zdjęcie Autora

04 sierpnia 2006

Wojciech Jóźwiak

Nierządnica trzynastozgłoskowcem
O 'Dziewannie' i 'Potrzebie odrodzenia...' Jacka Dobrowolskiego

"Dziewanna" Jacka Dobrowolskiego to nie tylko 70 stron wierszem, ale - z racji dołączonego Posłowia - także manifest artystyczny i ideowy. Do obu, dramatu i manifestu, mam uwagi i pytania.

Czy Poeta nie da sobie rady bez Tyrana?

Jacek Dobrowolski pisze w Posłowiu: "w 1989 r. złożyli [Polacy] ją [= swoją męskość] na ołtarzu Wielkiej Nierządnicy Rynku". Oraz: "Jeżeli nie będziemy dbać o sztukę wysoką i zadowolimy się tym, co niskie tylko dlatego, że tak dyktują alfonsi mediów Wielkiej Nierządnicy Rynku /.../". Użyto metafor wielkiej mocy! Wielka Nierządnica to postać z Apokalipsy, składanie męskiego przyrodzenia na ołtarzu bogini to starożytny i przeraźliwy obrzęd syryjski. Rynek i kapitalizm zostały tu przedstawione jako apokaliptyczna figura, zapowiadająca koniec świata, upadek, zagładę. Uciekajmy przed otchłanią "wolnego rynku"! Dokąd? Otóż mnie się wydaje, że albo rynek, albo tyrania. Nici spinające ludzi w społeczeństwie są, w największym uogólnieniu, dwóch rodzajów: jeden ich rodzaj to przemoc, drugi to umowa i wymiana. (Miłośnik astrologii mógłby dodać, że przemoc jest od Marsa, umowa od Wenus.) Przemoc, pominąwszy bandytów, jest dziś realizowana przez państwo i jego agendy, utrzymywane z przymusowo ściąganych podatków i egzekwujące nakazy pod przymusem. Umowa i wymiana realizowana jest na rynku: tak, wolny rynek (im bardziej wolny od państwowych regulacji tym lepiej), jego medium - pieniądz i stosunki oparte na obu, czyli kapitalizm, to jest praktyczna realizacja zasady umowy, wymiany, oraz tego, o czym pisze Mirosław Miniszewski w swojej replice: że jest to gra, której wynik nie polega na tym, że zwycięzca zabrał coś przegranemu i tyle zyskał, co tamten stracił. To jest, przeciwnie, gra, w której wygrywają obaj, a więc gra z pożytkiem dla wszystkich, co sprawiło, że po jej rozpowszechnieniu w XVIII wieku świat (ten kapitalistyczny) gwałtownie zaczął się rozwijać, czego nie mógł zrozumieć taki np. Marks, czekając aż w końcu opadną zasłony i kapitalizm okaże się kolejnym wydaniem starej heglowskiej gry w Pana i Niewolnika, gry w której pierwszy wszystko zabiera, a drugi wszystko traci prócz gołego życia. Ale tak się nie stało... Tylko dlaczego wciąż w modzie jest plucie na rynek, z którego chleb się je? Jeśli nie ma rynku, to musi być jakiś system rozdzielnictwa, jakieś kartki na cukier, buty i wódkę, urzędnicza machina, a na jej szczycie - Tyran. Inaczej się nie da... Jeśli Poeta (jako pewna symboliczna postać) brzydzi się Rynkiem, to nie ma wyboru: musi afirmować Tyrana. Rynek nie jest burdelem, inaczej, jest to środowisko, które stawia niemałe wymagania ludziom, którzy w nim działają. Wymaga silnej, spójnej osobowości, jasnych własnych celów, wytrwałości, sumienności, a wobec ludzi - wręcz pewnej dawki charyzmy. Stawia wymagania moralne: uczciwość, dotrzymywanie danego słowa, poszanowanie praw drugiej strony. W burdel Rynek się obraca wtedy, kiedy wchodzą nań nieuczciwi gracze, a jedynym graczem strukturalnie, że tak powiem, nieuczciwym, jedynym, który niby umawia się jak inni, a naprawdę pałkę trzyma w kieszeni, jest... kto zgadnie? Państwo. Wtedy, kiedy bierze się ono za nie swoją robotę, bo od rynku, wytwarzania dóbr i handlu powinno być trzymane z dala za pancerną szybą.

Skoro nie Rynek, to Tyran... Czy faktycznie Poezja kwitła, kiedy poeci byli utrzymywani przez Tyranów, a choćby przez ich Urzędników? Czy to był jej Złoty Wiek, do którego wzdychajmy?

Czy bieda Polaków z matriarchatu?

Idee "Dziewanny" i "O potrzebie odrodzenia..." są mi bliskie, ponieważ przypominają te intelektualne emanacje, które krążyły na Seminarium Inicjacyjnym, które prowadził dr Henryk Kliszko na Wydziale Socjologii UW w drugiej połowie lat 90-tych, i na którym pilnie bywałem. Henryk Kliszko, Jerzy Tomasz Bąbel - ich z tego seminarium pamiętam jako nosicieli poglądu, iż istotą polskiego duchowego krajobrazu (mindscape by to się nazwało po angielsku) jest pewien rodzaj matriarchatu, polegający na tym, że górę bierze archetyp Wielkiej Bogini Matki, zaś podporządkowany jej jest i upodlony przez nią męski archetyp Boga Ojca. Sam też pisałem wtedy w tym duchu, dotąd w "Tarace" są moje teksty "Matriarchat" i "Sex & Drugs & Violence czyli lęk przed Oświeceniem", które polecam. (A także Strony Strychowe Roberta "Rodmana" Łapińskiego.). Dramat "Dziewanna" jest właśnie o spotkaniu i konfrontacji tych archetypów i w zamyśle ma być psychoanalitycznym remedium na polski kompleks: ma przez przypomnienie słowiańskich archetypów przywrócić Polakom na nowo równowagę między żeńskim a męskim pierwiastkiem. To mi się podoba! Także dlatego, że tamto Seminarium nie proponowało rozwiązań, w jego kręgu nie było przejścia do praktyki, nawet praktyki poetyckiej.

Ale jeśli choroba źle zdiagnozowana, to i lekarstwo na plaster. Obserwowane u nas zjawiska, które można w przyjętym jungoidalnym języku-modelu nazwać przejawami "matriarchatu", a więc pewna słabość mężczyzn, choćby w podziale domowych ról, mała wziętość męskich wzorów bądź ich brak, ogólna dezorientacja mężczyzn, zwłaszcza za młodu, słabość osobowości, brak szacunku dla prawa, ucieczka od wolności w objęcia opiekuńczego państwa, postawa roszczeniowa, popularność w wyborach partii głoszących kolektywistyczne hasła, rozrost Ekklezji Katolickiej, uzależniającej od siebie wiernych... Otóż uzewnętrzniający się w tych zjawiskach rzekomy matriarchat uważam za skutek, nie przyczynę. Ludzie, w tym mężczyźni, nie znajdując dla siebie celów, zadań ani właściwego systemu pojęć, popadają w kolektywizm i w ucieczkę od wolności, co można, owszem, po jungowsku interpretować jako wybujałość "żeńskiego archetypu". Ależ ów żeński archetyp (jak diabeł wg teologów) nie ma samodzielnego bytu! Nazwany ucieczkowy kompleks zachowań jest jak nuda - polega na braku czegoś, nie zaś na istnieniu czegoś: choćby żeńskiego archetypu, jakby powiedziano, wzorując się na Jungu. Przy okazji niepotrzebnie obrażając kobiety, które niczym nie zawiniły, bo je tak samo ten kompleks dotyka.

Przyczyną jest więc nie rzekoma siła matriarchalnego archetypu, tylko słabość (lub nierozpropagowanie, nieznajomość) postaw i poglądów indywidualistycznych i wolnościowych. Ale to czy owe postawy i poglądy będą się cieszyć uznaniem czy przeciwnie, nie jest sprawą archetypów, tylko woli i działania ludzi. (Pamiętajmy, że Jung pisał teksty, które brzmią jak wybielanie Niemców z tego, co zrobili za nazizmu: bo to archetypy przecież przez nich nieszczęsnych wtedy się wyrażały i tak ich sponiewierały...)

Gdybym miał nazwać - to tak przy okazji - główny narodowy polski problem nas dręczący (pomijając problemy ogólnoświatowe, bo brak psychicznego uzbrojenia do życia w wolności i samodzielności dolega nie tylko nam i nie nam najbardziej...), to nie byłaby nim wcale przewaga Pożerającej-Kastrującej-Bogini nad Jasnym-Bogiem-Stojącym-Jak-Oś (odsyłam tu do tekstu "Dziewanny"). Raczej byłby to problem polegający na tym, że walcząc przez dwa wieki o wolność z obcymi opresorami, nie zauważyli Polacy i nie nauczyli się zauważać, że niewolić siebie mogą także sami. Że okupant, który zabiera nam pół zarobków (część według swej łaski oddaje, prawda, choć zwykle komuś innemu...) i wciąż zawęża obszar tego, co nam wolno, mówi po polsku. Jak to nazwać archetypem?

Czy Pogaństwo to Ludożerstwo?

Kiedy się mówi-pisze o bogach, to jest religia. (Ostatecznie, mówienie o niej.) Bohaterka dramatu, tytułowa Dziewanna, jest boginią. Jej partner, Poeta, w końcowej scenie, okazuje się także być bogiem. Sceneria "Dziewanny" jest wariantem rekonstruowanej religii dawnych Słowian, a obrzędy Kupały głównym świętem tej religii. I tu jest coś, co czytając trudno mi było przełknąć - oto w tym świecie święto to polega na złożeniu ofiary z człowieka, który ma być w darze bogom (archetypom?) spalony na stosie. Wprawdzie w toku akcji wykaraskuje się z tej opresji, palonego mięsa widzowie wąchać nie muszą, ale przez cały tekst postacie dramatu nie mogą się doczekać, kiedy wreszcie ów "święty" obrzęd zostanie dopełniony i jak to bosko będzie, kiedy ofiara skwierczeć będzie. Ja wiem, że to co wolno Bogom, nie musi być wolno Ludziom, ale jednak niepokoi ochota, z jaką Dziewanna, wcale nie w swojej groźnej, ale w całkiem łagodnej postaci, marzy o zjedzeniu Poety - bo jest i taki wariant ofiarowania go; oto jej słowa: "ja zanim krew jego ziemia tu poczuje, Będę go sobie chrupać, on mi tak smakuje!" Wprawdzie w pozostałych do nowożytności resztkach obrzędów kupalnych zachowało się gdzieś na Rusi palenie kukły zwanej "Kupało", ale żeby z tego wyciągać wniosek, choćby i zawieszony w poetyckiej fikcji, że na Słonowrót (letnie przesilenie) palono u nas ludzi w ogniskach - to chyba trochę za wiele i w guście nienajlepszym... Tym bardziej jeśli ktoś w pogaństwie-rodzimowierstwie szuka odpoczynku od krwawych ofiarniczych, choćby i symbolicznie tylko, obrzędów chrześcijańskich.

Czy trzynastozgłoskowiec podoła zadaniom?

Większa część ciała dramatu pisana jest trzynastozgłoskowcem jak "Pan Tadeusz". "Lit-wo-oj-czy-zno-mo-ja-ty-jes-teś-jak-zdro-wie". "Dzie-wą-jes-tem-o-no-wiu-Macią-w_peł-nię-by-wam" - pierwszy wiersz aktu drugiego. Trzynastozgłoskowiec łączy się w pewien kompleks ekspresyjny z polonezem, kontuszem i "panie dziejaszku". Wielokrotnie zastanawiałem się - bo nawiązania do przeszłości fascynują mnie od dawna - na ile ten staropolski kompleks ekspresyjny jest lub może być nadal nośny, i czy raczej już nie odszedł nieodwołalnie do muzeum, a jego użycie w konieczny sposób i niezależnie od zamysłu autorów używających go jako środka, wywoła efekt li tylko komiczny i parodystyczny? Problem jest nawet gorszy - bo nie tylko ów szlachecko-sarmacki styl nacechowany jest dziś parodią, ale też to samo czujemy przy stylizacji ludowo-chłopskiej. Tradycyjne pieśni Ukraińców, Bułgarów, Węgrów nas polskich odbiorców wzruszają, odpowiednie nasze - zwykle ledwie śmieszą lub niesmaczą, a przynajmniej pozostają niebezpiecznie blisko granicy dzielącej piękne od idiotycznego. Nasza stara kultura, zarówno ta szlachecko-wysoka jak i ta chlopsko-folkowa przeszły dziwny proces, w którym wywichnęły się obie. Rzecz warta grubej książki, której chyba nie napisano dotąd, a nie kilku zdań, które tu mogę napisać. Autor "Dziewanny", posługując się obu stylizacjami, wędruje po niepewnym gruncie... Ale może na tym polega moc "Dziewanny", że porusza nas także przez to, że drażni, niepokoi i nie daje się łatwo umieścić w szufladzie? Co do trzynastozgłoskowca, to przypominam sobie, że bodaj ostatnim, który używał go całkiem zgrabnie, był Leśmian: "Tak zmarli jednocześnie obydwaj Macieje".

Odrodzenie poezji też (jak Jackowi Dobrowolskiemu) mi się marzy, ale czy trzynastozgłoskowcem, to już nie byłbym tak pewny; zresztą poezja to rzecz szamańska i z Tamtego Świata z Cieniami przychodzi, choć może egzorcyzmy odprawione trzynastozgłoskowcem nad archetypem Pożerającej Bogini odsłonią ukryte dotąd przed naszymi Poetami przestrzenie Ducha czekającego na wyrażenie w strofach, czego ja, prozaik nieuleczalny, mogę jak gap jeno wypatrywać.

Wojciech Jóźwiak

Milanówek, 4 sierpnia 2006


PS. Mam Księżyc w Pannie i dlatego swój podziw wyrażam przez krytykę.




Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)