13 lutego 2007
Jacek Dobrowolski
Serial: Krnąbrna historia
Słowo, Cisza, dialogi medytacyjne
Słowo, Cisza, dialogi medytacyjne
◀ Przy okazji sporu o Junga ◀ ► Święty nie-święty rżnij Walenty! ►
Słowo oświecenie jest niefortunne. Uważam, że np. w buddyzmie nie powinno być w ogóle używane, bowiem Budda, jak ten tytuł wskazuje, był Przebudzonym (od sanskryckiego budh), a nie Oświeconym. Słowo oświecenie niesie w sobie konotacje związane ze światłem i z mistyką światła, a chodzi, owszem, o światło przytomności, które nie jest odrębne od światła dnia, lecz lepiej jest się budzić ze snu do światła dnia, niż marzyć o jakichś nadprzyrodzonych światłach i świetlanych wizjach. Słowo wgląd (insight) jest powszechnie używane w buddyzmie therawady (w pali vipassana), ale również w mahajanie.
Natomiast jeśli chodzi o dialog między nauczycielem a uczniami, to jest to po nauczaniu milczeniem i w kazaniach podstawowa forma. Właściwie poprzedza kazania. Jeden z głównych zbiorów sutt (sutr) w języku pali to Dialogi Buddy "Digha-nikaya". Budda pytany wyjaśnia. Nauczyciel uczy dopiero jak zostanie zapytany, stąd na przykład tytuł innych kazań Buddy "Pytania Króla Milindy (Menandra)".
Zapytywanie (sanskryckie vicara) jest jedną z najstarszych form medytacyjnych, zarówno w wedancie, jak w buddyzmie. Śri Ramana Maharshi nazywa je atma-vicara (samozapytywaniem lub pytaniem o jaźń). Zalecał pytanie "Kim jestem?" lub "Czym jestem?", podobnie jak Śri Nisargadatta Maharaj, drugi wielki nauczyciel wedanty naszych czasów. Według nich pytania te nie mogą być mechaniczne, jak w niektórych szkołach zen gdzie stale pyta się "Kim?" regularnie na wydechu. Wolę tych, którzy uważają, że najlepiej jest postawić pytanie i poczekać, uważnie nasłuchiwać/wypatrywać, a następnie ponawiać, jak się wikłamy w myśli czy wyobrażenia i tak aż nie wyczerpie się cały ruch myśli. Stałe kwestionowanie wszystkich "odpowiedzi" i realności tego, kto pyta, jest tu jedyną zasadą. Jak się w czymś utknie (lęk, depresja, nuda czy stan ekstatyczny), to zręczne pytanie nauczyciela może pomóc. Taka medytacja to sztuka stawiania pytań. Stałe kwestionowanie siebie pytającego.
Enlightenment Intensive praktykowane w tzw. diadach, podczas których obie osoby intensywnie zapytują się nawzajem "Kim jesteś?", pochodzi chyba z Ameryki, gdzie wszyscy chcą mieć szybkie rezultaty (instant coffee, instant soup, instant sex, instant satori). Ponieważ jesteśmy bardzo werbalnie pobudzani przez media i przez stłoczenie w miastach, to takie przepytywanie ma nam pomóc. Owszem jesteśmy tak pełni słów i związanych z nimi emocji, że czasem przed medytacją dobrze jest sobie głośno popaplać: "Bla, bla, bla, bla...", ale tak, by nikomu nie przeszkadzać. Można sobie mówić w wymyślonym języku, nawet wygłosić całe kazanie, przy czym jak w sytuacji jakiegoś warsztatu są słuchacze i chce się jakąś myśl czy emocję wyrazić w nikomu nieznanym języku, może to być bardzo wyzwalające i aktorsko ciekawe. Może też uwalniać wiele uczuć, a także prowadzić do improwizacji poetyckiej, wpierw dźwiękowej, a potem czasem słownej. Dobrze jest po czymś takim przejść do medytacji nad jakim prasłowem (dla mnie takim było słowo jar, Jaryło, etc. , które pojawiło się w czasie pracy poetyckiej, vide poemat "Raróg"), a następnie do medytacji nad samogłoskami. Podstawowa samogłoską jest A i jest to źródło całej mowy ludzkiej bez względu na język. O A sporo pisałem w "Rozprawie z Rarogiem" - związana z sercem, inicjalnym dźwiękiem stwórczym, piorunem, rozbłyskiem mocy. Sanskryckie Aham (jestem), awestyjskie Ahmi, hebrajskie Jahweh (Jam jest który jest), polskie Jam (jest), następnie Amen i Aum, dalej Adam jako pierwszy człowiek, Abraham jako pierwszy patriarcha, ab ojciec, pierwsza litera alfabetów, aleph, alfa etc. etc). Nie napisałem wtedy, że jest to nasz pierwszy okrzyk po urodzeniu się. Jest tak dlatego, że chodzi o maksymalną ekspresję energii przy całkowicie otwartej głośni i ustach. Zresztą matki też krzyczą: A! Podobny okrzyk wydajemy podczas ekstazy miłosnej i czasem jak umieramy w walce. Stąd wojenne "Hurra!". Samogłoski można zobaczyć w medytacji, a nie tylko usłyszeć. A jest centralna. Taka medytacja to jednak nie koniec. Skąd wypływa to A? To Cisza jest źródłem wszystkiego. Milczenie jest złotem, ale przebudzeni jak są zapytywani, to ze współczucia dla naszej niewiedzy, owocującej cierpieniem, otwierają usta, a ponieważ są nastrojeni na najlepszy akord, wydają z siebie wspaniale dźwięki, które dzięki rezonansowi budzą je w nas. Miałem od 1975 r. szczególną okazję tego doświadczać, jako że byłem tłumaczem wielu nauczycieli medytacji.
Medytacyjne zapytywanie w miarę medytacji przestaje być słowne. Umysł staje się tak subtelny, że pytanie słowne znika, a jednak zostaje stan dziwienia się, zdumiewania się, takie???????????????????????
Co do dialogów medytacyjnych między medytującymi, to mogą być na poziomie jak już jest jakiś głębszy wgląd. Zazwyczaj jednak są albo sformalizowane i schematyczne, jak często w zen, albo refleksyjno-filozoficzne, jak w buddyzmie tybetańskim, lub całkiem chaotyczne, mimo że przynoszące ulgę. Medytacyjne zapytywanie, zarówno wewnętrzne, jak i między dwiema czy więcej osobami, wymaga kolosalnej otwartej uwagi. Stałego wychodzenia od tu i teraz. W Polsce rzadko się to udaje, bo u nas mowa to bardziej ekspresja emocji niż precyzyjne przekazywanie refleksji. Nasza kultura słowna polega na przegadywaniu się. W towarzystwie ludzie mówią naraz, nie słuchają się, króluje szybka riposta i popisywanie się, ale wszyscy po takim seansie są zadowoleni, bo dali upust emocjom, choć nie poznali zdania innych.
Moim marzeniem od 1988 r. było kontynuowanie medytacyjnego zapytywania jakie zawsze udawało nam się w obecności Toni Packer, Dagmar Apel czy Stephana Bielfeldta, który teraz co roku przyjeżdża do Polski (w tym roku będzie prowadził medytacje od 1 do 7 czerwca), ale większość ludzi po krótkich medytacjach nie bardzo ma ochotę "mówić medytacyjnie" i ja to rozumiem. Dialog medytacyjny jest czymś trudnym. Zresztą w naszej kulturze nie uczy się nawet debatowania w szkole, ani uważnego słuchania, ani występowania w rolach obrońcy, oskarżyciela i sędziego, jak np. w Anglii, i ludzie się wstydzą mówić. Mnie na razie takie diady medytacyjne typu Enlightenment Intensive nie ciągną, wolę w większej grupie osób już od jakiegoś czasu medytujących lub sam na sam z kimś kto ma wgląd jak, np. z Aleksandra Porter, która jest kwalifikowanym mistrzem zen w linii Soen Sa Nima Seung Sahna tradycji koreańskiego buddyzmu szkoły Kwan Um. Uważam, że to najbardziej kompetentna osoba wśród Polaków i Polek uczących buddyzmu w Polsce. Znam ja od 1978 r. i powiem tylko tyle, że jej słowa są zgodne z czynami. A to jest wielka rzadkością.
Reasumując, kto pyta nie błądzi, a więc pytajmy i szukajmy. Życzę powodzenia na Enlightenment Intensive, czyli sesjach medytacyjnego dialogu czy też medytacji dialogicznej zorientowanej na wgląd. Z tym, że to ostatnie określenie jest bardzo niebezpieczne, bo kusi celem i nagrodą, może mniej niż oświecenie, ale zawsze. Toni Packer zamiast słowa "wgląd" czy "przebudzenie", używa słowa opening, czyli otwarcie, stąd nazywam cowtorkowe medytacje u mnie na Nowym Mieście "otwarta medytacja bez premedytacji i interpretacji", co oczywiście nie wyklucza dialogu medytacyjnego czy rozmowy, jak ktoś naprawdę zechce. Nie chcę jednak nikogo zmuszać i stawiać w sytuacji, że po trzech rundach siedzenia jest zawsze rozmowa medytacyjna. Na razie mamy rozmowy przy herbacie, w których czasem, spontanicznie pojawia się wspólne medytacyjne zapytywanie.
Jacek Dobrowolski
jdobro@wp.pl
◀ Przy okazji sporu o Junga ◀ ► Święty nie-święty rżnij Walenty! ►
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.