11 marca 2020
Mirosław Czylek
Serial: Uran w Byku i wojna o Ziemię
Kontrola rzeczywistości, czyli fajnie być astrologiem
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
◀ 2020: trzy starcia Saturna i Jowisza ◀ ►
Pamiętam, jak kilka miesięcy temu byłem świadom, że czeka nas jakiś bardzo mocny atak paniki i poruszenia społecznego, co wyraziłem prędzej lub później w swoich tekstach (np → TUTAJ, lub TUTAJ). Zatem, gdy ruszyła wielka epidemia koronawirusa, podskórnie czułem, że to nie będą „jaja”, ponieważ pierwszy kwartał roku 2020 pod kątem astrologii wygląda niebezpiecznie. Lawina poszła nagle, a za nią poleciała cała masa efektów specjalnych: kontrole lub zamknięcie granic, zawieszenie zajęć w szkołach, wykup produktów, wielkie kolejki w sklepach i polityczne licytacje, kto się lepiej opiekuje obywatelami (premier zamyka szkoły od poniedziałku, zatem prezydent Gdańska ruga go, że „za późno” i robi to już od czwartku), lub kto jest bardziej nieodpowiedzialny (marszałek Grodzki z PO czy minister Szumowski z PiS).
Niczym „głupi nawiedzony” profilaktycznie postanowiłem od kilkunastu dni zaopatrzać się w jakieś produkty, podświadomie czując, że niby z jednej strony „ulegam panice”, lecz z drugiej strony wolę być „zapobiegliwym panikarzem”, aniżeli „spokojnym” konsumentem, który się wścieka na innych, lecz sam w domu narzeka na brak pewnych podstawowych dóbr sanitarno – spożywczych. Nie przeczę, że w podejmowaniu decyzji pomogła mi „głupia astrologia”, która wyraźnie pokazywała histerię ostatnich tygodni i wysyłała wyraźne ostrzeżenia, że ludziom może „odbić”. Przypatrzmy się chociażby tej pełni, w której wyjątkowo lękotwórczy Neptun ustawił się na pełni Księżyca znajdującego się w 19 stopniu Panny.
powyżej: pełnia z 9 marca 2020 roku, godz. 18:47, radix na Warszawę
*
To był poniedziałek, od tego momentu decyzje polskiego rządu przyspieszyły. Można powiedzieć, że do tej pełni „był spokój”, a po niej poszła cała lawina zdarzeń, tj. prewencyjne kontrole granic (poniedziałek), następnie zamknięcie imprez masowych (wtorek), a potem z kolei zawieszenie zajęć szkolnych (środa). Można by rzec, że wydarzył się pełen pakiet zdarzeń, które wydawały się nieprawdopodobne jeszcze parę dni wstecz.
Jakże profetycznie prezentują się te wymiętolone, karykaturalne paragony z niemieckich sklepów z poniedziałkowego poranka i wczesnego popołudnia. Ledwo po kilku godzinach zakup w Niemczech wydawał się utrudniony, a po kilku dniach jest on praktycznie mało prawdopodobny. Tak, to moje kwitki z Schwedt, zdarzają mi się zakupy na kilka tygodni (jedzenie wegetariańskie dłuższej trwałości lub „niemiecka chemia”, które w Polsce wcale nie są tak łatwe do zdobycia). Specjalnie z tytułu wyczuwania z przestrzeni ludzkiej paniki należało się ze sklepami pospieszyć. Poniższe fetysze to „dowód" profilaktycznych zakupów wykonanych w dniu 9 marca.
*
W momencie wybuchu paniki i „pełnej spiżarni” naprawdę pomyślałem, że dobrze jest być tym dziwacznym astrologiem i w jakimś sensie „czytać” przyszłość i zachowania ludzi, podczas gdy oni nie zdają sobie sprawę i lekceważąc pewne prawidła. Ten rodzaj astrologicznej wiedzy nie tyle oferuje atrakcyjny mentalnie i emocjonalnie new age'owski rozwój i jakieś rozważania na temat potencjałów. Bywa, że naprawdę dostarcza praktycznych wskazówek, lub opisuje to, co nas czeka w przyszłości!
Widząc zatem Urana w znaku Byka w połączeniu ze stellum w Koziorożcu wiedziałem, że era turbokapitalizmu (złośliwie przeze mnie nazywana darwinizmem społecznym) również jest zagrożona. Do tego typu przemyśleń prowadzą mnie wieloletnie obserwacje, z perspektywy aspirującego do trybu „slow-life” zgniłego intelektualisty. Moim zdaniem społeczeństwo jest przepracowane, w szczególności z ikonami zaradności, które obiecują ucieczkę z wyścigu szczurów. Niestety same często zachowują się jak szczury (inteligentne jak diabli – swoją drogą), ponieważ czekają ich dziesiątki różnych wykładów, podróży i przemów, żeby móc umiejętnie czarować ludzkość jakąś „niezależnością finansową” lub inną fantazją ekonomiczną. Znacznej części tych osób wielkie plany poskromienia kapitalistycznego demona nie wychodzi. Rzecz jasna, nie chwalą się tym, przykrywają uszy, po czym ładują się i wchodzą w nowy biznes. A zwycięzcy i ci, którym się udało? Cóż, oni prawdopodobnie starają się przekonać swoich słuchaczy, że doktryna „móc to chcieć” jest możliwa do wprowadzenia przez większość.
Ucieszyłem się niezwykle, gdy zetknąłem się z (dziękuję Agnieszce K. za linka) tekstem Pawła Droździaka o „Epidemii w Summerhill”. Przepiękny akapit [https://paweldrozdziak.wordpress.com/2020/03/11/epidemia-w-summerhill/], pozwolę sobie zacytować w całości:
„Niektórzy winią tu turbokapitalizm i jego łapczywość, tudzież zmuszanie każdego do ciągłej nadaktywności. Nie można zrobić kordonów, bo firmy międzynarodowe nie mogąc poruszać się swobodnie po całej planecie odnotują spadki i pękną finansowe bańki, od których nasze życie w całości przyssane do płatniczych naszych terminali zależy. Jak polecą akcje, to za chwilę karty kredytowe mogą przestać działać, a to jest o krok od tragedii. Coś w tym jest. Wydaje się, że ludzkość od dawna już marzyła o zbiorowym urlopie. O tym, by nadszedł jakiś czynnik który zatrzyma obłąkańczą nadaktywność korporacyją i turystyczną, sportową i rozrywkową, to maniakalne zbieranie doświadczeń bez chwili czasu na ich przetworzenie, klikanie po stronach raz po raz, scrollowanie turystycznych lotów w każde możliwe miejsce, gdzie zostało jeszcze coś do zadeptania, gorączkowe poszukiwanie „co by tu jeszcze można wyszukać” na AliExpressie – jakąż to jeszcze potrzebę można by zmyśleć, by ją następnie spełnić kosztem kolejnego jakiegoś kredytu i kolejnych nadgodzin i ruchu, ruchu, ruchu w nieskończoność. No tak. Ludzkość podświadomie od dawna mogła mieć ochotę na urlop. Pamiętamy jeszcze dyskusje o handlu w niedzielę? O wolnym wyborze, całe to „kupuję kiedy chcę” deklarowane przez faceta który pojechał do Niemiec udowodnić przed kamerami, że tam sklepy w niedziele pracują, a wyszło, że się wybrał po to tylko by przed kamerami pocałować klamkę?”
Oczywiście, że takie postawienie sprawy jest mi bardzo bliskie, gdyż – nie ukrywając swoich anty-neo-liberalnych poglądów, zauważyłem duże wypaczenie w pierwotnie zakładanej, ale praktycznie „spieprzonej” idei wolności. Jest ona niestety w stanie niszczyć na swojej drodze wszystko: od ekologii począwszy, a na niemożności łapania oddechu, odpoczynku i autorefleksji skończywszy. Ból wewnętrzny związany z tym stanem powiększa się jeszcze w naszej „polskiej” rzeczywistości, która jeszcze ów kult produktywności celebruje jeszcze bardziej. Efektem wychowania na arenie drapieżnej konkurencji stają się młodsze pokolenia, które utraciły kontakt ze swoimi spracowanymi i próbującymi stawić czoła rzeczywistości rodzicami. Tak, szkoda mi współczesnej generacji X (1961-1983; próba zdefiniowania zjawiska społecznego → tutaj).
*
Jak do moich utyskiwań na turbokapitalizm ma się astrologia? No właśnie ma. Symbolika niektórych głównych bohaterów idealnie synchronizuje się ze współczesnością. Mamy Urana w Byku? Tak. Zmienia się paradygmat podejścia do natury, planety Ziemi i ekologii? Ależ oczywiście. Kto te przemiany wprowadza w życie? Nastolatka z podwójnym Koziorożcem (mowa oczywiście o Grecie Thunberg), która w Epoce Koziorożca (gdzie Jowisz, Saturn, Pluton były/są w Koziorożcu) otrzymuje laur Człowieka Roku Timesa. Co wspólnego ma Uran w Byku z Karolem Marksem, którego część osób prowokacyjnie myli z Leninem, tak jak niektórzy stawiają znak równości między Nietzschem a Hitlerem? Ano, Marks piszący o stosunkach pracy to Słońce i Księżyc w Byku, z dominującym Uranem w pobliżu zenitu horoskopu. Jest to ekwiwalent Urana w Byku, głos naszych czasów. Takich czasów, w których demoniczny socjalista Bernie Sanders, uznawany za skrajny odłam lewicy, o mało co nie został nominatem na prezydenta z ramienia Partii Demokratycznej (prawdopodobnie te szanse utracił, piszę to w dniu 11 marca 2020 r.).
Czy możliwa jest synteza uranicznego wywrócenia i odświeżenia jakości Byka (ziemskość, wartość pracy, wartość ziemi) z jakościami saturnicznego Koziorożca (odpowiedzialność, surowość, cierpliwość, pragmatyzm, organizacja)? Tak. Dokonuje się to poprzez stosunki struktur władzy lub konieczności wyższej (Saturn-Pluton-Koziorożec) względem warunków ziemsko – ekonomicznych (Byk). W tym przypadku surowe państwo – Saturn zachowuje się jak przesadnie odpowiedzialny tatuś, który nie pozwala dziecku skoczyć z dziesiątego piętra, chociaż atrakcyjny Spiderman i Batman w swoich produkcjach wyraźnie pokazywali, że gdyby chłopczyk chciał, to by sobie poradził.
Okazuje się, że – na przykładzie wspomnianych przez Pawła Droździaka Chin – tzw. „zamordyzm polityczny” okazuje się być najbardziej sensowną propozycją, by poradzić sobie z koszmarami pod postacią np. takich epidemii właśnie. Niewiarygodne, ale jednak! (do chwalenia Chińczyków zawsze mi było daleko)
I tu znowu wykorzystam dwa cytaty, poprzedzające uprzednio użyte:
”Koronawirus. Jedyne państwa, które podjęły jakiekolwiek skuteczne działania, to Chiny i Izrael. Chiny już obserwują dobre efekty swoich decyzji, Izrael odnotuje je za moment. Jakież to decyzje? Oczywiste. Ścisły kordon sanitarny i izolacja. Chcesz człowieku podróżować, ale nie możesz. Nie możesz nie dlatego, że ci odradzono, ale nie możesz gdyż zostało to zakazane. Rząd zakazał. Zabronił. Uniemożliwił niezależnie od tego co kto o tym sądzi prywatnie, gdyż tak właśnie rząd, jako rząd – zdecydował. I obowiązuje to także te osoby, które na to osobistej nie wyraziły zgody. Czy możemy wyobrazić sobie rzecz tak niebywałą?”
(...) „Ale widzimy generalnie, że jeśli naprawdę zaczyna dziać się coś poważnego, lub zaczyna dziać się coś co choć trochę na poważne wygląda, to taki „demokratyczny” rząd – primadonna nie jest w stanie podjąć jakichkolwiek konstruktywnych działań. Bo każde z nich zawierałoby element przymusowości, to zaś od dawna jest tabu. Cóż to powoduje? Że publiczność zaczyna zachowywać się zarazem nadaktywnie i obsesyjnie, usiłując na własną rękę uzupełnić to, czego jest deficyt tak jak to robi dziecko rodzica, który pozycji rodzica obawia się zająć. Co staje się zatem problemem? Dotykanie twarzy, kichanie w łokieć, zbliżanie się. Obsesyjność i nadaktywność zarazem”.
*
Myślę sobie, że jesteśmy niedaleko (o ile to już się nie odbywa) deklaracji „wolnościowców”, którzy będą wściekli na te wszystkie obostrzenia „bijące w gospodarkę i wolność człowieka”. Dlatego będą źli, ponieważ jakakolwiek ingerencja (choćby była najmądrzejszą praktyką) niezgodna z ich stylem życia (nieważne jakim, ważne, że opartym na wolności) jest zbrodnią przeciwko ludzkości. Wyznacznikiem postępowania większości „wolnościowców” jest niezależność i zaradność, nie liczące się z takimi wartościami jak empatia, solidarność i odpowiedzialność za drugą osobę. Bardzo możliwe zatem, że bardziej religijnie nastawieni wyznawcy neoliberalizmu, czciciele wzrastających słupków i pogromcy giełdowych byczków byliby gotowi w ramach akceptacji spartańsko – darwinistycznych warunków sprzedać kostusze jakiś ułamek starszej części społeczeństwa.
Byłoby to zgodne z oficjalną wypowiedzią pewnego polityka z muszką, którego inicjałów wolałbym nie podawać. Rzucił on gryps tego rodzaju: „Wirus zabijający 10 proc. zarażonych to nie „broń biologiczna” lecz środek na polepszenie puli genetycznej narodu i ludzkości (bo umierają najsłabsi i najmniej przezorni)!”.
*
Okazuje się, że skrajne sytuacje związane z epidemią koronawirusa zaproponują nam zastanawianie się nad ciekawym dylematem filozoficznym: ile wolności należy od siebie (grupy, społeczeństwa) wymagać, żeby opłacało się nam wszystkim – jednostkom, rodzinom, wspólnotom i planecie. To bardzo ważne, długo ignorowane pytanie w kontekście zderzenia pomiędzy „wolnością gospodarczą”, a „dobrami wspólnymi” (zdrowiem społecznym, edukacją, ekologią, transportem) odżywa. I otwiera jeszcze jedną płaszczyznę do ciekawych rozważań.
Tak, dziwnym jest roztrząsanie dylematu, czy lepsze jest państwo, które stosuje restrykcyjne prawa, żeby uchronić swoich obywateli – nawet przed utratą życia i uratować część gospodarki, czy też lepsze jest państwo, które daje wszystkim wolną rękę, hołdujące zasadzie, że „mniej przezorni” (np. nie posiadający wielu środków prywatnych na służbę zdrowia), „mniej zaradni” (cykory bez prawka jazdy) lub „mniej odporni” zdrowotnie (zwłaszcza stare jednostki), nie zasługują na opiekę państwa (i w ogóle jakąkolwiek opiekę). A tutaj, zupełnie przez przypadek, neoliberalizmowi bliżej zaczyna być do faszyzmu, ze swoimi spartańskimi wartościami i „genetycznymi pulami”, niż nam się zdaje.
Podobnie z ekologią – czy „zakazy” dotyczące uchwał krajobrazowych, estetyki życia miejskiego, poziomu smogu lub hałasu, będące próbą przywrócenia równowagi między ekspansją przemysłu, a próbą ocalenia dóbr naturalnych, są dobre, czy złe? Czy potrzebujemy „koronawirusa” pod postacią czegoś gorszego, niż globalne ocieplenie, objawiającego się w pogodowych anomaliach lub klęskach związanych z plagami i epidemiami? Bardzo jestem rad, że coraz więcej osób będzie zadawać tak poważne pytania. Może powróci era ważnych pytań, bo mędrców mamy od groma i ciut ciut.
◀ 2020: trzy starcia Saturna i Jowisza ◀ ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/Piotr_Gibaszewski_01.jpg)
![[foto]](/author_photo/zdjecie.png)
Te logiczne rozwiązania podobały mi się kilkadziesiąt lat temu. Dziś, jako znużony staruch, bardziej byłbym skłonny szukać współpracy silnych i słabych, potrzebujących pomocy (puki co nie zaliczam się do nich) i wspierających. Nie jestem jedyny, który na stare lata dochodzi do takich wniosków. Najbardziej znanym był chyba książę anarchista P. Kropotkin, na stare lata zwolennik solidarności społecznej. Ale ciągle zajmuję w jego sprawie inne stanowisko niż Z. Herbert.
![[foto]](/author_photo/miroslaw_czylek.jpg)
"Jeśli ktoś chce podjąć ryzyko i iść do Kościoła, to jego prywatna sprawa – przekonuje Stanisław Żerko, profesor. Jeśli ktoś się nie ubezpieczył, to jego problem, dlaczego mamy fundować komuś publiczną służbę zdrowia z naszych podatków – pisze kilku dogmatycznych wolnorynkowców a propos tego, że w USA jest 40 milionów nieubezpieczonych osób.
Jednym z ciekawych skutków ubocznych koronawirusa jest to, że obnaża absurdy skrajnego indywidualizmu i całkowitego prywatyzowania odpowiedzialności. Nie, jeśli ktoś idzie do Kościoła, to nie podejmuje ryzyka prywatnego, lecz ryzyko publiczne – każda osoba, która się z nią później zetknie, a ostatecznie całe społeczeństwo znajdują się na skutek takiej indywidualnej decyzji w odrobinie większym niebezpieczeństwie. Nie, brak ubezpieczenia 40 milionów ludzi nie jest tylko ich prywatnym problemem, ale problemem dla całego społeczeństwa, szczególnie w przypadku pandemii, gdy w takim Seattle koszt testu na koronawirusa dla osób nieubezpieczonych wynosi 1600 dolarów".
![[foto]](/author_photo/miroslaw_czylek.jpg)
Kryzysy są skrajnymi przypadkami, ale ujawniają głębszą prawidłowość. Nikt tak naprawdę nie działa tylko na własny rachunek i na własną odpowiedzialność – indywidualne decyzje i indywidualne problemy mogą wpłynąć na całe społeczeństwo. Wbrew atrakcyjnej propagandzie „sam, sam, sam, ja, ja, ja” człowiek jest gatunkiem wspólnotowym i dlatego wszyscy powinniśmy troszczyć się o dobro wspólne: niezależnie od tego, czy mowa o służbie zdrowia, o regulacji rynków finansowych czy o dostosowywaniu swoich przyzwyczajeń do wyjątkowych sytuacji w rodzaju pandemii".
![[foto]](/author_photo/miroslaw_czylek.jpg)
PS: Mirosławie, mam nadzieję, że nie latasz na zakupy do Niemiec samolotami produkując zbyt wiele CO2.
![[foto]](/author_photo/miroslaw_czylek.jpg)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.