19 sierpnia 2010
Tomasz Gabiś
My, dezerterzy z frontów Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
|
Zawiść, zemsta niech przepadną,
|
1. Mikropolityka historyczna, czyli postmodernizm praktyczny albo "sam sobie zrób historię"
Spotykamy się na naszych europejskich sympozjonach raz do roku, wczesną jesienią, w zagubionej pośród górskich lasów miejscowości Waldzell. Do pensjonatu "Pod Starym Cesarzem" przyjeżdża zwykle kilkadziesiąt osób ze wszystkich krain Europy, od Ukrainy po Portugalię, od Norwegii po Grecję; bywają też ludzie spoza geograficznych granic naszego kontynentu, z USA, Izraela i Rosji, a nawet z Japonii i Chile, będący, tak jak i pozostali uczestnicy, mieszkańcami rozrzuconego po całym świecie archipelagu "tajemnej Europy". W domu zostawiamy nasze metryki, mieszczańskie zawody, posady, naukowe tytuły, funkcje, rangi, urzędy, etaty, stanowiska, partyjne legitymacje, organizacyjne odznaki, uciekamy od tzw. świata, aby móc w spokoju debatować o przyszłości Europy. Praktykujemy pełen duchowy libertinage, pogrążamy się z rozkoszą w intelektualnym nihilizmie, który nie zna żadnych ograniczeń "wolności słowa" i żadnych tabu, zezwala na postawienie każdej tezy i każdej kontr-tezy, nie przejmuje się obowiązującymi w zewnętrznym świecie wymogami politycznej i etycznej odpowiedzialności. Co najwyżej odpowiedzialności estetycznej - łączącą nas metapolityczną ideę jedności europejskiej, ideę pokoju europejskiego określaną niekiedy mianem "Imperium Europaeum", wybraliśmy dlatego, że wydała nam się piękna. I realizujemy ją w naszym gronie, raz do roku, na kilometrze kwadratowym europejskiej ziemi. Nie czekamy aż gdzieś tam w "świecie", zapanuje europejski pokój, ale sami go na własną rękę urzeczywistniamy tu i teraz, ćwiczymy się w nim, przeżywamy go, poszukujemy sposobów, które pozwolą uczynić go "wiecznym pokojem". Podzielamy pragnienie Bronisława Geremka o potrzebie "rozumnej polityki wspominania", dzięki której historia nie będzie już instrumentalizowana politycznie i dawne nienawiści nie będą odgrzewane, a "wówczas prawda o historii stanie się kamieniem węgielnym pojednania i wspólnoty narodów Europy".[1] Budujemy w Waldzell naszą małą, pojednaną wspólnotę, może nie całych narodów, ale kilkudziesięciu Europejczyków, i nie na jednym wielkim "kamieniu węgielnym Prawdy", lecz na "węgielnych kamykach" wielu historycznych prawd.
Wiemy dobrze - szczególnie ci z nas, którzy zarabiają na życie w różnych Muzeach, Miejscach Pamięci i Departamentach Historii - że "polityka wspominania", "polityka historyczna", "polityka pamięci", "polityka prawdy historycznej", "polityka wobec przeszłości", jest, tak jak każda inna polityka, kwestią siły, a nie prawdy. Poucza nas wszak Fryderyk Nietzsche, iż "panowanie cnoty można osiągnąć stanowczo jedynie za pomocą tych samych środków, za pomocą których osiąga się panowanie w ogóle, w każdym razie nie przez cnotę".[2] Ten zatem , kto dysponuje odpowiednimi instrumentami politycznymi i finansowymi, ten, kto jest silniejszy, narzuci innym swoje "wspomnienia", podyktuje im, co mają "pamiętać", osiągnie panowanie swojej "Prawdy". Właśnie dlatego, że tak doskonale znamy reguły historycznej realpolitik , raz do roku uciekamy spod jej władztwa, spotykamy się na "wewnętrznej emigracji" w Waldzell, dokąd nie dochodzi ogłuszający łoskot, czyniony przez taśmy produkcyjne w fabrykach "Historii, Prawdy i Pamięci", tu zawieramy prowizoryczny, kilkudniowy europejski pokój, oparty na naszej własnej "mikropolityce historycznej". W naszym małym gronie, w zamkniętym dla osób postronnych pensjonacie, wszystkie środki produkcji "Historii, Prawdy i Pamięci" są sprywatyzowane, państwowo-polityczne, instytucjonalne, korporacyjne ramy "Historii, Prawdy i Pamięci" - zlikwidowane.[3] Dzięki temu na naszych sympozjonach praktycznie, a nie tylko teoretycznie, realizujemy postulaty postmodernizmu, żadne wielkie narracje nie krępują naszych umysłów, bośmy na płaszczyźnie symbolicznej, psychologicznej i intelektualnej rozwiązali wszystkie megainstytucje będące ich producentami i nosicielami. Tutaj w Waldzell, poza zasięgiem agencji administrujących "Historią, Prawdą i Pamięcią" (tzw. truth managment), każdy może snuć małą prywatną opowieść o swoim narodzie, głosić swoją małą, własną, obiektywną prawdę o historii; wszystkie wielkie narracje po prostu gdzieś wyparowały, zostawiając wolne pole dla swobodnych dociekań i projektowania przyszłości Europy. Żaden "totalizujący dyskurs" państwowo-narodowy, partyjno-ideologiczny czy jakikolwiek inny nie zakłóca naszych ryzykownych intelektualnych eksperymentów i nie ingeruje w, postulowany przez Bronisława Geremka, dialog o duchowym wymiarze Europy, od którego zależy przyszłość europejskiej wspólnoty narodów i ludzi.[4]
2. Koniec historii? Nareszcie jakaś dobra wiadomość!
Na naszym pierwszym sympozjonie powzięliśmy uroczyście pewne "postanowienie historiozoficzne", stanowiące od tamtej pory konceptualną ramę naszych debat; założyliśmy mianowicie , iż "koniec historii" rzeczywiście nastąpił - w tym sensie, że "historia", jako konstrukt wyprodukowany przez największe dwudziestowieczne aparaty ideologiczno-medialne i Departamenty Historii, rozpadła się. Nasze spotkania odbywają się zatem "po końcu historii", a przynajmniej "po końcu historii XX wieku". Na nasz prywatny użytek, na czas trwania sympozjonu, przyjęliśmy, że oś czasu obróciła się nieodwracalnie i przeszłość XX wieku raz na zawsze przeszła do przeszłości, a może nawet do zaprzeszłości. Powiedzieliśmy sobie, "koniec z biernym czekaniem na koniec", bo wszyscy mieliśmy już tego po dziurki nosie, że wiek XX trwa nadal, mimo iż przeminął, że kończy się, kończy i skończyć nie może, dogorywa i dogorywa, rzęzi i rzęzi w agonii, która już dawno przeszła w stan określany zwykle przez lekarzy jako "stabilny". Podejrzewaliśmy nawet, że tak naprawdę dawno już umarł, a tylko wzorem bohaterów filmu Noc żywych trupów, włóczy się bez celu po okolicy, cuchnąc co nieco, i co rusz ktoś go dosiada, by cwałować w kółko po polityczno-etycznej arenie.
Na szczęście, do Waldzell odór gnijących zwłok XX wieku nie dociera. Siedzimy więc sobie wygodnie, rozparci "posthistorycznie" w fotelach, powoli sącząc drinki, pogryzając słone orzeszki i spoglądając wstecz na to, co działo się "przed końcem historii": na rewolucje i kontrrewolucje, upadek cesarstw, królestw i imperiów, powstawania nowych państw i imperiów, zmiany granic, wojny domowe, interwencje zbrojne, kontynentalne i globalne starcia militarne, w których imperia toczyły bój o panowanie nad Europą i światem, totalną mobilizację mas i rozpętane moce techniki w "erze Robotnika", wywózki, wypędzenia, deportacje, internowania całych narodów, wywłaszczenia całych grup społecznych, zamachy, mordy sądowe, represje na wielką skalę, zbrodnie wojenne, masakry, masowe mordy, rzezie, terror i kontr-terror, obracanie w perzynę całych miast, powstanie i upadek wielkich obozów i ruchów ideologicznych wcielonych w konkretne imperialne systemy władzy, realizujące socjalno-polityczno-kulturalne utopie. A ponieważ wszystko to działo się w Europie, albo bezpośrednio jej dotyczyło, przeto nazwaliśmy lata 1914-1989 75-letnią Wielką Europejską Wojną Domową (WEWD), rozgrywającą się w dwóch fazach - 1914-1945 i 1945-89. Spoglądamy na nią z tarasu zacisznego pensjonatu "Pod Starym Cesarzem", do którego przyjeżdżamy tak, jak podróżujący "autostopem przez Galaktykę" przybywają do restauracji "Milinowa"-"restauracji na końcu wszechświata", gdzie konferansjer Max Quordlepleen zapowiada świetną zabawę: "Panie i Panowie, przez całe dzisiejsze podniecające wydarzenie będę z wami! Wspólnie przeżyjemy koniec historii! (...) Rośnie we mnie przekonanie, że przeżyjemy dziś wspaniały apokaliptyczny wieczór!"[5]
Mając tak doskonałe stanowisko obserwacyjne, z którego wszystkie wydarzenia znajdują się praktycznie w tej samej od nas odległości, możemy, przy muzyce Rega Zerofaxa i jego combo "Cataclismo", zajmować się Wielką Europejską Wojnę Domową z równie wielkim emocjonalnym zaangażowaniem jak Wojną Trzydziestoletnią, albo hiszpańską wojną o sukcesję, wczuwać się w obie strony wojny niemiecko-francuskiej 1940 roku tak samo jak wojny niemiecko-francuskiej 1870 roku albo wojny francusko-pruskiej za Napoleona Bonaparte. Wojna domowa w Hiszpanii 1936 roku podnieca nas równie mocno co Wojna Dwóch Róż, o globalnym starciu komunizmu, faszyzmu i liberalnego demokratyzmu debatujemy z takim samym żarliwym zapałem jak o starciu papistów i antypapistów w XVI wieku, wyprawa kanclerza Adolfa Hitlera na Moskwę wzbudza pośród nas takie same namiętne spory jak wyprawa hetmana Stanisława Żółkiewskiego etc. etc. To właśnie tworzy ten niepowtarzalny "posthistoryczny" klimat sympozjonów, który każe nam co roku przyjeżdżać do Waldzell, do "pensjonatu na końcu historii".
Podczas pierwszych sympozjonowych debat o historii, która nareszcie dobiegła końca, dokonywaliśmy, tytułem myślowego eksperymentu, zamiany ról, zajmowaliśmy pozycję przeciwną niż ta, którą przyjmujemy jako oczywistą , gdy chodzi o nasz własny naród. Zmuszaliśmy się w ten sposób do postawienia sobie pytania, jak my sami zachowalibyśmy się w takiej sytuacji. Ci , którzy historycznie byli zwycięzcami, wczuwali się w pokonanych, zaś pokonani - w zwycięzców, raz my byliśmy władzą okupacyjną stosującą represje wobec partyzantów a oni partyzantami, następnym razem na odwrót. Czasami rzucaliśmy monetę, żeby ślepy los zadecydował, kto dokonuje podboju a kto gra rolę podbitych, kto wypędza , a kto jest wypędzany, kto po której stronie frontu walczy. Staraliśmy się patrzeć na wydarzenia oczyma historycznego przeciwnika, próbowaliśmy bronić jego racji, znaleźć usprawiedliwienie dla jego działań tak samo jak znajdujemy je zawsze dla działań własnego państwa, własnego narodu, własnego obozu ideologiczno-politycznego. Zakładaliśmy, że pozycję przeciwną do naszej reprezentuje ktoś równie inteligentny, szlachetny i sympatyczny jak my sami, kogo możemy polubić lub się z nim zaprzyjaźnić, albo ktoś, kogo znaliśmy od dziecka, ktoś bardzo nam bliski. Szybko przekonaliśmy się, że wcielanie się w rolę historycznych wrogów nie sprawia nam żadnych psychologicznych trudności, co powitaliśmy z radością jako zapowiedź , iż trwały pokój między nami jest możliwy.
3. Jestem troszeczkę dumny z tego, że jestem Polakiem
Bronisław Geremek przypomina, że "rozwój wspólnoty narodów europejskich, którą niejednokrotnie dzieliły mury wrogości i nienawiści, charakteryzowały od samego początku akty pojednania".[6] Choć naszej małej wspólnocie z pensjonatu "Pod Starym Cesarzem" żadne spektakularne akty pojednania nie były potrzebne, bo i mury wrogości i nienawiści dawno już runęły, to na wszelki wypadek podczas pierwszego sympozjonu przyjęliśmy wspólnie kilka zasad, kilka idei przewodnich, po to by raz na zawsze wykluczyć wszelkie ewentualne nawroty "wrogości i nienawiści", oraz sprawić, żeby nasze prelekcje i dyskusje odbywały się w "atmosferze przyjaźni i wzajemnego zrozumienia". Pośród tych idei przewodnich były trzy fundamentalne, wysunięte przez trójkę Polaków: Jadwigę Żylińską, Barbarę Toruńczyk i Bronisława Łagowskiego.
Jadwiga Żylińska w niewielkim tekście "Po każdej wojnie ktoś musi posprzątać" (tytuł zaczerpnięty z wiersza Wisławy Szymborskiej Koniec i początek), opublikowanym w "Tygodniku Powszechnym" w październiku 1999 roku,[7] zauważyła, że choć po każdej wojnie ktoś musi posprzątać, to po ostatniej wojnie ludzie w Europie złamali tę zasadę: "Odrzucili ją. Pielęgnują ślady wojny w jej najgorszym wydaniu: materialne dowody zbrodni. Nie symbole, lecz narzędzi.". Muszą teraz, pisze Żylińska, na wieczną rzeczy pamiątkę podtrzymywać w istnieniu to, co zgodnie z prawami rządzącymi światem materialnym ulega korozji, wietrzeje, rozsypuje się w proch. A gdyby tak, pyta retorycznie pisarka, "oświęcimy (...) uwiecznić w innej skali pojęciowej? Posprzątać, zaorać miejsce kaźni, posadzić róże i zrobić ścieżki, po których wędrowaliby pielgrzymi?" I dalej pisze: "Spoiwem najmocniej łączącym ludzi jest nienawiść. Takim spoiwem jest Oświęcim, gdyż wbrew intencjom umacnia - zło. Może gdyby zmienić jego widzialną postać, zmieniłoby się jego przesłanie, otwarłaby się inna przestrzeń duchowa, pochwała bytowania i poczucie świętości istnienia wykluczająca holocausty". Właśnie tej innej przestrzeni duchowej łakniemy z całej duszy, poszukujemy jej i co roku otwieramy dla siebie na sympozjonie w Waldzell.[8]
Bronisław Łagowski w felietonach publikowanych na łamach "Przeglądu" w latach 2001-2006[9] wypracował ideę przedawnienia jako pewnej nadrzędnej zasady porządkującej stosunek Europejczyków do przeszłości, zasady korzystnej dla całej Europy, dla wszystkich jej narodów i obowiązującej w odniesieniu do wewnętrznych i międzynarodowych problemów pozostałych po II wojnie światowej, czy szerzej rzecz ujmując - po całej Wielkiej Europejskiej Wojnie Domowej lat 1914-1989. Zasada przedawnienia stanowi podwalinę europejskiego pokoju, ustanawianego na terytorium Imperium Europejskiego, czyli na terenie pensjonatu "Pod Starym Cesarzem".
Trzecią zasadę zawiera Apel Antygony. List otwarty w sprawie dąbrowszczaków autorstwa Barbary Toruńczyk, a właściwie jego kluczowe zdania: "Jeśli ktoś spyta, jakim prawem i z jakich pozycji politycznych zabieramy głos, odpowiemy: prawem odwiecznym. Prawem Antygony. Politycy! Zostawcie zmarłych w spokoju".[10] Odwieczne prawo Antygony zaakceptowaliśmy bez zastrzeżeń.
"Zostawić zmarłych w spokoju", "zaorać oświęcimy i posadzić róże", "dokonać przedawnienia" - to są trzy fundamentalne , ściśle ze sobą związane, wzajemnie się warunkujące i uzupełniające zasady, wyznaczające kierunek naszej europejskiej "mikropolityki historycznej".
Dumny jestem trochę z tego, że to właśnie teksty polskich autorów, które przed laty podsunąłem kolegom i koleżankom na pierwszym sympozjonie, stały się tak ważne dla naszego kręgu, wręcz, jak to się kiedyś mówiło, kultowe. Nie przesadzę, jeśli powiem, że z czasem nabrały one znaczenia dokumentów fundujących naszą europejską mikro-wspólnotę narodów.[11] Okazało się , że "Polak potrafi", a "polskie" znaczy "piękne i mądre"! Tu spieszę wyjaśnić, iż jako długoletni członek fanklubu Witolda Gombrowicza (niech żyje Europejska Synczyzna!) i "Polak ponowoczesny" nie należę do ludzi, którzy nawet pidżamę noszą w barwach narodowych. Ale też nie przepadam za tymi, którzy pytani, czy kochają swoją narodową ojczyznę, odpowiadają, że przecież nie są nekrofilami. Dowiedziawszy się przypadkiem, iż w "ponowoczesności" można sobie wybierać tożsamość, podumałem czas jakiś, podumałem i wybrałem ostatecznie polską tożsamość, bo miałem ją akurat pod ręką; porozglądałem się trochę po "supermarkecie tożsamości" i wybrałem polskość, bo niby dlaczego miałbym wybrać coś innego, wszak bliższa ciału koszula. Skoro, jak powiadają, żyjemy w społeczeństwie posttradycyjnym, w którym można i trzeba sobie wybierać tradycję, bo nie jest ona już czymś z góry danym - to poprzebierałem w tradycjach jak w ulęgałkach, aby - ot, tak z przyzwyczajenia - wybrać polską tradycję. Polska to w końcu nasza stara, dobra ciotka, czasami irytująca i nudna, ale nie gorsza przecież od innych starych, dobrych ciotek. Poza tym rację mają sceptyczni filozofowie, że nasze życie jest zbyt krótkie więc nie mamy czasu na próbowanie różnych tożsamości i tradycji.
Wyjaśnię jeszcze, że nie pochodzę ani z "Ciemnogrodu", ani z "Jasnogrodu", co przez cały XX wiek toczyły ze sobą zaciekłą walkę; może po trosze z obydwu , mieszaniec taki ze mnie, pół-Polak i pół-Kosmopolak, pół-"Cham", pół - "Żyd". W każdym razie jako lokalny polski patriota właśnie polskie idee i pomysły koleżankom oraz kolegom z europejskiej międzynarodówki uparcie podsuwam, dzięki czemu nasza polska kraina wśród nich poważanie sobie pewne zyskała, co napawa mnie wielką dumą. Nie oznacza to, że nie doceniam innych tekstów ważnych dla naszego kręgu, na przykład zgłoszonego przez koleżankę z Niemiec niewielkiego artykułu Carla Schmitta Amnestia albo moc zapomnienia , w którym nawołuje on, aby nie zapominać o "amnestii", będącej "obustronnym zapomnieniem" i jedynym środkiem zakończenia wojny domowej w ludzki sposób.[12]
4. Mały Pokój Westfalski
Historia XX wieku zapierała się rękami i nogami, za nic nie chciała przeminąć, leżała nam na drodze jak ogromny kloc, tośmy ją po prostu ominęli i poszli dalej, nasi dziadkowie przezwyciężali przeszłość swoich rodziców, nasi rodzice przeszłość swoich dziadków przezwyciężali, przezwyciężali i przezwyciężyć nie mogli, a nam się przeszłości naszych pradziadków przezwyciężać nie chciało, ba, nie chciało nam się nawet przezwyciężać "przezwyciężania przeszłości", tak żarliwie uprawianego przez naszych dziadków i rodziców, po prostu przyjęliśmy dobrowolnie trzy wyżej wspomniane zasady, oraz kilka innych, które z nich wynikają, i lekkim krokiem ruszyliśmy w dalszą drogę, wesoło podśpiewując piosenkę o przeszłości, która już nie "ciąży jak zmora na umysłach żyjących" (Karol Marks), pomni przestrogi Nietzschego, że "gdy duchowe zmagania jakiegoś narodu dotyczą głównie przeszłości, będzie to niebezpieczny symptom, oznaka uśpienia, zapatrzenia wstecz i wątłości".[13]
Za najważniejszą zasadę uznaliśmy zasadę przedawnienia: każdego roku, na kilka dni, zawieramy nasz mały, prywatny Pokój Westfalski ostatecznie i nieodwołalnie kończący Wielką Europejską Wojnę Domową, oparty o artykuł drugi Instrumentum Pacis Osnabrugense (IPO), który mówił o powszechnej amnestii, o "wiecznotrwałym zapomnieniu, przebaczeniu, darowaniu krzywd obejmującym wszystkie, zarówno przed wojną jak w trakcie wojny , w słowach, pismach lub czynach wyrządzone zniewagi, gwałty, bezprawia, szkody i straty - bez względu na to, komu zostały wyrządzone".
Przedawnienie, puszczenie w niepamięć, powszechna amnestia, zatarcie wyroków, ostateczne zamknięcie wszystkich kwestii odszkodowań, roszczeń, restytucji i reparacji, zakończenie rozliczeń, wyliczeń i przeliczeń, wyrzucenie do kosza starych weksli, faktur, rachunków, porachunków, rozrachunków i obrachunków, umorzenie, anulowanie, kasacja, zasiedzenie, oddzielenie przeszłości "grubą kreską"- to wszystko przyniesie ludziom, mówiąc słowami artykułu drugiego IPO, "pożytek, godność, przyjaźń, zaufanie i pokój". I przynosi, co potwierdzić może każdy, kto bierze udział w naszych sympozjonach.
Zasada przedawnienia musiała być od razu na początku jasno i twardo postawiona, żeby nie było żadnych nieporozumień, bo oto kolega z Niemiec pytał, czy zniszczenie Drezna, gdzie zginął jego pradziadek, i wypędzenie Niemców z Dolnego Śląska, kiedy życie straciła jego prababka, a jego rodzina piękny dom, także ulegają przedawnieniu; przyjaciel Europy z Japonii pytał, co z przedawnieniem zagłady Hiroszimy, gdzie zginęła jego prababka, pewien mój rodak oczekiwał od Ukraińców, żeby mu zapłacili za spalony dom jego pradziadka zabitego na Wołyniu w 1943 roku, a kolega Ukrainiec tego samego od nas Polaków za spalony dom jego pradziadka, który stracił życie podczas Akcji "Wisła", koleżanka z Francji chciała ścigać i karać tych, którzy jej prababkę, co pokochała żołnierza Waffen SS, w 1945 roku ogolili, zgwałcili i zamordowali, kolega z Izraela, wielce przez nas ceniony za swoją oryginalną koncepcję "szalomizacji Europy", dopytywał się, czy przedawnienie obejmuje Żydów, którzy pracowali w komunistycznych bezpiekach, prokuraturach i sądach, kolega z Kielc pytał, czy straci mieszkanie po dziadku, który je dostał po Żydzie zabitym w pogromie. Tego typu pytań i wątpliwości pojawiło jeszcze sporo na pierwszym sympozjonie. W każdym przypadku odpowiedź brzmiała jednoznacznie: tak, wszystko uznajemy za przedawnione. Albo przedawnienie jest uniwersalną zasadą, albo prostym chwytem: przedawnienie dla "naszych", ale nie dla "waszych". W trakcie sympozjonów w Waldzell przedawnieniem obejmujemy wszystkie zbrodnie, wszystkie krzywdy, wszystkie bezprawia popełnione w okresie Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej. To był warunek sine quo non wyzwolenia się z "neurotycznej obsesji pamięci", którą bezbłędnie zdiagnozował u Europejczyków Gad Lerner na łamach dziennika "La Repubblica" (kwiecień 2007). A kiedyśmy się już wyzwolili, ogarnęło nas wszystkich - Polaków, Niemców, Ukraińców, Francuzów, Hiszpanów i wszystkich innych Europejczyków zebranych w Waldzell- radosne przeczucie przygody czekającej za przełęczą, poszarzała Europa objawiła się nam czysta, jakby obmyta krótkim, mocnym deszczem, ba, jakby ponownie się narodziła, jakby otworzyła się dla niej droga ku nowemu porankowi. Prze-dawnienie stało się od-nowieniem!
5. Precz z winą zbiorową! Niech żyje wina indywidualna!
W tej samej chwili, w której zaakceptowaliśmy zasadę przedawnienia, natychmiast, lekko jak pajęczyna, rozpruła się sieć "represywnego dyskursu", spleciona z kolczastego drutu pojęć takich jak "zbiorowa wina", "zbiorowa odpowiedzialność", "zbiorowa hańba", "zbiorowa solidarność winy", "zbiorowy wstyd", "zbiorowa pokuta", "wspólna hipoteka obciążona winą", "zbiorowy dług", "zbiorowa skrucha", "zbiorowe zadośćuczynienie", "zbiorowy żal za grzechy", oraz z innych pokrewnych pojęć , będących zawsze tylko pseudonimami "zbiorowej winy", która zresztą nie musi być nawet nazwana wprost, ale może ukrywać się w założeniach argumentacji, w postulatach i żądaniach moralnych, politycznych czy finansowych. Całą tę psycho-moralno-polityczną matrycę "zbiorowej winy" związanej ze zbrodniami i nieprawościami popełnionymi w okresie Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej wyrzuciliśmy na śmietnik prehistorii jak stary szlafrok - znoszony, wyświecony, wytarty, poplamiony, dziurawy na łokciach. W naszym kręgu obowiązuje zasada: nikt nie jest dziedzicznie zbrodniarzem i katem, nikt też nie dziedziczy po pradziadku czy prababce statusu niewinnej ofiary, świętego albo bohatera [14] - nie uznajemy takich pojęć jak "zbiorowa wina" i "zbiorowa niewinność", "naród sprawców" i "naród ofiar". Krew przelana spada wyłącznie na głowy tych, którzy ją przelali, nigdy i przenigdy na głowy ich dzieci i wnuków ( "Nie poniosą śmierci ojcowie za synów ani synowie nie poniosą śmierci za ojców; każdy za swój grzech poniesie śmierć", 5 Ks. Moj. 24:16). Nie wypowiadamy moralnych osądów na temat narodów, gdyż uważamy, że osądy moralne nie dotyczą zbiorowości. Moralnie osądzać można tylko pojedyncze jednostki. Pogląd, że jakieś czysto historyczne winy, grzechy, nieprawości i zbrodnie popełnione w konkretnym czasie (tj. w okresie Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej) przez konkretne osoby, przez grupy, organizacje czy instytucje złożone z konkretnych, pojedynczych osób, konstytuować mogą jakąś "wieczną winę" ("wieczną odpowiedzialność" itp.) tych, którzy nie tylko, że z owymi czynami nie mieli absolutnie nic wspólnego, ale jeszcze urodzili się w wiele lat po tym, jak zostały one dokonane, jest, według nas, świadectwem najgłębszego zmącenia osądu moralnego i intelektualnego. Za błędną i szkodliwą uważamy, opartą na "mistyce krwi", ultranacjonalistyczną koncepcję narodu jako "wspólnoty winy", "wspólnoty wstydu" itp.[15]
Ze stwierdzeniami typu "poczucie winy zbiorowej jest bardziej wyrazistą manifestacją zbiorowej tożsamości, niż radosne uczestnictwo w dziele przeszłej chwały lub żałobne rytuały wspólnoty ofiar"[16], wysuwanymi przez tych, którzy pragną "sprawować kierownictwo sumień", nawet nie zamierzamy dyskutować; nie tyle nas one oburzają, co wywołują pobłażliwy uśmiech, ba, takie gorące namowy i apele , abyśmy "manifestowali zbiorową tożsamość", wręcz nas rozczulają. Wolimy iść raczej śladem Hanny Arendt, która uważała, że z pewnością nie istnieje coś takiego jak "zbiorowa wina", bo byłaby to wina w zastępstwie, a takiej winy być nie może.[17]
Tych, którzy zabłąkaliby się na nasz sympozjon z pragnieniem, aby nas poddać terapii szokowej przy pomocy bombardowania zmysłów i umysłów obrazami okrucieństw i mordów, misjonarzy zamieniających historię takich czy innych wydarzeń WEWD w moralitet, lubiących rozdrapywać cudze rany i odprawiać dla nas europejskie rekolekcje, historyków-moralistów wygłaszających patetyczne slogany, że oto chcą nas "wytrącić z moralnej drzemki" i pomóc nam mierzyć się z trudną prawdą o przeszłości (oni oczywiście nigdy nie drzemią, ale zawsze czuwają ), wszystkich tych, jak ich nazywa Nietsche, "prawdziwych artystów w sprawach poczucia winy"[18], odesłalibyśmy do jednego z sanatoryjnych pensjonatów w Waldzell, aby uspokoili tam swoje skołatane nerwy i podczas leżakowania na tarasie zapoznali się z trafnymi uwagami Michała Cichego, że spory o pamięć "wymagają subtelności psychoterapeuty albo spowiednika, a nie determinacji chirurga. Bolesnych nieufności nie uleczy się cięciem bez znieczulenia, pamięć jest materią zbyt subtelną na terapię szokową. Nieufność powoduje, że każda rozbieżność wywołuje szok, a szok wywołuje wymianę ciosów. (...) Nie wierzę w zawstydzanie prawdą ani w szokową terapię sumień. Nie wierzę w walkę o pojednanie ani w pożytek wymuszonych przeprosin".[19]
My, pochodzący z różnych europejskich narodów, stanowimy wspólnotę moralnie równouprawnionych jednostek, z której wygnane zostały: nienawiść, pogarda, zawiść, duch zemsty i odwetu, chęć poniżania i upokarzania.[20] Nikomu z nas nie przychodzi do głowy, aby innych "zawstydzać prawdą", "wymuszać przeprosiny", wypominać drugiemu zło, które popełnił jego pradziadek, wywoływać u niego poczucie winy i szantażować go moralnie pokazując mu barwne fotografie ran swojego pradziadka. Za nierycerskie, nieszlachetne i niegodne człowieka honoru i Europejczyka uznalibyśmy próby pobudzania u innych Europejczyków wyrzutów sumienia, przewlekania im przez nos kółka sporządzonego z win pradziadków, aby wszedłszy w rolę "moralnych pastuchów" wodzić ich za nos, i ze smagania ich memorialnym batem po grzbietach czerpać drobną, sadystyczną przyjemność. Nikt tu nikogo nie stawia pod pręgierzem, aby móc rozciągnąć nad nim moralną kuratelę. Nikt z nas nie domaga się też, żeby błagano go o wybaczanie krzywd, które czyjś pradziadek wyrządził jego pradziadkowi, nikt nie żąda, żeby okazywano skruchę i przepraszano go za krzywdy, które czyjaś prababka wyrządziła jego prababce. Autowiktymizacja z czwartej ręki wzbudza u nas jedynie uśmiech politowania.
Nikt z nas nie kaja się i nie bije w piersi za grzechy popełnione przez jego pradziadka, ton popiołu na głowę sobie nie sypie, włosiennic nie nakłada (dawno oddane do lumpexu!), nikt się nie samopotępia, nie samobiczuje za przewiny prababki (nowoczesnym flagelantom wstęp surowo wzbroniony!) - tego typu pokutne praktyki, odczuwane są w naszym gronie jako niesmaczny, nawet nieco lubieżny masochizm.[21] Całkowicie obce są nam : brylowanie na "targowisku win" (Paul Ricoeur), pyszny "tryumfalizm winy", uprawiany na publicznych placach ckliwo-farsowy "meaculpizm","tarzanie się w skrusze i samopogardzie" (F.Nietzsche). Nikt z nas nie nosi tiszertu z napisem "Meine Ehre heißt Reue" (Moim honorem jest skrucha). Nie ma wśród nas ludzi lubujących się w autodemonizacji, pragnących nadać sobie znaczenia poprzez nadymanie "swojej" winy, czyli winy pradziadków przyjętej za swoją, i tak bardzo do niej przywiązanych, że gdyby ich ktoś nieopatrznie "rozgrzeszył", to nie wiedzieliby kim są, bo utraciliby najtwardsze jądro swojej tożsamości.
Nasi pradziadkowie i nasze prababki biorący osobiście udział w Wielkiej Europejskiej Wojnie Domowej posługiwali się piękną, jedyną właściwą, posiadającą głęboki religijno-etyczny sens retoryczną formułą: "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie". W naszych czasach, "po końcu historii" ta formuła wyczerpała się, bo nie znamy żadnego, nawet retorycznego, "my", które mogłoby przebaczać dawne przewiny , ani żadnego "my", które miałoby prosić o ich przebaczenie. Każdy z nas przeprasza wyłącznie za własne, grzechy i niegodziwości, za krzywdy, które sam wyrządził innym; jeśli odpuszcza winowajcom, to tylko tym, którzy wobec niego zawinili.
Pamiętamy o mądrych słowach pewnego niemieckiego luteranina: "Tajemnicą pojednania nie jest rozpamiętywanie, ale pełne przebaczenie, i święta przysięga, że stare rany nigdy już nie zostaną rozerwane", ale nas te słowa już nie dotyczą, albowiem nie mamy nic do rozpamiętywania, ani do przebaczania - ran jakie nasi pradziadkowie i prababki zadali sobie podczas Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej, po nich nie odziedziczyliśmy, więc i rozrywać nie mamy czego.
6. Róże dla ofiar
Słowa Wisławy Szymborskiej cytowane przez Jadwigę Żylińską, że "po każdej wojnie ktoś musi posprzątać", odnieśliśmy do całej Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej - i raz do roku w Waldzell sprzątamy przede wszystkim... w naszych własnych głowach. Niezwykły, cudowny i śmiały pomysł Żylińskiej, żeby "zaorać oświęcimy i posadzić tam róże", urzeczywistniamy w ten sposób, że podczas sympozjonów, myślimy i dyskutujemy o Europie tak, jak gdyby "zaorane" zostały miejsca, gdzie podczas WEWD ludzi mordowano, masakrowano, męczono, torturowano, bombardowano, rozstrzeliwano, wieszano, głodzono na śmierć, duszono gazami, wypędzano na mróz, palono, topiono w morzu.[22] Chcemy, aby róże kwitły wszędzie tam, gdzie w ziemię Europy wsiąkła krew niewinnych ofiar, nawet na dnie mórz - chodzi bowiem przede wszystkim o róże, które wzrastają i rozkwitają w naszych sercach i umysłach, sprawiając, że przestają w nich bić źródła tej nienawiści, o której pisała Jadwiga Żylińska. Symboliczne, dokonane w naszych umysłach, w naszej wyobraźni, uroczyste "zaoranie oświęcimów" nie zwalnia nikogo z obowiązku i nie pozbawia prawa do żałoby po wszystkich, lub szczególnie mu bliskich z osobistych powodów, ofiarach WEWD; nikomu nie odbiera ono prawa do smutku, żalu i opłakiwania, do samotnego pielgrzymowania, do cichej modlitwy na małych cmentarzach założonych w miejscu "zaoranych oświęcimów".
Kiedy sami sobie przeoraliśmy świadomość, otworzyła się dla nas inna przestrzeń duchowa - kto w niej zamieszkuje, ten nie uprawia "obscenicznej matematyki winy" (Slavoj Żiżek),[23] nie licytuje się na ofiary, nie inwentaryzuje ich jako aktywów, nie ewidencjonuje skrupulatnie w buchalteryjnych księgach pod rubryką "ma", nie przeprowadza okresowych martyrologicznych remanentów. Nikogo z nas nie pasjonuje już "gra w ofiarki", nikt tu nie obstawia numerów w "totolotku ofiar", nikt tu nie chce być "milionerem w branży ofiar", nikt tu nie lubuje się w cierpiętniczo-ckliwych, nie-męskich pozach i gestach, nikt tu nie obnosi się jak żebrak ze swoimi ranami i wrzodami, nie stylizuje się na "naród ofiar", na "wiecznie prześladowanych, pokrzywdzonych i poniżonych". Nikt z nas topornej komparatystyki zbrodni i cierpień nie uprawia, nikt nie wywyższa się w cierpieniu, bo ma w pamięci przestrogę Marii Janion, że "wywyższanie się w cierpieniu jest takim samym wywyższaniem się jak każde inne i jest czymś, co powoduje, że serca kamienieją, bo nie jesteśmy w stanie zdobyć się na empatię wobec innych"[24] - szczególnie, że wywyższalibyśmy się nie swoim własnym cierpieniu , ale w cierpieniu pradziadków i prababek, co owemu wywyższaniu nadawałoby rys po prostu komiczny i czyniłoby je moralnie oślizłym, jeśli miałoby dawać wymierne profity - pieniądze, władzę i prestiż.[25] Nikomu z nas nie zależy na tym, by być rzecznikiem "wspólnoty ofiar", reprezentantem "wspólnoty pokrzywdzonych", mieszkańcem "skansenu zajmującym się rozpamiętywaniem własnego cierpienia".[26]
Lubimy tę scenę z Rudolfa Mariana Pankowskiego, w której walczą ze sobą na tatuaże: Polak z wytatuowanym numerem obozowym i Niemiec-gej noszący tatuaż z imieniem swojego ukochanego.[27] Nikt z nas nie idzie do salonu tatuażu, żeby dać sobie wytatuować obozowy numer, który nosiła jego prababka - u Pankowskiego numer przynajmniej był prawdziwy !- i nie pcha nachalnie przed oczy temu, którego pradziadek ją więził, żeby rzucić go na klęczki i tłuc winą pradziadka po głowie przygiętej do ziemi. My nie rzucamy atutowej karty z ofiarami na stół, przy którym debatujemy o Europie, nie gramy w martyrologicznego pokera, z ofiar WEWD, niezależnie od tego przez kogo były prześladowane, kto im zadawał ból, z czyjej ręki poniosły śmierć, jakiej były narodowości czy wyznania, nie czynimy polityczno-moralnego instrumentu. Ich cierpienia i śmierć do niczego nam już nie służą.
"Przed końcem historii" zwycięzcą sporów i polemik był często ten, kto celniej i mocniej przyłożył polemiście moralnym cepem - tzw. hitlerem albo tzw. stalinem, wygrywał ten, komu się udało przywalić drugą stronę wyższą górą trupów, kto swojemu adwersarzowi potrafił zręcznie, przez lata wytrenowanym ruchem, wepchnąć do gardła knebel nasączony krwią ofiar, które sobie wziął w dzierżawę. My, żyjący "po końcu historii", w te gry już nie gramy, bo nas znudziły, w okładaniu się moralnymi cepami nie uczestniczymy, bo wiemy, że może człowieka jedynie wykoślawiać i niszczyć duchowo. Ale nie postępujemy tak wyłącznie dla własnego pożytku . Zastanawialiśmy się bowiem, czy ofiary rzeczywiście życzą sobie , aby aż tak mocno, z taką zaciekłością, ba, wręcz z furią, o nich pamiętać ? Czy nie są znużone tym bezustannym mobilizowaniem ich do udziału w różnych akcjach mających umoralniać narody europejskie? Czy nie zmęczyły się odgrywaniem dydaktycznych ról w filmach i przedstawieniach? Czy nadal pragną służyć jako retoryczne figury w przemówieniach i felietonach? Czy odpowiada im egzystencja teatralnych rekwizytów, żywych (czy raczej martwych) dekoracji, eksponatów w muzeach i na wystawach ? Doszliśmy do wniosku, że ofiary chcą wreszcie od nas, żywych trochę odpocząć, uciec od zgiełku, jaki panuje w "oświęcimach", że nie chcą już ze sobą konkurować we wspinaczce na "szczyt cierpienia", ani służyć żadnej "Sprawie", choćby najszlachetniejszej. Postanowiliśmy zatem "zaorać oświęcimy i posadzić róże" (spodobał się nam pomysł koleżanki z Niemiec postawienia różokrzyży na Żwirowisku), aby wszystkim niewinnym ofiarom Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej zwrócić ich tożsamość, ich godność, ich prawdę. My, żywi, nie ciągniemy ich przed kamery, nie żądamy od nich, żeby pozowały wraz z nami do jeszcze jednej okolicznościowej fotografii, jak czynią to możni tego świata, nie straszymy ich po nocach i dniach. Mamy nadzieję, że dzięki temu odnalazły w końcu swoją samotność i ciszę . I jeszcze jedno: jesteśmy uczciwi wobec ofiar, bo ich nie oszukujemy udając obłudnie, że ich śmierć ważniejsza jest niż nasza własna śmierć, albo że ich ból przejmuje nas bardziej niż rwący ból naszego własnego dziurawego zęba.
7. Polegli wojownicy przeniesieni w stan spoczynku
"Apel Antygony" autorstwa Barbary Toruńczyk, aby zostawić w spokoju dąbrowszczaków poległych w okresie hiszpańskiej wojny domowej, bardzo mocno przemówił do naszej wyobraźni: rozszerzyliśmy go tak, aby objął wszystkich walczących na frontach Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej. My bowiem nie czynimy rozróżnień - albo odwieczne prawo Antygony obowiązuje powszechnie, albo jest tylko prostą taktyczną zagrywką jednej z ideologiczno-politycznych frakcji, lichym trikiem dla obrony "swoich" ludzi i swoich drobnych ideologiczno-politycznych interesów. Dlatego my zostawiliśmy w spokoju nie tylko dąbrowszczaków, ale także frankistów, falangistów i karlistów, wszystkich poległych na frontach WEWD , którzy walczyli w armiach cesarskich i w armiach Ententy, w oddziałach powstańców śląskich i we freikorpsach, w Wojsku Polskim, Wehrmachcie, Armii Krajowej, Armii Ludowej, Batalionach Chłopskich, Żydowskiej Organizacji Bojowej, Waffen-SS, Dywizji Kościuszkowskiej, Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie, Narodowych Siłach Zbrojnych i we wszystkich innych regularnych i nieregularnych formacjach zbrojnych. Niech spoczywają w pokoju, "po końcu historii" nie muszą już ze sobą walczyć, nie muszą ciągle na nowo się zabijać, jak ludziki na filmowej taśmie, którą ktoś po raz tysięczny puszcza od początku. Odwiecznym prawem Antygony pochowaliśmy ich we wspólnej symbolicznej europejskiej "Valle de Los Caídos". Wreszcie mogą naprawdę odpocząć po walce, bowiem wcześniej, mimo że polegli, stale trzymano ich rezerwie, wysyłając co jakiś czas na propagandowe fronty. My ogłosiliśmy im wieczny pokój, przenieśliśmy ostatecznie i nieodwołalnie w stan spoczynku. Skierowaliśmy do nich słowa, jakie wygłosił Aragorn do Widmowego Wojska po zdobyciu głównej floty Umbaru: "Dopełniliście przysięgi. Wracajcie do swojej siedziby i nigdy więcej nie nawiedzajcie dolin. Odejdźcie w pokoju". I odeszli w pokoju dąbrowszczacy, odeszli falangiści, odeszli wszyscy; nie nawiedzają już naszych dolin, siedzą sobie w Raju, w Walhalli, na Wyspach Szczęśliwych albo jeszcze gdzie indziej, ucztują razem, wznoszą pieśni, przechwalają się swoimi wyczynami i wspominają. A jak któremuś zniewaga dawna się nagle przypomni, to towarzyszy broni skrzyknie, żeby raz jeszcze wrogom pokazać, kto mocniejszy, na przykład w śpiewie albo w piciu wina. A my na naszym sympozjonie mocną polską wódką wzniesiemy toast na cześć wszystkich bohaterów Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej, za wszystkich mężnie i szlachetnie walczących, niezależnie od tego, za jaką sprawę polegli.
8. Surowy zakaz przyrównywania
Carlos Santana powiedział kiedyś, że istnieją melodie, od których nie można się uwolnić, bo są jak wytatuowane na mózgu. Podobnie na mózgach Europejczyków wytatuowana została sieć porównań i skojarzeń związanych z Wielką Europejską Wojną Domową. Aby usunąć owe tatuaże, wprowadziliśmy absolutny zakaz przyrównywania współczesnych zjawisk, koncepcji i poglądów politycznych, ideologicznych, społecznych, moralnych, kulturalnych, oraz współczesnych polityków lub innych postaci życia publicznego do: faszyzmu, komunizmu, narodowego socjalizmu, Hitlera, Stalina, Mussoliniego, McCarthy'ego, Pétaina, Gomułki, Moczara, Quislinga, Goebbelsa, Ribentroppa-Mołotowa, tygodnika "Der Stürmer", "Prawdy", PRL-u, ONR-u, PZPR-u, Bermana, Hitlerjugend, Komsomołu, doktora Mengele, "Czerwonego Sztandaru", "Trybuny Ludu",marca 1968, enkawudzistów, czekistów, ubeków, gestapowców, gauleiterów, genseków, volksdeutschów, esesmanów, do obozów koncentracyjnych itp. itd. Kto na pierwszych sympozjonach nieopatrznie w trakcie dyskusji dokonał takiego przyrównania, automatycznie przegrywał. Dzisiaj, po skutecznie przeprowadzonej denazyfikacji i dekomunizacji dyskursów, nikomu z nas nawet na myśl nie przyjdzie, aby polemiście domalowywać słynne wąsiki, nasadzać adwersarzowi na głowę bolszewicką czapkę z czerwoną gwiazdą albo ubierać go w szykowny czarny mundur esesmana ze swastyką na rękawie. Każdy, kto wywabi sobie z mózgu owe tatuaże, czyli opuści wyjeżdżone koleiny współczesnej kultury politycznej, wypluje przeżute milion razy, całkowicie wypatroszone z treści asocjacje, rozwali paroma kopniakami te "zwęglone pniaki języka" (Foucault), szybko przekona się, że bez nich o wiele przyjemniej się debatuje, tak jakby nagle w mózgu zrobiło się przestronniej, jakby oczyszczony z semantycznego mułu język zyskał nowe możliwości nazywania rzeczy.[28]
9. Koniec z przetrząsaniem życiorysów
"Przed końcem historii" często spotykanym, rutynowym zabiegiem było przetrząsanie życiorysów europejskich pisarzy, filozofów, artystów, uczonych pod kątem ich uwikłań i zaangażowań na ideologiczno-politycznych frontach Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej. Ofiarami tych "policyjno-światopoglądowych śledztw", jak trafnie to zjawisko określił Gunther Hofmann na łamach "Die Zeit" (kwiecień 2007), padły (za życia lub po śmierci) wybitne postaci europejskiej kultury i myśli politycznej. "Policjanci pamięci" (świetne określenie autorstwa Bronisława Geremka) bezlitośnie ścigali Carla Schmitta, L.-F.Céline'a, Martina Heideggera, Knuta Hamsuna, Gottfrieda Benna, Józefa Mackiewicza, Emila Ciorana, Ezrę Pounda, Hendrika de Mana, Paula de Mana, Leni Riefenstahl, Jana Emila Skiwskiego, Władysława Studnickiego, Ferdynanda Goetla a nawet Stanisława Pigonia i Kornela Makuszyńskiego. I wielu, wielu innych, żeby wymienić choćby takich twórców jak : Wiktor Woroszylski, Günter Grass,[29] Jan Brzechwa, Marceli Reich-Ranicki, Adam Ważyk, Simon de Beauvoir, Jean-Paul Sartre,[30] Jan Kott, Mircea Eliade, Zygmunt Bauman, Ernst Jünger, Giuseppe Terragni, Jerzy Andrzejewski, Bertolt Brecht, Filippo Tommaso Marinetti, Julian Tuwim, Leszek Kołakowski, Charles Maurras, Czesław Miłosz, Raymond Abellio, Jacek Bocheński, Aleksander Bocheński, Giorgio Morandi, P.G. Woodhouse, Władysław Broniewski, Jarosław Iwaszkiewicz, Mario Sironi, Pierre Drieu la Rochelle, Zofia Kossak-Szczucka, Bronisław Baczko, Bohumil Hrabal, Stanisław Jerzy Lec, Werner Heisenberg, Henryk Tomaszewski, Julian Stryjkowski, Georges Remi (Hergé), Thomas S.Eliot, Feliks Burdecki, Wilhelm Furtwängler, Lucien Rebatet, Tadeusz Łomnicki, Kazimierz Junosza-Stępowski, Gustaf Gründgens, Andrzej Łapicki, Edith Piaf, Konstanty I.Gałczyński, Julius Evola, Andrzej Trzebiński, Mieczysław Jastrun.[31]
Nas mało już interesują pozycje, jakie europejscy twórcy zajmowali na wojskowych, politycznych, ideologicznych, propagandowych, policyjnych, wywiadowczych i kontrwywiadowczych frontach Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej, nie pasjonują nas ich , niekiedy młodzieńcze lub dziewczęce , zaangażowania, powikłane relacje z aparatami władzy dawnych reżimów, charakterologiczne wady, moralne klęski, osobiste słabości, życiowe, polityczne i ideologiczne błędy. Kto w jakiej partii był, a kto jaką partię zwalczał, kto jakiej władzy się bał, a kto jaką władzę kochał i jakiej służył, kto kolaborował z władzą, a kto "kolaborował z Ruchem Oporu" (Baudrillard), kto był pieszczochem władzy, a kto pieszczochem wrogów władzy, którzy sami stali się władzą, której bezprawia natychmiast w łagodniejszym świetle postawiły bezprawia obalonych poprzedników - to wszystko są dla nas kwestie o trzeciorzędnym znaczeniu, gdy chodzi o zachowanie i wzbogacenie duchowego dziedzictwa Europy, i obchodzą nas tyle, co zeszłowieczny śnieg. Oczywiście, zjawiska takie jak oportunizm, konformizm, uległość wobec władców tego świata, intelektualne tchórzostwo, ideologiczne zaślepienia i błądzenia oraz problemy typu: intelektualiści i aktualna władza, intelektualiści i przyszła władza, intelektualiści i czwarta władza, intelektualiści i władza pieniądza, intelektualiści jako władza, intelektualiści w marszu przez instytucje władzy itp., są ważne i ciekawe, ale ważne i ciekawe "tu i teraz", a nie "tam i niegdyś".[32] Przyznać jednak muszę szczerze , że od czasu czasami powracamy do "tam i niegdyś" i gramy w grę polegającą na tym, że jedna drużyna podaje temat właśnie z tej dziedziny, a druga musi go rozwinąć. Na przykład: Carl Schmitt - koronny jurysta prezydenta Roosevelta; Ezra Pound w BBC - czy szczerze chwalił Churchilla?; Nieznany list Celine'a do premiera Bluma z prośbą o posadę w Ministerstwie ds. Kolonii; Emil Cioran przechodzi z Gwardii Żelaznej (GŻ) do Gwardii Ludowej (GL); Józef Mackiewicz wraca przez pomyłkę do kraju zamiast swojego brata Stanisława; Leni Riefenstahl na emigracji w Hollywood. Granice kompromisu; Z ineditów: pisany do szuflady wiersz Jana Brzechwy z 1951 roku o bohaterskich żołnierzach amerykańskich walczących w Korei; Mowa Martina Heideggera wygłoszona w 1968 roku w Berlinie na wielkim wiecu studenckim ; Marceli Reich-Ranicki agentem MI 5 o pseudonimie "Critic" - zdrajca czy patriota?
10. Nieuleczalna nostalgia: dezerterzy słuchają wojennych pieśni
My, poddani niewidzialnego Imperium Europejskiego, mieszkańcy wiecznej, "tajemnej Europy", raz w roku emigrujemy z "Europy zmuzealniałej", zamienionej w historyczny "Park Jurajski", "ku wyspom pełnym źródeł , gdzie życie spoczywa pod ciemnymi drzewami", opuszczamy "Eurodisneyland of Memory", wychodzimy z okopów na ziemię niczyją, aby się ze sobą pobratać, dezerterujemy z frontów Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej, która ciągle jeszcze trwa, bo nadal walczą ze sobą jej pogrobowcy, poprzebierani w historyczne kostiumy pradziadków i prababek, wznoszący w górę wyblakłe, przeżarte przez mole sztandary ("historia jako magazyn kostiumów !").[33] Znakomicie przedstawili to Enki Bilal i Pierre Christin w komiksie Falangi czarnego porządku,[34] w którym kilkadziesiąt lat po zakończeniu hiszpańskiej wojny domowej Czarni i Czerwoni staruszkowie - jak mumie niebacznie uwolnione z grobowców- odpucowują stare znaki, chwytają za broń przechowywaną na strychu przez pół wieku i wyruszają "na bój ostatni", żeby się nawzajem wykańczać. Oto w symbolicznym skrócie świat, z którego postanowiliśmy raz w roku wywędrować, aby w ten sposób wyzwolić się z "mentalnego Gułagu" i z "mentalnego Auschwitz".
Marian Pilot w Mateczniku przytacza zdanie Stanisława Vincenza, że człowiek doznaje szczególnej ulgi, gdy uda mu się czasem postawić stopę na skrawku ziemi nie zawłaszczonej jeszcze przez Historię. Nasze Waldzell jest właśnie takim skrawkiem, "ziemią ulgi", miasteczkiem, którego nikt nie zdobywał, położonym nad strumieniem, którego nikt nigdy nie forsował, bytującym sobie na marginesie historii, na stronie dziejów Europy.[35] Tutaj raz do roku, przez kilka dni żyjemy na skrawku ziemi nie zawłaszczonym przez Historię, tutaj możemy pamiętać bez "obowiązku pamiętania", wspominać bez obsesji permanentnego wspominania. Tutaj nie krążą bez odpocznienia upiorne monstra nazywane "Hitler" i "Stalin". Tutaj europejska ziemia - gdzie indziej ponad miarę objuczona "Prawdą", jęcząca bezgłośnie pod brzemieniem "Pamięci", nasiąknięta "Historią" jak bagienna łąka wodą, obciążona pomnikami, przekłuta obeliskami, obita tablicami i płytami, poparzona zniczami - oddycha swobodnie. Tej ziemi pozostajemy wierni. A od czasu do czasu spoglądamy też w niebo i radujemy się, że nie widać nim "olbrzymich, wijących się w konwulsyjnych drgawkach postaci i znaków nieustannie rzucanych przez gigantyczne reflektory na nocne niebo historii".[36] Nad Waldzell, kiedy trwa nasz sympozjon, niebo, choć bywa pochmurne, jest zawsze czyste. Kiedy zaś chcemy się oderwać od ważnych problematów i dylematów Europy i świata, pijemy wino, biesiadujemy, gawędzimy o tym lub owym i bawimy się, słuchając na przykład kolegi z Danii czytającego swój polityczno-estetyczny manifest zatytułowany Notes on Mein Camp ; albo oglądając na DVD film kolegów z Czech zmontowany z fragmentów Tryumfu woli, Latającego Cyrku Monty Pythona, Pancernika Potiomkina i Strasznych skutków awarii telewizora.
Innym razem pijemy wino i słuchamy muzyki. Ostatnio koleżanka z Hiszpanii przywiozła CD z pieśniami z wojny domowej. Uznaliśmy, że bezapelacyjnie Niemcy są najlepsi: bojowo, ostro, marszowo, dynamicznie, zarówno komuniści z Brygady Thälmanna, jak i Legion Condor; niezły, aczkolwiek nieco zbyt patetyczny hymn Falangi Twarzą do słońca ( w "posthistorii" tytuł brzmi trochę jak slogan reklamowy biura podróży); hiszpańscy anarchiści, całkiem, całkiem, tylko Amerykanie z Brygady Lincolna jakoś tak w stylu country, typowo demokratyczno-liberalne brzdękanie na mandolinie, muzycznie słabe, bardzo słabe, ale, tak między nami mówiąc, czy to czasem nie oni wygrali tę całą cholerną WEWD ?
W przyszłym roku posłuchamy pieśni z innych frontów WEWD, ostatecznie dla nas liczy się już tylko to, kto wtedy najlepiej śpiewał. Wielka Europejska Wojna Domowa jako wielki konkurs śpiewaczy z udziałem solistów, zespołów i chórów cywilnych, wojskowych, partyzanckich, powstańczych, związkowych, partyjnych, kościelnych, ludowych i innych? Po końcu okresu popowojennego, a nawet "po końcu historii", dlaczego nie?
Tomasz Gabiś
Fragment książki Gry imperialne (Arcana, Kraków 2008), będący rozszerzoną wersją artykułu zamieszczonego [w:] Teka Łagowskiego. Księga Pamiątkowa z okazji 70-tych urodzin Profesora Bronisława Łagowskiego, red. Katarzyna Haremska, Piotr Bartula, Księgarnia Akademicka, Kraków 2008.
W witrynie Autora http://www.tomaszgabis.pl/?p=416 od 13 sierpnia 2010
Przypisy
[1] [1] B. Geremek ,Europa braucht Erinnerung, "Die Welt", 6 lipca 2002.
[2] F. Nietzsche Wola mocy. Próba przemiany wszystkich wartości, przeł. S.Frycz, K. Drzewiecki, Kraków 2003, s. 129.
[3] To nie znaczy, że nie toczymy "sporów o pamięć". Ale nie tworzymy "wspólnoty ludzkiej zamkniętej w kulcie swojej pamięci" (zob. J.-M. Guéhenno, Przyszłość wolności. Demokracja w globalizacji, przeł. B. Janicka, Kraków 2001, s.119). Bowiem pamięć bywa jak "ropiejąca rana" (F.Nietzsche, Ecce homo, przeł. B.Baran, Kraków 1996, s.27), ba, może nawet zniszczyć: "pamięć trzeba traktować z wielką ostrożnością - żeby nas nie zniszczyła" (V. Pérez-Díaz, Cwany prowokator Zapatero, "Gazeta Wyborcza" z 22-23 grudnia 2007).
[4] Zob. B.Geremek, Religia w świecie polityki, "Tygodnik Powszechny" 2003 nr 5.
[5] D. Adams, Restauracja na końcu wszechświata, przeł. P. Wieczorek, Poznań 1998, s. 109.
[6] B. Geremek, Europa braucht Erinnerung , "Die Welt" , 6 lipca 2002.
[7] Zob. J. Żylińska, "Po każdej wojnie ktoś musi posprzątać","Tygodnik Powszechny" 1999 nr 40.
[8] Jakaś zdumiewająca koincydencja duchowa sprawiła, że w tym samum czasie podobne refleksje przedstawiłem w tekście napisanym pomiędzy grudniem 1998 a marcem 1999 roku (zob. Imperium Europaeum, czyli powrót do przyszłości, "Stańczyk. Pismo postkonserwatywne" nr 34, 1999). Moje argumenty były raczej natury politycznej tzn. zwracałem uwagę na to, że utrwalanie na wieczność świadectw wewnątrzeuropejskich zbrodni i klęsk jest przeszkodą dla zbudowania jedności Europy. W moim tekście obecna też była idea przedawnienia jak i, chociaż tak nie nazwane, "prawo Antygony".
[9] Zebrane w książce w książce Łagowskiego Duch i bezduszność III Rzeczypospolitej , Kraków 2007.
[10] "Gazeta Wyborcza" , 25 kwietnia 2007, apel podpisali m.in. Marek Edelman, Leszek Kołakowski, Krzysztof Pomian.
[11] Dodać by tu należało jeszcze świetny tekst M. Stasińskiego Demony wojny według Zapatero ("Gazeta Wyborcza", 1-2 grudnia 2007), w którym mowa jest o zawarciu "paktu o nieagresji na temat przeszłości i wzajemnych rachunków krzywd", o osiągnięciu ponadpartyjnej zgody narodowej, która opieczętowała rachunki win i krzywd amnestią i pojednaniem. Arcysłuszne postulaty Stasińskiego należy odnieść do całej WEWD: nie chełpić się martyrologicznym rodowodem, nie "niszczyć porozumienia narodowego" (europejskiego) poprzez wykorzystywanie "tragicznego etapu dziejów" dla polityczno-ideologicznych machinacji.
[12] Zob. C. Schmitt, Amnestie oder die Kraft des Vergessens [w:] tenże, Staat, Großraum, Nomos. Arbeiten aus den Jahren 1916-1969 , red. G. Maschke, Berlin 1995, pierwodruk: "Christ und Welt", 10.11.1949. Schmitt uważa, że "amnēstía" to także zakaz "rycia" w przeszłości i szukania tam powodów do dalszych aktów zemsty i roszczeń odszkodowawczych. Przypomina, że rewolucję Cromwella zakończył w 1660 roku Act of Free and General Pardon, Indemnity and Oblivion- uchwalony przez króla Karola II i parlament (uznano w nim także zmiany własnościowe, jakie zaszły w trakcie rewolucji). Przywołuje również stare angielskie prawo z XVI wieku roku stanowiące, że po wojnie domowej, po odbudowaniu normalnego stanu rzeczy, nikt nie może zostać ukarany za to, że stał po fałszywej stronie.
[13] F. Nietzsche, Niewczesne rozważania, przeł.M.Łukasiewicz, Kraków 1996 s.267.
[14] "Nie, nie jesteśmy (...) bezpośrednimi spadkobiercami ani wielkości przeszłe, j ani małości - ani rozumu, ani głupoty - ani cnoty, ani grzechu - i każdy za siebie tylko jest odpowiedzialny, każdy jest sobą" ( W. Gombrowicz, Dziennik 1953-1956, Kraków 1988, s.15).
[15] Wydaje się, że także i w tym przypadku mamy do czynienia z opisanym przez Carla Schmitta procesem nowożytnej sekularyzacji pojęć teologicznych, które zamieniają się w kategorie polityczne i ideologiczne: przechodząca na kolejne pokolenia wina pradziadków to zeświecczony odpowiednik grzechu pierworodnego biblijnych prarodziców. Tak jak grzech pierworodny przekazywany jest przez zrodzenie, co jak twierdzą teologowie, stanowi dla nas wielką tajemnicę, której nie możemy w pełni zrozumieć, tak osobista wina (grzech) pradziadków w tajemniczy sposób, którego nie sposób pojąć, przechodzi na następne generacje przez sam fakt zrodzenia, czyli przekazywania natury zranionej przez grzech osobisty pradziadków, popełniony w okresie WEWD. W grę wchodzić może również zsekularyzowany schemat trwającej do końca świata zbiorowej "metafizycznej winy", którą negatywna teologia judaizmu sprzed Soboru Watykańskiego obarczała niesłusznie cały naród żydowski. Zob. B. Willms , Die deutsche Nation. Teorie-Lage-Zukunft, Köln-Lövenich 1982, rozdz. Die schuldige Nation. Na temat zależności pomiędzy demokracją a upowszechnieniem pojęcia "winy zbiorowej" zob. E. von Kuehnelt-Leddihn, Przeciwko duchowi czasu, przeł.T. Gabiś, Wrocław 2008, rozdz. Winne narody?
[16] A. Werner, Zło nie jest poza nami, ( "Gazeta Wyborcza" z 8-9 września 2007). Nie należy, broń Boże, przeszkadzać Andrzejowi Wernerowi, aby sobie zbiorową winę odczuwał, czy to w samotności, czy w doborowym gronie przyjaciół, w przerwie jakiegoś wesołego party, przy dobrym alkoholu, w miłej atmosferze, nieco poczucia winy, niczym trochę postu, może nawet dobrze wpływać na zaostrzenie apetytu. Jednak dla tych, którzy poważnie myślą o wspólnej europejskiej przyszłości, drogowskazem intelektualnym i moralnym nie będą dziwaczne postulaty Wernera, ale doniosłe i odważne stwierdzenia Bohumila Doleżala zawarte w jego liście skierowanym do redakcji "Tygodnika Powszechnego" (2003 nr 42), w którym polemizuje on z tezami dra Marka Edelmana. W odpowiedzi na oskarżenie Edelmana, że "zdecydowana większość Niemców była świadoma tego, co robią naziści", w związku z czym "Niemcom nie należy się miłosierdzie, lecz pokuta i to przez wiele pokoleń", Doleżał zauważa przytomnie: "90 proc. dzisiejszych Niemców nie mogła być tego świadoma, ponieważ nie było ich wtedy na świecie". Swoje wywody dr Edelman zatytułował (twarda mowa!) Nie litować się nad Niemcami ("Tygodnik Powszechny" 2003 nr 33). Zupełnie nie wiadomo, dlaczego mielibyśmy się litować lub nie litować nad współczesnymi Niemcami, którzy nikogo nie zamordowali.
[17] Zob. H. Arendt Kollektive Verantwortung, z ang. przeł. F. Stühlmeyer, U.Vorkoeper , wyd. Hannah Arendt Verein (2000); jest to wykład z 1968 roku, wygłoszony w ramach sympozjum zorganizowanego przez Arnerican Philosophical Association (online:http://www.hannah-arendt.de/).
[18] Zob. F. Nietzsche, Z genealogii moralności. Pismo polemiczne, przeł. G.Sowinski, Kraków 1997, s.148.
[19] Zob. M. Cichy, Przepraszam powstańców,"Gazeta Wyborcza", 23-26 grudnia 2006. Można tu jeszcze dodać, że nadmierne przesycenie debat historycznych problematyką moralną (oskarżenia, wina, przebaczanie itd.) powoduje obniżenie poziomu życia umysłowego. Nietzsche przestrzegał, że "wyłączne zajmowanie się sprawami moralnymi sprowadza umysł do rzędu niższego" ( zob. F.Nietzsche,Wola mocy, s.294).
[20] Stefan Chwin gorąco i słusznie krytykuje chęć rzucania b. żołnierza Waffen-SS Grassa na kolana ( "Herr Grass, na kolana!" , "Rzeczpospolita" z 8 października 2006): "Za mało Herr Grass! No, na kolana! Ukorz się bardziej! Przepraszaj nas! Powinieneś to zrobić już grubo wcześniej! No, na co czekasz Grass?!". Ja się do takiego chóru nie przyłączam - deklaruje pisarz - nie czuję zupełnie takiej potrzeby. My przyłączamy się do Chwina. Oby już nigdy nie odzywały się chóry tych - jak ich celnie nazywa Chwin- "tropicieli moralnych skaz na sumieniu", które przez dziesięciolecia krzyczały: "Na kolana, panie Mackiewicz! Na kolana panie Pound! Na kolana panie Benn! Przepraszaj pan, panie Heidegger! Ukorz się bardziej panie Skiwski! Na kolana panie Schmitt! Na kolana panie Hamsun! Przepraszajcie nas panowie Eliade i Cioran! Czołgaj się przed nami panie Céline!"
[21] "Odczuwanie winy wiąże się ze zbyt wielką przyjemnością", E. Gellner Postmodernizm, rozum i religia, przeł. M.Kowalczuk,Warszawa 1997, s.43).
[22] Rudolph Rummel w znanej książce Death by Government (New Brunswick 1995) wylicza, że w XX wieku w akcjach politycznych, z ręki państwowo-politycznych instytucji i organizacji śmierć poniosło ponad 260 milionów ludzi.
[23] Zob. S. Żiżek, Rewolucja u bram. Pisma Lenina z roku 1917, przeł.J. Kutyła, Kraków 2006, s.477.
[24] M. Janion, Moje herezje antynarodowe, "Gazeta Wyborcza", 27-28 maja 2006. Jak powiadał Zaratustra: "Cnotą pragną swym wrogom wydrapać oczy; i wywyższają się tylko po to, aby innych poniżyć", F.Nietzsche To rzekł Zaratustra, przeł. S. Lisiecka i Z. Jaskuła, Warszawa 2005, s.91.
[25] Andrzej Bobkowski w liście do stryja Aleksandra (zob. Ucieczka z kredowego koła, "Gazeta Wyborcza", 27-28 listopada 1998), pisał z lekką pogardą o tych Europejczykach "którzy do końca życia chcą być ťofiarami wojnyŤ i ciągnąć z tego tytułu korzyści. Jak np. Francja". Autor Szkiców piórkiem skreślił te słowa w styczniu 1949 roku!
[26] Bronisław Łagowski w jednym ze swoich tekstów stwierdził generalizująco, że my Polacy postrzegamy siebie jako "wspólnotę pokrzywdzonych" , z kolei Piotr Semka mianem "skansenu zajmującego się rozpamiętywaniem własnego cierpienia" określił niemieckie ziomkostwa pod kierownictwem Eriki Steinbach (P.Semka, Ziomkostwa nie pasują do współczesnej Europy, "Rzeczpospolita", 20 sierpnia 2007). W kontekście kultywowania cierpień przodków i identyfikowania się z nimi, warto przypomnieć uwagę Ciorana, który pisał o ludziach zdemoralizowanych przez cierpienie. Ci, co wiele wycierpieli, dochodzą, zdaniem Ciorana, do arogancji, nie zaś do pokory ( zob. E.Cioran, Zeszyty 1957-1972, przeł. I. Kania, Warszawa 2004, s.430) . "Im więcej niesprawiedliwości się doznało, tym większe ryzyko popadnięcia w samozadowolenie lub wprost w pychę. Każda ofiara chełpi się tym, że jest wybrańcem à rebours i reaguje w odpowiedni sposób" (E. Cioran, Ćwiartowanie, przeł. M.Falski, Warszawa 2004 s.107) Ponadto ci, którzy żyją swoimi cierpieniami (i ci co się identyfikują z cierpieniami innych), mogą przysporzyć nam sporo kłopotów, gdyż "rozjątrzają najdawniejsze rany, rozkrwawiają dawno zaleczone blizny" (F.Nietzsche, Z genealogii moralności. Pismo polemiczne, przeł. G.Sowinski, Kraków 1997 s.135) .
[27] M.Pankowski Rudolf, Warszawa 1984, s. 23n. Tamże cytat: "Oni grobami naród obudowali i nic, tylko jak te liny ciemnozłote od grobli do grobli... i tuczą się mułem przeszłości" (s.80). Tuczyć się mułem przeszłości nie chcemy, oj nie.
[28] Nietzsche prorokował: "Jeszcze jedno stulecie gazet - i wszystkie słowa prześmierdną" (Pisma pozostałe, przeł. B.Baran, Kraków 2004, s.277). Porównania, o których mowa, prześmierdły już do cna.
[29] Przy okazji "sprawy Grassa", który dokonał "coming-outu", przyznając się do służby w Waffen-SS, Adam Michnik oburzył się ( Nie bij się w cudze piersi, "Gazeta Wyborcza", 16 sierpnia 2006), że "odzywa się sfora naganiaczy", która rozpętuje przeciwko pisarzowi "nienawistną nagonkę", będącą świadectwem "małości ludzkiej kondycji". W Niemczech "sfora naganiaczy" (wśród nich Grass) wielokrotnie rozpętywała "nienawistną nagonkę" przeciw Gottfriedowi Bennowi, Ernstowi Jüngerowi, Carlowi Schmittowi, Martinowi Heideggerowi i innym wybitnym postaciom niemieckiej kultury, chcąc unieważnić dorobek całego ich życia. Ba, rozpętuje je nawet po ich śmierci! Najwyższy czas zakończyć "nienawistne nagonki" niezależnie od tego, kogo się goni i kto chciałby być naganiaczem.
[30] Francuski kwartalnik narodowo-katolicki "Itineraires. Chroniques et Documents" oskarżył kiedyś słynną parę o to, że tak ostro balowali z oficerami Wehrmachtu ( Sartre uwielbiał ponoć pić na umór z okupantami), iż nawet nie zauważyli deportacji francuskich Żydów do obozów koncentracyjnych. To zapewne te ekscesy i w ogóle fakt, ze oboje cieszyli się względami rządu Vichy, spowodowały zapewne, że po wojnie - aby się zrehabilitować- Sartre życzył śmierci Celine'owi, wychwalał antyfaszystę Stalina, antykomunistów nazywał "wściekłymi psami" a wszystkich, którzy ośmielili się zwrócić uwagę na istnienie Gułagu, wyzywał od "faszystów".
[31] Wymieńmy jeszcze takich twórców jak:Arno Breker, Marek Piwowski, Bernhard Heisig, Alfred Szklarski, Hans-George Gadamer, Tadeusz Zieliński, Robert Brasillach, Louis Aragon, Henryk Grynberg, Richard Strauss, Tadeusz Konwicki, Henry de Montherlant, Stanisław Piasecki, Tadeusz Borowski, Paul Eluard, Artur Sandauer, Henry Williamson, Jan Dobraczyński, Aleksander Wat, Bruno Jasieński, Robert Poulet, Pablo Picasso, Herbert von Karajan, Wisława Szymborska, Winfried Wagner, Othmar Spann, Wyndham Lewis, Giovanni Gentile, Curzio Malaparte, Marcel Jouhandeau, Arnold Gehlen, Hans Pfitzner. Nawet Fernando Pessoa stał się podejrzany w oczach "myśliwych polujących na przeszłość" (znakomite określenie Gunthera Hofmanna), bo swój poemat Przesłanie napisał na konkurs zorganizowany w 1934 roku przez Sekretariat Propagandy Narodowej profesora Salazara. I Benedetto Croce, który przez trzy lata popierał reżim Mussoliniego, Ryszard Kapuściński, utrzymujący kontakty z peerelowskim wywiadem, Martin Walser i Siegfried Lenz , którzy jako maturzyści albo studenci trafili do partii narodowosocjalistycznej etc.etc.
[32] Witold Gadomski (Krzepi, "Gazeta Wyborcza" z 24-25 listopada 2007), komentując dyskusję na temat Dzienników Iwaszkiewicza napisał:" Czy dla czytelników poezji Mickiewicza, dramatów Wyspiańskiego czy powieści Żeromskiego jest dziś naprawdę ważne, jak się prowadzili? Czy kogoś gorszy fakt, że Józef Ignacy Kraszewski był szpiegiem na usługach francuskiego wywiadu, a Stanisław Brzozowski być może agentem ochrany? Pozostały ich dzieła, jedne czytane, inne - sprawiedliwie lub nie - zapomniane". Iwaszkiewiczowi dawno zapomniano jego Ucieczkę Felka Okonia i List do Bieruta. I bardzo dobrze. A takiemu Heideggerowi do dzisiaj nie zapomniano jego osławionej rektorskiej mowy. A ileż ona zajmuje miejsca w mającym się ukazać do 2015 roku ponad 100-tomowym wydaniu dzieł wszystkich filozofa? Któryś z publicystów, bodajże Tomasz Jastrun, nazwał relacje o zachowaniu pisarzy i artystów w okresie stalinizmu "potrawą dla sępów". Można się z tym zgodzić, ale tylko pod warunkiem, że za potrawę dla sępów" uznamy także relacje o zachowaniu pisarzy i artystów zaangażowanych w innych obozach polityczno-ideologicznych Wielkiej Europejskiej Wojny Domowej. Nie może być tak, że stalinowska faza życia i twórczości Wiktora Woroszylskiego czy Adama Ważyka to "potrawa dla sępów", zaś zaangażowanie Heideggera na rzecz reżimu narodowosocjalistycznego lub Ciorana i Eliadego po stronie Żelaznej Gwardii to "wykwintny deser dla ludzi mądrych i szlachetnych".
[33] Zob. F. Nietzsche, Poza dobrem i złem. Preludium do filozofii przyszłości, przeł. G. Sowinski, Kraków 2001 s.148.
[34] E.Bilal, P.Christin Falangi czarnego porządku, przeł.B. Chaciński, Warszawa 2003. Autorzy komiksu robią Czarnych czarnymi charakterami a Czerwonych białymi, a zatem mentalnie należą jeszcze do epoki sprzed "końca historii". Posthistoryczny komiks nosiłby tytuł Falangi czarnego porządku kontra brygady czerwonego porządku.
[35] M.Pilot, Matecznik, Warszawa 1988, s.20n.
[36] G. Zehm (Pankraz), Pankraz, Jean Pauls Paradiese und die Erinnerungsindustrie, "Junge Freiheit", 1995 nr 7.
Komentarze
![[foto]](/author_photo/kapalka.jpg)
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.