10 listopada 2017
Autorów wielu lub nieokreślony
Serial: Sny i wizje
Rakietą na księżyc
◀ Po linie na górę ◀ ► Zapytałem o poziom buddyczny ►
Byłem w domu rodzinnym: mój pokój był tam o wiele bardziej przestronny, skromniej umeblowany, pomalowany na biało. Przypominał ten, w którym mieszkałem jakiś
Byłem w domu rodzinnym: mój pokój był tam o wiele bardziej przestronny, skromniej umeblowany, pomalowany na biało. Przypominał ten, w którym mieszkałem jakiś czas temu w Katowicach. Wpadłem na pomysł, że skoro jestem teraz w domu rodzinnym na dłużej, to mogę dorabiać sobie udzielając lekcji / przestrzeni do ćwiczenia jogi ( w rzeczywistości nie jestem instruktorem, ani nawet dostatecznie biegłym w jodze). Zamieściłem ogłoszenia, zgłosiła się tylko jedna osoba, jakaś nieznana mi kobieta w średnim wieku. Zapomniałem jednak, o której miała przyjść, i zastała pokój pełen gości i nieporządku.
Tu jest konieczna dygresja. Pokój był pełen rzeczy oraz, chyba, klocków Lego, pozostawionych w dużej liczbie w nieładzie na podłodze – to implantacja wspomnienia z wczesnych czasów nastoletnich, kiedy to w ramach wymiany młodzieżowej gościliśmy w domu dziewczynę z Saksonii. Pamiętam, że odczuwałem wtedy wobec niej wstyd z powodu naszego względnego (polskiego?) ubóstwa – nigdy wcześniej nie byłem na Zachodzie, a w ramach wymiany zwrotnej Niemcy przyjęli nas, jak sądziłem wtedy, naprawdę po królewsku - uznałem zatem, że dla przeciwwagi muszę jej czymś zaimponować. Wybór padł wtedy na moją kolekcję klocków Lego, z której to naonczas byłem bardzo dumny, chociaż już wtedy wiedziałem, że to raczej infantylne. Co ciekawe, wobec tej kobiety odczuwałem podobne uczucia do tamtych – zmieszanie, wstyd, chęć rekompensaty jej potencjalnego rozczarowania przez pokazanie, że jeste(ś)m(y) zdolny/i do uporządkowanej, a nawet wyrafinowanej działalności.
Powróćmy jednak do wątku snu. Lekko zmieszany nawiązałem rozmowę, zachęciłem wszystkich do rozgrzewki i praktyki. W międzyczasie uprzątnąłem pokój, który stał się rzeczywiście znacznie większy, tak że pomimo mebli mogło spokojnie ćwiczyć tam czworo czy pięcioro ludzi.
Następnie występuje luka w fabule. Kobieta ćwicząca jogę więcej się nie zjawiła – widać wywarłem na niej niekorzystne wrażenie. Czułem bliżej niesprecyzowany lęk oraz niepokój. Przeczuwałem, jakby coś niedobrego, obcego, zalęgło się w piwnicy domu. Kiedy nikt nie patrzył, dom się odrobinę kurczył, zmieniał, co dopiero zauważyłem ja - inni domownicy nie byli tego świadomi. Mój ojciec próbował przedsięwziąć jakieś środki zaradcze, ale wszyscy byli dość bezradni.
Tu kolejna luka. Wygląda na to, że w końcu postanowiłem opuścić dom. Wybrałem się wraz z towarzyszem (nie pamiętam kto to mógł być, byliśmy w dość serdecznych koleżeńskich relacjach) na poszukiwania (Czego? - nie wiem). Zapadł zmierzch. Znaleźliśmy się na rozległej, poprzecinanej strumieniami łące lub błoniach, która znajdowała się w mieście (nie było to już moje miasto rodzinne – sądząc po ilości oświetlenia i biurowców to było jakieś dużo miasto, coś mi mówi, że właśnie niemieckojęzyczne, lub przynajmniej poniemieckie).
Po łące przechadzali się ludzie, głośno rozmawiając i żartując. Panowała lekka, świąteczna atmosfera, jednak nie rozumiałem tego święta i nie brałem w nim udziału. Wydaje mi się, że szukałem czegoś na tej łące. Zainteresował mnie księżyc – delikatnie falował, jak widziany przez drgające od gorąca powietrze, był wyjątkowo duży i przyciągał wzrok. W jego świetle razem z moim towarzyszem znaleźliśmy obszar zabezpieczony przez jakieś służby porządkowe ogrodzeniem z siatki. W ogrodzeniu była dziura więc prześlizgnęliśmy się przez nią ukradkiem. W środku znajdowały się zakonserwowane zwłoki. Były ubrane w mundur (niemiecki – z czasów II wojny św.!), choć z jakiegoś powodu szczątki bardziej niż na żołnierza pasowały mi na listonosza. Trup leżał ugodzony pociskiem-niewypałem w kształcie rakiety. Pomimo tego wciąż wyciągał prawą rękę w górę, w dłoni zaciskając coś kurczowo. Nie wiem, jak do końca do tego doszliśmy, ale mój towarzysz był pewien, że należy wystrzelić niewypał, co poniekąd nam się udało. Pocisk, z niewiarygodnym świstem wystrzelił w niebo jak noworoczne fajerwerki i uderzył w… księżyc.
Uciekliśmy z miejsca zdarzenia, wokół którego mogli zacząć gromadzić się gapie, kierując się w przeciwną stronę, niż światła miasta. Nad jednym ze strumieni na łące znajdowała się prymitywna kładka zrobiona ze zwykłej szerszej deski przełożonej ponad korytem rzeczki. Przeszliśmy przez kładkę i – stało się coś dziwnego z grawitacją - zamieniliśmy się w króliki. Opuściłem tamten teren i znalazłem się w zupełnie innym miejscu. Nazwałbym je właśnie księżycem, który jednak był zalesiony i zamieszkały przez inne króliki, które robiły to, co robią zwykle króliki, czyli beztrosko i intensywnie się rozmnażały. Nawet mój towarzysz próbował ze mną kopulować, jednak absolutnie nie było mi to w głowie. Dalej sen staje się coraz bardziej poszarpany, byłem bliski przebudzenia. Pamiętam jedynie, że chociaż moje poszukiwania się nie zakończyły, a stworzenie budzące niepokój w domu nie zostało zidentyfikowane i przepędzone, to odtąd mogłem swobodnie przechodzić przez kładkę między światem ludzkim i króliczym.
◀ Po linie na górę ◀ ► Zapytałem o poziom buddyczny ►
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.