14 kwietnia 2005
Wojciech Jóźwiak
Serial: Wołanie ziemi o dęby
Pogrzeb religii - polemika
O Papieżu • Papież i buddyzm • Seks i przenoszenie jego energii
◀ Ja osobne i ja gromadne ◀ ► Od Genesis do Apokalipsy ►
O Papieżu • Papież i buddyzm • Seks i przenoszenie jego energii • Pogrzeb religii - polemika
11-14 kwietnia 2005
O Papieżu • Papież i buddyzm • Seks i przenoszenie jego energii • "Pogrzeb religii" - polemika
76. (O Papieżu)
Czy Papież widział Boga? Nie po śmierci, tylko kiedy żył? Moje pytanie jest całkiem serio, chodzi mi o ten rodzaj duchowej percepcji, którym niewątpliwie obdarzony był na przykład Ramana Maharishi, a w stronach bliżej nas św. Ojciec Pio lub św. Teresa z Avili. Czy postrzegał rzeczywistość ducha? Czy widział świat jako przemieniony i prześwietlony? To jest jedna z ewentualności. Wchodzi w grę jeszcze jedna: nie widział Rzeczy Ostatecznych, ale przeczuwał ich obecność, był wyczulony na nie. Bo odrzucam pozostałe dwie ewentualności: że w ogóle nie widział, albo że, to ta dużo gorsza opcja: wydawało mu się, że widzi. Wariant nie widzieć ma jeszcze swój najgorszy podwariant: nie widzieć i wiedzieć, że się nie widzi, ale utrzymywać, że się widzi. Rozumiemy, że ta ad hoc ułożona typologia widzenia Boga i innych Rzeczy Ostatecznych odnosi się nie tylko do Papieża lub innych wysokich duchownych, ale do każdego.
76. (Papież i buddyzm)
W "Gazecie Wyborczej" z 9 kwietnia, prawie w całości papieskiej, jest wywiad z włoskim pisarzem Pietro Citati'm - o Papieżu. Jest tam taka wypowiedź:
Myślę, że Papież w głębi serca czuł, iż buddyzm nie jest prawdziwą religią. Miał znakomite kontakty z Dalajlamą, ale spotykali się raczej na gruncie politycznym - solidarności z prześladowanymi. /.../ Widziałem w stosunku Papieża do buddyzmu dystans. Albo tak to widzę, bo sam w buddyzmie nie dostrzegam Boga.
Czytając to, trzeba koniecznie zauważyć, że są to nałożone na siebie poglądy dwóch osób: papieża i katolickiego pisarza. Lecz wyłożona tu opinia o buddyzmie wydaje mi się typowa dla tego, jak katolicy postrzegają buddyzm. Mnie wydaje się, że ten stosunek do buddyzmu jest w zasadzie optymistyczny i może być dobrym punktem wyjścia do przyszłych przemian. Ktoś powie: buddyzm nie jest prawdziwą religią... Ale to przecież nie znaczy, że jest religią nieprawdziwą czyli fałszywą, a więc niesłuszną lub jakoś zwodniczą. Nie jest prawdziwą religią, bo nie posiada atrybutów pełnowymiarowej religii. Czym jest? Pewnie zbiorem duchowych ćwiczeń, duchową gimnastyką, może czymś, co ludzi trzyma w dobrej formie psychicznej. A skoro tak jest, skoro nie jest to religia, to nie może być konkurencją dla religii uważających się za pełnowymiarowe, w tym - dla katolicyzmu. Można uznać go za osobne praktyki, które z chrześcijańską drogą się nie kłócą - bo się nie stykają, nie wchodzą sobie w drogę. Jeśli by rozumowanie katolików (a zwłaszcza ich religijnych przywódców) poszło w tę stronę, to buddyzm mogliby śmiało uznać za ćwiczenia w wyostrzaniu duchowej percepcji, pożyteczne, a i możliwe do zaadoptowania przez katolików. A buddyści wcale się o takie ich zredefiniowanie nie obrażą. "W buddyzmie nie dostrzegam Boga" - czyli buddyzm to coś w rodzaju religii, ale bez Boga. Czyli... pusty! Ale pusta religia to jest właśnie to, o co chodzi w buddyzmie. To, że u nich jest pusto, to dla buddystów nie zarzut, tylko to, co ich cieszy, na czym jest ufundowana ta doktryna.
Ale można i spróbować bardziej treściwego podejścia. Okazuje się, że pewne ważne pojęcia buddyjskie dają się przetłumaczyć na chrześcijańskie. W buddyzmie (mahajanistycznym, tybetańskim, ale to są pojęcia wypracowane jeszcze w Indiach) mówi się, że oświecone istoty, a może i Oświecenie samo, istnieją na trzy sposoby: jako dharmakaja, sambhogakaja i nirmanakaja. Mówi się o nich jako o Trzech Ciałach Buddy. Dharmakaja to (jakby) zachodni Absolut - jeśli Bóg, to jako En Soph, Niepojęty i Nieogarniony, będący za to podstawą wszystkiego innego. O Dharmakai powiada się przede wszystkim jako o nieuwarunkowanej. Sambhogakaja to archetypy, które ludziom odpowiednio rozwiniętym przejawiają się jako wizje, jako obrazy spoza tego świata, a także przejawiają się poprzez nich jako szczególne energie. Nirmanakaja, ciało przejawione to oświecone istoty bytujące w postaci dostępnej dla zwykłych zmysłów, to żyjący oświeceni ludzie - jakim był Budda Śakjamuni i jego wyzwoleni następcy. Jezus, kiedy żył i nauczał, należałby w tym ujęciu do nirmanakai. Ale kiedy w widzeniu ukazał się Pawłowi - która to wizja stała się drugim, prócz nauk żyjącego Nauczyciela, źródłem chrześcijaństwa - to był tam sambhogakają. Którą kają był, kiedy zmartwychwstał i kazał Tomaszowi dotknąć swych ran - to już trudniej zdecydować, bo wtedy wydaje się mieć cechy i jednego i drugiego poziomu oświeconego bytu. [O dharmakai, sambhogakai i nirmanakai przeczytasz na przykład tu: www.benchen.org.pl/t_traleg.htm.]
A może lepiej nie mieszać jednego z drugim? Buddyjscy nauczyciele zazwyczaj o chrześcijaństwie nic nie mówią, czasami można mieć wrażenie, że udają, że nic o nim nie wiedzą i że nie mają własnego zdania. Pewnie tak jest dyplomatyczniej - wobec tak przeważającego rozmówcy. Zapewne z grona duchownych jednej lub drugiej religii jeszcze długo nikt nie wyjdzie z pomysłami, jak jedno z drugim pogodzić. Mam nadzieję, że wreszcie kiedyś ktoś nie należący ani do jednej ani do drugiej nauczy się obu doktryn i spróbuje je ze sobą uzgodnić - albo i wykaże, że są różnice, których nic nie usunie.
77. (Seks i przenoszenie jego energii)
W ogóle nie umiem się zgodzić z przekonaniem, że można sublimować energię seksualną w rzeczy intelektualne lub duchowe, a także że seksualne niezaspokojenie jest czymś, co pomaga w pracy duchowej lub wręcz ją napędza. Że, w czym zawiera się jedno i drugie stwierdzenie, można przenosić energię z seksu na pracę duchową. Nigdy niczego takiego nie zauważyłem! Sublimowanie seksu w pracę duchową oznaczałoby, że jeśli skupiam się nad czymś, tworzę, dociekam lub medytuję, to tracę napięcie wynikające z seksualnego niezaspokojenia. Gucio prawda... Równie dobrze mogę sobie wyobrazić, że praca wyższymi czakramami jeszcze dodatkowo rozbudza mnie seksualnie. Także nie widzę żadnego sensu w rozpowszechnionym przekonaniu, że seks przeszkadza w wyższej aktywności umysłu - przekonaniu, które pojawia się przy najmniej oczekiwanych okazjach: na przykład gdy Indianie wymagają, żeby do pewnych magiczno-rytualnych czynności przystępować dopiero po paru dniach bez seksu. Jedno, co w tym przesądzie jest z prawdy, to to, że wcale nie odłączenie się od seksu pomaga w osiąganiu dziwnych, rzadkich i cennych stanów umysłu, tylko po prostu odłączenie się od zwykłego życia w gromadzie lub w rodzinie, w oswojonym codziennych środowisku: między ludźmi, w rytmie zwykłych interakcji i obowiązków. Kiedy się od tego odłączysz, umysł zaczyna działać inaczej. Tak się zdarza nie tylko podczas formalnego odosobnienia, ale przecież i podczas samotnej podróży. Ale powyższa zasada działa i w inną stronę: nie tylko samotność, odosobnienie pomaga umysłowi w stanach subtelnych, bo można grupę ludzi tak poprowadzić, że będzie działać transportująco, to znaczy wprowadzać w odmienne stany świadomości. (Od lat próbuję, jak mi się wydaje ze skutkiem dość dobrym, to właśnie robić na warsztatach.)
78. ("Pogrzeb religii" - polemika)
Do "Taraki" Piotr Lesiński przysłał tekst łamiący hurtem różne tabu politycznej poprawności. Jest przeciw Kościołowi, przeciw Żydom, przeciw kapitalizmowi, ale za homoseksualizmem. Takiego zestawu chyba ani żadna prawica, ani żadna lewica nie przewidziała!
Ciekawe jest to, co pisze o Żydach: że są tacy "bez serca", niewspółczujący, bo ich męska połowa aplikuje sobie kurację zamykającą górne czakramy, a tym zbiegiem jest obrzezanie, w późniejszym zaś wieku noszenie jarmułki. Skoro wyższe czakry sobie zablokowali, to pozostaje im tylko działanie poprzez czakramy dolne: czyli "seks, władza i pieniądze". Teza, mówiąc najkrócej, karkołomna. Właściwie to nic nie wiadomo, co ludziom robi obrzezanie. Muzułmanie też się obrzezują, czy do nich również stosują się wszystkie zarzuty postawione przez autora? Być może ten zabieg nie ma żadnego wpływu na psychikę. Albo ma inny niż to rzekome blokowanie czakr. Jak powiedziałem, nie wiadomo. A przy okazji pomyślałem sobie, ile to już było teorii mających objaśnić przyrodzoną wredność Żydów (oczywiście w mniemaniu ich autorów) - tradycyjny antyjudaizm tłumaczy to niewłaściwa religią. Rasistowski antysemityzm, że winne geny. Najciekawiej, bo kulturowo, objaśniał żydowskie osobliwości Feliks Konieczny: ich przyczyną miała być żydowska cywilizacja, przede wszystkim drobiazgowe normy ich prawa, plus wiara w narodowe wybraństwo, plus negacja nie-żydów. A teraz na niuejdżowym gruncie pozamykane u Żydów czakry okazują się winne. Czym by nie tłumaczyć i tak zawsze parchom się dostanie. A jeszcze w tym temacie: Bolesław Leśmian, największy poeta polski XX wieku, z Żydów przecież; Stanisław Lem, tak samo; dalej Arnold Mindell, ten od POP-u, Żyd nowojorski; Murray Rothbard, jeden z twórców libertarianizmu - też Żyd. Listy żydowskich twórców są długie... Opinia, że "nie ma na świecie żydowskich ekologów, filantropów, mistrzów duchowych lub wielkich humanistów" (jak pisze Piotr Lesiński) jest zwyczajnie nieprawdziwa.
Czy noszenie czapeczek przez duchownych zamyka czakrę Sahasrarę? Ale przecież oni tonsury sobie wygalają, czyli raczej otwierają sobie Sahasrarę? Swoją drogą, dla mnie ciekawsze jest to, że duchowni chrześcijańskiego Zachodu, niczego nie ucząc się o czakrach, nieświadomie, po omacku (rzec można), jakieś działania na nich wykonywali i przy tym trafiali w te same miejsca na ciele, co hinduscy jogini. To by świadczyło, że czakramy nie są gołym hinduskim wymysłem, kulturowo li tylko uwarunkowanym, że, przeciwnie, stoi za nimi doświadczalna realność. Czy czynienie znaków krzyża faktycznie zamyka czakramy, jak uważa autor "Pogrzebu", a może raczej je otwiera? Lub trzecia ewentualność: kreślenie na nich krzyża jakoś te miejsca "czyści" w chrześcijańskim duchu, otwierając na anioły, a zamykając na szatany? Jak widać, możliwości jest wiele.
W całym tym tekście jest masa uproszczeń i przesądów, ale jest i coś innego: ten niby antyreligijny manifest w istocie woła o coś, co religie powinny mieć na uwadze, a jakże często nie mają: "Człowiek został odcięty od swego źródła mocy, życiodajnych energii Pramatki Ziemi." A i od własnej duszy. No właśnie...
I jeszcze wyrażana przez Piotra niechęć do kapitalizmu. Ja tej niechęci nie podzielam, przeciwnie, kapitalizm lubię i cenię, i robię wszystko, co w mojej skromnej mocy, żeby go jakoś rozpropagować, choćby w "Tarace". Ale to, co napisał Piotr, uświadomiło mi jedną z potężnych przyczyn uporczywie trwającej wrogości do kapitalizmu. Tą przyczyną jest przekonanie, że kapitalizm promuje osobników psychopatycznych: pozbawionych wyższych uczuć, wypranych ze współczucia, kierujących się wyłącznie materialnym interesem, gotowych dla grosza zysku łamać dane słowo i inne moralne normy. Przekonanie, że w kapitalizmie w górę idą, zdobywają pieniądze, a potem i władzę, ludzie niebezpieczni i zasługujący na potępienie, a przy tym mało sympatyczni. Mój pogląd jest taki, że tak się faktycznie dzieje, ale tylko tam (lub: głównie tam...), gdzie kapitalizm się rozłazi, psuje, a psuje się i rozłazi nie tam, gdzie obowiązują zasady wolnego rynku, ale tam, gdzie w gospodarkę, rynek i wolną konkurencje wcina się państwo ze swoimi regulacjami, a raczej przeszkodami. Nie jest tak, że kapitalizm ze swej własnej natury generuje łobuzów i świnie - za to nieuchronnie właśnie tacy idą w górę tam, gdzie wchodzi domieszka państwa czyli socjalizmu. To właśnie domieszka socjalizmu w kapitalizmie działa na kapitalizm jak dziegieć na miód. (Dziegieć to smoła drzewna, bardzo śmierdząca, podpowiadam.) Domieszka socjalizmu, czyli: zabieranie jednym, żeby dać drugim, podatkowe haracze, dojścia i układy dające większe zyski niż uczciwy biznes, urzędnicze dofinansowania, uchwalanie ustaw pod przyszłe interesy, robienie interesów z władzą nie z ludźmi-klientami. Prócz tego nie ma trzeciej drogi, kto nie chce kapitalizmu, musi na mocy logiki chcieć socjalizmu. Kto chce? Ręka do góry...
O homoseksualistach i ich pseudo-małżeństwach nie będę się wyrażał. Ale znalazłem w Sieci coś ciekawego na ich temat: www.fopa.pl/nr2.htm, strona jest niewygodna, bo robiona we Flash'u, trzeba ją wywołać i ręcznie wybrać tytuł "Mirosław Witkowski. Wszyscy mężczyźni to pederaści". Ciekawe!
c.d.n. za tydzień
WJ. - taraka@taraka.pl
Milanówek, 14 kwietnia 2005
◀ Ja osobne i ja gromadne ◀ ► Od Genesis do Apokalipsy ►
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.