zdjęcie Autora

03 kwietnia 2011

Wojciech Jóźwiak

Krótka historia Internetu
W Internecie trwa cicha wojna między aniołami Zniewolenia a takimiż Wolności i Samorealizacji ! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.

Kategoria: Historia i współczesność
Tematy/tagi: futurologiaInternet

Historia Internetu dzieli się na trzy epoki:
(1) przed Google'ami
(2) z Google'ami a przed Facebookiem
(3) z Facebookiem.


Epoka 1.

Można przyjąć, że Internet zaczął się (cytuję z Wikipedii) w grudniu 1990 roku, kiedy Tim Berners-Lee stworzył podstawy HTML i pierwszą stronę internetową. W Polsce Internet stopniowo, powoli "zaiskrzał" w latach 1991-96. Ja podłączyłem się (tzn. mój komputer) w kwietniu 1997 - czternasta rocznica mija. W inicjacyjnym dla mnie roku 1997 dopiero powstawały PHP i JavaScript - dzisiaj trudno wyobrazić sobie strony bez tych info-jezyków. W tymże 1997 zarejestrowano domenę google.com.

Czym się różniła tamta romantyczna epoka od dzisiaj? Internet był (nieporównanie) bardziej ręczny. Szukarki już były - Yahoo, Altavista, u nas Szukacz, ale wszystkie miały cząstkowy zasięg, żadna nie miała (iście nadludzkiej) ambicji trzymania na swoich serwerach drugiej kopii całego Internetu! (Co zrobiły Google.) Więc od szukarek ważniejsze były prywatne kontakty, zapisywanie sobie ciekawych adresów i dzielenie się z nimi ze znajomymi. Wtedy powstała, chyba już niestniejąca, instytucja web-ringu czyli łączenia własnych witryn w łańcuszki na podobny temat, gdzie po linkach można było obejść cały ring. Wtedy użyto słówka surfować (po Internecie), jak surfer żywy przeskakujący z fali na falę - słówko od początku cokolwiek idiotyczne, a dzisiaj nieadekwatne i przestarzałe. Strony robiło się samemu chałupniczo i wręcz każdy poradnik zaczynał się od słów: "weź dowolny edytor tekstowy...". Własne domeny były rzadkością i patrzyło się na nie jak na fanaberię. Przeważali ludzie o ponadprzeciętnej wiedzy, inteligencji, otwartości, obyciu w świecie i woli robienia czegoś extra. Internauci, a zwłaszcza wydawcy/autorzy stron byli elitą! Był w tym duch amatorskiego pionierstwa, jak kiedyś w jeżdżeniu w Bieszczady, w awiatyce lat po I Wojnie, w krótkofalarstwie za komuny. Czuło się wtedy, że ludzie w Sieci są braćmi. (Se ne vrati...) Korespondowałem wtedy z kolegami po astrologicznym fachu (m.i.) z Finlandii, z Brazylii; z szamanami z Rosji.

Typowo wtedy używano ników. Dlaczego? Może właśnie po to, żeby odróżnić swoje "stare ja" naziemne, to w realu, od "nowego ja" sieciowego. Było w tym coś z praktyk inicjacyjnych, kiedy nowy adept przyjmuje nowe imię, jak w Golden Dawn lub w zakonach. (Ja, działając w mediach, miałem jednak nawyk publikowania pod nazwiskiem.)

Epokę 1 można zrównać z latami 90-tymi.


Epoka 2

Zaczęła się około 2000 roku. Główną zmianę stanowiło wejście Google'i i zdominowanie ruchu przez wielkie komercyjne portale. Ameryka zaliczyła wtedy kryzys dotcom'ów, zwany też Bańką Internetową; jak pisze wspomniany artykuł w Wikipedii, "Na początku 2000 r. część inwestorów straciła nadzieję w opłacalność przedsięwzięć internetowych." Ja ten czas wspominam miło, bo zostałem zatrudniony przy budowie takiego właśnie super-portalu, który miał być przyszłościowy, a padł rychło i nikt go nie pamięta, ale płacił dobrze i za tamtą kasę zbudowałem kawał (całkiem nie-wirtualnego) domu. Ruch w Sieci rósł szybko, ale przechwytywały go portale, serwisy społecznościowe i profesjonalne fora. Amator, czyli zwykle pojedynczy entuzjasta, musiał konkurować - w tej samej ekologicznej niszy - z korporacjami. Do robienia stron nie wystarczał już HTML, którego można było nauczyć się w 2 godziny: konieczny stawał się serwer Apache, języki PHP i JavaScript, baza danych SQL. Internetyka zaczęła wymagać profesjonalnej wiedzy i obycia. Wydawało się zrazu, że amatorstwo da się utrzymać, a to dzięki CMS'om, z których Joomla i Drupal najznańsze, ale wkrótce okazało się, że znajomość Joomli czy innych ma podobny ciężar co znajomość PHP, więc żadna z tego ulga - tak czy inaczej, do zrobienia strony konieczny fachowiec.

Internet rozszczepił się! W pierwszej epoce twórca (internetowych stron) i odbiorca ("nauta", czytelnik, user) byli tym samym, często tą samą osobą albo przynajmniej należeli do wspólnego środowiska. Było jak w Atenach lub w wizjach młodego Karla Marxa: twórca nie był wyalienowany od swojego dzieła ni odbiorców. W epoce po 2000 roku to się skończyło. Internet stał się polem konfrontacji dwóch sił: profesjonalistów, coraz bardziej uzbrojonych, z jednej strony - i userów, coraz bardziej przecietnych i masowych, niby telewidzowie, z drugiej. Postąpiła telewizacja Internetu. Podczas gdy w pierwszej epoce ochotnik (czyli osoba naładowana ponadprzeciętną energią, wolą i pomysłami) stawał się autorem i wydawcą witryny, to teraz zostawał blogerem, czyli użytkownikiem przygotowanego przez profesjonalistów specjalnie przeznaczonego do tego celu miejsca w Sieci, oprogramowania (oskryptowania) i instytucjonalnej obudowy. Powstały blogowiska czyli stajnie blogerów, u nas z nich największy, ostatnio nudnący, nadający wciąż te same pisowskie żale, Salon24.

Nad tym wszystkim dominowały Google, które wyrosły na monopolistę w wyszukiwaniu (chyba większość użytkowników Internetu ma Google jako stronę startową); wyszło z mody wpisywanie i pamiętanie adresów stron, zamiast tego "wrzuca się (temat) w Google"; Google są stałym pośrednikiem miedzy userem a witrynami - nie dość, że jak napisałem większość użytkowników wchodzi na strony przez Google, to ruch na witrynach jest zliczany przez Google Analytics - w Tarace także. Google trzymają większość kont pocztowych pod Gmail'em, zdjęcia w Picassie, filmy w YouTube, emitują kontekstowe reklamy (i niektórzy podobno z tego żyją); wszystkich funkcji nie zliczę. Google wygrały, ponieważ ich animatorzy odkryli, narzucili i wyżyłowali gargantuiczny stosunek do internetowej treści: wszystko pożreć, tzn. wszystko skopiować do siebie i trzymać na swoich farmach serwerów. Internet istnieje w kilku egzemplarzach: jeden jest na serwerach zwykłych dostawców, ale kilka następnych jego kopii, często obszerniejszych niż oryginały, stacjononowana jest w Google'ach. Ludzie Google'i postawili na wariant, że pojemność dysków będzie szybciej przyrastać niż treści pisane (fotografowane, filmowane, nagrywane) przez ludzkość - i tak się stało, wciąż wygrywają ten wyścig.


Epoka 3

Jako nowość w porównaniu z Google-epoką pod koniec lat 2000 pojawił się Facebook - wg Wikipedii, "uruchomiony 4 lutego 2004", ale rozpędzony ok. 2008-9, wtedy (cytuję Wiki) "we wrześniu 2009 Mark Zuckerberg poinformował na swoim blogu, że Facebook po raz pierwszy przestał przynosić straty i zaczął pokrywać koszty operacyjne oraz inwestycje w nowe serwery." Drugą zmieniającą nowością są płatne portale, przejmujące rolę prasy papierowej, o nich dalej. Przed Facebookiem portale społecznościowe były, ale FB przebił je totalnością oferty: dostarczył wszystkie możliwe usługi pozwalające łatwo komunikować się, zarówno 1:1 (jak przez e-maile), jak i w grupach, lub podpiąwszy się pod inną stronę, pod określony temat itp. W Facebooku zatarły się granice między różnymi dotąd kanałami internetowej wymiany. Jednocześnie, FB został idealnie zaprojektowany do funkcji fatycznej, która zaczęła dominować w Sieci. Wcześniej było tak, lub przynajmniej tak wydawało się, że treści w Sieci nadaje ktoś, kto ma coś ważnego do przekazania. Wydawało się, że Sieć służy informowaniu, wiedzy, znajomości świata, kształceniu się itp. Zuckerberg zauważył, że gucio prawda: Sieć służy przede wszystkim funkcji fatycznej, czyli podtrzymywaniu kontaktu i zapewnianiu, że z kimś się jest razem. Stworzył sieć fatyczną - bo Facebook jest znakomitą maszyną do tego, co po angielsku nazywa się small talks, czyli do towarzyskiego bajdurzenia, mającego na celu zaprezentowanie się i podtrzymanie kontaktu. Ale jednocześnie "dzięki" Facebookowi z Sieci wypierani są naukowcy, mędrcy i ludzie ciekawi wszystkiego, rej zaś przejmuje towarzyski banał: "Jestem Asia, lubię Alexis Jordan, a to mój york, prawda że uroczy?" Ważniejsze, że FB poszedł pod prąd popularnemu wcześniej awataryzmowi, czyli prowadzeniu w Sieci "drugiego życia" z nikami i kryciem się, kim się jest w realu. (Przy okazji: co się właściwie stało z awataryzmem totalnym, czyli Second-Life'em? Od dobrych trzech lat nic o nim nie słyszę...) Słusznie całkiem, bo przy obecnej masowości i wszechobecności Sieci krycie się sens traciło. Sama nazwa, "Księga Twarzy", nazywa ten zamiar: odtąd również w Internecie każdy ma być znany z imienia, nazwiska, zdjęcia i najchętniej jeszcze adresu, stanu cywilnego itd. Zarazem w kąt poszły wcześniejsze względy o prywatność i prawo własności do określających cię treści i do twoich wypowiedzi. Jak wcześniej Google zawłaszczały nasze witryny internetowe, tak teraz Facebook zawłaszczył naszą osobistą komunikację w Internecie. Bo nie miej złudzeń, że cokolwiek w ich zasobach jest kasowane albo się dezaktualizuje. Przeciwnie, internetowe molochy postawiły nas przed nieznaną dotąd wieczną teraźniejszością wszystkiego. Cokolwiek kiedykolwiek napisałeś, sfotografowałeś itd. lub ktoś o tobie napisał, sfotografował itp. - trwać będzie póki prądu w serwerach i w każdej chwili może zostać ujawnione i postawione obok tego, co robisz w tej chwili.

Internet coraz bardziej sprzęga się z... i upodabnia do drugiego car-medium, które rozwijało się i rozrastało równocześnie - do telefonii komórkowej. Która w przeciwieństwie do Internetu nigdy nie była czymś amatorskim, twórczym i indywidualnym, ale od początku własnością korporacji i wielkich anonimowych pieniędzy; od początku babilonem-molochem-matriksem z oczywistym od startu podziałem na technokratów dostarczających "produkt", i posłusznych klientów. Pożytecznym, prawda, ale i kryjącym trudne do wyobrażenia możliwości wszech-inwigilacji i rządowej totalizacji. (Stale nosisz ze sobą osobisty aparat podsłuchowy, prawda?) Słychać opinie, że pecety, w tym również notebooki, kończą się, a ich miejsce zajmą lub już zajmują smartofony, w których spotyka się wypasiona komórka z upodręcznionym wideo-komputerem. Fajnie, ale i obco jakby...

Płatne portale i aplikacje na smartofonach - to kolejna zmiana w latach 2010-tych, choć próby zaczęły się wcześniej, w czym wzięła udział też moja Taraka, kiedy we wrześniu 2009 wprowadziłem abonament. Do tej nowości mam stosunek pozytywny. Jako wytwórca treści widzę, że to może być woda na mój/nasz młyn. Mogę mieć nadzieję, że gdy płacenie się upowszechni, także Taraka będzie płacona chętniej. Pewien ekonomista niedawno zauważył, że nie jest wcale prawdą, że Internet napędza gospodarkę - w istocie jest przeciwnie! Sieciowe produkty są rozdawane darmo, więc masa ludzi i to najzdolniejszych pracuje nad czymś i wytwarza coś, co nie przynosi dochodu! - Spostrzeżenie tak genialne, co banalne. Ale chyba każdy człowiek sieci, nie tylko ja, skromny amator, ma do czynienia z wiecznym problemem: z czego, za co, sfinansować internetowe przedsięwzięcia?! Bo że przyniosą dochód (jeśli nie polegają na obracaniu czymś materialnym, np. na sprzedawaniu butów...) - to zwykle mała nadzieja.


Dalej?

Co będzie dalej? Jak łowca na bekasy, tak ja mam wyczulone oko-ucho na pomysły idące pod prąd molochizacji, gargantuizacji i ubekizacji Internetu. (A nie wszystkie te totalistyczne tendencje wyliczyłem.) Pomysły, które pozwoliłyby przywrócić niszę dla amatorów i poszukiwaczy. Czymś takim wydawał się projekt Diaspora, ale wątpię, czy robi jakieś postępy? Są pomysły rozproszenia serwerów - ostatnio Freedom Box Foundation, ładnie opisana w Webhosting.pl. Jako nadzieja na odpępienie się od państwa i jego złodziejskiej zachłannej namolności pojawiła się wirtualna kryptograficzna waluta - Bitcoin. Wciąż liczę na to, że kolejny wynalazek otworzy nową wolną przestrzeń.

Cicha wojna między aniołami Zniewolenia a takimiż Wolności, w Internecie - trwa.


Wojciech Jóźwiak



Komentarze

[foto]
1. Kilka spostrzezen wlasnychInqbus • 2011-04-04

"Cokolwiek kiedykolwiek napisałeś, sfotografowałeś itd. lub ktoś o tobie napisał, sfotografował itp. - trwać będzie póki prądu w serwerach i w każdej chwili może zostać ujawnione i postawione obok tego, co robisz w tej chwili." - Zuckerbergowi w pewnym momencie ktos ewidentnie pomogl. Widac to po tempie w jakim jego serwis sie rozwijal. Przez lata ciagnal ledwo ledwo, gdzies na marginesie. Miejscem lansu bylo wtedy My Space (moze troche bardziej elitarne, artystyczne). W pewnym momencie fejzbuk wybuchl po prostu. Chcialbym wiedziec kto pomogl, ale pewnie sie nie dowiem. Wiec nie korzystam. Zalozylem sobie profil z podstawowymi danymi tylko po to, zeby ktos nie podszywal sie pode mnie. Funkcja fatyczna tego typu serwisow jest mi potrzebna jak pioropusz. Swoja droga - pokazuje to jak bardzo wredne sa takie wynalazki - nie chcesz zagrozenia z naszej strony - musisz sie przylaczyc. "Słychać opinie, że pecety, w tym również notebooki, kończą się, a ich miejsce zajmą lub już zajmują smartofony" - Na naszych oczach e-ludzkosc strzela sobie w stope. Zastepuje tanie komputery ktore sa NAPRAWDE przyjazne wobec uzytkownika (mozliwosc samodzielnego montazu z dowolnych komponentow, rozbudowy, laczenia urzadzen etc etc) drogimi zabawkami ktore stawiaja uzytkownika w pozycji klienta. Jesli ewolucja komputerow pojdzie w tym kierunku to z czasem urzadzenia starego typu przestana byc kompatybilne z mainstreamem i rzeczywiscie znikna z rynku a wtedy hulaj dusza dla producentow. Jak w filmie "Ja robot". Przewidzial to zreszta takze Ted Kaczynski. "Jako nadzieja na odpępienie się od państwa" - Tego typu nadzieje sa jedynymi sensownymi nadziejami. Zadne protesty (niepoparte bronia palna) nie pomoga, pomoc moze tylko technologiczna ucieczka do przodu.

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)