22 czerwca 2012
Agnieszka Czapczyńska
Matkowanie sobie samej
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
- Umyj tylko te naczynia, a potem możesz sobie odpocząć
- No, dobrze...
- Ale właściwie to przydałoby się, żebyś jeszcze zajrzała do skrzynki mailowej, bo może w niej być coś ważnego. To przecież tylko chwilka, a jak przegapisz, to możesz mieć kłopoty w pracy
- Ale mi się chce spać, musiałam dziś wstać wcześnie rano
- To napij się kawy, od razu się ożywisz
- Ale ja się nie chcę ożywiać, chcę posiedzieć na kanapie
- Znowu? No dobrze, ale tylko chwilę, bo mamy mało czasu. No pij tę kawę. Gotowa?
- Na co niby gotowa? Na te brudne naczynia i maile? Zaproponuj mi może coś ciekawszego.
- A ty w kółko swoje. Ja cię mobilizuję, dla twojego dobra...
Postanowiłam dziś rano zapisywać swoje myśli, jak lecą, jedna po drugiej. Każdy je ma, choć ich obecność jest taką oczywistością, że jeśli nie zrobimy wysiłku ze strony świadomości, pozostają niezauważone. Tak jak fakt, że oddychamy, albo słyszymy dźwięki...Zwykle własnych myśli doświadcza się niczym monolitu, w rzeczywistości są polifonicznym chórem. Kiedy jeżdżę rano pociągiem do pracy i akurat nie jestem zajęta podążaniem za moją własną wewnętrzną dyskusją, przyglądam się twarzom ludzi. Lubię wyobrażać sobie kto z kim wewnętrznie dyskutuje. Czasami widać na twarzy osoby patrzącej w okno gniew, myślę wtedy „o, ho ktoś kogoś opieprza”, albo wesołość, jakże dziwaczną o 8 rano w zatłoczonej kolejce. To może rozmowa z kimś miłym? Nasze wewnętrzne postacie mówią wieloma głosami, choć te podstawowe są w miarę stałe. Przypominają rodzinę - jest dziecko, jakiś w miarę sensowny dorosły i jakiś ponury dorosły. W różnych systemach psychologicznych tę magiczną triadę nazywano na różne sposoby. Id, ego, superego. Albo dziecko, dorosły, rodzic. Nasza wewnętrzna rodzina bywa w miarę spójna, postacie jakoś się dogadują mimo jawnej sprzeczności interesów. Bywa też ponuro skłócona, atakującą się wzajemnie i krytyczna. Ten drugi wariant przeważa w przyrodzie.
Wewnętrzne dziecko na początku doświadcza różnorodnych emocji, jest spontaniczne, kreatywne, w naturalny sposób stawia granice, traktuje swoją wartość jako oczywistość, niesie wszystkie nasze dary i talenty. Dorastając, powoli tracimy z nim kontakt na rzecz dostosowania do reguł świata. Dostajemy ogromną liczbę przekazów, które pokazują nam, że to kim jesteśmy, nie jest wystarczająco dobre i godne miłości. Niezależnie od naszej historii osobistej i tego, czy miałyśmy szczęście urodzić się w kochającej rodzinie, czy też rodzinie określanej jako dysfunkcyjna, prędzej czy później dowiemy się od swojego otoczenia, że coś jest z nami „nie w porządku” - popełniamy błędy, jesteśmy niedoskonałe, wyglądamy nie tak jak powinnyśmy... Uczymy się określać swoją wartość poprzez porównywanie z innymi. Zaczynamy wierzyć, że „jestem nie warta miłości”, „przyjemność jest zła”, „nie wolno gniewać się na innych” itp. Każde dziecko potrzebuje matki, ale zwykle kontrolę nad naszym wewnętrznym dzieckiem przejmuje macocha.
Clarissa Pinkola Estés, psychoanalityczka jungowska, opisuje kilka wersji macochy - matkę ambiwalentną, matkę przegraną, matkę bez matki. Każda z tych postaw w jakimś momencie zdradza swoje dziecko i nie jest w stanie stawać w jego obronie. Generalnie, nasz wewnętrzny styl opiekowania się sobą jest w pewnym przybliżeniu kopią tego w jaki sposób byłyśmy traktowane w dzieciństwie. W psychice większości dorosłych kobiet, wciąż zamieszkuje duplikat matki, który mówi to samo co ona i reaguje w podobny sposób, jak w czasach, gdy byłyśmy małe. „Chociaż kultura, w której urodziła się kobieta, może w ciągu jej życia rozwinąć bardziej świadome poglądy na temat roli matki, wewnętrzna matka przechowuje takie same przekonania i wyobrażenia o wyglądzie i postępowaniu matki, jakie panowały w społeczeństwie za czasów dzieciństwa kobiety” (C.P. Estés, „Biegnąca z wilkami”)
Uczymy się traktować swoją emocjonalność, spontaniczność, seksualność, kreatywność z perspektywy surowego rodzica, który karze dziecko za nieposłuszeństwo poczuciem winy, wstydu, złości na siebie. Nasze „macosze” relacje wewnętrzne, przekładają się na trudne relacje w świecie zewnętrznym. Próbujemy wypełnić pustkę, którą czujemy wewnątrz siebie, czymś lub kimś z zewnątrz . Wchodzimy w związki z krzywdzącymi nas ludźmi, nie umiemy rozpoznawać swoich granic, zaniedbujemy podstawowe potrzeby. Odrzucanie jakiegoś aspektu swojej psychiki to przemoc psychiczna, którą nauczyłyśmy się stosować wobec samych siebie.
„Jesteś w momencie w którym decydujesz się być” (Jamie Sams, „13 pierwotnych matek klanowych”). W każdym momencie mamy możliwość wyboru. Przeszłości nie wymażemy, ale to od nas zależy jakimi przekonaniami karmimy same siebie teraz. Możemy zmieniać nasze podświadome „oprogramowanie”, które sprawia, że porzucamy, deprecjonujemy i nieustannie walczymy z jakimiś aspektami swojej psychiki. Nawiązywanie kontaktu ze swoim wewnętrznym dzieckiem wiąże się często z uwolnieniem emocjonalnego żalu, który nosimy. Często lęk przed tym doświadczeniem, które wydaje się tak ogromne, że w nim zatoniemy i nigdy nie powrócimy na suchy brzeg, odcina nas od kontaktu z całością. Cierpienie to zawsze tylko fragment drogi powrotu do autentycznego kontaktu ze sobą. Nasze dziecko jest czymś o wiele bogatszym i pełniejszym, niż tylko zapis krzywd, które przeżyłyśmy. Ono niesie możliwość spontanicznego doświadczania życia, umiejętność naturalnego stawiania granic, możliwość przeżywania radości i bliskości, kontakt z intuicją, klucz do naszej kreatywności oraz do bliskości w związkach z innymi ludźmi.
Uczenie się dobrego matkowania samej sobie jest długim procesem brania pełnej odpowiedzialności za swoje życie. Często przez lata kultywujemy swój żal, za to czego nie dostałyśmy od naszej realnej matki i w głębi serca czekamy, aż zdarzy się cud i ktoś (np. ona sama, wymarzony mężczyzna albo kobieta, terapeuta/ka, czasem niestety dziecko, które rodzimy) zaopiekuje się naszą zranioną dziewczynką, obdarzy ją bezwarunkową miłością, osłoni od bólu i lęku, pokaże drogę przez życie. Kiedy jesteśmy zakochane wydaje nam się, że to się właśnie dzieje... Ale potem nadchodzą miesiące i lata frustracji, że jednak nie jesteśmy kochane tak jak chcemy. Oczekiwanie, że dziecko, które rodzimy, będzie lekarstwem na nasz ból, jest prostą ścieżką do skrzywdzenia go. Nie wiem też na ile miłość w związku dwojga dorosłych ludzi jest w stanie być bezwarunkowa, ale nawet jeśli taka bywa, nikt poza nami nie jest w stanie przeżyć za nas lęku, złości, zagubienia.
Matkowanie samej sobie to budowanie akceptującego kontaktu ze wszystkim czym jesteśmy i co nauczyłyśmy się w przeszłości deprecjonować, usuwać ze swojej świadomości, deptać. „Zamiast odcinać się od swojej matki, szukajmy matki dzikiej i mądrej. Nie jesteśmy, nie możemy być od niej oddzielone. Związek z tą kochającą matką musi być w ciągłym ruchu, musi wciąż się zmieniać, co jest może paradoksem. Matka ta jest szkołą w której się rodzimy, szkołą w której jesteśmy za razem uczennicami i nauczycielkami, jak życie długie.” (C.P. Estés). Matkowanie sobie to opiekowanie się swoimi uczuciami, zauważanie ich takimi jakie są bez oceny i podziału na „dobre” i „złe”. Mądra matka pozwala swojemu dziecku doświadczać wszystkiego, choć także pokazuje mu, że nie każde uczucie wymaga podjęcia konkretnego działania. Czasami przecież po prostu przytulamy córkę albo syna, kiedy są smutni, albo pozwalamy im przeżywać złość na coś, co było w ich pojęciu krzywdzące. Z naszym wewnętrznym dzieckiem jest podobnie. Ono potrzebuje prawa do swobodnego przeżywania, a nie gwarancji, że zaspokoimy wszystkie jego zachcianki. Dobra matka dba o ciało swojego dziecka. Nie pozwala mu niszczyć samo siebie, troszczy się o dobre, zdrowe jedzenie, wzywa lekarza kiedy trzeba. Dobra matka dba o rozwój możliwości jakie dziecko przynosi na ten świat. Stwarza mu przestrzeń do nauki, jeśli pragnie się uczyć, do zabawy jeśli potrzebuje zabawy, do uprawiania sportu jeśli potrzebuje ruchu. Dobra matka reaguje kiedy dziecku dzieje się krzywda, szuka dla niego pomocy jeśli ona sama nie wystarcza. Dobra matka to nie jest idealna matka. Dobra matka to żywa kobieta, która czasem bywa macochą, bo nie umie inaczej, ale kiedy to widzi przeprasza swoje dziecko.
Większość kobiet, z którymi spotykam się w mojej praktyce, teoretycznie zgadza się z poglądem o konieczności zmiany stosunku do samej siebie. Schody zaczynają się w momencie, kiedy przyglądamy się jak to zrobić. Na straży macochy stoi silna postać krytyczna, która mówi „To egoistyczne i krzywdzące dla innych”; albo „ Musisz zasłużyć na to, żeby tobie coś się należało ” albo „ Inni potrzebują bardziej, ty jeszcze wytrzymasz”. Żeby dotrzeć do dobrej matki trzeba zmierzyć się z krytykiem, wydobyć go na światło dzienne, przytomnym okiem przyjrzeć systemowi przekonań jaki go podtrzymuje i wybrać, czy naprawdę w to wierzymy. Kiedy jesteśmy dziewczynkami przyjmujemy za dobrą monetę wszystko co słyszymy na temat kobiecości i samych siebie, co ma nam do przekazanie nasze otoczenie. Kiedy jesteśmy już dorosłe, możemy świadomie oddzielić to co naszym zdaniem jest ziarnem, a co plewą. Każda z nas, niezależnie od tego, czego doświadczyła w przeszłości, nosi w sobie potencjał do stania się dobrą matką dla samej siebie. Potrzebujemy tylko uznać to za wartość oraz zainwestować w siebie trochę czasu i wysiłku...
Agnieszka Czapczyńska
Komentarze
Jakże miło Panią widzieć z tak interesującym tekstem na jednym z moich ulubionych portali.
Śledzę od czasu do czasu Twoje poczynania i lubię czytać Twoje artykuły.
Temat matki bardzo do mnie przemawia. tak naprawdę mimo swoich 33 lat nadal mi na niej zależy i się o nią martwię, choć chciałabym się totalnie od niej odciąć...
Dziękuję i pozdrawiam
Agnieszka L. z RSK :D
Ps. I jesteś śliczna :)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.