30 lipca 2015
Katarzyna Urbanowicz
Serial: Prababcia ezoteryczna
Ile nas jest w nas?
◀ Własne miejsce ◀ ► Cień z latarką w ręku ►
Pod informacją na jednej z grup FB o odcinku Prababci „Czarny motyl” rozgorzała dyskusja na temat używanych przeze mnie pseudonimów i sugestii w sprawie ich zmiany. Na marginesie tej dyskusji wykrystalizowały się dwa całkowicie przeciwstawne poglądy osób, ważnych dla mojego oglądu świata. Jeden z nich głosił, że: „Czuję, jakby każdą książkę pisała inna osoba, inna tożsamość mieszkająca we mnie. Chciałabym je odznaczyć i uhonorować. No, jeśli nie tożsamość (bo od razu komuś skojarzy się z rozszczepieniem jaźni), to część mojej osobowości mająca swoją tożsamość. Składam się z wielu części, sama nie wiem ilu.”. Drugi, krańcowo różny głosił, że „Ja się już złożyłam w jedną całość z wszystkich puzzli ...ja po prostu w każdej chwili jestem sobą i jestem prawdziwa.” Tak więc krańcowo różne oba zdania sprowadzały się do:
— Jestem całością
— Jest nas wiele we mnie jednej.
Osobiście skłaniam się ku drugiemu poglądowi i spróbuję wymienić najważniejsze „ja”, jakie są we mnie.
1) Naiwna dziewczynina, siedemnastolatka, wierząca w „miłość platoniczną” (jak to ongiś mówiono, nawiązując do literatury romantycznej – niezależnie od tego czym w istocie jest) i broniąca z uporem godnym lepszej sprawy możliwości przyjaźni między chłopcem a dziewczyną. Zachwycająca się bezkrytycznie i popadająca w obsesję na punkcie jakiegoś dzieła sztuki lub wytworu do dzieła sztuki zbliżonego: muzyki, obrazu, rzeźby, fotografii, tekstu literackiego. Pełna podziwu dla innych i niewiary w swoje możliwości.
2) Sceptyczno-ironiczna trzydziestolatka — mająca takie podejście po dziadku i dzieląca go ze swoim wnukiem. Zdystansowane spojrzenie z lekkim odcieniem wyższości wobec zwykłych zjadaczy chleba, nie wyczuwających naturalnej ważności spraw i ich kontekstu. Jej mottem może być zdanie „Kontekst jest wszystkim, gołe fakty niczym”.
3) Uległe kobieciątko, wzór poddaństwa. Wszystkim chce się podobać, wszystko załagodzić, wszystkim dogodzić. Nieco starsza niż poprzedniczki, zdaje sobie sprawę, że to niemożliwe, brnie jednak dalej dla chwilowej radości z poczucia wspólnoty.
4) Buntowniczka idąca pod prąd. Jedna z tych, która słysząc jakiś argument, natychmiast szuka dlań kontrargumentu i szczyci się, że kieruje się głosem rozumu (choć to czasem modelowe samooszukiwanie się). Na nakazy i polecenia reagująca całkowicie odwrotnie – jeśli jest to sensowne i bezpieczne (mimo tego zapinam pasy w samochodzie).
5) Mądralińska przemądrzała, która we śnie sprzed kilku dni obmyśliła jakiś rytuał i zmusiła papieża, aby odegrał w nim rolę taką, jak chciała, po czym gdy papież ulotnił się, sama pokierowała ceremoniałem, lepiej wiedząc co i jak ma zostać wykonane (co najśmieszniejsze — nie jestem religijna i ani postaci Chrystusa, Matki Boskiej, ani papieża czy też księży w ogóle nie pojawiają się w moich snach. Tym razem stało się po raz pierwszy, być może jako ilustracja powiedzenia „świętszy niż sam papież”).
6) Oszustka zasługująca na więzienie lub jeszcze straszniejsze kary za przestępstwa dokonane wewnątrz siebie, jeszcze niezidentyfikowane i niewykryte, nawet przez siebie, ale istniejące niewątpliwe, o czym wiadomo z dręczących wyrzutów sumienia. To one powodują iż czasem budzę się w nocy, wymyślając i grożąc sobie w głos, po czym po oprzytomnieniu nie zdaję sobie sprawy o co chodziło. Podobno to Uraniczne.
7) Pijane dziecko we mgle — niby nie wie, o co chodzi, i gdzie iść, ale jakoś trafia tam gdzie powinna.
Napisałam kiedyś opowiadanie o urzędniczce pocztowej, upokorzonej przez kogoś, w kimś się zakochała, a która rozpada się na części, a każda z nich robi coś innego. Jedna obojętnie stempluje przekazy, druga płacze rzewnymi łzami, trzecia śpiewa song Jenny, narzeczonej pirata z „Opery za trzy grosze” Bertolda Brechta z muzyką Kurta Weilla (wg „Opery Żebraczej” z 1728 r) — tekst dostępny na stronie 22 wydawnictwa: http://www.e-teatr.pl/pl/programy/2012_10/41404/opera_za_trzy_grosze_teatr_dolnoslaski_jelenia_gora_1968.pdf:
(„Moi państwo, spójrzcie jak kufle tu zmywam/ i łóżka w numerach wam ścielę,/ chętnie biorę napiwki/ i każdy tu z was woła mnie,/ i ten hotel parszywy obsługuję noce, dnie/ ale o mnie wiecie wy niewiele...
...Wtenczas okręt o siedmiu żaglach
i czterdziestu armatach
weźmie miasto na cel”)
(m.in. posłuchać można w genialnym wykonaniu Niny Simone: https://www.youtube.com/watch?v=V7awW5nrDHk ).
I to jej śladem panienka z poczty pragnie urządzić totalną demolkę. To właśnie wówczas, pisząc to opowiadanie, uświadomiłam sobie, że nie jestem całością. Jednak im jestem starsza, tym ilość moich wewnętrznych postaci zmniejsza się i tym lepiej ze sobą koegzystują.
Wymienione w punktach osoby, to tylko część moich „ja” we mnie. Są jeszcze inne, bardziej skomplikowane, często obliczone na doraźny użytek, albo jakieś dziwaczne wytwory własnej wyobraźni, na przykład:
Stoję twarzą do ściany, opieram ręce o nią na wysokości moich barków, czołem dotykam muru. Wówczas ściana może przestać być ścianą i może stać się każdym: osobą rzeczywistą i realną, wspomnieniem, wytworem mojej wyobraźni, myślokształtem własnym albo cudzym, egregorem powszechnym lub prywatnym.
I nagle widzę przed oczami scenę, gdy stoję na werandzie domku kempingowego w siermiężnym ośrodku wypoczynkowym Funduszu Wczasów Pracowniczych Budownictwa, w lekkiej, nocnej koszuli, drżąc z zimna, jako jedyna, nie ogarnięta potrzebą snu po długim dniu, wypełnionym słońcem, wrzaskami dzieci oraz szczękiem porcelitowych brudnobeżowych talerzy i kubków w stołówce (z granatową obwódką i napisem FWPB) tudzież aluminiowych noży i widelców, odwiecznie tłustych i przedziurawionych na uchwycie, takoż solniczek, sporządzonych ze słoików po dżemie. Stoję drżąc, a u moich stóp mam wiadro wypełnione rakami, szeleszczącymi w nocnej ciszy, które jeszcze niedawno zbierałam z przyjaciółmi, brodząc w ciepłym błocku bagnistego brzegu jeziora.
Teraz stoję przerażona, myśląc, że przyjdzie ranek, a ja będę musiała (jak wyczytałam gdzieś czy usłyszałam od kogoś) odrywać żywym rakom końcówkę odwłoka, jakiś kolec, czy coś podobnego i potem wrzucać te żywe raki do wrzątku, aż staną się czerwone i będą nadawały się do jedzenia. A przecież nie jestem tak łagodna i słodka, jakby się z mojej wrażliwości wydawało; chłonę straszliwości w sztuce i życiu, a boję się skazać na cierpienie jakieś nieduże raki? (To było dawno temu i wówczas nikt nie przejmował się ochroną przyrody i ginących jej gatunków, choć taki temat był w podręcznikach szkolnych, a już na pewno nie sądzono, że zwierzęta nie powinny cierpieć.). Dlaczego stawiam się na równi z owymi rakami?
To też jestem ja, choć dużo, dużo młodsza. Ale raki nocą na werandzie domku kempingowego są tylko cząstką większego i ważniejszego obrazu, sytuacji, o której zmilczę, a której margines stanowią, choć ucieleśniają cały komplet dylematów, jakie w owej chwili przeżywałam i dzięki nim stają się ważne.
W każdym razie raki zostały ugotowane i stąd ta czerwona „kulinarna” czcionka. Także rozstrzygnięte osobiste dylematy w sposób podobny przygotowaniu raków do zmiany ich statusu – przez amputację kolca.
Dzisiaj czarny motyl pokazał się mi po raz drugi. Tym razem nie wleciał do pokoju i nie okrążył żyrandola. Zatrzymał się na chwilę w futrynie drzwi balkonowych i odleciał, jakby chciał sprawdzić, czy wszystko u mnie w porządku i dowiedziawszy się tego od pierwszego spojrzenia, nie czuł już potrzeby dłuższego rozglądania się.
Czy nie sprawdzał przebiegu mojej transformacji? Zagnieździł się byłże w moim pobliżu na dłużej? Zaręczam, że motyl był prawdziwy!
PS. Napisała do mnie pewna znajoma, że w tym roku będąc na Słowacji widziała całe stada czarnych motyli, także pierwszy raz w życiu. Wydaje się że dla niej oznaczały także transformację. Możliwe, że również przez amputację.
◀ Własne miejsce ◀ ► Cień z latarką w ręku ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Osobowości 1 i 3 są księżycowo-rakowe (rak, symbol, sic!) - astrologia jest wielka!
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.