15 kwietnia 2010
Janusz P. Waluszko
Sarmacka próba urzeczywistnienia utopii suwerenności ludu
Jednym z warunków wolności jest stałe pamiętanie o tym, że ludzie są jednocześnie równi i różni, a więc każdy z nas ma jednakowe prawo do urzeczywistniania swojej wizji świata. Niestety, świat nie jest bezludną wyspą, gdzie Jedyny mógłby dowolnie eksperymentować ze swoimi pomysłami, a Polska i kraje sąsiednie wyjątkowo nie były do tej roli predestynowane, leżąc na pograniczu Wschodu i Zachodu, z których każdy chciał uczynić je swym przedmurzem, a przynajmniej linią frontu... Mimo to właśnie tutaj podjęto w przeszłości próbę urzeczywistnienia Utopii, realizując przez kilkaset lat ów żywy eksperyment, dopóki obce armie i idee nie położyły temu kresu, a same społeczeństwa Europy środkowo-wschodniej nie zaparły się swych korzeni. Na ile trwale, nie umiem powiedzieć - sam fakt, iż powracamy do tego myślą, mową, a czasem i czynem, każe wstrzymać się z ostateczną odpowiedzią.
Najdalej zaszło to (ze względu zarówno na wielkość kraju, jak i fakt utrzymania niepodległości przez okres dłuższy niż u sąsiadów) w sarmackiej Rzeczypospolitej wielu narodów. Podkreślam ów fakt, bowiem późniejszy rozwój nacjonalizmów w stylu zachodnim kazał jednym ludom wyrzec się własnego udziału w owym wspólnym dziele, a innym przywłaszczać je sobie w sposób przy tym równie zafałszowany. Rzeczpospolita była wspólnotą Polaków, Litwinów, Rusinów, Niemców, Żydów, Ormian, Tatarów, Szkotów, Włochów, Holendrów i wielu innych, dlatego wolę mówić o Sarmacji niż tylko o Polsce, choć kultura (językowo) polska stała się ich wspólną płaszczyzną porozumiewania się. Było tak, bo to w Polsce zaczęto realizować ową drogę do wolności, drogę, która nigdy nie ma końca, stąd to, do czego się odwołuję, to nie tyle konkretne dokonania, które dawno już minęły, nie unikając przy tym wad swego czasu, ile ich duch, przyświecająca im wizja Rzeczypospolitej, co nie rządem stała, a prawami obywateli.
Rzeczpospolita wyrosła z tradycji plemiennych, słowiańskich, które zderzyły się z kulturą antyczną i chrześcijańską Europy i potraktowały ją serio, sublimując się przy tym. W Europie byliśmy bowiem gościem nowym, ledwo co z barbarzyństwa wyrosłym, nie tylko w oczach spadkobierców Romy, ale i uzurpujących sobie prawo do spadku Niemców. Było tak nawet na naszym własnym podwórku, gdzie i kościół łaciński, i niemieckie w swej kulturze miasta wyłączyły się spod prawa książęcego, zamykając się w egoizmie własnych przywilejów, gdy tymczasem szlachta (o wiele liczniejsza niż na Wschodzie i Zachodzie, bowiem szlachcicem był każdy, kto nie przyjął prawa niemieckiego, co w efekcie na najbardziej zacofanych pod tym względem ziemiach Mazowsza czy Podlasia objęło 1/4 - 1/3 ludności) pozostała przy nim, przywracając jednak z każdą chwilą coraz bardziej dawną zależność księcia (króla) i jego prawa od wiecu, późniejszego sejmu. Ruch ten osiągnął swe apogeum wraz z renesansem, kiedy to z jednej strony koniunktura na płody ziemi, a z drugiej doideologizowanie ideami respubliki rzymskiej i powszechnego kapłaństwa w duchu ewangelicznym pozwoliły zeń stworzyć własny, różny od Wschodu i Zachodu świat, Utopię wolności.
Poza nią z własnego wyboru (a nie z "egoizmu stanowego szlachty", jak przedstawia to szkolna historiografia) pozostał i kościół katolicki (wybierając prawo kanoniczne zamiast polskiego), i miasta czy przez miejskich przedsiębiorców lokowane wsie (na prawie niemieckim), a także liczni przybysze z różnych stron świata, którym Rzeczpospolita pozwoliła zachować ich własne prawa, sądy i samorządy, aż po osobny własny sejm (waad) i sejmiki w przypadku Żydów. Taka wielość praw (każda grupa kulturowa, każde miasto, każda ziemia mogła mieć odrębne, lub wybrać spośród wzorów znanych już wcześniej) w niczym nie przeszkadzała w funkcjonowaniu Rzeczypospolitej i owych mikroświatów na jej marginesie. Dziś, kiedy fundamentaliści z AW"S" i ROP odrzucają kompromis w imię wierności swoim racjom, a sejmowa większość rezygnuje z jakichkolwiek godnych uwagi wartości w imię zadowolenia wszystkich, czyli nikogo - pełny kompromis (tzn. taki, który nie rezygnując ze swych przekonań pozwala nie narzucać ich innym) może być atrakcyjną alternatywą. Czy nie można powrócić do sytuacji, gdy prawo publiczne ogranicza się tylko do ochrony osoby, jej mienia i swobód, pozostawiając całą resztę dobrowolnym stowarzyszeniom, których członkowie w zgodzie ze swoimi przekonaniami zaspokajaliby swe potrzeby, organizowali stosunki międzyludzkie i poszukiwali prawdy, nie oczekując, że ktoś inny za nich to zrobi, ani nie robiąc tego za innych - komuniści itp. etatyści mogliby się dobrowolnie okładać (dotyczącymi tylko ich) podatkami, katolicy umartwieniami, narodowcy nie tolerowaliby w swych stowarzyszeniach Żydów, Żydzi Arabów, Arabowie Ameryki etc., zachowując wszelkie odjazdy dla siebie?
Sarmaci byli przekonani o tym, że ich ustrój jest najlepszy na świecie - dla nich, bo inni mają swoje własne pomysły i dlatego nigdy nie toczono wojen zaborczych w celu podarowania wolności komuś wbrew jego woli; na dobrą sprawę nawet idea walki o naszą i waszą wolność pojawia się dopiero w XVIII w. (pomoc dla Węgrów Rakoczego i Amerykanów Waszyngtona), apogeum osiągając w wieku XIX, kiedy to zburzenie starego świata stało się środkiem do walki o odzyskanie niepodległości, której ów świat nas pozbawił. Wcześniej bowiem zapobieżenie wewnętrznym i zewnętrznym wojnom stało się jednym z fundamentalnych założeń ustroju Rzeczypospolitej, a przejęcie kontroli nad finansowaniem armii przez długi czas pozwalało skutecznie ograniczać zamordystyczne zapędy władzy. Szlachta nie chciała bowiem przejęcia władzy (choć miała dość siły, by po nią sięgnąć), a jedynie jej ograniczenia prawem i kontroli przez społeczeństwo, by móc w świętym spokoju zażywać ziemiańskiego żywota człowieka poczciwego, co było urzeczywistnianiem innej utopii, mitu Arkadii. Dlatego pierwsza nasza konstytucja (tzw. Artykuły Henrykowskie z 2 maja 1573) jest raczej deklaracją praw człowieka i obywatela (zebranych z dawnych przywilejów wymuszonych na władzy dla całego społeczeństwa szlacheckiego, a nie tylko dla wąskiej elity czy grupy, jak to było np. z miastami), nie zaś opisem struktury i praw władzy nad owym obywatelem. Mówiła ona o nietykalności osoby i mienia bez prawomocnego wyroku sądu, o tym, że bez zgody wszystkich obywateli poprzez sejm władzy nie wolno zwoływać pospolitego ruszenia na wojnę ani nakładać podatków, że wybór króla odbywa się z woli ludu szlacheckiego, a nie z "bożej łaski", wreszcie o tym, że ani władza, ani współobywatele nie mogą nikogo prześladować ani szykanować z powodu jego przekonań religijnych, a gdyby się tak zdarzyło, że władza słowa nie dotrzyma, prawo pogwałci - prawo zwalniało obywateli z posłuszeństwa owej władzy, zezwalając na legalny bunt w celu... przywrócenia praworządności. Zburzenie umowy społecznej przez władzę czyniło ją nieważną, ludzie organizowali się więc w konfederacje i przystępowali do bezpośredniego sprawowania władzy, gdyż to oni byli jej i wszelkich praw suwerennym źródłem.
Uczestnicy rokoszu sandomierskiego w 1606/7 głosili wręcz, że skoro naród powstaje, by rządzić się sam sobą, tracą moc wszelkie organa władzy przedstawicielskiej, sądy i trybunały, sejm i senat, a także król, który nie dotrzymał warunków umowy. Bowiem "program wyborczy" i przysięgę na wierność prawom Rzeczypospolitej traktowano - w przeciwieństwie do naszych czasów - serio; podobnie serio traktując bycie posłem jako bycie przedstawicielem swych wyborców. Sejmiki (ogół szlachty danej ziemi) nie wybierały spośród wielu programów przedstawianych im przez partie polityczne, lecz same je uchwalały, spisując w postaci instrukcji dla delegowanych przez nie na sejm posłów, a ci nie reprezentowali tam siebie i swoich partii, lecz wyborców, musząc liczyć się z instrukcją. W razie jej drastycznego naruszenia sejmik mógł nie przyjąć uchwały sejmu (i dlatego często odkładano decyzje w trudnych sprawach, odsyłając je "do braci", na sejmiki). Na przełomie XVII i XVIII wieku władza praktycznie przeszła w ręce sejmików. To one zatwierdzały większość podatków, a nawet ustanawiały własne, to one decydowały, na co wydać zgromadzone w ten sposób pieniądze, zaciągały własne wojska wojewódzkie strzegące tylko swego terenu i prowadziły własną dyplomację (był to okres sporego paraliżu władzy centralnej, dwuwładzy i obcych interwencji). Kres temu położył Sejm Niemy, uchwalając małe, ale stałe podatki na wojsko, co pozbawiło sejmiki wpływu na sprawy kraju i zepchnęło do roli samorządów lokalnych, manipulowanych przez partie magnackie.
Innym przykładem traktowania serio idei umowy społecznej i suwerenności jednostki jest prawo "veta". Skoro Rzeczpospolita jest wspólnotą wszystkich swoich członków, to nie można ustanawiać żadnych nowych praw wbrew zgodzie choćby jednego z nich, dlatego sprzeciw choćby jednego czynił uchwalenie takiego prawa niemożliwym. W sytuacjach wyjątkowych można to było ograniczyć organizując się pod węzłem konfederacji, czyli działając bezpośrednio, stając z bronią w ręku (pod węzłem konfederacji decydowała większość), jednak starano się tego nie nadużywać, wychodząc z założenia, że lepiej nie robić wspólnie nic, skoro nie ma takiej woli wśród uczestników Rzeczypospolitej, niż robić coś, czego inni nie akceptują. Zamach 3 maja 1791 roku doprowadził do ostatecznego zburzenia owej wspólnoty i permanentnej wojny domowej; o ile wcześniej była to wojna społeczeństwa z nie rozumiejącą zasad jego Rzeczypospolitej władzą, o tyle potem doszło do konfliktu między fanami dawnej formy wyrażonej w katolicyzmie i zwolennikami reform ustrojowych w obcym duchu (żadna ze stron nie reprezentowała już idei dawnych swobód).
Jak ongiś katolicka skleroza, tak potem wzory demokracji burżuazyjnej okazały się nieadekwatne, podobnie jak narodowe i socjalistyczne eksperymenty. Nie dziwi to, jeśli uwzględnić fakt, że w innych krajach to rząd centralny (wszystko jedno - król, republika, demokracja czy totalitaryzm) uzurpuje sobie suwerenność, a wszelkie próby odzyskania jej przez naród kończą się... zmianą rządu, jednak władza nadal pozostaje w jego rękach. Najbardziej serio umowę społeczną potraktowano w USA, gdzie zbuntowani potomkowie uciekinierów z absolutystycznej Europy postanowili wzorem Sarmatów upomnieć się o swe prawa, wkrótce jednak po zdobyciu niepodległości rząd federalny złamał opór nieposłusznych obywateli, sprzeciwiających się rozrostowi jego uprawnień; podobnie stało się w kilkadziesiąt lat potem, gdy zbuntowane Południe wypowiedziało Unię i ogłosiło Konfederację, pragnąc rządzić się po swojemu - w odpowiedzi Północ zmiażdżyła je w najkrwawszej wojnie w historii USA. Do zasad nieposłuszeństwa obywatelskiego odwoływali się przeciwnicy wojny w Wietnamie, jednak i ich ruch przegrał starcie z władzami (choć samą wojnę przerwano). Oczerniane i zwalczane przez rząd Clintona milicje stanowe to kolejna, jak na razie ostatnia próba powrotu do korzeni, obrony swoich praw przez uzbrojonych obywateli a nie zawierzenie rządowi, którego nigdy nie da się w pełni kontrolować (robienie tego raz na parę lat z kartką wyborczą w ręku zamiast szabli czy karabinu jest zaś fikcją, uczestnictwem w lipnym spektaklu władzy) i dlatego lepiej rząd zniszczyć, a o swoje walczyć samemu.
Janusz Waluszko
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.