16 kwietnia 2005
Tomasz Stawiszyński
Komu religie odbierają nadzieję?
W sprawie 'Pogrzebu religii' - kilka zarzutów charakteru formalnego
Patrz: Piotr Lesiński. Pogrzeb religii. O praktykach pozbawiania ludzi duszy
Z uwagą przeczytałem tekst Pana Piotra Lesińskiego, to już bodaj drugi na łamach Taraki, w którym porusza się kwestię rzekomej "kradzieży dusz" przez funkcjonariuszy dużych religii monoteistycznych, a katolicyzmu w szczególności. Nie chciałbym tutaj powtarzać wszystkich tych zarzutów, które w swoich polemikach zawarli Wojciech Jóźwiak i Mirosław Miniszewski. Spuśćmy więc zasłonę milczenia na nieuzasadnione niczym wielkie kwantyfikatory ("praktycznie nie ma żydowskich ekologów...", "wszyscy Żydzi są tacy..." itp. itd."), tezy jawnie nonsensowne (jak ta o programowaniu gadziego mózgu) i niepokojąco (znajomo) brzmiące zawołania o "wyzbyciu się wątpliwości, co należy zrobić z religiami". Prawdę mówiąc nigdy bym nie zabierał się do dyskusji z tekstem w sposób tak oczywisty złym, gdyby nie fakt, że się on ukazał na łamach witryny, którą bardzo cenię. Rozumiem, że publikując ten pamflet chciał Wojciech Jóźwiak sprowokować jakąś większą dyskusję - pozwalam więc sobie wrzucić tu parę groszy, natury raczej metodologicznej niż merytorycznej. Merytoryka to temat na inny tekst, który mam nadzieję powstanie niebawem.
Sprawa pierwsza. Wyjąwszy nieporadność językową, rozważania Lesińskiego cechuje jeden podstawowy błąd - są one albo wzięte z księżyca (a przynajmniej tak należy sądzić, dopóki autor nie przedstawi choćby cienia dowodu na głoszone przez siebie z dużą pewnością tezy), albo też nie wiadomo właściwie, co znaczą, bo nie sposób się z nimi obchodzić tak, jak to ma miejsce w przypadku prawdziwych bądź fałszywych zdań o rzeczywistości. Te ostatnie bowiem można jakoś zweryfikować, tez Lesińskiego zweryfikować nie sposób, bo są albo tak ogólne, że praktycznie nic nie komunikują, albo też dotyczą obszarów, co do których istnienia i funkcjonowania toczą się ogromne i póki co nierozstrzygnięte spory. Oto pierwszy z brzegu przykład: "Religie odbierają nadzieję, że zmiana tego stanu rzeczy jest możliwa". Co to zdanie właściwie znaczy? Komu religie odbierają nadzieję? Bo mnie nie, a i wielu innym ludziom, których znam, żadne religie nadziei też nie odbierają. A jeśli odbierają Lesińskiemu, to w jaki sposób? Innymi słowy - co takiego w owych religiach gromi wszelkie przejawy nadziei? I gdzie na to dowody?
Oto przykład drugi: "u katolików z kolei poprzez określone rytuały następuje tzw. zawiązanie trzech wyższych czakr: Adźni, Viszuddhy i Anahaty. Według kolejności są one odpowiedzialne za postrzeganie pozazmysłowe, swobodę i wolność oraz miłość. Odbywa się to w trakcie czynienia znaków krzyża na czole, ustach i gardle po odczytaniu ewangelii na mszy. Skutkiem tego u większości katolików zahamowany zostaje rozwój intuicji, postaw nonkonformistycznych, swobody wyrażania poglądów, a także swobody wyrażania uczuć".
W powyższym fragmencie skupia się jak w soczewce wszystko to, co w tekście Lesińskiego (choć nie tylko jego, takich tekstów jest wszędzie pełno) najbardziej - by rzec oględnie - problematyczne. Wypada tutaj zadać jedno skromne, ale jakże istotne dla całego tego ambarasu pytanie - SKĄD AUTOR TO WIE? Uprzedzę, że odpowiedź o "specyficznym wglądzie", albo o tym, że dla Lesińskiego coś tam jest "równie realne jak lewa noga" mnie nie zadowoli, bo to nie żadna odpowiedź, tylko pozór odpowiedzi. To, że dla kogoś coś jest realne, to nie jest żaden dowód na cokolwiek; taka zaś informacja jest zupełnie bezwartościowa. Skąd więc ta wiedza, skąd ten wgląd i jakie jeszcze inne źródła potwierdzające jego obserwacje może autor wskazać na poparcie swoich tez? I w jaki sposób postawił diagnozę większości katolików? Przebadał wszystkich? A jak oceni rozwój takich postaci, jak np. Ojciec Pio, św. Jan od Krzyża czy choćby - wchodząc na ezoteryczne podwórko - ksiądz Klimuszko? Nie mówiąc już nic o tym, że większość zachodnich ezoteryków to byli ludzie co najmniej ochrzczeni. Nie od rzeczy byłoby również podanie sposobu na sprawdzenie tych rewelacji.
Rzecz w tym, że brak w tekście Lesińskiego choćby cienia uzasadnienia. Wydaje się jednak, że to mu nie przeszkadza, że się tym brakiem uzasadnienia nie czuje w żaden sposób skrępowany, że właściwie nie widzi w tym nic zdrożnego. Głosi zatem swoje, delikatnie mówiąc, karkołomne tezy, ale w żaden sposób nie wskazuje ich źródła - a to jest pierwszorzędny warunek intelektualnej (i retorycznej) rzetelności. Gwałci też w ten sposób Lesiński podstawową zasadę przyzwoitej i racjonalnej dyskusji, zasadę, która brzmi: "Mów z pewnością siebie proporcjonalną do mocy Twojej argumentacji". U autora "Pogrzebu religii" jest zaś dokładnie odwrotnie - im mizerniejsza argumentacja (a raczej jej brak), tym większa pewność siebie, buta i apodyktyczny ton. Tyle ogólnego zarzutu, a teraz kilka słów uzupełnienia.
Przyjmując pewne informacje - kiedy nie możemy ich bezpośrednio sprawdzić - kierujemy się prawdopodobieństwem. Innymi słowy - bierzemy pod uwagę rozmaite czynniki informacjom owym towarzyszące (jak np.: kto mówi, jak się ta nowa wiedza ma do starej, czy się kłóci czy łączy z tą już przez nas posiadaną etc. etc.) i na ich podstawie dokonujemy oceny tego, co do nas przychodzi. Ja, obcując z tekstem Lesińskiego, nie znajduję żadnej przesłanki do tego, żeby przyjąć to, co on mówi. Po pierwsze katolicyzm istnieje już 2000 lat i mało prawdopodobne mi się wydaje, żeby dopiero Piotr Lesiński (gdy przed nim było, biorąc samą tylko tradycję ezoteryczną, wielu wielkich wtajemniczonych - dajmy na to, Eliphas Levi) wykrył tutaj tę diaboliczną i złodziejską mistyfikację. Po drugie wytwarzanie przez autora "Pogrzebu..." ogromnej ilości zdań ogólnych, z którymi nie wiadomo co zrobić, oraz programowe unikanie przez niego jakiejkolwiek argumentacji - czyli radykalne odstępstwo od podstawowych reguł każdej poważnej dyskusji - nie świadczy na korzyść jego poznawczych kompetencji w tak złożonej materii. Po trzecie, liczne fałsze na poziomie prostych faktów (jak choćby ów rzekomy brak Żydów-filantropów i in.) wprawdzie nie przesądzają, że inne tezy o poziomach bardziej subtelnych również nie grzeszą prawdziwością, ale znacznie zwiększają takie prawdopodobieństwo. Ezoteryka to jest zdecydowanie zbyt poważna sprawa, żeby o niej pisać w tak karygodny sposób. I po czwarte, zakończę cytatem z Carla Gustava Junga, który to cytat tyczy wprawdzie antropozofii, ale nadaje się na tę okazję znakomicie.:
"Nie tylko czytałem to i owo o antropozofii, ale również mam za sobą sporo lektur teozoficznych. Poznałem też wielu antropozofów i teozofów i z ubolewaniem musiałem stwierdzić, że wszyscy ci ludzie miewają jakoweś wyobrażenia i wygłaszają najrozmaitsze stwierdzenia, których jednak nie są w stanie w żaden sposób udowodnić. Co do mnie, nie mam żadnych uprzedzeń nawet wobec największych cudów, o ile ktoś potrafi mi przedstawić na to niezbite dowody. Nie zawaham się też opowiedzieć po stronie prawdy, jeśli tylko uznam ją za dowodliwą. Będę się jednak strzegł przed pomnażaniem tych, którzy za pomocą nie dowiedzionych twierdzeń budują system świata, z którego ani jeden kamień nie opiera się mocno na pewnym gruncie tej ziemi". (C.G.Jung "O istocie psychiczności. Listy 1906-1961", WROTA, Warszawa 1996, s. 61)
Tomasz Stawiszyński
tomstawi@wp.pl
16 kwietnia 2005
Komentarze
![[foto]](/author_photo/zdjecie.png)
![[foto]](/author_photo/zdjecie.png)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.