29 marca 2011
Alina Michalik
Japoński prysznic
Ziemia, niczym zapchlony pies, próbuje się otrzepać... z nas
Ostatni miesiąc wokół japońskich wysp, to coś więcej niż tylko przebudzenie rozespanych Żywiołów. To także znacznie więcej niż rozpaczliwa walka ludzi o przetrwanie i powrót do normalności. Trzęsienia ziemi, fale tsunami oraz odzyskiwanie aktywności przez wulkany, nie tylko na Dalekim Wschodzie, przewidzieli - niekiedy już wieki temu - kapłani, prorocy i szamani... Również minione pięćdziesiąt lat działalności organizacji ekologicznych upłynęło pod znakiem ostrzeżeń. Wreszcie i sami klimatolodzy wtórują im z naukowej flanki, nie zsyłając niestety optymistycznych prognoz. Tymczasem zwolennicy filozofii Ziemi, do których i ja entuzjastycznie należę, od dawna czują, że żyjemy w przełomowych czasach.
Bardziej niż opinią wariatki, przejmuję się nastrojem i zdrowiem żywego organizmu mojej Planety, która niczym zapchlony pies, próbuje się otrzepać. Matka Ziemia przestaje być zbiorem romantycznych krajobrazów i bezkresnym supermarketem - oczyszcza się. Nie pierwszy zresztą raz. A człowiek w międzyczasie oddalił się od pierwotnej więzi ze światem Przyrody, ignorując jednocześnie dostępne dzisiaj prawdy z zakresu geologii i astronomii.
Ile w tym wszystkim konsekwencji człowieczego postępowania, a ile naturalnego biegu historii Planety - trudno rozstrzygnąć. Przemiany i procesy mają to do siebie, że wynikają najczęściej z pojawiania się wielu czynników na raz.
Ulubionymi dziećmi swojej Mamy pewnie nie jesteśmy, raczej rozwydrzonymi potworkami. Wiecznie głodne, hałaśliwe, nie znoszące sprzątać w swoim pokoiku plemię jedynaków! Romans z ciocią Cywilizacją to, jak pokazuje czas, kontrowersyjny związek - czasem inspiruje, czasem truje. Miłość bywa ślepa! Nie zauważyliśmy nawet, jak wiele lasów na Świecie przestało nagle istnieć, jak wiele gatunków ptaków przestało śpiewać, niektórych kwiatów już nawet nie ma...
Woda pitna się kończy, a to co pozostaje, to oferująca kompleksową destrukcję "Mendelejewianka". Oszukujemy się wzajemnie, sprzedając sobie pryskane jabłka, ulepszane pieczywo, groszek konserwowany oraz zabawki dla dzieci o skróconym terminie użytkowania. Zwierząt hodowlanych nie oszukujemy, parszywie żyją, by parszywie umrzeć. Potem szpikuje się ich mięso czymś, co tę parszywość ładnie barwi na różowo i pozwala przetrwać dłużej, niż zwierzęta żyły.
Nasi przodkowie utworzyli granice, a my grzecznie upchaliśmy się w wyznaczonych nam hektarach. Zbiliśmy się w ogromne stada obcych sobie istot, prowadzonych przez demokratycznie wybrane lub samozwańcze elity, znane nam tylko z telewizyjnych ekranów. Dawno już uwierzyliśmy, że inaczej się nie da. Nasz gatunek, obdarzony brakiem naturalnego wroga, rozpycha się i rozmnaża, produkując przy tym tony odchodów, odpadów i odprysków.
Tymczasem potężne, następujące po sobie trzęsienia ziemi oraz rosnący problem awarii w elektrowniach jądrowych w Japonii, zupełnie niespodziewanie uświadamiają światu, że nawet najbardziej poukładane i pro-obywatelskie rządy mogą się mylić, decydując odgórnie za swoich ziomków. Zwłaszcza, że w przypadku radioaktywnych substancji nie chodzi tylko o nas, ale i o kilka przyszłych pokoleń...
Uszkodzenie reaktorów atomowych w Fukushimie uruchomiło falę strachu i paniki, nie tylko w samej Japonii, ale i na całym globie. Może niepotrzebnie, może przedwcześnie...
A ja uśmiecham się do siebie i widzę, że dzieje się coś bardzo ważnego. Nagle zwykli ludzie, podsycani medialną sensacją, zainteresowani są problematyką energii atomowej. Niechcąco setki tysięcy mieszkańców naszej Planety dowiaduje się czegoś o chemii, fizyce i... Ziemi. Niesamowita jest szerokość kręgów, jakie zatacza zdziwienie, iż z Ziemią trzeba się liczyć, że ani zamożne państwa, ani technologiczni geniusze nie są w stanie przewidzieć siły Żywiołu, ani tym bardziej z nim wygrać.
Mieszkańcy odległych regionów świata coraz niespokojniej patrzą w niebo. Nie ufamy już szklance wody, tak jak wczoraj.
Jeszcze pół roku temu elektrownie jądrowe w Niemczech, Francji czy Kanadzie przeszkadzały tylko nielicznym eko-szajbusom - dzisiaj obywatele wychodzą na ulice i domagają się debaty nad alternatywnymi źródłami energii. Nie przypadkowe okazało się zapewne, ogłoszone dzisiaj, zwycięstwo partii Zielonych w niemieckim landzie Baden-Württemberg. Zapowiada się więc całkiem ciekawie!
Podsłuchuję, jak Polacy klepią się pocieszająco po plecach, że u nas na szczęście ziemia nie drży, nie szaleją tornada, nie ma aktywnych wulkanów i wielomiesięcznych susz. Czasem zdarzają się powodzie, ale to wina Tuska! Mówią że dobrze mamy, że u nas spokój. To nic pewnego, lecz... liczy się refleksja!
Zastanawiam się, czy ten zbiorowy lęk przerodzi się w coś trwalszego? Czy naprawdę nadchodzi czas prawdziwej transformacji w postrzeganiu miejsca człowieka na Niebieskiej Planecie? Czy postępujące zmiany wzniecą szacunek do pradawnych świętości?
A może, kiedy emocje opadną, Kowalski, Meier, Smith i Watanabe zapomną zwyczajnie o kaprysach Przyrody i powrócą do swoich domów, zasiadając w miękkim fotelu, włączą telewizor. Jak zawsze. Zmienią tylko kanał, przełączając z wiadomości na kreskówki...
Alina Michalik
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.