zdjęcie Autora

19 maja 2015

Maria Piasecka

Motyw snu w literaturze romantyzmu europejskiego
(na przykładzie wybranych utworów)

Kategoria: Sny i wizje

Aneks do książki: Mistrzowie snu. Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, 1992




IKAR

Przyśniło mi się z trwogą,
Ze lecę po kryjomu
W Strasburgu po zaułkach
Do miłej mojej domu.

Zmartwiła się kochana,
Że tak latałem, i przez łzy
Powiada: „Ciebie chyba
Tak latać uczy zły”.

„Kochana, co ci mam kłamać,
Ty i tak wszystko wiesz,
Zły duch mnie uczy latać
Po świecie wzdłuż i wszerz”.

Kochana w płacz i w krzyk,
Aż się zbudziłem w strachu,
I widzę, ach! że siedzę,
W Augsburgu na odwachu.

A jutro będę wisiał.
Nie zawoła mnie kochana,
W powietrzu zakołyszę się
Jak wolny ptak od rana.


(L. Achim von Arnim, C. Brentano, Cudowny róg chłopca, wybór, tłum. i oprac. R. Stiller, Warszawa 1982)



SEN

Tyle naśniłem, i znów, lecz już wszystko uciekło.
Pantagruel, księga III

Była noc. Najpierw pojawiło się – tak widziałem, tak i opowiadam – opactwo z murami spękanymi od księżyca, las poprzecinany krętymi ścieżkami i Morimont mrowiący się od opończy i kapeluszy. Potem pojawił się – tak usłyszałem, tak i opowiadam – żałobny dźwięk dzwonu, któremu odpowiadały żałobne szlochy z celi, krzyk skarg i okrutne śmiechy, od których drżał każdy liść wzdłuż gałęzi, i brzęczenie modlitw czarnych pokutników, towarzyszących zbrodniarzowi na miejscu kaźni.

Wreszcie pojawił się – tak zakończył się sen, tak i opowiadam – mnich, który wydawał ostatnie tchnienie leżąc w popiele umierających, wyrywająca się młoda dziewczyna, powieszona na konarach dębu. I ja – rozciągnięty na szprychach koła, przywiązywał mnie kat.

Dom Augustyn, zmarły przeor, będzie przyjmował honory w habicie franciszkańskim pośród rozjarzonej świecami kaplicy; a Małgorzata, którą zabił kochanek, spowita będzie w białą suknię niewinności, pośród czterech woskowych świec. Zaś ja – drąg katowski złamał się od razu, jakby był ze szkła, pochodnie czarnych pokutników zgasły pod potokami deszczu, tłum odpłynął z rozkiełznanymi gwałtownie strumieniami, i w ślad za innymi snami kroczyłem ku przebudzeniu.

(A. Bertrand, Nocny Kasper. Fantazje sposobem Rembrandta i Callota, tłum. i wstęp J. Trznadel, Warszawa 1984)



(z pamiętnika)
WTOREK RANO

Zerwałem się ze snu! No cóż! Czy inni ludzie też nie mieli snów? Co za sen! Ale nie zaskoczyło mnie. Wolałbym jednak, by zmarli spoczywali w spokoju. Uff! jak mi zmroziło krew – i nie mogłem się zbudzić – i – i – hej, ho!

W duszy Ryszarda te cienie
Większy zbudziły przestrach, niżby mogło
Dziesięć tysięcy zbrojnych przeciwników...

Nie podoba mi się ten sen. Nienawidzę zawartych w nim przepowiedni. Czy mam pozwolić, by straszyły mnie mary? Gdy nam przypominają o... mniejsza z tym – ale gdy mi się to przyśni raz jeszcze, wypróbuję, czy podobne wizje trwają przez cały sen. Po zbudzeniu czułem silne bóle, ale już mi przeszły.

(G. G. Byron, Listy i pamiętniki, tłum. Z. Kubiak, S. Kryński, B. Zieliński i in., Warszawa 1960)


SEN (fragment)

Dwoiste życie nasze: sen ma świat udzielny
Śród otchłani nazwanych bytem i nicestwem,
Nazwanych, lecz nieznanych – sen ma świat udzielny,
Z rzetelną władzą rządząc nad marnym królestwem.
Mary i życie biorą, i postaci noszą,
Rozczulają i dręczą, i leczą rozkoszą.
Troski dzienne ciężarem przywalają sennym
I ujmują ciężaru naszym pracom dziennym.
One się do istoty naszej mogą wcielić,
Zabrać połowę czasu i byt nasz podzielić,
Jak posłańce wieczności – błysną i przepadną,
Jako przeszłości duchy – często przyszłość zgadną,
Jak wróżące Sybille – ciemność do ich ręki
Składa tyrańskie berło rozkoszy i męki.
One gdy zechcą, na to przerobić nas mogą,
Czym nie byliśmy nigdy; – one rażą trwogą,
Wywołując cień z grobów. – Więc mary są cienie?
Przeszłość nie jestże cieniem? czymże jest marzenie?
Robotą duszy – dusza może wyprowadzić
Z nicestwa światy nowe i na nich osadzić
Doskonalsze od ziemskich kształty promieniste,
Wlać im duch trwalszy niźli w ciała rzeczywiste.

Opowiem wam, co mi się dawniej przywidziało:
Może we śnie – bo kiedy sen uwięzi ciało,
Duch wolny może obiec rozległą krainę
I długie pasmo życia w jedną zwić godzinę.
[...]

tłum. A. Mickiewicz

(G. G. Byron, Wiersze i poematu, wybór i oprac. J. Żuławski, Warszawa 1961) '


CIEMNOŚĆ (fragment)

Miałem dziwny sen, może i nie całkiem senny.
Zdało mi się, że nagle zagasnął blask dzienny,
A gwiazdy, w nieskończoność biorąc lot niezwykły,
Zbłąkawszy się, olsnąwszy, uciekły i znikły
Bez nadziei powrotu. Ziemia lodowata.
Wisiała ślepa pośród zaćmionego świata.
Ranki weszły, minęły, ale dnia nie było –
I wszystkie namiętności zatłumiła trwoga.
Serce rodu ludzkiego jedną żądzą biło,
Cały ród ludzki prosił o jedno u Boga:
O światło. – Wszystko płonie: i wspaniałe gmachy
Panów koronowanych, i wieśniacze dachy.
Domy świata całego jako lampy płoną,
Miasta na kształt ogromnych stosów zapalono
I tłum ludzi dokoła pożaru się tłoczy:
Chcą jeszcze raz ostatni zajrzeć sobie w oczy.
[...]

tłum. A. Mickiewicz

(G. G. Byron, Poezje, wybór i wstęp J. Żuławski, Warszawa 1974)



KUBLA CHAN

Raz w Xanadu chan Kubla rzekł,
Iż stanąć ma Rozkoszy Dworzec,
Gdzie Alf, najświętsza płynie z rzek,
Przez jamy, gdzie nie wniknął człek,
Aż w bezsłoneczne morze.
Więc mur z wieżami wysokiemi
Mil dziesięć objął żyznej ziemi;
W ogrodach pysznych – rzeczki kręte;
Gaj kadzidlanych drzew się pleni;
I lasy stare, niepamiętne,
Wokół słonecznych plam zieleni.

Lecz ach! głęboki ten, ukośny parów,
Z cedrów na wzgórzu zielonym osłona!
Przed nowiem w miejscu dzikim, pełnym czarów
I świętym – straszyć pchał obłędny narów
Dziewczę, co płacze kochanka-demona!
Z parowu tego, gdy wrzenie go zmąca
(Zda się, że ziemia to szybko dysząca),
Raz w raz potężny słup wody wytryskał,
A w jego lotnych, choć rwanych, rozpryskach
Głaz śmigał, niby grad, gdy się odbija,
Czy ziarno z plewą spod cepa, spod kije;
Wśród pląsu głazów nagle, wciąż, po wieki
Raz w raz bluzgała woda świętej rzeki.
Pięć mil się wijąc, zawile płynęła;
Las i dolinę świętą rzeka minie,
Aż w niezmierzone przez człeka jaskinie,
I z wrzawą wpada w zamarły ocean;
A w tej wrzawie chan Kubla usłyszał z oddali
Głosy przodków, co wojnę mu prorokowali!

Rozkosznej kopuły cienie
Unosiły się na falach,
Gdzie zmieszanych tonów brzmienie
Z wodospadu, z jaskiń, z dala.

Cud to misterny, rzadki, istne czary:
Kopuła – w słońcu, a w lodach pieczary!

Panienkę i cymbały
Ujrzałem raz w widzeniu:
To Abisynka grała
Tak dźwięcznie na cymbałach,
Śpiewając o górze Abora.
Gdyby we mnie ożył
Dźwięk jej pieśni wdzięcznej,
Doznałbym rozkoszy
I, przy gędźbie dźwięcznej,

Wzniósłbym kopułę w powietrze,
Kopułę w słońcu! lodowe jaskinie!
A każdy, słysząc, ujrzałby je wreszcie,
Każdy by wołał: „Wieszcza strzeż się! strzeż się! .
Włos ma rozwiany, okiem iskry krzesze!
Krąg niech trzykroć go spowinie,
Zamknijcie oczy, trwożliwi,
Bo miodunką on się żywił,
A w jego usta rajskie mleko płynie”.


Wyznanie Coleridge'a na temat powstania poematu:


W lecie 1797 autor, podówczas niezdrów, wyjechał do odludnego dworku dzierżawcy pomiędzy Porlock a Linton [...]. Na skutek lekkiej niedyspozycji przepisano mu środek uśmierzający, po którego zażyciu zasnął w fotelu, w chwili kiedy czytał następujące zdanie z Pielgrzymki Purchasa: „Tutaj to Chan Kubla rozkazał zbudować pałac i otoczyć go przepysznym ogrodem. I tak to otoczono dziesięć mil żyznej ziemi”. Około trzech godzin autor znajdował się w głębokim śnie, przynajmniej zmysłów zewnętrznych, i jest jak najgłębiej przekonany, że w tym czasie ułożył nie mniej niż od dwustu do trzystu linijek wiersza, jeżeli w istocie układaniem można nazywać stan, w którym wszystkie obrazy powstawały przed nim jako rzeczy, a równolegle z nimi tworzyły się odpowiadające im wyrażenia bez jakiegokolwiek poczucia ani świadomości, wysiłku. Po przebudzeniu wydawało mu się, że wyraźnie pamięta całość, i wziąwszy pióro, atrament i papier natychmiast i gorliwie zapisał wiersze […]. W tej chwili, na nieszczęście, ktoś, kto przyszedł z Porlock w interesie, odwołał go i zatrzymał z górą godzinę, a kiedy autor wrócił do swego pokoju stwierdził, ku swemu niemałemu zdziwieniu i zmartwieniu, że chociaż jeszcze zachował pewne niejasne i mętne wspomnienie ogólnej treści widzenia, to przecież, oprócz jakichś ośmiu czy dziesięciu oderwanych linijek i obrazów, wszystko pozostałe znikło jak obrazy na powierzchni rzeki, w którą wrzucono kamień, ale, niestety! bez możności odzyskania później tego ostatniego!

(Angielscy „poeci jezior”. W. Wordsworth, S. T. Coleridge, R. Southey, wybór, tłum., wstęp i objaśnienia S. Kryński, Wrocław 1963)



Podczas kiedy ich [pokutników indyjskich – M.P.] nędzny zewłok pozostaje martwy, okropny dla oczu, jak larwa nocna zaskoczona przez dzień, duch ich, uwolniony z wszelkich więzów, wznosi się na skrzydłach jasnowidzenia na niezmierzone szczyty w świat nadprzyrodzony. Miewają dziwne sny i widzenia; śledzą w jednej ekstazie po drugiej falowanie wieków, co znikły w oceanie wieczności; przebiegają nieskończoność we wszystkich kierunkach, są świadkami tworzenia światów, początku bogów i ich przemian; wraca im pamięć nauk, pochłoniętych przez kataklizmy wulkaniczne i potopowe, oraz zapamiętanych związków ludzi z żywiołami.

(T. Gautier, Awatar, tłum. Z. Jachimecka, Warszawa 1921)


Że życie ludzkie jest snem zdawało się już niejednemu. I mnie również uczucie to stale towarzyszy. Gdy widzę, jak ograniczone są czynne i badawcze siły człowieka; gdy widzę, jak wszelka działalność zmierza do tego, by uczynić zadość potrzebom, które znowu nie mają innego celu jak ten, by przedłużyć nasze biedne istnienie, a następnie gdy widzę, że wszelkie uspokojenie się co do pewnych punktów dociekań jest tylko senną rezygnacja, gdyż człowiek maluje sobie pstrymi postaciami i jasnymi widokami ściany, w których jest zamknięty, to wszystko, Wilhelmie, odbiera mi mowę. Wracam do siebie i znajduję świat. Znowu raczej w przeczuciu i niejasnym pożądaniu niż w rzeczywistym kształcie i w żywej sile. I wtedy przepływa wszystko przed :mymi zmysłami i uśmiecham się dalej marząco do świata.

(Cierpienia młodego Wertera, tłum. L.. Staff, [w:] J. W. Goethe, Dzieło wybrane, t. 1, Warszawa 1954)

W naturze ludzkiej tkwią cudowne moce [...] i właśnie wtedy, gdy żywimy najmniej nadziei, przygotowuje nam ona miłą niespodziankę. W życiu moim był czas, kiedy zasypiałem ze łzami, ale w snach przychodziły do mnie najmilsze postacie, aby pocieszyć mnie i uszczęśliwić, tak że na drugi dzień rano stałem znów mocno na nogach, świeży i radosny.

(J. P. Eckermann, Rozmowy z Goethem, tłum. K. Radziwiłł i J. Zelter, Warszawa 1960)



W nocy miałem sen szczególny z tego powodu, że się u mnie tak często powtarza. Śniło mi się, że mam pomysł do wiersza. Pomysł podobał mi się bardzo: chodziłem jak zwykle szybkimi krokami po pokoju tam i na powrót i przystępowałem czasem do stołu, aby zapisać powstające wiersze. Im bliżej byłem przebudzenia (czułem to dokładnie, choć bez uświadamiania sobie), tym mniej byłem z wierszy zadowolony, i w końcu wydawało mi się, jakoby cały pomysł nic nie był wart. Zastanowiłem się nad nim raz jeszcze i w tej samej minucie, w której przekonałem się o jego nicości zbudziłem się, od razu zapomniałem zupełnie pomysł, który mnie dopiero co tak żywo zaprzątał. – Wątpię, czy w ogóle można rozprawiać o snach, gdyż moim zdaniem sny nigdy nie przechodzą do świadomości w czystej formie, bo albo wcale do niej nie pasują, albo przez sam fakt obudzenia mieszają się do nich obce pierwiastki i zmieniają je zupełnie. Atoli często już miewałem wrażenie, jakby dusza we śnie posługiwała się inną miarą i wagą dla rzeczy, które wewnątrz i zewnątrz niej zachodzą; jest ona w dawny sposób, ale nie tylko w innych materiałach i elementach, lecz także, jeśli wolno użyć tego wyrażenia, według innej metody. Przeszkody. z którymi na jawie nawet w myślach nie walczymy, rozwiewają się we śnie w puch za dmuchnięciem ust; o marności, których na jawie nie zaszczycilibyśmy nawet omijaniem, rozbija się we śnie cała nasza siła. – Tak samo jest z rzeczami wewnętrznymi; jestem na przykład przekonany, że nie dlatego bynajmniej zbudziłem się, jakobym rzeczywiście zmiarkował, że mój pomysł poetycki nie ma wartości, a więc jakby czynność mej duszy nagle stanęła; raczej jestem pewny, że poetycka czynność mojej duszy zastygła wskutek owych szczególnych odruchów świadomości, jakie zawsze poprzedzają przebudzenie się i napawają nas nieufnością do sennych widziadeł. One to, niby nagły przeciąg zimnego powietrza, zabiły zarodek życia owego subtelnego pomysłu, tak że pomysł ów został sparaliżowany, ponieważ się zbudziłem. Nie wierze, by mnie zrozumiał ktokolwiek, kto sam czegoś podobnego nie doznał, a przecież jest mi to jasne, jak dwa a dwa jest cztery. Co prawda są także sny innego rodzaju: buntujące się tylko przeciw pozytywnym zasadom życia, które każdy może sobie pomyśleć inaczej, nawet na jawie, bez najmniejszego skutku; są może nawet ludzie, którzy tylko takie sny mają, i są to wieczni filistrzy.


Śniło mi się raz w dzieciństwie, że widzę Boga; do nieba wysoko uwiązana była lina, na której końcu usiadłem i huśtałem się. Z wielka trwogą wzlatywałem w obłoki i chciałem zawsze wyskoczyć, ilekroć lina dotknęła ziemi, lecz nie miałem odwagi. Pamiętam jeszcze najdokładniej wszystkie wrażenia; zdaje mi się, że widzę jeszcze czerwone kamyczki, które zauważyłem na ziemi ilekroć musnąłem ją wzrokiem.


Śniło mi się, że jestem w Moskwie w towarzystwie Anglika, który doskonale mówił, czytał i pisał po rosyjsku. Po wyjściu na miasto musieliśmy nagle wejść na drabinę sznurową, bo nie było innej drogi. Przejście wiodło przez teren, na którym znajdowało się mnóstwo dzwonów, nawet czołgając się musieliśmy obijać się o nie, a wówczas wydawały dźwięk. „W taki sposób car wywołuje grę dzwonów!" – powiedział mój towarzysz podróży.

(F. Ch. Hebbel, Dzienniki, wybór, tłum., K. Irzykowski, Warszawa 1958)


[...] to, co zwykliśmy nazywać snem i ułudą. jest może symbolicznym poznaniem tajemniczego wątku, który ciągnie się przez całe nasze życie, spajając je we wszystkich jego przemianach; lecz biada temu, kto sądzi, że przez owo poznanie zdobył moc stargania tej nici przewodniej i podjęcia jej wraz z ciemną potęgą, co nad nami włada...

(E. T. A. Hoffmann, Diable eliksiry, tłum. L. Eminowicz, Warszawa 1958)

Tak zwane intensywne życie nasze uwarunkowane jest przez ekstensywne, jest tylko jego refleksem i obrazy jawią się często w okolicznościach zmienionych, jakby we wklęsłym zwierciadle, w kształtach niezwykłych i osobliwych; wszelako karykatury owe mają w życiu swe pierwowzory. Utrzymuje zdecydowanie, że człowiek w duszy swej nigdy nie pomyślał ani nie wyśnił nic takiego, czego elementy nie tkwiłyby w naturze, od niej bowiem oderwać się nie może [...]. We śnie jesteśmy, jak to już dostrzegł pewien pisarz pełen polotu, najwspanialszymi dramaturgami i aktorami, każdy cudzy charakter z wszystkimi jego najbardziej indywidualnymi cechami ujmujemy trafnie i z pełnią prawdy przedstawionej. Nieraz rozmyślam o wielu komicznych indywiduach, z którymi życie mnie zetknęło, i nocą moją fantazja daje mi najprzyjemniejsze w świecie widowisko przedstawiające te osoby, ze wszystkimi ich niedorzecznymi cechami i śmiesznostkami. Dzieje się tak, jakbym poprzedniego wieczoru dał tylko kanwę, szkic sztuki, a we śnie wszystko jest improwizacją, zagrana z ogniem i życiem, według woli poety [...].

[...] istnieje wyższy rodzaj marzeń, które człowiek miewa tylko w pewnym uduchowionym natchnionym śnie, dozwalają mu one wchłaniać te promienie świata ducha, do których przybliżyć się zdołał. Owe promienie karmią go i krzepią boską mocą.

(E. T. A. Hoffmann, Magnetyzer. Zdarzenie z życia rodzinnego, [w:] E, T. A. Hoffmann, Opowieści fantastyczne, tłum. J. Ficowski, Warszawa 1959)


SEN BOOZA (fragment)

[...]
Tak jak spał Jakub niegdyś, jak spała Judyta,
Booz w noc tę z oczami zamkniętymi leżał.
Błękit nad jego głowa uchylił swe dźwierza i w Boozowe spanie sen z nieba zawitał.

Śniło się Boozowi, że widzi, jak z brzucha
Dąb mu wyrasta szumiąc w wysokim błękicie.
Piął się nań ludzki ród jak ogniwa łańcucha,
U stóp jego król śpiewał, konał Bóg na szczycie.

I Booz głosem duszy wyszeptał zdumiony:
„Jakże to jest możliwe, bym ja był początkiem?
Liczba lat moich przeszła już osiemdziesiątkę,
A syna przecież już nie mam i nie mam już żony.

Wrota niebios już dawno przed nią się otwarły,
Która z mojego loża weszła w twoje łoże,
Lecz jedno bez drugiego obejść się nie może,
Ona jest na wpół żywa ja na wpół umarły. '

Jakże ród się narodzi z mojego wdowieństwa
Jakże mam dzieci płodzić w starość mą spowity?
W młodości bywa wstają tryumfalne świty,
Dzień wyłania się z nocy tak jak ze zwycięstwa.

Lecz starość drży jak brzoza w mroźne dni zimowe.
Zapadają nade mną ostatnie już zorze.
Ku mogile ma duszę chylę, Panie Boże.
Jak nad wodą spragniony wół pochyla głowę”.

Booz mówił te słowa w sennym uniesieniu,
Wzniósł VL górę oczy, We śnie zatopione gwiazdy.
Jak cedr nie czuje róży drżącej w jego cieniu,
Tak Booz nie przeczuwał u stóp swych niewiasty.
[...]

(V. Hugo, Liryki i poematy, tłum. Z. Bieńkowski, Warszawa 1962)


Marzenie – to życie wtóre. Bez drżenia nie przekraczałem nigdy tych drzwi z kości słoniowej czy rogu, które oddzielają nas od świata niewidzialnego. Pierwsze chwile snu są obrazem śmierci; myśl naszą obejmuje gnuśność mgławicowa i nie możemy oznaczyć ściśle momentu, kiedy ja, w innym już kształcie poczyna ciągnąć dalej dzieło istnienia. Jest to pieczara nieokreślona, która się z wolna rozświetla i skąd wykraczają z mroku i nocy blade, ciężkie, nieruchome postacie, które pobyt maja w krainie cieniów. Potem obraz się ukształca, nowa jasność rozbłyska i każe grac tym zjawom dziwacznym; świat duchów otwiera się przed nami [...].

Tu zaczęło się dla mnie to, co nazwę wlewaniem się snu w życie realne. Od tej chwili wszystko niekiedy przybierało postać podwójną, choć rozumowaniu nie brakło logiki, a pamięć nie traciła najlżejszych odcieni tego, co mi się zdarzało. Tylko że me postępki, na pozór szalone, poddane były temu, co się nazywa złudzeniem – według rozumienia ludzkiego... Nieraz przychodziła mi do głowy myśl, że w pewnych ciężkich chwilach życia taki Duch świata zewnętrznego wciela się nagle w kształt osoby zwyczajnej i działa lub usiłuje działać na nas, przy czym owa osoba nic o tym nie wie i nic z tego nie pamięta. [...] Gdym pozostał sam, podniosłem się z wysiłkiem i udałem się w drogę w kierunku gwiazdy, z której nie spuszczałem oczu. Idąc śpiewałem hymn mistyczny, który, jak mi się zdawało, pamiętałem jako rzecz słyszaną w jakimś innym istnieniu i który napełniał mnie niewypowiedzianą radością. Jednocześnie zdjąłem swe suknie ziemskie i rozrzuciłem je naokoło siebie. Zdawało się, że droga wciąż się wznosi, a gwiazda rośnie. Potem stanąłem z wyciągniętymi ramionami, oczekując chwili, kiedy dusza oddzieli się od ciała, pociągana magnetycznie w światło gwiazdy. Wtedy uczułem dreszcz; żal po ziemi i po tych, których tak kochałem, chwycił mnie za serce i błagałem myślą tak gorąco Ducha, który pociągał mnie ku sobie, że wydało mi się, iż schodzę znów między ludzi. Otoczył mnie ront nocny. Uroiło mi się wtedy, żem się stał bardzo wielki i że będąc cały przepojony siłami elektrycznymi obalę każdego, kto się do mnie zbliży.

(G. de Nerval, Aurelia, [w:] Sylwia i inne opowiadania, tłum. L. Choromański, Warszawa 1960)


Jest taka chwila, kiedy umysł uczepiony niejasnych myśli... Dosyć! Noc jest zupełna na ziemi. Na dźwięczącym bruku nie słychać już kroku mieszkańców wracających do domu ani podkowy mułów, które idą na nocne leże. Odgłos wiatru, który jęczy czy gwiżdże pomiędzy źle dopasowanymi deskami ramy okiennej, oto wszystko, co pozostało ze złych wrażeń zmysłowych, i wyobrażacie sobie nawet, że ten odgłos jest w was. Staje się głosem waszej duszy, echem myśli nieokreślonej, ale stałej, która miesza się z pierwszym doznaniem snu. Zaczynacie to nocne życie (o cudzie! ...) w światach zawsze nowych, pośród niezliczonych istot, których formę począł wielki Duch, nie racząc jej ukończyć, i rozsiał zjawy płoche i tajemnicze po bezkresnym królestwie snów. Sylfy, jeszcze ogłuszone hałasami wieczora, otaczają was brzęcząc. Uderzają jednostajnie skrzydłami nocnych motyli w wasze ociężałe oczy i w głębokiej ciemności widzicie długo przezroczysty i pstry pył, który się z nich unosi, jak świetlisty obłoczek pośród zgaszonego nieba. Cisną się, obejmują, mieszają, śpiesząc do podjęcia czarodziejskiej rozmowy z poprzednich nocy i opowiedzenia sobie niesłychanych wrażeń, które wam jednak jawią się jako cudowne wspomnienia. Z wolna ich głosy słabną albo dochodzą do was poprzez nieznany organ, który przemienia opowieści w żywe obrazy i czyni was mimowolnymi aktorami przygotowanych przez nie scen; wyobraźnia bowiem śpiącego człowieka dzięki potędze jego niezależnej i samotnej duszy uczestniczy w pewien sposób w doskonałości duchów. Wznosi się wraz z nimi i cudem znalazłszy się w powietrznym chórze snów, biegnie od niespodzianki do niespodzianki, aż do chwili kiedy śpiew rannego ptaka uprzedza jej awanturniczą eskortę o powrocie światła. Przerażone ostrzegawczym krzykiem, gromadzą się jak rój pszczół na pierwszy pomruk grzmotu, kiedy wielkie krople deszczu pochylają koronę kwiatu, którą jaskółka pieści nie dotykając. Spadają, podskakują, wzlatują, krzyżują się jak atomy przyciągane przez przeciwne moce i nikną bezładnie w promieniu słońca.

(Ch. Nodier, Smarra albo Demony nocy, [w:] Wróżka Okruchów i inne opowieści, wybór, tłum. i komentarz J. Guze, Warszawa 1979)


Począł śnić o bezkresnych dalach, dzikich nieznanych ugorzyskach. Przebiegał z łatwością jaskółczą morza ogromne, widział dziwaczne stwory. Obcował z różnorodnymi ludźmi, raz tocząc krwawe wojny, to znów spoczywając w cicho zaśnieżonych chatach. Wpadał w niewolę i doznawał nędzy niezmierzonej. Czucia wszystkie rosły w jego duszy do potęgi mu nie znanej, do wyżyn nie tkniętych stopą. Przeżył niezmiernie barwne życie, umarł i powstał znowu z martwych, miłował z ogromną namiętnością i oddzielała go od ukochanej wieczność czarna [...]. Spośród wszystkiego oczy jego pociągał najbardziej mocą nieprzepartą jasnobłękitny kwiat, stojący na wysokiej łodydze ponad samym źródłem. Wreszcie powstał, chcąc się doń zbliżyć jeszcze bardziej, ale w tej chwili kwiat począł się poruszać i zmieniać, liście nabrały jeszcze żywszego połysku i zwinęły się dookoła łodygi, kielich pochylił się ku niemu, płatki się rozchyliły, tworząc jakby szeroką kryzę, a pośrodku niej zjawiła się twarz. Wraz z przemiana dziwnego kwiatu, śpiącym owładało coraz większe zdumienie [...]. Ale w tejże chwili zbudził go głos matki i otworzywszy oczy ujrzał się w rodzicielskim domu.

(Novalis, Henryk von Offterdingen, tłum. F. Mirandola, Warszawa 1912)


Odmierzony jest czas światła, ale bezkresne, nieskończone jest panowanie nocy. I wiecznie trwa sen. Śnie święty, nawiedzaj, częściej uszczęśliwiaj wtajemniczonych, oddanych nocy, brnących w mozole dnia. Tylko łatwowierni nie znają ciebie i snem ich jest cień twój, który litośnie kładziesz na nas o zmierzchu, nim nastanie zewsząd twoja rzeczywistość [...]. Teraz już wiem, kiedy nastanie świt, kiedy światło nie oddali już nigdy miłości i nocy, kiedy z zadumy przenikniemy w sen, wieczny, jedyny, nieskończony.

(Novalis, Hymny do nocy, tłum. B. Antochewicz, [w:] Novalis, Przeprawa, Wrocław 1971)


„Idź tam, skąd my przybywamy, a dowiesz się czegoś więcej”. Kwiaty i źródło, mówiąc to, roześmiały się, ofiarowały Hiacyntowi świeży napój i pomknęły dalej. Chłopiec posłuchał ich rady i rozpytując się dookoła dotarł w końcu do owej od dawna szukanej siedziby, ukrytej wśród palm i innych wspaniałych zarośli. Jego serce biło, pełne bezgranicznej tęsknoty, i najsłodsza trwoga przenikała go w tej siedzibie wiecznych pór roku. Zasnął wśród boskich, rozkosznych woni, gdyż tylko sen mógł wprowadzić go do najświętszego przybytku, w cudowny sposób sen wiódł go przez nieskończone komnaty pełne osobliwych rzeczy, wśród czarujących dźwięków i zmieniających się akordów. Wszystko wydawało mu się znane, a mimo to wspaniałe wspaniałością nigdy nie widziana, nagle zniknął ostatni ślad ziemskości, jakby rozpłynął się w powietrzu, i oto Hiacynt stanął przed boską Dziewicą, uniósł jej lekki, połyskujący welon – i Różyczka utonęła w jego ramionach. Daleka muzyka skryła tajemnice ponownego spotkania kochanków, wylewów ich tęsknoty i z tego zachwycającego miejsca wygnała wszystko, co było mu obce.

(Novalis, Uczniowie z Sais. Proza filozoficzna – studia – fragmenty, tłum. J. Prokopiuk, Warszawa 1984. Fragment bajki o Hiacyncie i Różyczce)


KRAINA SNU

Idąc w ciemny szlak nieznany,
Od złych duchów opętany,
Z krain, kędy bóstwo Noc
Samowładną dzierży moc
I w gwiaździstej lśniąc koronie
Na swym czarnym siedzi tronie,
Świeżom wrócił w nasze światy...
Spoza Thule lodowatej –
Z sfer, co we mgłach się promienią,
Poza Czasem i Przestrzenią.

Tam doliny są bezdenne,
Tam urwiska są kamienne,
Tam są głazy fantastyczne –
Letargiczne – magnetyczne –
I otchłanie – i pieczary –
I olbrzymich lądów jary –
Niepojętych kształtów mary –
Wiekuistych mgieł opary.
Niebotyczne dzikie góry
I bezbrzeżnych mórz lazury.
Mórz, co dyszą bez wytchnienia
Pod błękitem z krwi płomienia.
I jeziora nieskończone,
W martwą wodę skrysztalone,
W martwa wodę lodowatą,
Śnieżnych lilij strojne szatą.

U tych jezior nieskończonych,
W martwą wodę skrysztalonych,
W martwą wodę lodowatą,
Śnieżnych lilij strojnych szatą.
U tych gór i u tych rzek,
Które szumią z wieku w wiek –
U tych borów – u tych błót,
Gdzie jaszczurek żyje ród
U tych mrocznych kałuż brzegu,
Przeraźliwych wiedźm noclegu,
I w wszetecznej każdej plamie,
I w rozpacznej każdej jamie,
Gdy tu błądzisz wszędy ci
Zapomniana, nikła lśni
Jakaś mara przeszłych dni.
Zaczajone błędne twarze,
Gdy Wędrowiec się ukaże,
Nagle jawią się jak cienie,
Dreszcz w nim budzą i westchnienie.
Drogie widma w białych szatach,
Niecielesne w obu światach –
I na ziemi – i na niebie –
Schodzą – niby mgła – do ciebie.
Bowiem sercom bolejącym
Kraj ten światem jest kojącym;
Tym, co męką dysza bladą,
Kraj ten jest – jak Eldorado.
Bo Wędrowiec, co tu zboczy,
Przez zamknięte widzi oczy,
Przed otwartą zaś źrenicą
Świat ten – wieczną tajemnicą.
Tak chce Pan, co zakaz święty
Dał powiece nie zamkniętej.
Duch, co błądzi ziemia tą,
Przez zaćmione patrzy szkło.

Idąc w ciemny szlak nieznany,
Od złych duchów opętany,
Z krain, kędy bóstwo Noc
Samowładną dzierży moc
I w gwiaździstej lśniąc koronie,
Na swym czarnym siedzi tronie,
Świeżom wrócił w nasze światy...
Spoza Thule lodowatej.

tłum. A. Lange

(E. A. Poe, Poezje wybrane, oprac. J. W. Gomulicki, Warszawa 1960)


Przechodzę teraz do głównego tematu tej końcowej części wyznań. do opowiedzenia i zapisu tego, co odbywało się w moich snach, 8 były one najbardziej bezpośrednią przyczyną najdotkliwszych mych cierpień. […]

Ten wspaniały szczegół: „mury obronne, w niespokojnych blankach ich tkwią gwiazdy” – mógłby być skopiowany z moich architektonicznych snów, tak często bowiem się powtarzał. Chodzą słuchy o Drydenie i współcześnie o Fuselim, iż uważali oni za wskazane jeść surowe mięso w celu uzyskania nadzwyczajnych snów; o ileż lepiej jest w tym celu zażywać opium, nie przypominam sobie jednak, by o jakimi poecie twierdzono, że tak czynił, 1 wyjątkiem dramatopisarza Shadwelia; w starożytności słusznie, jak myślę, mówiono o Homerze, że poznał zalety opium.

Architekturę mą zastąpiły z kolei sny o jeziorach i srebrzystych rozlewiskach wodnych; prześladowały mnie one tak bardzo, iż zacząłem się obawiać (choć prawdopodobnie wyda się to jakiemuś lekarzowi zabawne), te może się w ten sposób samoistnie (posłużę się tu abstrakcyjnym określeniem) obiektywizuje jakiś puchlinowodny stan mózgu czy też zaczątek takiego stanu, a organ czujący to dokonuje projekcji siebie samego jako swego obiektu. […]

Do tej pory ludzka twarz nieraz się pojawiała w moich snach, lecz nie władała nimi despotycznie, ani też nie miała jakiejś szczególnej mocy zadawania tortur. Teraz natomiast zaczęło rozwijać się samoistnie to, co nazywałem tyranią ludzkiej twarzy. Prawdopodobnie odpowiedzialnością za to można by obarczyć pewną określoną część mojego życia w Londynie. I oto teraz, o ile coś takiego jest w ogóle możliwe, na wzburzonych wodach oceanu zaczęła się ukazywać ludzka twarz; morze zrobiło się jakby wybrukowane niezliczonymi, zwróconymi ku niebu obliczami – obliczami o wyrazie błagalnym, gniewnym i zrozpaczonym, unoszonymi na falach ku górze całymi tysiącami, miriadami, pokoleniami, wiekami: mój umysł kołysał się i falował wraz z oceanem. [...] Podaję tu czytelnikowi pewne drobne fragmenty mych orientalnych snów, które przez swą monstrualną scenerię zawsze napełniały mnie tak wielkim zdumieniem, iż chwilami czułem, jak ów strach pochłonięty zostaje przez szczere zdziwienie. Wcześniej czy później jednak pod naporem uczuć zdziwienie rozpływało się, a ja pod wpływem tego, co widziałem, doświadczałem nie tyle strachu, ile nienawiści i wstrętu. Ponad każdego rodzaju kształtem, groźbą, karą oraz mrocznym i szczelnie zamkniętym więzieniem unosiło się tchnienie wieczności i nieskończoności, które wprowadzało mnie w takie przygnębienie, jak gdybym był szalony. Nie miały tylko do tych snów dostępu, z jednym czy dwoma mało istotnymi wyjątkami, żadne objawy strachu fizycznego. Były to lęki przede wszystkim moralne i duchowe. Lecz głównymi ich ucieleśnieniami były potworne ptaszyska lub węże albo krokodyle, a szczególnie te ostatnie. Przeklęty krokodyl stał się dla mnie czymś, co wywoływało większy strach niż cała niemal pozostała reszta. Byłem zmuszony do wspólnego życia z nim, i w dodatku (jak mi się to prawie zawsze zwidywało w snach) przez całe wieki. Niekiedy udawało mi się uciec i stwierdzałem, że przebywam w chińskich domkach, zapełnionych trzcinowymi stołami itd. Niebawem wszystkie nogi tych stołów, leżanek itp. zaczynały nabierać życia, obrzydliwa głowa krokodyla oraz jego łypiące oczy wyglądały ku mnie pomnożone przez tysiąc powtórzeń, a ja stałem pełen wstrętu i fascynacji. Ten obrzydliwy gad ukazywał mi się w snach tak często, że wiele razy śniłem to samo z dokładnie takim samym zakończeniem: słysząc, że przemawiają do mnie miłe głosiki (śpiąc słyszę wszystko), natychmiast się budziłem – było jasne popołudnie, a przy łóżku trzymając się za ręce stały moje dzieci, które przyszły pokazać mi wyczyszczone buciki, nowe ubranka, żebym spojrzał, jak ubrane są do wyjścia. Uroczyście oświadczam, że przekształcenie przeklętego krokodyla i innych nie dających się opisać potworów oraz nieforemnych płodów nawiedzających moje sny w lu d z kie niewinne istoty w stanie dziecięctwa było dla mnie tak straszne, że wskutek ogromnej i nieoczekiwanej zmiany nastroju zaczynałem płakać, a całując twarzyczki dzieci nie mogłem od płaczu się powstrzymać.

(T. de Quincey, Wyznania angielskiego opiumisty i inne pisma, wybór i tłum. M. Bielewicz, wstęp W. Rulewicz, Warszawa 1980)


18 lutego 1818, opowiadałem we śnie, jak w dzieciństwie doznałem po raz pierwszy świadomości siebie, przy drzwiach domu, poprzez kontemplację. I mówiłem: świadomość przychodzi nagle.
[...]

18 marca 1819. Sen: najpierw historia tej dawnej nocy w Lipsku, gdy po poważnej rozmowie patrzyłem na mego przyjaciela Oerthel'a; on patrzył na mnie i obaj czuliśmy lęk przed swym ja. – Następnie mówiłem Goethemu, który mnie opuszczał: „Przynajmniej po śmierci dowiadujemy się, czym jest ja”. Patrzył na mnie, z oczami pełnymi łez, i czułem tę samą trwogę, co niegdyś w Lipsku.
[...]

Sen rzuca przerażające światło na obecne w nas głębie Epikura i stajni Augiasza; widzimy, jak nocą swobodnie błądzą dzikie krety i wilki, które dzienny rozum trzyma na uwięzi.

Sen jest doliną Tempe, ojczyzna wyobraźni; koncerty, które słyszymy w tej półmrocznej Arkadii, pola elizejskie, które ją pokrywają, zjawy niebiańskie, które ją zamieszkują, nie zniosłyby żadnego porównania z ziemskimi sprawami; często powtarzam sobie: dopóki człowiek budzi się z tylu pięknych snów, ze snu miłości, nadziei, szczęścia, młodości: ach! czy nie mógłby (bo wówczas będą mu zwrócone) zostać dłużej pomiędzy snami.

W pięknie, tak jak w grozie, sen tworzy wiele poza doświadczeniami, poza ich połączeniem; daje nam zarazem niebo, piekło i ziemię.

(tłum. M. Piasecka na podstawie przekładu francuskiego: A. Béguin, L'âme romantique et le reve, Paris 1974)


Niewidzialnie stał dotychczas przed Emanuelem geniusz nocy i wlewał w jego serce wysokie zachwyty, lecz nie namiętności; i on odpowiedział: „nie jesteśmy sami – moja dusza czuje przesuwanie się jej krewnych i podnosi się – pod ziemią jest sen, nad ziemią jest marzenie, lecz pomiędzy snem a marzeniem widzę przechodzące światła jak gwiazdy. – Orzeźwiający powiew płynie z morza wieczności na rozpaloną ziemię. – Moje serce wznosi się i pragnie ziemię rzucić. – Wszystko wokoło mnie jest tak wielkie, jak gdyby Bóg szedł teraz nocą. – Duchy! Weźmijcie mego ducha, on zwraca się ku wam i pragnie z wami ulecieć...

(J.-P. Richter, Hesperus. Biografia, tłum. M. Bogdanowicz, Warszawa 1880)


We śnie i już w stanie zmącenia poprzedzającym uśnięcie dusza zdaje się mówić całkowicie innym językiem niż zwykle. Pewne przedmioty natury, niektóre właściwości rzeczy oznaczają nagle osoby i odwrotnie, w formie osób przedstawiają się nam niektóre jakości lub niektóre czynności.

Język utworzony z obrazów i hieroglifów, którymi posługuje się Mądrość najwyższa we wszystkich objawieniach dla ludzkości; język, który jest pokrewny Poezji; język, który w naszym obecnym położeniu przypomina bardziej metaforykę snu niż prozę czuwania ‹można zastanawiać się, czy język ów nie jest prawdziwym językiem najwyższej sfery. Podczas gdy wierzymy w nasze przebudzenie, pogrążeni jesteśmy w długim, tysiącletnim śnie lub co najmniej w echu jego snów, gdzie język Boga odbieramy jako kilka izolowanych i ciemnych słów, tak jak śpiący odbiera rozmowę ze swego otoczenia.

Praobrazy i formy, którymi posługują się języki: oniryczny, poetycki i profetyczny, znajdują się we wcielonej Naturze – tak jak bytem i formą jest język profetyczny, którego hieroglify nas otaczają i który objawia się nam jako świat Snu.

Róże wzrastają na grobach i słowik żali się w czasie miłości; wszystkie radosne hymny natury mają tonację molową i efemeryczne owady świętują swą jedność z dniem swej śmierci... Śmierć i wesele, wesele i śmierć są blisko siebie tak w związkach idei Natury jak we Śnie; ból i przyjemność, przyjemność i ból są tam na równi połączone.

(tłum. M. Piasecka na podstawie A. Béguin, op. cit.)


Sen jest szczególnym życiem, które wplata się w życie ziemskie. Jego przebieg może być również serią postrzeżeń, innym snem wydzielonym z trwałego życia.

Życie realne jest także jak sen, to ono nie zna harmonii, ciągłości, celu. Ma części pewne i ustalone; ma też inne części, które są przypadkiem, niezgodnością, które mijają jak cień, w których nie znajdujemy nigdy tego, co można było dojrzeć.

(tłum. M. Piasecka na podstawie A. Béguin, op. cit.)


Trzeba wiedzieć [...], jaki jest punkt odniesienia do naszych snów. Któż może powiedzieć, w jaki sposób odkrywają one ukrytą strukturę naszego życia wewnętrznego? We śnie jesteśmy często okrutni, kłamliwi, rozluźnieni, całkiem nikczemni; mordujemy z radością nieszczęśliwe dziecko, a jednak jesteśmy przekonani, że podobne instynkty są obce i przeciwstawne naszej prawdziwej naturze.

Zresztą sny są zróżnicowane. Wiele jest jasnych i graniczy prawie z objawieniem; lecz bywają też i takie, które pochodzą z zaburzeń żołądka lub innych organów fizjologicznych Ponieważ cudownie skomplikkowana mieszanina naszej istoty, składającej się z materii i ducha, zwierzęcia i anioła, pozwala na tak wiele niuansów każdej naszej funkcji, nie można wypowiedzieć żadnego generalnego twierdzenia w tej kwestii.

Tłum. M. Piasecka

(L. Tieck, Werke in zwei Bänden, Berlin 1985)


W tym centrum [w sercu – przyp. M. P.] człowiek śni głęboko ukryty sen swego życia, sen, w którym jednoczy się najwyższa świadomość Ducha i mroczna egzystencja Ciała.

Duch śni w chwili, gdy zstępuje w materię; Materia śni w momencie, gdy wznosi się ku Duchowi. ..

Sen jest więc objawieniem esencji człowieka, najszczególniejszym, najintymniejszym procesem życia: już to echem pozaziemskiego na ziemi, już to odbiciem ziemskiego w pozaziemskim.

Sen to... powaga, która jest podstawą Wszystkich gier, Wokół których toczy się życie.

Czuwanie jest tylko snem Duszy, a spanie snem Somy tak, że spanie i czuwanie łącznie są jedynie cyklem tworzonym przez Duszę i Somę we Śnie.

Czuwanie jest świetlistą stroną życia, spanie stroną mroczną – jedni) jest życiem w Bogu, drugie życiem w naturze. To przemienne życie trwa, dopóki uwolnione przez śmierć, osiągnąwszy nieśmiertelność, nie rozpłynie się na nowo w życiu wszechświata.

W czuwaniu Życie dąży do snu najwyższego; w uśpieniu skłania się ku snowi niskiemu. .. Czuwanie to narodziny duszy, która opuszcza Ciało, duszy zwróconej w kierunku Ducha; w uśpieniu dusza staje się bytem fizycznym, zwraca się ku Ciału. Tak więc czuwanie i uśpienie nie są niczym innym jak przypływem i odpływem ducha i materii na oceanie Życia.

(Tłum M. Piasecka na podstawie: A. Béguin, op. cit.)


ODA O PRZECZUCIACH NIEŚMIERTELNOŚCI CZERPANYCH
ZE WSPOMNIEŃ O WCZESNYM DZIECIŃSTWIE

V

Narodziny są tylko snem i zapomnieniem.
Dusza, co się w nas budzi jako gwiazda żywa,
Gdzie indziej przedtem zapadła się w cienie.
Ona z daleka przybywa –
Nie w całkowitym zapomnienia
I nie w zupełnym obnażeniu –
Ze smugą chwały biegnie nasza droga
Z domu naszego, od Boga.
W dzieciństwie – wszędzie wokół nas – niebiosa!
Zmrok się więzienia zaczyna zamykać
W chłopięcych latach.
Lecz chłopiec widzi światło, wie, skąd ono wnika
Do jego świata.
Młodzieniec coraz dalej od pory zarania
Musi wędrować. Lecz wielbi Przyrodę.
Niejedna jeszcze chwila mu odsłania
Tamtą, jakby ze snu, urodę.
Dopiero w wieku męskim patrzymy, jak ona
Zamiera, w blade światło wszystkich dni wtopiona.

(W. Wordsworth, Poezje wybrane, wybór, tłum. i wstęp Z. Kubiak, Warszawa 1978)





Komentarze

[foto]
1. Ciekawe to bardzo,...Jarosław Bzoma • 2015-05-21

Ciekawe to bardzo, już nawet przez wyjątkowość samego pomysłu takiego zestawienia. Sporo pracy włożyła autorka w tak wielki wybór , kapelusz z głowy.

Kunszt samych autorów niepodważalny, kiedy jednak spojrzymy na owe sny odpoetyzowanym okiem „oneiropomposa” widzimy że poeci mają niestety tę brzydką skłonność do poprawiania snów kiedy już tworzą na ich podstawie poetyckie wizje .Na ich kanwie często realizują swoje całkiem niesenne pomysły. Innym razem w sny autorzy pakują wióry które im na poetyckim warsztacie pozostały i nie bardzo wiedzieli co z nimi począć .Szkoda było je wyrzucić więc stają się tworzywem poetyckich snów na jawie.

Dlatego też z największą przyjemnością przeczytałem refleksje F.Ch.Hebbla ale pewnie dlatego że to nie tylko poeta ale i filozof. Jeszcze dojrzalszy sąd na temat snu prezentuje Hoffmann i Nodier chociaż momentami pobrzękuje w jego wypowiedziach Humeowski pogląd na „odświatowy” kierunek przepływu idei w świadomości śniącego. Novalis nieco zbyt narkotyczny, że nie wspomnę o de Quincey′u którego czytałem w młodości z wypiekami na twarzy. Za to Jean-Paul Richter brzmi zupełnie jak na romantyka nowoczesnie.Podobnie Gotthilf Heinrich von Schubert czy Tieck .

W pełni dojrzały metafizycznie Ignaz Paul Vital Troxler.

Całość warta poświęconego na przeczytanie czasu.


Mimo własnego doświadczenia z poezją w moim rankingu twórczości opartej na snach palmę pierwszeństwa i to od lat wciąż dzierży polska proza, chyba tak do końca nie dająca nazwać się poetycką ; Rękopis znaleziony w Saragossie czy już raczej neoromantyczne Sanatorium pod klepsydrą i Sklepy cynamonowe.


Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)