23 lutego 2020
Wojciech Jóźwiak
Serial: Czytanie...
O Poniemieckiem Karoliny Kuszyk
◀ Ontologia analogizmu, czyli Ciało, Głowa, Serce, Wątroba ◀ ► O tak zwanych inwazyjnych gatunkach drzew ►
Legnica. Fragment dawnej alei Baumgarta
z Domem Strzeleckim. Karta pocztowa z 1909 r. ze zbioru Z.
Grosickiego. Obraz i podpis ze strony liegnitz.pl wspomnianej w książce.
Chodzi oczywiście o książkę Karoliny Kuszyk „Poniemieckie” (wyd. Czarne, Wołowiec 2019). Tego słowa użyłem wyżej celowo w miejscowniku, żeby wydobyć z niego coś więcej: coś więcej pomiędzy pospolitym (w sensie, że nie nazwa własna) przymiotnikiem poniemiecki, -a, -e, którego zresztą Autorka używa w książce gęsto i fachowo językoznawczo analizuje (źle też przekładającym się na inne języki), a tytułem jej książki pisanym z dużej litery i w cudzysłowie i jeśli deklinowanym, to ostrożnie. Bo „o Poniemieckiem” to jak „w Zakopanem”: przy tym drugim już wiemy, że nie chodzi o coś, co pospolicie zostało zakopane, tylko o sławną stolicę Tatr. Podobnie, Poniemieckie, -iem, nie -im, jawi się nazwą własną, nazwą pewnej przestrzeni, dającej się nanieść na mapę, ale bardziej istniejącej w pojęciach, stosunkach, zainteresowaniach, czyli w świadomości, zarówno ludzi jak i zbiorowości, a także w tym, co z tamtej świadomości jest wypierane, tłumione, cenzurowane, zarówno przez różne władze jak i przez Się. Więc ta książka jest o Poniemieckiem, o poniemieckiej przestrzeni w Polsce, i bardzo dobrze, że taka książka została wreszcie napisana, długo na nią czekaliśmy.
Tu przywołam inną książkę: Andrzej Leder „Prześniona rewolucja”: rewolucja społeczno-gospodarcza, która wg tego autora została dokonana w latach 1939-1956, miała za początek i warunek dwa skoki: jeden na pożydowskie, drugi na podworskie. Pierwszy był możliwy ponieważ Niemcy eksterminowali Żydów, drugi ponieważ Sowieci i ich rodzime przedłużenia zniszczyli ziemian-szlachtę. W obu tych rewolucyjnych czynach Polacy wzięli udział transpasywnie, czyli bez woli, choć z korzyścią, jak Sędzia z „Pana Tadeusza”: „Dano mi dobra, wziąłem”, kładąc sobie szlaban na dociekania, czyje to dobra były i „wziąłem” je od kogo. Kiedy czytałem (wybitną przecież i otwierającą oczy) książkę Ledera, brakowało mi trzeciego członu odpowiedniej formuły: właśnie poniemieckiego! – obok pożydowskiego i podworskiego. Karolina Kuszyk wypełnia ten brak – ba, tamtą ginnungagapę, ziejącą pustkę w tamtej lekturze. Jest doskonale świadoma owej założycielskiej trójcy nowoczesnego polskiego narodu: „Poniemieckie, pożydowskie, podworskie” – tak tytułuje rozdział książki zaczynający się na stronie 84.
Autorka, sama urodzona legniczanka, pisze po kolei o swastyce na spodzie rodzinnej filiżanki, o specyfice poniemieckich domów, o szoku przyszłości (i obcości), jaki był udziałem osadników, o wszechogarniającym szabrze, praktykowanym przez pełny przekrój społeczeństwa od prostych dołów po czynniki urzędowe na najwyższym szczeblu, które rozbierały Wrocław by z materiału budować Warszawę i które do Warszawy ściągały dolnośląskie muzealia, do dzisiaj przeważnie nieodzyskane dla ich miejsc pochodzenia. Z fachową drobiazgowością i z-pochyleniem-się-nad pisze o rzeczach: o meblach, kubkach, kuflach, słoikach firmy Weck (często z długo jadalną zawartością), o świętych obrazach, których wytwarzania Dolny Śląsk był wybitnym zagłębiem. O pocztówkach. O kolekcjonerach. O zamordowanych cmentarzach, ale i ich ratownikach. Pisze o skarbach, szczególnie przybierających postać złotych pociągów uśpionych w nieznanych sztolniach pod górami. Pisze o ludziach, w których imaginerium wszystko to żyje, i pisze o ich losach, często mało prostych, jak o tym ojcu pewnej swojej rozmówczyni, który był Niemcem i po wojnie został, ale ukrywał, że nim był.
Mniej zajmuje się niszczycielami, jakby chciała wymierzyć im najsurowszą karę historii: unicestwiające zapomnienie. Pisze za to o tych, którzy coś pozytywnego robią z tym dziedzictwem. Bo polscy patrioci swoich ziem – Niederschlesien, Pommern, Lebuser Land i Preußen – nie mieli/nie mają wzorów ani przetartych ścieżek. Świat i los w który zostali (po Heideggerowsku) wrzuceni – przybyli z własnego wygnania lub urodzili się tutaj – okazał się nie mieć precedensów, nie było od kogo się uczyć, kogo naśladować w tej pracy nad ciągłością w nieciągłości. Działali na białej (lub czarnej?) plamie kultury. Próbowali każdy po swojemu. Co z tego wyszło, wychodzi, przeczytasz.
Wielka książka. Naprawdę. Warta uwagi też przez to, że czytając, w pewnym momencie zaczynasz czuć, że Autorka wykonuje jeszcze dodatkową szczególną pracę i to pracę nad tobą: oto podnosi czytającego na własny wysoki poziom... czego, jak to nazwać? Chyba jednak: duchowego rozwinięcia. Polecam.
(Polecam też drugą mniej formalną stronę Autorki: www.pol-cafe.de/pl/Kuszyk.)
◀ Ontologia analogizmu, czyli Ciało, Głowa, Serce, Wątroba ◀ ► O tak zwanych inwazyjnych gatunkach drzew ►
Komentarze
![[foto]](/author_photo/wj_X15.jpg)
Ciekawe, że ja sentymentów do tamtych wątków nie czuję, nie znajduję w sobie. Uogólnione zainteresowania: tak, ale jakieś emocjonalne uwiązania -- to nie.
Ktoś ze sławnych o tym pisał, krótko po wojnie: że Polacy stamtąd wyjeżdżali z poczuciem ulgi.
![[foto]](/author_photo/oedipus_sphinx.jpg)
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.