18 czerwca 2016
Justyna Karolak
Serial: Zerkadło
Kobieta poświęcona samej sobie
O współczesnej kobiecości
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
◀ Kamień felietoniczny – w kolejce po cud kapitalizmu ◀ ► Uzdrawiająca siła choroby ►
Współczesna, dzisiejsza kobieta w Polsce – czy to matka, czy nie–matka, czy artystka, czy księgowa – staje się samotną, dryfującą wyspą, obudowaną przez medialne slogany i pseudofeministyczne hasła.
Tempora mutantur et nos mutamur in illis – czasy się zmieniają i my zmieniamy się wraz z nimi. Polska. Kobieta. Matka. Dawniej Matka Polka. Później Eko–Mama. Teraz? Czy słyszeliście już o idei intensywnego macierzyństwa? A o idei kobiecości poświęconej – samej sobie?
W czasach wojny i rewolucji narodziła się ikona Matki Polki. Mężczyźni walczyli z wrogiem lub o budowę lepszego świata, a ich kobiety znalazły się w sytuacji konieczności samodzielnego dbania o przetrwanie potomstwa; o byt – dzieci, o bezpieczeństwo – dzieci i domu. Ikona silnej, wręcz heroicznej, samowystarczalnej kobiety, to była Matka Polka. Miano to wzbudzało szacunek, społeczne uznanie, a nawet rodzaj „świętego respektu”.
Z czasem ikona zmieniła się w niechciany stereotyp czy anachroniczny mit. Miano „Matka Polka” stało się synonimem kobiety uciemiężonej, nieznającej własnej wartości, podporządkowanej męskiemu dowodzeniu, kobiety służącej – mężczyźnie, dziecku, domowemu ognisku. Jej pierwotny heroizm z prądem czasu i przemian, które ten ze sobą przyniósł i stale niesie, zaczął być interpretowany jako spolegliwe poświęcenie przez kobietę swojej unikalności dla wygody i szczęścia pozostałych członków rodziny. Matka Polka przeobraziła się w naszej percepcji do poziomu koszmaru minionych epok, przeobraziła się bowiem do formy archetypu kobiecości szarej i zakurzonej, zmęczonej życiem i tragicznie nieszczęśliwej, cierpiącej w milczeniu i niedostrzegalnie dla otoczenia, zmarnowanej i naznaczonej stygmatami poddaństwa oraz nieumiejętności pojmowania mechanizmów obecnych w szerszym świecie i rządzących światem, zamkniętej w smutnych czterech ścianach, targającej do smutnych czterech ścian mnóstwo ciężkich pakunków, wirującej zapamiętale między praniem, gotowaniem a sprzątaniem, jedną ręką karmiącej niemowlę, drugą ręką odrabiającej trudne lekcje ze starszym dzieckiem.
Dziś rzadko wspomina się o tym, jak wiele dumy miały w sobie Matki Polki, jak duże zdolności organizatorskie posiadały, i jak prawdziwie i bezkrytycznie kochały – dzieci i mężów. Przypisujemy im wyłącznie okrutne cierpienie i rozżalenie, a także uwstecznienie intelektualne wynikające z codziennego zniewolenia poprzez nadmiar obowiązków i uległość w stosunku do mężczyzny.
Czasy się zmieniają – się zmieniły. Zmiany te utożsamiany z postępem. Umyka niestety naszej uwadze, że często zmienia się powierzchowna forma zjawiska, natomiast jego treść, gęste jądro – pozostają tym samym. Skoro mówiąc o Matce Polce, koniecznie musimy mówić o poświęceniu – dodajmy, że identyczne poświęcenie pozostaje cechą współczesnych matek w Polsce, tak modnych Eko-Mam, jak i jeszcze więcej modnych „matek intensywnych” czy „matek zaangażowanych”.
Wraz z upływem czasu zmienia się świadomość i percepcja. Dlatego „matki ekologiczne” – wyraźniej światłe i samoświadome – jakie wyparły „głupie” Matki Polki, postanowiły wywierać na świecie wrażenie kobiet, które już nie muszą się poświęcać, a które mądrze i sprytnie potrafią zadbać o to, by ich dzieci były zdrowe, a pielesze domowego ogniska – poukładane oraz pełne światła i optymizmu. To matki ekologiczne najlepiej ze wszystkich ludzi znają się na zbalansowanych dietach, ekologicznych i ekonomicznych orzechach piorących oraz segregacji śmieci. W rzeczywistości jednak pozostają „więźniami” swojej macierzyńskiej roli tak samo, jak ówczesne Matki Polki – jeśli te drugie rozpatrujemy w kategorii cierpiętnictwa i poświęcenia, bardziej nowoczesne matki rozpatrujmy tak samo, albowiem ich „stopień spętania” niezbyt się obniżył… Ciągłe poszukiwania najnowszych ekologicznych tropów poglądowych i produktów potrafią zmęczyć umysł i rozsądek nie mniej, niż pranie tetrowych pieluch męczyło mięśnie. Dodatkowo Matka Polka za społecznym przyzwoleniem i aplauzem kroczyła przez miasto z nieuczesanymi włosami, niedbale związanymi w kucyk – podczas gdy Eko–Mama ukrywa znużenie monotematycznym życiem za promiennym makijażem w stylu „natural look”, na jaki znów musiała poświęcić… swój cenny czas, czyli de facto siebie.
Jeden z najnowszych macierzyńskich trendów, to tzw.: macierzyństwo intensywne albo zaangażowane, w którym to nowoczesna mama stawia potrzeby i pragnienia dziecka na pierwszym miejscu, stara się toteż za dzieckiem nieustająco podążać, odgadywać jego życzenia i dostarczać wszystkiego, czego ono potrzebuje i oczekuje, zależnie od własnego tempa, ochoty i wyobraźni. Prawdę mówiąc, postawa ta niezbyt odbiega od postawy Matki Polki… od postawy matczynej – po prostu. Bo matka, jak świat światem, zwykła biegać za swoimi maluchami, asekurować ich upadki, znajdować dziesiątki metod łagodzących bolesne ząbkowanie, i utulać dziecięce łzy, gdy młode – mimo jej wysiłków – jednak się przewróciło i stłukło kolano.
Nieco zacieramy w pamięci wspomnienie o Matkach Polkach, usiłując litować się nad nimi, zamiast je podziwiać. Lubimy przypisywać – przebrzmiałej już, jak sądzimy – ikonie macierzyństwa zbyteczne poświęcenie i wynikające z niego cierpienie, zapominając przy tym, że „poświęcenie” jest częstą skłonnością kobiet, niezależnie od pełnionych ról i czasów, w jakich kobiety egzystują.
Kobiety, to te dzielne istoty, które naginają własną rzeczywistość do innych rzeczywistości (należących do członków rodziny). Ta piękna i heroiczna cecha kobiet – wynikająca bezpośrednio z wrodzonej im plastyczności, elastyczności – w czasach dzisiejszych stała się powodem do wstydu i przyczynkiem do prymitywnego litowania się nad biedną i głupią kobietą, nieoświeconą przez feminizm, nie wiedzącą, że byłoby jej lepiej, jeśli byłaby nieugięta, bezwzględna i twarda (zamiast „miękka”, elastyczna).
Zamiast wspierać kobietę w jej własnych prawach i uwarunkowaniach, zamiast odciążać kobiety naturalną, biologiczną delikatność – odwrotnie proporcjonalną do heroizmu psychicznego – próbujemy odmawiać jej niezwykłych i niepowtarzalnych zdolności opiekuńczych i kochania bezkrytycznego, kochania „bo tak”, kochania „za samo istnienie”. Wmawiamy współczesnej kobiecie, że powinna robić coś wyłącznie w zamian albo powinna robić coś zgodnie z prywatnym kaprysem, bo przecież jej wysiłki i tak nie zostaną przez nikogo docenione, jeśli nie będzie ona intencjonalnie wyrachowana. Uczymy kobiety, że powinny być „niezależne” za wszelką cenę – uczymy je, jak gdyby były niepełnosprawnymi intelektualnie ludźmi, jak gdyby były skarlałymi emocjonalnie, naiwnymi lalkami. Uczymy kobiety, że powinny być niezależne – tak, jakby nasze babcie, które stawiały przed mężczyzną obiad, kiedy ten wrócił z pola, nie rządziły całym domem, gospodarstwem; wszystkim i każdym w rodzinie.
Nie – ja nie o tym, że kobieta powinna zajmować się domem. To jasne, że kobiety się kształcą i rozwijają zawodowo; wiele kobiet wybiera kariery, nie wszystkie muszą być matkami, i świetnie. To jasne, że kiedy oboje – kobieta i mężczyzna – pracują zawodowo, jedno zmywa naczynia, a drugie pierze. Sęk w tym, że o ile pierwotne Matki Polki były zdane same na siebie (ich mężczyźni byli na wojnie albo w polu, przy ciężkiej pracy fizycznej), o tyle dzisiejsze Polki, mając podręczne męskie ramię do stałej dyspozycji (obecnie żyjemy w związkach partnerskich, pozbawionych wyraźnych stron: dominującej i uległej), paradoksalnie nie chcą z tego ramienia korzystać. Współczesność, a mówiąc dokładniej – dzisiejszy, polski niby–feministyczny nurt, nakazuje kobiecie dryfować w hermetycznej i wymyślonej bańce mydlanej, dryfować równolegle w stosunku do mężczyzn, a nawet do własnych dzieci.
Ta niezdrowa i domniemana „niezależność” w rzeczywistości poświęca kobietę samej sobie, każdego dnia oczekując od niej, że będzie udawała kogoś, kim w istocie nie jest. W czasach mojego dzieciństwa – urodziłam się w roku 1981 – pierwsza miesiączka dziewczynki była świętem w rodzinie, w tym dniu osobiście otrzymałam od mamy i taty uroczystą laurkę i kwiaty. Dziś – dorosłe kobiety udają przed koleżankami i kolegami w pracy, że nie mają miesiączki. Gdyby się przyznały, że w danym dniu będą na przykład zmęczone czy mniej komunikatywne, wyszłoby na jaw… właściwie: co? Że są kobietami? Drogie „Feministki”, czy naprawdę chcecie, by kobiety były postrzegane jako gorsze, mniej wartościowe od mężczyzn – dlatego, że przeżywają naturalne chwile słabości albo dlatego, że są matkami?…
Współczesna, dzisiejsza kobieta w Polsce – czy to matka, czy nie–matka, czy artystka, czy księgowa – staje się samotną, dryfującą wyspą, obudowaną przez medialne slogany i pseudofeministyczne hasła. Kobieta dziś staje się poświęcona samej sobie, jest okopana wymyśloną próżnią emocjonalną, jak najgłębszą fosą forteca. I pozostanie taka – samotna, niezależna i niedostępna – dopóki nie zechce głośno prosić o pomoc dlatego, że jest w czymś słabsza albo dlatego, że potrzebuje wsparcia.
W polskiej kobiecie była i jest – unikalna, ogromna siła, będąca zachwycającą mieszaniną brawury, żywiołowego temperamentu, subtelności i kruchości. Szkoda, by ta siła się zmarnowała – jako coś niepotrzebnego i wstydliwego.
◀ Kamień felietoniczny – w kolejce po cud kapitalizmu ◀ ► Uzdrawiająca siła choroby ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
bardzo piękny komentarz; dziękuję.
Nie wiem, jakie jest Pani zdanie, ale kierując mój myślokształt w kierunku Pani i innych Czytelników:
zastanawia mnie jeszcze, dlaczego współczesne (nowoczesne) "feministki" (w Polsce) tak usilnie starają się ilustrować kobietę jako zbiór cech podległych i niegodziwie podporządkowanych pod "władanie mężczyzny". Szczerze mówiąc, gdzie się nie rozejrzę, odnoszę wrażenie, że wszędzie "króluje kobieta". Odnoszę wręcz wrażenie, jakoby chromosom Y zanikał. Panowie w czarnych sukienkach (chrześcijańscy księża), są właściwie antymęskim wzorcem; w większości domostw budżetem i relacjami społecznymi zarządza kobieta, etc. - i tu nawiązuję do Pani tytułu komentarza: "Zawsze". Co tak naprawdę w naszych (polskich) relacjach damsko-męskich się zmieniło, i gdzie tak naprawdę powinnam upatrywać uciemiężenia kobiet (polskich) przez patriarchat, gdyż ja jakoś tychże uciemiężeń i władania patriarchatu w naszym kraju nie widzę...
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
znów wiele - według mnie - prawdy w Pani słowach. Odnoszę wrażenie, że Pani "mówi, jak jest", a ja sobie bardzo cenię tego rodzaju naturalistyczne, szczere spostrzeżenia.
Natomiast wciąż mnie zastanawia: gdzie jest obecny patriarchat (w Polsce), i de facto czyje patriarchalne idee cytują współczesne kobiety (w Polsce)? I do tej pory nie znajduję na te pytania satysfakcjonującej odpowiedzi.
Poruszyła Pani ciekawą kwestię mówiącą o tym, iż panuje przekonanie, że do każdej chwili egzystowania kobiety winna być przypisana pożyteczność. Jest to, moim skromnym zdaniem, ogromnie ciekawa uwaga - lecz w takim wypadku pytanie właściwe brzmi: czy ta potrzeba bycia pożyteczną lub potrzeba czynienia pożyteczności (jako kobieta i będąc kobietą) wynika bezpośrednio z cytowania przez kobiety bądź realizowania przez nie tzw. postulatów patriarchalnych, czy jednak jest to potrzeba wrodzona, osobnicza, hmm... podskórna?...
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
przepraszam, że tymi wstępnymi słowy nieco odbiegnę od tematu, ale chcę wyrazić, jak pięknie dotknęła mnie Pani swoją wypowiedzią mówiącą o tym, że wierzy Pani, iż pewnego dnia uda mi się zadać właściwe pytanie. Odkąd bowiem poznałam kształt literek, starałam się z nich "tworzyć" i "lepić", a przez cały czas, na mojej literackiej ścieżynce, przyświecało mi nieodparte wrażenie, że kreowanie literatury winno polegać właśnie na próbach zadawania właściwych pytań (a nie na próbach udzielania wątpliwych wypowiedzi). Ja zatem także mam nadzieję, że - być może - pewnego dnia uda mi się zadać choć jedno (właściwe) pytanie... Ale! Tymczasem...
nie wiem, jak to, co napiszę teraz, zwiąże się z naszym dialogiem, ale Pani krańcowa część ostatniego komentarza nasunęła mi na myśl dwa zdarzenia:
myszy laboratoryjne naukowcy straszyli, wkładając do terrarium wiśnie - myszy żywiły wobec wiśni stosunek obojętny, jednak po dołączeniu do wiśni bodźca w postaci rażenia prądem, u myszy wywołano strach (będący oczywiście w tej sytuacji efektem bólu). Okazało się, że kolejne pokolenie myszy (a więc dzieci tych myszy rażonych prądem w czasie udostępniania im wiśni) jest już wrażliwe na sam zapach wiśni, traktując go (ten zapach) jako wroga zagrażającego ich życiu. Innymi słowy: matki-myszy przekazały swemu potomstwu (genetycznie) strach na określony bodziec (węchowy, w tym wypadku).
Drugi eksperyment polegał na tym, że szczurowi laboratoryjnemu umieszczonemu w terrarium podawano w poidle (w wodzie) narkotyk, kokainę (od której szczur się uzależnił). Z chwilą gdy przeniesiono tegoż szczura do ogromnego terrarium (wielkiego, zawierającego "liczne szczurze wygody"), i dano mu do dyspozycji 2 poidła: w jednym znajdowała się zwykła woda, w drugim woda z kokainą, wówczas w dość szybkim czasie ów szczur dobrowolnie porzucił picie wody z narkotykiem, na rzecz picia zwykłej wody. Czyli po zmianie warunków egzystencjalnych na lepsze (obszerne, "wolne", "kompatybilne ze szczurzą naturą"), szczur wybrał... bycie szczęśliwym sobą, w obrębie szczęśliwego terrarium...
Podaję te dwa przykłady jako swoiste wtrącenie do naszej rozmowy - może Pani lub inni Czytelnicy z wiedzą odpowiednią będą w stanie powiedzieć, jak pojęcie "pożyteczności", o jakim my rozmawiałyśmy, wzięło udział w tych dwóch przykładach. Bo ja mam wrażenie, że to pojęcie się w tych dwóch przykładach czai - ale nie wiem, w którym miejscu dokładnie...
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.