zdjęcie Autora

03 maja 2015

Katarzyna Urbanowicz

Serial: Prababcia ezoteryczna
Jak wychwalać kandydata na prezydenta
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

Kategoria: Historia i współczesność
Tematy/tagi: obyczajepolitykaPolska

◀ Dyskusja o męskości żeńskości w Tarace ◀ ► Niestosowne narzucanie się ►

         W natłoku informacji związanych z politykami, szczególnie dużym w okresie przedwyborczym, przebija się motyw, który na pozór wydaje się całkiem nieszkodliwy, ba, nawet służący prezentacji pozytywnego wizerunku poszczególnych osób. Są to wszelkiego rodzaju informacje o kandydatach na wysokie stanowiska, bądź o bohaterstwie przodków tych osób. Młody człowiek zada za chwile zdziwione pytanie: Co w tym złego, że wspomina się dobrze czyichś przodków? Można by zrozumieć zastrzeżenia przy wspominaniu o ich złych cechach, które to wspominanie nastawić mogłoby negatywnie do ich potomków, wszak niemających żadnego wpływu na swoje pochodzenie, ale wspomnienia o bohaterstwie? Możliwe, że przemawiają przeze mnie uprzedzenia, ale takie eksponowanie zalet rodu, z którego pochodzi ważna osoba, mające niewątpliwie na celu jej pozytywny obraz, także budzi mój wewnętrzny sprzeciw.

         Swoją postawę życiową każdy człowiek wyrabia sobie wprawdzie nie w oderwaniu od rodziny, ale czasem w zgodzie z jej tradycjami, czasem zaś w całkowitym oderwaniu od tych tradycji. Tym, którzy odrywają się mentalnie od postępowania swoich przodków, niewątpliwie jest znacznie trudniej, także i dlatego, że w ich przypadku analizowane są wyłącznie ich osobnicze cechy. Jeśli ktoś mnie spytałby, czy bardziej cenię człowieka, którego dziadek był SS-manem, komendantem obozu koncentracyjnego, i który odciął się od tradycji rodzinnych, poświęcając się pracy na rzecz demaskacji nazizmu, niż człowieka, którego dziadek został zamordowany przez komunistów i który nienawidzi (od niedawna zresztą) tychże komunistów, z rozpędu wskażę tego pierwszego. Jednak po chwili refleksji dochodzę do wniosku, że taka prezentacja ma sens jedynie wówczas, gdy tradycja przodków ma coś wspólnego z obecnym postępowaniem analizowanej osoby, w żadnym wypadku, gdy służy do podniesienia jego obrazu w oczach czytelników.

         Refleksje te nasunęły mi się w związku z prezentacją osoby jednego z kandydatów na prezydenta. Człowiek ów miał właśnie dziadka, który zginął w komunistycznych kazamatach, niedokładnie wiadomo, czy z powodu stanowiska, jakie zajmował (polski policjant), czy z jakichś innych powodów. Mglisto opisaną tę postać stawia się na pediestale, podobnie jak świętych męczenników – nie z racji tego, że byli dobrzy i postępowali słusznie, a z racji tego, że zginęli gwałtowną śmiercią. Ale o to mniejsza. Gorzej, że jego zasługi pcha się na siłę do życiorysu kandydata, polewając słodkim syropem z taką dziennikarską, modną manierą niby-obiektywnego sprawozdania z pierwszych lat życia. „Urodził się w patriotycznej, kresowej rodzinie... itp itd”.

         Przeciwko owemu kandydatowi nic nie mam (poza faktem, że w ciągu swojego życia chwytał się różnych rzeczy, nie doprowadzając żadnej do końca). Bardzo wiele mam zaś przeciwko dziennikarce, przedstawiającej w prasie tę osobę. Zanim przejdę do innych cech artykułu, mającego przedstawić kandydata w pozytywnym świetle, a wskutek tego budzącego moje dalsze wątpliwości, skończę z rodowodami. Nie mogę oprzeć się przekonaniu, że jest to jakaś odchyłka psychiczna potomków homo sovieticusa, każąca badać rodziny do pokoleń wstecz, by z tego badania wyciągać nieuprawnione w rzeczywistości wnioski (na plus czy na minus zresztą). Komuniści tego badania przodków nie wymyślili, ale twórczo rozwinęli śladem przestróg  proroków, że dzieci będą cierpieć za winy rodziców do szóstego pokolenia.

         Zaiste, wśród komunistów nawet nie był ważny konkretny przodek, a jego pozycja społeczna (np. kułacy, burżuje), wykształcenie, stan posiadania. Odcisnęło się to na moim osobistym doświadczeniu, gdy jako dziecko inteligencji (pół biedy, że nie twórczej, a pracującej) ustawiano mnie w innej kolejce do przyjęcia na Uniwersytet (wówczas jeszcze nie funkcjonował system punktów za pochodzenie, tylko prawo pierwszeństwa) i wykluczona zostałam z możliwości uczęszczania na ukochane malarstwo w Pałacu Młodzieży, otrzymując w zamian łaskę skorzystania z kursu filatelistyki. W mojej rodzinie temat pochodzenia społecznego był bardzo ważny i ustawicznie wałkowany, jako że decydowało pochodzenie społeczne ojca, a nie matki. Tak więc ojciec cierpiał podwójnie – ze strony rodziny z racji mezaliansu z kobietą niewykształconą i sierotą w dodatku, i z racji posiadania z tą kobietą dzieci o niekorzystnym pochodzeniu społecznym. Wśród znajomych pochodzących z lepszych, czasem utytułowanych klas, stosowano różne taktyki, niweczące przynajmniej częściowo zamysły ustawodawców, jak na przykład podejmowanie pracy robotnika na czas kilku miesięcy przed egzaminami córek na wyższe uczelnie – ale do tego trzeba było mieć inne źródła utrzymania, którymi moi rodzice nie dysponowali – jak np. sprzedaż cennych pamiątek po przodkach. W moim młodzieńczym przekonaniu system oceny człowieka po jego przodkach był krańcowo niesprawiedliwy. I dziś uważam, że oceny ludzi, ich wartości społecznych i osobistych cechuje zestaw przestarzałych, idiotycznych przekonań, w pełnej krasie prezentowany z okazji wyborów.

         Czego jeszcze dowiedziałam się o wspomnianym kandydacie z dziadkiem męczennikiem? Samych podobno pozytywnych rzeczy, które dla mnie są negatywami lub informacjami zgoła zbędnymi w kontekście celu w jakim artykuł napisano. A więc:

         — omówieniu pochodzenia kandydata towarzyszy wyciskanie litości z czytelnika, jako że rodzinę deportowano do Kazachstanu, a ojciec kandydata, mając cztery lata, chorował na czerwonkę, a potem na dur brzuszny. Cóż, wiele dzieci chorowało na to samo (ja i moja mama też w czasie Powstania Warszawskiego), wiele nie przeżyło tych ciężkich chorób, ale czy tym, które przeżyły można przypisać jakieś zasługi z tego tytułu? Miały szczęście, i tyle. Przeżyły i urodziły im się dzieci, jak wielu innym. Jakie są zasługi kandydata z tego tytułu, że jego ojciec przeżył te choroby?

         — Ojciec kandydata w zespole pracowniczym był najpracowitszym z trzech kolegów, ale tylko dwaj pozostali doszli do profesury, ten zaś został zwykłym lekarzem, bo nie zapisał się do PZPR. Po pierwsze: skąd wiadomo, że był najpracowitszy? Kto to oceniał? Sfrustrowany kandydat czy jego ojciec? Skąd w ogóle wiadomo, że interesowałaby go ścieżka naukowa? Co do owego zapisywania się do PZPR, to nie tak to działało, jak teraz młodzi bezmyślnie powtarzają po rozmaitego kalibru nieudacznikach, którym się nie powiodło. Prawdą jest, że przynależność pomagała, a właściwie czasem była wymagana na pewnych stanowiskach; kandydatów na partyjnych było jednak wystarczająco dużo, żeby za bardzo się tym nie przejmować. Wiele rzeczy szło, jak dziś, po znajomości i za profity, a zapisanie się do partii przychodziło później, raczej jako kamuflaż drogi dojścia do kariery i bardzo często propozycję zapisania się do partii następowała po kwalifikacji na stanowisko. Czasami zresztą można było zastąpić siebie członkiem najbliższej rodziny w myśl zasady, że skoro ty nie chcesz się zapisać, to w ostateczności niech zapisze się twoja żona (autentyczne!).

         — Matka kandydata miała artystyczne marzenia, ale w małym miasteczku nie była w stanie ich zaspokoić. Jestem wręcz przeciwnego zdania. W małych miastach była mniejsza konkurencja utalentowanych i wykształconych ludzi i zawsze poszukiwano animatorów życia kulturalnego (Domy Kultury, kina, biblioteki i inne). Dla chętnych zawsze znajdowała się praca, tyle że niezbyt dobrze opłacana.

         Nareszcie opuszczamy rodzinę kandydata i przechodzimy do niego samego. Dowiadujemy się, że:

         — trzy razy podejmował studia, ale żadnych nie skończył. Ja sądzę, że brak wytrwałości przy realizacji zamiarów przemawia przeciwko kandydatowi na urząd prezydenta, jednak dziennikarka uważa, że to pozytywny brak pokory. Ten brak pokory podkreśla zresztą faktem, że był nerwusem, wdawał się w bójki i awantury (w tym z jakimś kelnerem) oraz nosił fryzury z długich, natapirowanych włosów.

         — Zaczynał od krytyki Kościoła, potem zmienił front o 180 stopni.

         — Jednocześnie był homofobem i wspomagał stowarzyszenie Lambda. Hajlował na koncertach, ale nie był faszystą, bowiem tylko prowokował. Oczywiście autorka artykułu* nie uważa, że był koniunkturalistą — po prostu tak mu wychodziło.

         Mnie osobiście osoba kandydata jest całkowicie obojętna poza tym, że nie lubię facetów używających jako przerywnik brzydkich słów, choć można zapisać na jego plus to, iż nie wstydzi się takiego słownictwa i nie ukrywa go, jak wielu innych prominentnych polityków (co ujawniły nagrania kelnerów). Nie uważam go za sympatycznego typa, ale prezydent nie musi być sympatycznym misiem. Gdybym jednak przystąpiła do pisania artykułu o jakimś kandydacie, z zamiarem eksponowania jego pozytywnych cech, pewnie starałabym się znaleźć prawdziwe walory wskazujące na racjonalność wyboru takiej osoby. Może bym też więcej napisała o jego poglądach i koneksjach politycznych (poza tym, że zna Schetynę i jest za okręgami jednomandatowymi). Zresztą ciekawiłoby mnie też to, jak rozprawi się z zarzutem, że okręgi jednomandatowe mogą generować korupcję. I w ogóle chciałabym coś więcej wiedzieć niż to, że walczy ze wszystkimi dookoła (także z opieszałymi kelnerami i spasionymi gejami w lateksie z dziurą w tyłku), rozdając ciosy bezmyślnie i na oślep.

 

*Małgorzata I Niemczyńska „Kukiz jak to się stało?” Gazeta Wyborcza” nr. 101 z 2.05.2015




◀ Dyskusja o męskości żeńskości w Tarace ◀ ► Niestosowne narzucanie się ►


Komentarze

1. "Refleksje te nasunęły...NN#1656 • 2015-05-04

"Refleksje te nasunęły mi się w związku z prezentacją osoby jednego z kandydatów na prezydenta. Człowiek ów miał właśnie dziadka, który zginął w komunistycznych kazamatach, niedokładnie wiadomo, czy z powodu stanowiska, jakie zajmował (polski policjant), czy z jakichś innych powodów. Mglisto opisaną tę postać stawia się na pediestale, podobnie jak świętych męczenników – nie z racji tego, że byli dobrzy i postępowali słusznie, a z racji tego, że zginęli gwałtowną śmiercią."

 

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że brzmi to trochę złośliwie. A gdyby zginął z rąk np. hitlerowców złosliwości by nie było?.. 

[foto]
2. ZłośliwośćKatarzyna Urbanowicz • 2015-05-04

Złośliwość nie wynika z tego, z czyich rąk zginął dziadek kandydata (nie kandydat!), a z posługiwania się archetypem świętego-męczennika w odniesieniu do przodka, który niewiele wspólnego ma z samym kandydatem. Równie dobrze mógłby zginąć w wypadku drogowym albo innym. Czy wybieramy kogoś na męża, bo jego dziadek walczył z komunistami?
3. Swietny tekst !NN#680 • 2015-05-04

Szanowna Pani Prababciu !
Przeczytałam z wielką przyjemnością i cieszę się, że tak Pani oceniła ten "biedny" artykuł w GW. Mam podobne a nawet identyczne zdanie, to czysta żenada-te zasługi kandydata ( przodków) i całe jego męczeństwo z czerwonką na czele.
Przykro, że Polacy tak łatwo ulegają manipulacji z powodu obiecanek kandydata.
Wielu czeka na "mannę z nieba" i wierzą że im spadnie .
A najbardziej przykre, że w tym Narodzie nie ma takiego kandydata na którego z największym przekonaniem, z radością bym glosowała. Bardzo serdecznie Panią pozdrawiam. Czytam Pani artykuły w Tarace. Jolanta K.
[foto]
4. Poniekąd to pokłosie...Michał Mazur • 2015-05-05

Poniekąd to pokłosie sarmatyzmu - z tym patosem, teatralnością i wychwalaniem zasług przodków...
5. Jak nie wychwalać kandydata na prezydentaNN#3045 • 2015-05-05

Osobiście odebrałam artykuł w GW jako zawoalowaną formę zdyskredytowania kandydata. Niby miło, a coś śmierdzi.
Czekam zawsze na Pani artykuły i smuci mnie, gdy długo nic nowego Pani nie publikuje.

6. Zgadzam się aboslutnie...NN#1656 • 2015-05-05

Zgadzam się aboslutnie z poprzednim komentarzem.

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)