20 marca 2007
Wojciech Jóźwiak
Słowiańska niemoc
Nowa książka o dawnych Słowianach: Zdzisław Skrok, 'Słowiańska moc'
Książki o dawnej Słowiańszczyźnie wydawane są u nas rzadko i wciąż jest ich za mało, więc każda nowa cieszy. Dopiero teraz natrafiłem i przeczytałem wydaną w ubiegłym roku książkę Zdzisława Skroka pod tytułem "Słowiańska moc". Książka jest w stylu i gatunku popularna i gawędziarska, adresowana zapewne głównie do młodzieży. Popularne ujęcie tematu pozwala jednak autorowi powiedzieć więcej niż to, na co zwykle odważają się pisarze trzymający się naukowych rygorów: pozwala śmiało wypowiadać prawdopodobne, lecz nieudowodnione lub niemożliwe do udowodnienia domysły. Autor pisze o wielu sprawach, które kiedyś "przerabialiśmy" w Tarace: o pochodzeniu Słowian znad Dniepru (chociaż nie wspomina o pomysłach wyprowadzania ich z jeszcze dalszego wschodu), o ich bliskim językowym i kulturowym pokrewieństwie z Bałtami, o ich sojuszu z Sarmatami i w ogóle o "wschodniości" naszych przodków. Wiele uwagi też poświęca temu, co Słowianie w swoim marszu przez Europę zastawali i o ich poprzednikach, także tych mieszkających na naszych ziemiach. Zdzisław Skrok najwyraźniej jest fanem ludów Kultury Przeworskiej czyli Wandalów i głosi cenną tezę, iż na ziemiach obecnej Polski doszło do fuzji tubylców czyli "przeworskich" Wandalów z napływającymi Słowianami. Przypuszcza nawet, że więcej mamy w sobie genów Wandalów niż Słowian, jako że z reguły przy takich migracjach geny tubylcze okazują się bardziej żywotne, nawet jeśli w warstwie kulturowej wygrywa język przybyszów.
Z tej książki dowiedziałem się o ważnym fakcie, o którym nie wiedziałem dotąd: oto w kilku stanowiskach archeologicznych: w Bizorendzie w Świętokrzyskiem, w Konarzewie i Beznazwie w Wielkopolsce odkryto ślady wpółzamieszkiwania w V wieku Germanów Kultury Przeworskiej ze Słowianami. Wcześniej o podobnych mieszanych osadach wiadomo było tylko z Czech. Że jedni i drudzy musieli kontaktować się ze sobą, na to jest dowód pośredni: niemal w całości nie-słowiańskie nazwy rzek w Polsce - tych większych, a więc i dawniej nazwanych. Pozostałości dwóch technik budowy domów we wspólnych osadach byłyby drugim, mocniejszym dowodem.
Jak zwykle to bywa w takich popularyzacjach, w miarę przesuwania się (w książce) w czasie, "oko" autora zarazem zawęża się terytorialnie. O ile omawiając wyrojenie się Słowian w VI wieku stara się opowiedzieć o całej Słowiańszczyźnie, to im później, tym bardziej skupia się na wybranych krajach i historycznych epizodach. Pomija np. prawie całkiem dzieje Wielkiej Morawy i późniejsze początki Czech, niemal nie zauważa najazdu Bułgarów ani późniejszych Madziarów, za to szczegółowo rozważa - wcześniejszy - okres dominacji Awarów.
Największym novum tej książki jest stanowczo postawiona teza o wikińskim, normandzkim pochodzeniu Piastów. I choć spekulacje o tym pojawiały się od dawna (Karol Szajnocha w połowie XIX wieku), to tym razem - jak twierdzi Autor - jest mocne poparcie tej tezy w postaci archeologicznych odkryć skandynawskiej broni w grodach Wielkopolski, zwłaszcza na Ostrowie Lednickim, pochówków i całej faktorii wikińskiej w Kaldusie koło Chełmna nad Wisłą. W oparciu o te dane Autor kreśli śmiały obraz Mieszka jako Wikinga, który w podbitym kraju, w oparciu o wierną sobie gwardię "ogniem i mieczem" buduje swoje imperium, bezlitośnie w puch rozbijając, burząc ich grody i podporządkowując sobie skłóconych, samowolnych i prostodusznie nie rozumiejących zawiłości wielkiej polityki plemiennych słowiańskich "królików".
Ta wizja Mieszka, a właściwie Dagona, bo takie miało być prawdziwe imię władcy uwiecznione w zagadkowym watykańskim dokumencie znanym jako Dagome Iudex, dopełnia tej książki, która choć zatytułowana "Słowiańska moc" powinna w istocie, zgodnie z zawartym w niej przekazem, być nazwana Słowiańska niemoc. Bo z książki tej wynika, że Słowianie, przybysze z zapomnianego a-historycznego kąta nad Prypecią, właściwie nic nie wnieśli, niczego z siebie nie wygenerowali, ucząc się tylko tego, jak przeżywać, przetrwywać i rozmnażać się w niewygodnym sąsiedztwie kolejnych "starszych kolegów", a właściwie coraz okrutniejszych i coraz bardziej górujących nad nimi orężem, rozumem i cywilizacją najeźdźców, którym sprzedawali siebie nawzajem w niewolę i oddawali im swoje kobiety. Dodajmy do tego wniosek, który z narracji Zdzisława Skroka wynika, choć Autor go wprost nie wypowiada: oto Słowianie chociaż wchłaniali i asymilowali kolejnych najeźdźców - Sarmatów, Wandalów, Bułgarów, wreszcie Normanów - i uczyli się od nich, to ta nauka szła w las, bo nie zachowywali ich dzielnego ducha, zapominali wiedzy, o czym świadczy to, że wciąż od nowa ulegali kolejnym najeźdźcom...
W Połabianach, którzy przez blisko pięćset lat budowali swoją oryginalną pogańską cywilizację i bohatersko jej bronili, Autor widzi tylko przestrogę, jaki to los czeka tych, którzy usiłują iść pod prąd jedynie słusznych trendów - i zestawia ich z drugim nieudanym słowiańskim projektem, czyli z I Rzeczpospolitą.
Co z Mieszkiem? W świetle skandynawskiego wątku w państwie Piastów na nowo trzeba rozważyć kim był i czy faktycznie był nie "naszym", lecz jednym z długiego szeregu najeźdźców bez większych przeszkód gwałcących Słowian; pocieszmy się: ostatecznie dla ich dobra. Ale w takim razie dlaczego Gall Anonim sto lat później na dworze Bolesława Krzywoustego spisujący dzieje przodków swojego książęcego protektora, nic nie wiedział o normańskim pochodzeniu władającej Polską rodziny? Takich rzeczy chyba książęta, boscy wybrańcy, łatwo nie zapominali. W średniowieczu normańskie pochodzenie nie było niczym wstydliwym, przeciwnie, posiadanie tak sławnych przodków nobilitowało, przydawało chwały. Czemu więc któryś z potomków Mieszka i Chrobrego miałby o tym doszczętnie zapomnieć i zastąpić swych prawdziwych przodków, herosów z Północy, jakimś kmieciem spod Gniezna, mężem Rzepki?
Tak więc pozwolę sobie po części tej książce nie wierzyć.
Wojciech Jóźwiak
20 marca 2007
Książka omawiana: Zdzisław Skrok. Słowiańska moc. Warszawa 2006, Wydawnictwo Iskry.
Komentarze
Poniżej słowa prof. Tadeusza Makiewicza z Instytutu Prahistorii UAM w Poznaniu:
"Stwierdzić więc trzeba, że w swej argumentacji K. Godłowski, a w ślad za nim M. Parczewski opierali się przede wszystkim na materiale z cmentarzysk, i to ze starszej fazy podokresu późnorzymskiego. Inne ujęcie było zresztą ówcześnie praktycznie niemożliwe ze względu na bardzo słaby stan rozpoznania osad, badanych prawie wyłącznie tylko wyrywkowo, na niewielkiej powierzchni, a wręcz katastrofalny stan opracowania i publikacji tej kategorii stanowisk. Nowe zaś materiały, przynajmniej dla terenu Wielkopolski, dowodzą, że poglądy na temat znaczenia naczyń garnkowatych, formułowane w ramach interesującej nas dyskusji przez zwolenników koncepcji autochtonicznej (J. Kostrzewski, K. Jażdżewski, J. Hasegawa i inni), były słuszne. Analiza materiałów ceramicznych z nowo badanych osad wielkopolskich ukazuje więc, ze typowe dla osad ze schyłkowej fazy kultury przeworskiej jest zdecydowane zubożenie i unifikacja form naczyń glinianych, które są właśnie niezwykle podobne do ceramiki praskiej pod względem formy, ale także ogólnego wyglądu i technologii, tak że ich odróżnienie jest często bardzo trudne, a niekiedy wręcz niemożliwe."
Widać tu krytykę (jak najbardziej zasłużoną) koncepcji K. Godłowskiego, a także jego kontynuatora M. Parczewskiego. Oto link do całości artykułu:
http://www.staff.amu.edu.pl/~anthro/slavia/f2.html
Taka retoryka to nic innego jak neokossinowe brednie. Tego typu wnioski są tyle samo warte, co cała lektura pana Skroka - jej wartość należy mierzyć w gramach zgodnie z aktualnym cennikiem makulatury.
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.
