28 października 2013
Katarzyna Urbanowicz
Moja przygoda z potworami i bestiami
czyli recenzja książki Artura Szrejtera „Bestiariusz germański”
Zabieram się do lektury innych książek Artura Szrejtera. Może tak niezbornie, bo zacznę od końca - od książki, która jest już w moim posiadaniu. Chociaż poprzedzają ją dwie wcześniejsze części.
Artur Szrejter jest autorem, m.in., opracowania popularnonaukowego „Mitologia germańska”, zaś „Demonologia germańska” i „Bestiariusz germański. Potwory, olbrzymy i święte zwierzęta” tworzą dwutomową całość dotyczącą demonicznej sfery wierzeń dawnych Germanów. W tej drugiej pozycji, którą mam zamiar tutaj opisać, skoncentrował się na niebezpiecznych stworzeniach żyjących poza siedzibami ludzkimi – w lasach, górach, wodach. W przygotowaniu wydawniczym jest jeszcze czwarta pozycja, „Herosi germańscy. Sigurd Zabójca Smoka i inni Wölsungowie”.
Książki z tej serii publikuje wydawnictwo Maszoperia Literacka z Gdańska. „Bestiariusz” ukazał się pod koniec 2012 roku, czyli dość niedawno, a otrzymałam go od autora w prezencie na swoje siedemdziesięciolecie. Zaglądałam do niego od czasu do czasu, gdy chciałam coś sprawdzić, jednak nie mam zwyczaju dokładnego przeglądania leksykonów, encyklopedii i podobnych wydawnictw – korzystam z nich od okazji do okazji, więc najciekawsze rzeczy z „Bestiariusza” mi umknęły. Pisząc recenzję poprzedniej książki Artura Szrejtera -„Wielka wyprawa księcia Racibora. Zdobycie grodu Konungahela przez Słowian w 1136 roku”- kilkakrotnie sprawdzałam znalezione w niej rozmaite kwestie dotyczące demonów i potworów właśnie w „Bestiariuszu” i tak właśnie wsiąkłam w jego lekturę.
Mitologii germańskiej w ogóle nie znam. Nie interesowałam się też runami. Posiadam kilka podstawowych wiadomości o germańskim panteonie – i to wszystko. Z kolei symbolicznymi znaczeniami niektórych zwierząt zaczęłam się interesować, czytając opracowania Wojciecha Jóźwiaka o Zwierzętach Mocy na stronach Taraki. Jestem zodiakalnym Strzelcem, ale ze zwykłymi końmi nie miałam nigdy w życiu do czynienia, ani też specjalnie się nimi nie interesowałam. Tymczasem KOŃ, jako zwierzę symboliczne, dość często pojawiał się w moim życiu, czy to w postaci, np. piosenki Włodzimierza Wysockiego symbolizującej pewien etap mojego życia (pisałam o tym w odcinku 11. pierwszego sezonu „Babci ezoterycznej” p.t. „Narowiste konie”), czy to w różnych ważnych albo znaczących dla mnie snach. Fascynowała i fascynuje mnie także postać Chirona, nauczyciela Odyseusza, a zarazem kontrowersyjnego lekarza i uzdrowiciela, który nie umiał, bądź nie chciał uzdrowić samego siebie (zajęłam się także i astrologicznym znaczeniem planetoidy noszącej jego imię). Wojciech Jóźwiak w swoich Zwierzętach Mocy jeszcze do konia nie dotarł.
Czytając książkę Artura Szrejtera o wyprawie księcia Racibora, natrafiłam na informację o Dzikich Łowach (Dzikim Gonie), a potem związane z tą kwestią sprawy sprawdziłam w „Bestiariuszu” – i tak po nitce do kłębka trafiłam do charakterystyk uczestników tych harców na burzliwym niebie: bogów, demonów, psów i wilków oraz koni. Że nie była to prosta grupa, świadczy o tym chociażby schemat rodziny stworów końsko-psich z wierzeń germańskich (skan tabeli poniżej).
Książka zresztą zawiera więcej takich klasyfikacji: np. rodu trolli, istot szamańskich wywodzących się od Lapończyków, potworów wodnych i stworów podziemnych, kilku rodów olbrzymów, węży i smoków i innych.
Zainteresowały mnie konie i już na początku „Bestiariusza” trafiłam na legendę o Bäckahästach – rzecznych koniach i o koniu z jeziora. Autor pisze: : „Szczególną uwagę trzeba zwrócić na motyw zyskiwania magicznej władzy nad istotą, której nazwę i imię się zna, co jest nawiązaniem do starej wiary w to, iż prawdziwe znaczenia słów rządzą przedmiotami, stworzeniami żywymi, a nawet najbardziej niebezpiecznymi bestiami”. Te słowa o Bäckahästach wpisały się w pewien sposób, w kilka moich snów i usłyszanych w nich słowach mojej zmarłej ciotki, wieloletniej nauczycielki języka polskiego, że choć nigdy nie interesowałam się mitologią germańską, po prostu wsiąkłam w książkę Artura Szrejtera. Zamierzam o tym napisać trochę więcej w którymś z kolejnych odcinków „Babci ezoterycznej”, ale tu tylko wspomnę, żeby wyjaśnić swoją nią fascynację.
„Bestiariusz” oferuje czytelnikowi nie tylko porcję wiedzy encyklopedycznej, ale i pozwala na szersze spojrzenie na cały świat demonów i bestii nie tylko z pozycji germanisty, ale kogoś, kogo w kulturze interesują rysy wspólne wielu narodom.
Weźmy kilka przykładów z rzędu.
Dalej na literę B: Barghest – demon obecny w kulturze angielskiej od później starożytności, lokalnie do czasów współczesnych. Jako dziecko fascynowałam się powieścią „Pies Baskerville’ów” Artura Conan Doyle`a (obecnie pasjonuje się nią mój wnuk). Dzięki książce jego imiennika wiem, ile Conan Doyle zaczerpnął z północnoangielskich baśni i legend. Dla mnie interesujące jest także to, jak dzieci trafiają w pewnym wieku na określone książki i jak osoby o całkowicie różnych charakterach, urodzone w zupełnie innych czasach i mające dostęp do różnych mediów (kiedy ja miałam 13 lat, nie istniała w Polsce telewizja, nie mówiąc już o komputerach) fascynują się tymi samymi historiami. Przychodzi czas, gdy archetyp potwornego psa ujawnia się po raz pierwszy w dziecinnych rojeniach i często zostaje tam aż do końca. Widać ten motyw potem w twórczości niektórych pisarzy i w snach zwyczajnych ludzi, w oswajaniu zwierząt, w trosce o nie (działacze na rzecz schronisk), można też pojmować go jako spór podejmowany z owym archetypem. Ja też w pierwszym swoim opowiadaniu „Plama na wodzie” oswajałam archetyp potwornego psa (tyle że mój pies-przyjaciel zmieniał się w potwora).
Autor książki przedstawia wiele bardzo ciekawych interpretacji historii i wzajemnego związków potworów i ich nazw, rozmaitych hipotez z nimi związanych, także dotyczących czasowego i terytorialnego zasięgu danego pojęcia. W przypadku Czarnego Psa przywołuje powieść „Drakula” Brama Stokera (oraz jej ekranizację – film Francisa Forda Coppoli) oraz innych autorów: Handersona (1879) i Shawa (1923). Ja bym do tego jeszcze dodała skojarzenia z niektórymi powieściami o korsarzach Roberta Louisa Stevensona, imion korsarzy i powiązania ich z archetypami zła, znanych z lektury dzieciom starszych pokoleń.
Kolejna wersja demona typu Czarnego Psa to Black Shuck, także z ludowych opowieści angielskich, stwór o czerwonych oczach lub jednym czerwonym oku, który przybierał czasem postać rosłego ogiera. Jest to postać niejednoznaczna, ma jednak pewne cechy opiekuńcze. Artur Szrejter inspirację psa Baskerville`ów zalicza raczej do wcieleń Black Shucka, a nie Barghesta – na przykład z powodu jego czerwonych ślepiów. W ogóle liczne konotacje pies – koń same w sobie prowokują do wieloaspektowych przemyśleń.
Czytając „Bestiariusz germański”, wkraczamy tak głęboko w przedstawiany świat, że zaczynamy rozumieć o wiele więcej także siebie samych. Wynika to ze spojrzenia autora – odmiennego od spojrzenia zwykle przyjmowanego przez twórców większości mitologii. Tego typu prace zazwyczaj, mając prawdopodobnie na oku młodzieżowego czytelnika, ograniczają się do podania treści związanej z mitem, baśnią, legendą czy postacią, ewentualnie też do ich literackich odniesień. Artur Szrejter idzie dalej, tropi wzajemne powiązania bohaterów z rozmaitych świadectw pisanych z nimi związanych, ich koneksje kulturowe, odpowiedniki literackie i kalki w innych kulturach. Ktoś, kto interesuje się archetypami i symbolami, a także snami i psychologią, odnajduje gotowy materiał do swoich przemyśleń. I to ciągłe pojawiające się zdziwienie, że wszystko się powtarza, że powraca w odnowionej formie, a jednak w środku tkwi widoczne jądro, niczym czerwona kapsułka nabłyszczacza w kostce do zmywarek. Czasem działa, czasem nie, ale zawsze rzuca się w oczy, bo po prostu jest.
W książce znajdziemy przydatne aneksy: tablice pokrewieństwa stworów demonicznych, obszerną bibliografię, indeks nazw własnych bezpośrednio związanych z wierzeniami germańskimi i kilka pustych stron na notatki. Te ostatnie mnie rozczuliły: w młodości uczono mnie, że pisanie w książkach, na ich marginesach, to obciach (choć inaczej się to wówczas nazywało) i przywoływano przykłady rozmaitych kalendarzy, w których bzdurne i przesądne informacje komentowała niedouczona szlachta. Kto by pomyślał, że kultura oparta na komentarzach i komentowaniu komentarzy zdominuje nasze życie (np. FB!). Wydawca książki, Artura Szrejtera, zostawiając kilka pustych stron dla każdego posiadacza książki, wychodzi naprzeciw naszej współczesności, godzi to, co dawne z tym, co aktualne – i to także jest wspaniałe.
Kończę pisać tę recenzję i wracam do lektury. A kiedy nadejdzie moja następna emerytura, zamówię poprzednie tomy. Mam nadzieję, że są jeszcze do zdobycia.Komentarze
To, co Pani pisze, zwłaszcza o Chironie, w astrologii - z tego co wiem - stanowiącym archetyp zranionego uzdrowiciela, przywodzi mi na myśl kolejną, jungowską tym razem narrację, z jego poziomem Centaura. To kolejny etap indywiduacji, po integracji Persony i Cienia. Etap poszerzania świadomości w ramach integrowania się ze swoim ciałem. Tak trochę po POP-owsku czy gestaltowsku: sygnały z ciała zaczynają być odczytywane jako manifestacja JA w innym kanale percepcji.
![[foto]](/author_photo/drzewo.jpg)
![[foto]](/author_photo/Taraka.jpg)
![[foto]](/author_photo/drzewo.jpg)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.