popularyzowana przez zespoły archaiczno-folkowe, ale i mieszana, zdarza się że brutalnie, z nowoczesnymi aranżacjami. Tekst widoczny powyżej jest przepisany fonetycznie po polsku, tak jak słychać.

Pieśń jest "kolędą", tzn. jest pieśnią kalendarzową, wykonywaną podczas kolędowania, czyli obchodzenia domów przez śpiewającą gromadą, w przypadku tej kolędy gromadę kobiet. Kolędowanie to odbywa się na początku lata, wcale nie w zimowe Boże Narodzenie jak kolędy polskie.

Mimo pozorów chrześcijaństwa, jak powtarzana refrenem inwokacja "oj daj Boh", czy wzmianka o św. Piotrze, pieśń jest głęboko archaiczna, przedchrześcijańska i należąca do niewygasłego wątku rdzennej religii Słowian. Zawiera archaiczny słowiański mit o Prapoczątkach, więc mit założycielski, o powstaniu - nie "stworzeniu"! - świata.

O archaiczności więc i oryginalności pieśni świadczy jej dziwna skala muzyczna, najwyraźniej "nie-europejska" (więcej mógłby powiedzieć o tym specjalista muzykolog, którym nie jestem) - oraz nawiązania do innych i lepiej znanych mitów o początkach świata, pochodzących z północy Azji i Europy.

Streśćmy mit o Początku, opowiadany w pieśni:

Na początku nie ma ani nieba ani ziemi. Jest tylko morze, a nad nim ogień, wokół którego siedzą kręgiem "święci", którzy postanawiają jednego spośród siebie posłać na dno morza. Wybierają Piotra, który ma zanurkować i z dna wydobyć żółty piasek, który rozsiany po całym świecie sprawi, że Wszechświat ożyje: na niebie pojawią się "zorze", przez które rozumieć zapewne należy Słońce, Księżyc i inne ciała niebieskie, a także związane z nimi światło dnia i rytm pór roku, ziemia zaś zacznie plonować.

Zauważmy, że tego dalszego ciągu rozwoju świata pieśń już wprost nie opowiada - dowiadujemy się z niej tylko, po co Piotr ma zanurkować. Opowieści o jego czynie i o tym, co stało się w jego skutku, już nie ma - zadziwiająca, ale i jakże wzruszająca zwięzłość!

W pieśni nie ma ani wzmianki o Bogu-stworzycielu, którego można by spodziewać się w tym miejscu. Zamiast niego są "święci". Świadectwa innych synkretycznych religii, kontynuujących rdzenne politeizmy pod pozorem chrześcijaństwa, jak haitańska wudu lub brazylijska candomble, wskazują, że oryginalny panteon jest rzutowany na chrześcijańskich świętych.[2] Tak więc "święci" w pieśni są echem dawnego pierwotnego kręgu bogów, którzy byli starsi niż widomy świat i asystowali przy jego powstaniu, przyczynili się do powstania.

Stan rzeczy poprzedzający powstanie świata jest raczej trudny do wyobrażenia. Jest morze, o którym powiada się: niebieskie, ale nie mówi się o ewentualnej przestrzeni powietrza ponad nim. Zamiast tego ponad powierzchnią tamtego pra-morza płonie ogień, a użyta liczba mnoga - wohni - świadczy, że jest to jakaś wielokrotna, mnoga masa ognia. Obraz pra-świata jako bytu dualnego złożonego z wody i ognia zgadza się rekonstrukcjami pierwotnej słowiańskiej kosmologii poczynionymi przez Artura Kowalika: w jego książce "Kosmologia dawnych Słowian" i w artykule w Tarace Wstęp do kosmologii dawnych Słowian. Pra-świat był połączeniem i jednością wody i ognia, dość wiernie odpowiadających staro-chińskiej dualności Yin i Yang, na wiele sposobów wyrażających się i rozwijanych w świecie aktualnym: zima-lato, śmierć-życie, noc-dzień, Księżyc-Słońce, wilgoć-susza, błękit/fiolet/czerń-biel/żółty/czerwony, kobieta-mężczyzna, niebieskie i żółte płatki bratka (zob. w Tarace: Religia bratka, psiego zęba i pogrzebacza). Symbolicznemu przywróceniu pierwotnej jedności tych biegunów służyły obrzędy Nocy Kupalnej, co zapewne nieprzypadkowo zgadza się z porą kolędowania z pieśnią "Wohni", około letniego przesilenia.

Oba te żywioły, morze i ogień, są "nieludzkie" - nie nadają się na miejsce zamieszkania ludzi i reszty sprzyjających im mieszkańców świata. "Nieludzkość" morza szczegółowo i obszernie omawia Artur Kowalik we wspomnianych dwóch dziełach. Morze, nieprzypadkowo w językach słowiańskich nazywane słowem zbieżnym z nazwą śmierci (ś-mier-ć, u-mier-rać, mór, z-morz-yć, mar-twy) jest sferą bez-dechu, ustania życia, światem martwym. Zatem pierwszy czyn bogów, owo zanurkowanie po piasek, nie jest czymś zwykłym i zdawkowym, przeciwnie - jest czynem w najwyższej mierze heroicznym. Jest samopoświęceńczym wejściem w sferę nie-życia, co do której zrazu nie ma żadnej gwarancji, że się stamtąd wyjdzie.

"Święci" radzący wokół pra-ognia w kręgu, którego z nich wysłać na straceńczą ale i konieczną misję, ściśle przypominają krąg bóstw w micie Azteków o początku świata. W micie, który tak zaszokował (patrz w Tarace: Strukturalistyczny Zbawiciel) René Girarda! Mit ten, na nowo opowiedziany przez Girarda, można streścić następująco:

Bogowie zbierają się, aby zaradzić panującej ciemności. Zrobić to można następująco: oto jeden nich musi sam siebie złożyć w ofierze, skacząc w ogień. Rozpalają wielkie ognisko. Delegują, a właściwie wypychają przed szereg, najszkaradniejszego z nich imieniem Nanauatzin. Który rzuca się w ogień, spala się, ginie - lecz po chwili wschodzi w zorzy ponad horyzont jako nowo powstałe Słońce. Za nim w ogień rzucają się pozostali bogowie, aby skutkiem swojej ofiary ostatecznie oświetlić wszechświat - sprawić, by krążyły ciała niebieskie.

Jak widać, bogowie nie giną [3] - przemieniają się w inną boską formę, ciał niebieskich, ale któryś z nich pierwszy musi to na sobie boleśnie i heroicznie wypróbować. Na takiego wypchniętego przed szereg herosa-delegata wygląda też Święty Piotr. Dlaczego on? Poszlak dostarcza polski folklor religijny czyli ludowe apokryfy, w których Święty Piotr pełni rolę "psuja". Opowieści te mają wspólną postać: oto Jezus chodzi po świecie, stwarzając różne rzeczy na nim, a Piotr nieudolnie go naśladuje, myli się i skutkiem tego psuje dzieło stworzenia. Jezus stwarza chleb, Piotr grzyby itp. Piotr zostaje oto przez ludowych autorów zatrudniony jako trickster! Którego jednym z zadań w mitologiach jest samowolne stwarzanie lub "poprawianie" boskiego dzieła stworzenia ze skutkiem odwrotnym i nieudolnym. Piotr jest zatem przykładem "antyboga", boga-oszusta (jak w mitach Indian Am. Pn.) lub boga pokracznego - jak wymieniony aztecki Nanauatzin. Domyślamy się, że na ten los Szymon Piotr z Ewangelii zasłużył sobie swoim zaparciem się Mistrza, więc swym tchórzostwem.[4]

W analogicznych słowiańskich powiastkach o powstaniu świata, nie Piotr asystuje Bogu w tym dziele i nie on nurkuje na dno, lecz (po prostu) Diabeł. Widać więc, że obaj, i św. Piotr i diabeł, zajęli w micie miejsce jakiejś starszej przedchrześcijańskiej istoty, która na jakiejś zasadzie była niedość boska i była zarazem symbolicznie pokrewna obszarowi wody, morza, dołu i śmierci. Być może była władcą tego mrocznego, inicznego świata. To że istota władająca śmiercią wydobywa zaródź życia, zamyka obraz Początku w logiczną ale i czasową pętlę - rzecz znacząca dla mitycznego myślenia i jakże odmienna od monoteistycznych wyobrażeń o preegzystującym Bogu-stwórcy.

Nurkującą po piasek-Ziemię istotą bywa też wodny ptak. W baśniach  Słowian bywa nim kaczka, a u północnych tubylców, Saamów i Nieńców - nur. Odsyłam tu do wywiadu z Leonidem Larem, który to znawca syberyjskiego szamanizmu mówi, że Nieńcy szanują nura, a jego głos uważają za wielce pomyślny znak. Nic dziwnego: to przecież sam stworzyciel świata kracze w nadwodnych mgłach, i jego pojawienie się zapowiada, że musi wydarzyć się coś, co w jakimś stopniu przypominać będzie stworzenie świata, więc jakaś mniejsza lub większa odnowa życia, czyli to, na co wszyscy i zawsze czekamy.

Tu warto zauważyć jako ciekawostkę, że rosyjska nazwa nura to gagara, a człowiek, który pierwszy "zanurkował" w kosmos, nazywał się Gagarin. Greckie słowo na nura (czy ogólniej: nurkującego ptaka, bo nie wiadomo, jak ściśle starożytni rozróżniali poszczególne ich gatunki, które i tak przeważnie widywali podczas zimowych przelotów) brzmiało: kolymbos (także: kolymbas, kolymbis, od kolymbao - nurkuję). W dwóch innych gałęziach języków indoeuropejskich, w łacinie i w słowiańskich, pokrewne słowo oznacza innego ptaka: gołębia. Polskie gołąb, rosyjskie gołub', łacińskie columbus, włoskie colombo. Ptak zawiadamiający Noego o ustąpieniu wód potopu i wyłonieniu się ziemi, to gołąb. Człowiek, który jako pierwszy przepłynął Atlantyk i odkrył ziemie po drugiej stronie, więc jakby "zanurkował" w ocean i "wydobył ziemię" ukrytą za nim, nosił włoskie nazwisko Colombo (Kolumb) - więc gołąb-kolymbos. Niepokojąca jest ta siła archetypu.[5]

W pieśniach z różnych narodów słowiańskich, ale zwłaszcza u Słowian wschodnich, powtarza się motyw gołębia jako ptaka oczekiwanego, magicznego - na przykład zatwierdzającego miłosny związek młodej pary. Być może ta dziwna kariera tego ptaka (bo czemu nie któregoś innego?) bierze się stąd, że jeszcze całkiem nie odkleiła się od niego pamięć, iż pierwotnie nazwą podobną do gołąb-kolymbos określano ptaka nurkującego. Potwierdzeniem byłoby skojarzenie gołębia z kolorem, który po rosyjsku gołuboj, niebieski-błękitny - a jako żywo nie istnieją przecież niebieskie gołębie! Za to kolor przez Polaków zwany od nieba niebieskim kojarzony jest z wodą i łączony w jeden kompleks z czarnym i fioletowym, więc i z morzem-śmiercią, które zarazem jest magicznym żywiołem Prapoczątku. Nieoddzielenie dobra i zła w tym ciągu skojarzeń, znawców mitów nie powinno dziwić.

Nieprzypadkowe jest to, że tych pra-bóstw, które istnieją przed zaistnieniem uporządkowanego, "normalnego" świata, jest wielość, i to wielość anonimowa, co poznać po tym, że nazywa się ich tylko w liczbie mnogiej: "święci", ukr. swiaty. Znaczące też wydaje się, iż ich "imię" - święci - aliteruje i adideuje[6] ze słowiańskimi słowami świat i światło, świecić. Mamy tu wrażenie, że dotykamy warstwy mitu starszej jeszcze niż stworzenie świata przez wydobycie ziemi z głębin pospołu przez dobrego wysokiego Boga i złego, niskiego Diabła. Na tym etapie rozwoju myśli nie ma jeszcze (u Początku) pojedynczego boga - jest za to wielość bóstw, czyli w istocie nieustrukturowana, chaotyczna boskość.[7] "Światłość" prabóstw-"świętych" nawiązuje do tego, że jednym z aspektów ich dzieła jest napełnienie świata światłem - owo "obrodzenie nieba zorzami", dzięki czemu ziemia "obrodzi kwiatami". Użycie tu kwiatu jako metafory życia też idzie za aliteracją (więc jest adideacją), gdyż istnieje aliterujący ciąg: kwiat-świat-światło-gwiazda [8] - nie tylko w poleskim dialekcie ukraińskim, ale w większości języków słowiańskich.

Narracja zawarta w pieśni urywa się przy scenie, kiedy obradujący postanawiają wybranego spośród siebie Piotra wysłać w niebezpieczną wyprawę na dno morza po życiodajny piasek. Ciąg dalszy pieśń tylko zapowiada, nazywając cel wyprawy. Oto wydobyty spod wody piasek stanie się zaczynem, który rozrośnie się, tworząc ziemię, która będzie życiodajna, "obrodzi kwiatami". Ale tenże piasek jest także w niedopowiedziany sposób konieczny, żeby zarazem powstało niebo. Powstało, lub ustrukturowało się, przeszło z chaosu w porządek pór dnia i roku, gdyż domyślamy się, że właśnie to się kryje pod słowami "obrodzi niebo zorzami". To ma sprawić... piasek. Zaiste, dziwna religia, tak wielką wagę przywiązująca do piasku. Można sobie wyobrazić, że w jakiejś zrekonstruowanej rodzimowierze sakramentem byłoby posypywanie się piaskiem!

Piasek może nie będzie aż tak zagadkowy, jeśli zapytamy, do jakiej rzeczywistości może odnosić się ta opowieść? Co łączy się z innym pytaniem: czy można nadać jej sens, który byłby aktualny? Czy jest coś, co sprawi, że opowieść ta nie będzie tylko dowolną "taką sobie bajeczką", w dodatku w żadnym punkcie nie stykającą się z tym, co o powstaniu (obecnego i materialnego) świata mówi nauka? Tak. Możemy tę baśń odczytać na nowo jako opowieść o wyłanianiu się świadomości. Wydaje się, że typ, żeby nie powiedzieć: archetyp, tej opowieści, jest spontanicznie odtwarzany, kiedy nieświadomości da się odpowiednio spontanicznie zaszaleć. Przemawiałaby za tym wizja, którą dostała jasnowidka Elsie Wheeler w seansie podczas którego pod przewodem Marca Edmunda Jonesa odkryła Symbole Sabiańskie (Kobieta i foka. O symbolach sabiańskich). Wizja Wheeler, zapisana pod stopniem zodiaku Baran 1°, więc na początku całego systemu, brzmi: "Kobieta wynurza się z wody, za nią foka, która obejmuje ją". Domyślamy się tu ciągu pojawiania się kolejnych żywiołów: pierwsza Woda, jako prasubstancja wszystkiego, za nią Powietrze, jako przestrzeń ponad wodą, konieczna do zaistnienia czegokolwiek innego, dalej pierwsza żywa istota, tamta Kobieta, kojarząca się na drodze symbolu i metafory z Ogniem, i na koniec Foka, istota reprezentująca czwarty żywioł Ziemi, regresywna, wciągająca z powrotem, pochłaniająca w mrok i chłód na powrót to, co powstało. Oczywiście sens całości jest różny, wizja Wheeler jest pesymistyczna, wizja z "Wohni" - optymistyczna, ale kolejność żywiołów podobna - ziemia, czy to rozumiana jako żyzna macierz, czy jako wciągający ciężar, wyłania się ostatnia.

Mit "Wohni", rozumiany psychologicznie, znaczyłby, że to, co w naszej psychice metaforycznie nacechowane żywiołem ziemi, powstaje na końcu, jako zwieńczenie dzieła psychogenezy. Czym jest to, co w psychice i zarazem od ziemi? To są nasze stałe formy - stałe formy oglądu, postrzegania i sądzenia. To są zręczne sposoby naszego umysłu, które sprawiają, że świat postrzegamy jako stabilny i pewny, wypełniony określonymi kształtami, barwami, dźwiękami itd., a także sprawiają, że ujmujemy go w stabilnych pojęciach, że (prawie zawsze) wiemy, że drzewo jest drzewem, a noga nogą - a nie że olcha zamienia się w trolla, a noga wiedzie własny żywot i złośliwie nas sama kopie... Nie muszę mnożyć przykładów-anegdot, ostatecznie wierzę, że czytający postrzega świat normalnie. Więc ta normalność odpowiada żywiołowi Ziemi. W istocie ta normalność jest wynikiem długiego procesu, w którym brała udział zarówno nasza genetyczna natura i służąca jej brutalnie śmiertelna selekcja niedość przystosowanych "odmiennie postrzegających", jak i kulturowy trening, stopniowo zmuszający nas do poniechania wiary w zmory, czary i święte księgi; procesu, który wcale nie był prosty - prostym wydaje się tylko, złudnie, jego wynik - tamta normalność świata w którym żyjemy i jego nasze postrzeganie. I właśnie ta normalność przychodzi na końcu. To da się wyczytać z tego mitu.

Warunkiem tej ostatecznej normalności było wejście człowieka w porozumienie i korzystną współpracę z płodnymi i żywiącymi go siłami Ziemi ("kwiatami"!), nieodłącznymi od podobnie karmiących (w końcowym skutku) siłami nieba - "zorzami". Żeby to się stało, z masy i wielości pierwotnych bytów ("świętych") musiał wyodrębnić się pierwszy indywidualny heros, który z mityczną koniecznością był złym herosem, gdyż pierwsza indywidualizacja może zaistnieć (jak tu się uczymy) tylko za sprawą wykroczenia, błędu, przewiny, czegoś nagannego. Z własnej i dobrej woli, przy tym w pełni szczęśliwości, nikt się nie zechce wyodrębnić! Najlepiej wiedział o tym Stanislav Grof, który po fazie pierwszej, rajskiego zanurzenia w wodzie matriksu, rozpoznał fazę drugą, infernalnego zgniecenia. Wyprawa św. Petry po piasek w głąb bezdesznej śmierci ma wiele wspólnego z grofowską drugą fazą okołoporodową.

Piasek jest żółty i pieśń "Wohni" to nazywa. Drugim kolorem, który z imienia nazwany jest w tej pieśni, jest niebieski, kolor morza, wcale nie nieba. Stąd niebiesko-żółta flaga Ukrainy.

Mimo swej skrajnej prostoty pieśń ta jest niezwykle naładowana treścią, niby zenowskie koany. Zachęcam wszystkich do własnych badań nad nią.


Wojciech Jóźwiak


Najpierw powiedziane jako komentarz do pieśni, chociaż nie tak obszernie, na zjeździe Taraki w Brodkach 3 października 2008.



Przypisy wychodzące poza ścisły wątek

[1] Pieśń "Wohni" usłyszałem pierwszy raz we wrześniu (br., 2008), kiedy Maria przesłała mi ją na telefon komórkowy; byłem wtedy na wieczornym spacerze z moimi psami na polach koło mojego domu. Od razu wiedziałem, że to coś niezwykłego.

[2] Być może brak świętych i ich kultu u protestantów wyjaśnia fakt nie powstania w (późniejszych) Stanach Zjednoczonych Am. Pn. murzyńskich synkretyzmów takich, jakie rozwinęły się w katolickich Haiti, Kubie, Brazylii. Przeniesione z Afryki rodzime ekstatyczne kulty "zakiełkowały" na gruncie katolickim, ale od razu "zwiędły" w otoczeniu protestanckim - być może właśnie przez to, że nie miały maskującego je oparcia w kulcie świętych. Śladem tęsknoty do świętych - jakże ubogim w porównaniu z Ameryką Łacińską! - pozostanie jazzowy standard "When the Saints Go Marching In", pochodzący zresztą, jak i cały jazz, z okolic Nowego Orleanu, pierwotnie francuskich i katolickich. Protestanckie stany były, przeciwnie, duchową pustynią skrajnie niesprzyjającą jakiejkolwiek własnej kulturze Murzynów i co więcej, obdzierającą ich z kultury - de-kulturacja totalna. Ciekawy przyczynek-analogia do rozważań nad pozostałościami dawnej Słowiańszczyzny.

[3] Ale ginęli, i to masowo, ludzie, których na pamiątkę samobójstwa bogów Aztekowie w wielkiej liczbie zabijali na ołtarzach.

[4] Co ciekawe, także to "prawdziwe" chrześcijaństwo eksploatuje ten sam archaiczny archetyp: oto w samym rdzeniu opowieści o założeniu Kościoła, więc zarazem nowego świata, odnowionego ofiarą (sic! patrz mit aztecki...) z życia Zbawiciela, "opoką" na której staje owo jego wielkie i główne dzieło, jest moralnie "najszkaradniejszy" po Judaszu, tchórzliwy Szymon, który na znak zmazania tamtej winy zostaje przez Jezusa nazwany z grecka Skałą, "opoką" - imieniem Petros-Piotr. Ludowe mity włączające Piotra na prawach "antyboga" niedaleko upadają od tej jabłoni...

[5] Żeglarz, który wprawdzie jako pierwszy Ameryki nie odkrył, ale rozpoznał ją jako nowy nieznany wcześniej (przez starożytnych) ląd, przez co zasłużył na nazwanie tego lądu swoim imieniem jako Ameryka - Amerigo Vespucci, nosił imię, które pochodziło od Gotów i brzmiało w ich języku Amal-rik, "król z rodu Amalów". Amalowie byli rodem, który skupił wokół siebie wychodźców ze Skandynawii, który w ciągu kilku wieków przewędrowali przez Ziemi obecnej Polski, Ukrainy, Rumunii, najechali od wschodu Państwo Rzymskie i osiedlili się w końcu w obecnej Hiszpanii, pobici tam później przez arabsko-języcznych i islamo-wiernych Berberów. Imię Amalów przypięte do Ameryki wydaje się symbolicznym ciągiem dalszym ich wędrówki przez świat - jakby raz rozpędzeni, nie mogli się zatrzymać aż po drugiej stronie Atlantyku, a nie mogąc się tam przenieść ciałem, uczynili to imieniem. O Amalach niewiele się zachowało legendarnych wiadomości: głównie to, że wylądowali na nowej ziemi "Gothiskandza" (w Zatoce Gdańskiej?) i po jakimś czasie "przenurkowali" przez zagradzające im drogę nienadające się do zamieszkania topieliska (kraina wodnego nie-życia, słow. Mara-Marza; realnie zapewne bagna Polesia nad Bugiem?). Archetypowy motyw nurkowania jest tu uderzający.

[6] Adideacja: zjawisko językowe polegające na tym, że znaczenie słowa "A" przenoszone jest na podobnie brzmiące słowo "B", które zrazu znaczyło co innego. Przykłady: kostyczny  - z greckiego, znaczy "złośliwy" - rozumiane jako "skostniały", co jest adideacją do rodzimego polskiego kostny, od "kość". Notorycznie - słowo z łaciny, znaczące "jawnie, tak że świadkowie widzą" - które bywa rozumiane jako "uporczywie, natrętnie", właśnie przez adideację do "natrętnie". Aliteracja: podobieństwo brzmienia, bywa stosowane jako środek poetycki, patrz Mickiewicz: "kazał konia pułkownik kulbaczyć".

[7] Liczba mnoga pierwotnych bóstw zgadza się z językowym zjawiskiem, że liczba mnoga używana jest w językach słowiańskich nie tylko do zaznaczenia mnogości pewnych przedmiotów lub osób, ale także dla zaznaczenia ich nieokreśloności; odpowiada więc w językach zachodniej Europy nie tylko liczbie mnogiej, ale także (niekiedy) funkcji rodzajnika lub przedimka nieokreślonego.

[8] Andrzej Bańkowski sprzeciwiał się włączaniu ciągu świat-kwiat-gwiazda do słowników etymologicznych, twierdząc, iż jako nieuzasadnione na gruncie indoeuropejskiego rekonstruowanego prajęzyka, do słowiańskiej etymologii ów ciąg nie należy! W istocie nie od rzeczy jest sądzić, że podwójne skojarzenie, fonetyczne i znaczeniowe, kwiatu, gwiazdy i świata-światła, jest starsze niż epoka praindoeuropejska, lub silniejsze niż p.i. procesy językowe.

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)