06 marca 2009
Mirosław Miniszewski
Naukowiec kontra wróżbita
Wojna o rządową listę zawodów
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
W oficjalnym krajowym spisie profesji i specjalności pojawiło się kilka nowych zawodów. Są to między innymi wróżbita oraz astrolog. Zawody te otrzymały swoje oznaczenie kodowe i odtąd oficjalnie można zatrudnić takie osoby, albo też można założyć działalność gospodarczą i świadczyć takie usługi we własnym zakresie. Do tej pory, jeśli chciało się legalnie wróżyć z kart lub prognozować na zlecenie klienta z pozycji planet, trzeba było zarejestrować firmę, a jako typ działalności podać "pozostała działalność usługowa gdzie indziej nie sklasyfikowana". Teraz się to zmieni.
Na oficjalnym serwisie urzędów pracy, w dziale "Klasyfikacja zawodów" znajdziemy pod numerem 514903 zawód wróżbity wraz z opisem. Brzmi on tak: "Świadomie wykorzystując wrodzone uzdolnienia do działania w obszarze zjawisk nadprzyrodzonych, dokonuje wglądu w przeszłe i przyszłe wydarzenia przy zastosowaniu ukształtowanych przez tradycję różnych form wróżenia (...)". Z kolei zawód numer 514901, czyli astrolog, to ktoś, kto "bada wpływ poszczególnych planet układu słonecznego i gwiazd stałych na środowisko ziemskie; określa i analizuje zarówno fizyczną, jak i psychiczną sferę zjawisk wywoływanych przez oddziaływanie określonych konfiguracji planetarnych i gwiezdnych w celu uzyskania informacji dotyczących najczęściej człowieka - jego zdrowia, psychiki i losu oraz danych przydatnych w innych dziedzinach życia, takich jak meteorologia czy uprawa roślin".
W pewnych środowiskach zawrzało - ale tak to już bywa w naszym dziwnym, podobno liberalnym i wolnorynkowym kraju. Gorąco zaprotestowali między innymi naukowcy w liczbie około tysiąca, na czele z fizykiem, prof. Łukaszem Turskim z Polskiej Akademii Nauk. Wystosowali do minister pracy, Jolanty Fedak, "List otwarty w obronie rozumu", a w nim napisali między innymi tak: "Umieszczono na tej liście szereg profesji niemających nic wspólnego z cywilizacją XXI wieku, a już na pewno z oficjalnie głoszoną przez Rząd RP ideą tworzenia społeczeństwa opartego na wiedzy".
W tym miejscu należy się poważnie zastanowić. Wydaje się bowiem, że naukowcy zbyt gorąco protestują. Sprawa ma kilka warstw, które warto poddać krytycznej analizie.
Niebezpieczne rozumowanie
Najprzód weźmy list naukowców, którego fragment został wyżej przytoczony. Jest on bardzo bogaty w treść. Wynika z niego ukryta przesłanka, że są oto profesje mające coś wspólnego z cywilizacją XXI wieku, oraz takie, które nie mają z nią nic wspólnego. Z dalszej treści listu możemy dowiedzieć się, że chodzi konkretnie o zawody astrologa, wróżbity, bioenergoterapeuty, radiestety oraz refleksologa. Sygnatariusze stwierdzają, że zawody te są "całkowicie pozbawione podstaw racjonalnego myślenia, zawierają elementarne błędy naukowe i przyczyniają się do szerzenia zabobonów". Jak piszą dalej, wpisanie tychże profesji na rządową listę ośmiesza urząd ministra i narusza powagę Rzeczypospolitej. Wreszcie piszą, że marnotrawienie publicznych środków, w tym tych płynących z Unii Europejskiej, na tworzenie tego rodzaju absurdalnych dokumentów powinno być karalne i domagają się ujawnienia winnych tego skandalu. Dalej powołują się, (a jakże!) na trudną sytuację wynikającą z kryzysu gospodarczego i że to inżynierowie, naukowcy i nauczyciele oraz inni ciężko pracujący ludzie mogą pomóc w jego przezwyciężeniu a nie jacyś szamani i wróżbici. Umieszczenie tychże zawodów na tej samej liście, co profesje sygnatariuszy listu, zostało uznane za akt wielce sromotny, w związku z czym domagają się przeprosin i usunięcia tych zawodów z oficjalnej klasyfikacji.
Czy słusznie naukowcy podnoszą swoje racje? Jeśli tak, to co począć z takimi zawodami, jak choćby tym wpisanym w rzeczonej klasyfikacji pod numerem 246102 duchowny wyznania rzymskokatolickiego? Co bowiem jego działalność ma wspólnego z cywilizacją XXI wieku oraz ideą społeczeństwa opartego na wiedzy? Wszak, jak podaje klasyfikacja zawodów, organizuje on i wykonuje "ogół czynności sakralnych zgodnie z liturgią wyznania rzymskokatolickiego, czuwa nad przestrzeganiem świętych tradycji, praktyk i wierzeń, oddając cześć Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu oraz Matce Bożej i świętym, jako kapłan powołany i wyświęcony do tej służby".
Sygnatariusze listu stąpają po kruchym lodzie. Jeśli zawód wróżbity wpisany na listę ministerstwa pracy obraża godność naukowców, bowiem burzy racjonalny porządek myślenia i zawiera błędy naukowe, to co począć z duchownym? Jeśli nie mamy uznawać guseł wróżki, której metody opierają się na nienaukowych przesłankach, to, niestety, księdza katolickiego, prawosławnego oraz ewangelickiego - które to zawody widnieją w owym wykazie - też musimy ustawić w tym samym rzędzie, co ludzi wykonujących profesje godzącą w racjonalność i "ideę społeczeństwa opartego na wiedzy". Trzeba być w końcu konsekwentnym.
Porównajmy też roboczo opisy zawodów astrologa oraz analityka finansowego (nr 341102) widniejące w wykazie ministerstwa. Pierwszy zajmuje się między innymi udzielaniem porad "dotyczących konkretnych zagadnień, takich jak: (...) interesy, korzystny moment na zawarcie transakcji". Drugi natomiast odpłatnie udziela informacji (...), które potrzebne są klientowi do podejmowania decyzji inwestycyjnych". Albo też porównajmy zawody hydrologa (nr 214207) z nieszczęsnym radiestetą (nr 514902), którego obecność na liście tak uwłacza naukowcom. Zadaniem pierwszego jest między innymi "wykonywanie opracowań zdarzeń hydrologicznych [wodnych - przyp. aut.] opartych na teorii prawdopodobieństwa dla zadanych lokalizacji i celów technicznych". Radiesteta natomiast lokalizuje "miejsca korzystne do poboru wody - budowy studni, źródeł wody pitnej, miejsc budowy zbiorników wodnych". Wszyscy oni posługują się jakimiś metodami. Jedne uważane są za naukowe, inne nie. Jedyne co bowiem różni w praktyce wymienione profesje to wyłącznie zastosowane metody a nie ich skutek.
Jeszcze w renesansie astrologia była jednym z podstawowych przedmiotów wykładanych na najlepszych, europejskich uniwersytetach. Tacy wielcy naukowcy, jak na przykład Izaak Newton, parali się magią. Nauka się ciągle rozwija. Być może za kilkanaście lat część współczesnych metod, uważanych za naukowe, także zostanie uznana za zabobony. Kandydatów jest całkiem sporo. Na przykład psychoterapia nigdy nie opracowała naukowej metody pracy, na postawie której terapeuta przynosi psychiczną ulgę cierpiącym ludziom. To skomplikowane zagadnienie i nie czas je teraz rozwijać, niemniej tak właśnie jest. Praca psychoterapeuty pod wieloma względami nie różni się, z naukowego punktu widzenia, od praktyki plemiennego szamana. Tyle samo w niej racjonalności i naukowości, co w znachorskich gusłach. A mimo to zawód ten znajduje się w rządowym wykazie pod numerem 244403 i jakoś nie budzi niczyjego sprzeciwu. Tak wiele współcześnie uznawanych za naukowe procedur cały czas opiera się na wierze, tradycji i mniemaniach, że nie ma sensu nawet tego wszystkiego śledzić, bo nie stanowi to w istocie żadnego problemu. Ukazuje raczej złożoność i bogactwo naszej kultury, która, na szczęście, nie sprowadza się tylko do nauki i racjonalności.
Symptomatyczne jest natomiast to, że sygnatariusze protestu powołują się przewrotnie na ideę społeczeństwa wiedzy. I tu szydło wychodzi z worka. Już Michel Foucault opisał bowiem dokładnie praktyki współczesnej władzy, która oparta jest na wiedzy. Para "wiedza-władza" i obowiązujące dyskursy przez nią wytwarzane są we współczesnej cywilizacji sposobem represjonowania ludzi. Ten kuriozalny protest naukowców, sygnatariuszy listu do ministerstwa, ma właśnie charakter represji! Dlatego rozwiązanie tego sporu nie wiedzie wcale poprzez wykazywanie zasadności metody wróżbiarskiej czy astrologicznej i porównywanie ich do innych, ściśle naukowych profesji, tylko poprzez odwołanie do zasad liberalizmu i wolnego rynku, do których przynajmniej się oficjalnie dzisiaj odwołujemy, uznając je w sferze polityczności za uzasadnione pod wieloma względami.
Dwa rozwiązania
Rozwiązanie to może mieć miejsce na dwóch poziomach - głębszym i płytszym. Płytszy polega na tym, że uznajemy za fundament podstawową zasadę wolnego rynku. Jeśli ktoś coś oferuje, a inny to chce mieć i jest skłonny za to zapłacić, to jest to wyłącznie ich sprawa. Dlatego każdy zawód, który polega na wykonywaniu jakiejś czynności przez kogoś innego uznanej za użyteczną, jest godzien wpisania na oficjalną listę zawodów. Jeśli na przykład będę oferował troskliwą opiekę na kamieniami polnymi, a jakiś rolnik będzie skłonny mnie w tym celu zatrudnić, to zawód "opiekun polnych kamieni" powinien być uznany. Jeśli doznam objawienia i ujrzę w wizji bóstwo w postaci Latającego Potwora Spaghetti i inni mi w to uwierzą, to powinienem móc założyć odpowiedni kościół i zostać jego kapłanem. Zawód kapłan Latającego Potwora Spaghetti powinien być w takim wypadku wpisany na rządową listę. Dlaczego? Z powodu idei sprawiedliwości obowiązującej w systemie liberalnym i wolnorynkowym, która polega na równym prawie do pilnowania swoich interesów! Jeśli zanegujemy tę zasadę, to nie mamy wolnego rynku. Skądinąd rzeczywiście go w pełni nie mamy i dlatego za istotniejsze jest rozwiązanie na głębszym poziomie. Mianowicie z punktu widzenia liberalnej i wolnorynkowej sprawiedliwości konstruowanie rządowych wykazów uznanych przez władzę profesji jest niewłaściwe i godzące we fundamenty wolności, na której chcielibyśmy oprzeć ład współczesnej cywilizacji.
Dlaczego, do cholery, państwo jest w ogóle zainteresowane tym, jakiego rodzaju transakcje zawierają pomiędzy sobą wolni obywatele?! Skąd ta chęć do klasyfikowania, numerowania, biurokratyzowania? To stąd przecież biorą się potem takie kuriozalne sytuacje jak ten żałosny list urażonych śmiertelnie naukowców. Czy coś się tak naprawdę zmieniło przez to, że zawód wróżbity znalazł się w państwowym wykazie uznawanych profesji? Otóż nie zmieniło się nic. Wróżki były zawsze wśród ludzi. Od zarania ludzkości. Przez całe wieki wiele osób rozkładało karty, wróżyło z fusów, chmur czy baranich jelit i pobierało za to wynagrodzenie. Także w Polsce. To nadal bardzo popularne zajęcie i bardzo wielu z nas chce z takich usług korzystać. Na gruncie prawa cywilnego mogę zawrzeć z kimkolwiek jakąkolwiek umowę o świadczenie usługi i nikomu nic do tego, bylebym w ten sposób nie łamał prawa. Oczywiście, warto przy tym płacić podatki. Dlatego mimo wszystko rozumiem potrzebę naszego rządu do określania różnych typów działalności zawodowej dla potrzeb fiskalnych. Jest to rzeczywiście biurokracja. Niemniej rząd Rzeczypospolitej daje w ten sposób świadectwo, że wie o świecie coś, czego owi gorąco protestujący naukowcy jeszcze nie wiedzą - mianowicie, że od dwudziestu już lat mamy wolne państwo i wolny rynek (przynajmniej oficjalnie do tego dążymy) i że polega to na tym, że każdy sprzedaje co chce, gdzie chce i komu chce, i, o ile nie łamie przy tym obowiązującego prawa, wykonuje tym samym ideę sprawiedliwości, która polega na tym, że każdy ma równe prawo do pilnowania swoich własnych interesów. W tym rozumieniu sygnatariusze owego listu otwartego do ministerstwa pracy czynią zamach na ową zasadę sprawiedliwości i dają świadectwo swej głębokiej ignorancji. To ich postawa - a nie zaradność polskich wróżek i astrologów, których działalność została wreszcie uznana przez państwo - jest uwsteczniająca i godząca w ideę społeczeństwa wiedzy. Wiedza owa bowiem nie dotyczy tylko uniwersyteckich katedr i statecznych profesorów, ale przede wszystkim jest związana z tym, że każdy powinien wiedzieć sam, co ma robić, aby na siebie zarobić i nie wyciągać ręki po zasiłek, czyli moje pieniądze. Zasiłki bowiem, tak samo zresztą, jak wypłaty owych protestujących, obrażonych naukowców, pochodzą z podatków płaconych tak przeze mnie, jak przez owych wyklinanych wróżbitów i astrologów, których gabinety rozsiane są po całej Polsce i gdzie od wielu lat interes kwitnie w najlepsze. Wiedza bowiem, to przede wszystkim umiejętność właściwego skorzystania ze swojej wolności. I nie tylko racjonalni ludzie nauki mają do tego prawo. To jest prawo każdego obywatela tego kraju.
Mirosław Miniszewski
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.