zdjęcie Autora

09 kwietnia 2001

Jarosław Markiewicz

Szaleniec i podróż przez lustra
świadomość jako lustrzana sala... Jung, Stachura, Swedenborg

Kategoria: Pytania i granice
Tematy/tagi: bonJungmandalaSwedenborgwizje

Kant twierdził, że czas i przestrzeń są kategoriami naszego umysłu, a mówiąc o naszym umyśle mówił o lewej półkuli. Koestler przyrównuje świadomość do lustrzanej sali, która powtarza swoje odbicia w nieskończoność. Koestler mówi też dalej, że niektórzy ludzie, niektórzy uczeni posiadają świadomość nieskończoności i wiedzą, że zjawiska, które obserwujemy są przezroczyste dla innego poziomu rzeczywistości.

Czy to, co Koestler nazywa innym poziomem rzeczywistości, to jest w istocie nasza prawa półkula?

Zbyt łatwo popaść tu w rozważania, które w szybkim tempie zaprowadzą na manowce.

Kiedy byłem dzieckiem i nie miałem pojęcia, jak myślą inni ludzie, ciągle obserwowałem jakiś rodzaj wewnętrznego dialogu w polu swojej ówczesnej świadomości. Ten dialog był swobodny i spontaniczny, kiedy moja uwaga nie była czymś szczególnie zajęta. Na czas jakiejkolwiek skoncentrowanej akcji, w której to akcji brało udział zawsze tylko jedno "lustro" - dialog przygasał.

Wtedy też miały miejsce zagubienia się w czasie i tym, co dla innych stanowiło pewną i niepodważalną rzeczywistość. Znajdowałem tajemnicze przedmioty, których już nigdy potem - w stanie dialogowym - nie potrafiłem odnaleźć, widywałem dziwne zjawiska na niebie, rozmawiałem ze zmarłymi, bo w stanie jednolustrym zmarli nie istnieją.

Próbowałem o tym rozmawiać z dorosłymi, lecz dla dorosłych dzieci coś tam sobie wymyślają, żyją w świecie fantazji.

Miałem pięć czy siedem lat, sięgnąłem po jakąś dorosłą książkę, zacząłem ją czytać - i oglądać na wewnętrznym ekranie świadomości obrazy przedstawione w książce, brać udział w akcji. Byłem tak zdumiony tymi "wizjami", że pobiegłem do mamy, żeby zapytać ją przede wszystkim, gdzie ja to widzę. Ale byłem chyba zbyt podniecony i nie potrafiłem mamie wytłumaczyć, o co mi idzie, mama była osobą zatroskaną i praktyczną, wsadziła mi termometr pod pachę, który niebawem wskazał ponad 38. Tak więc odchorowałem pierwszą swoją "literacką wizję.

W czasie czytania ustawał mój "naturalny", wewnętrzny dialog, jedno lustro nawiązywało wielowymiarowy, sztuczny dialog z rzeczywistością powieściową, cała moja uwaga zaprzątnięta była tym dialogiem. Drugie lustro mojego umysłu stawało się coraz bardziej niewidzialne, po jakimś czasie - zaczytany- nie wiedziałem, co się z nim działo.

Pogrążony w głębokim transie czytania - a jeśli komuś wydaje się to stwierdzenie przesadne - niech obejrzy grające w fantasy siedmio czy dziewięcioletnie dzieci przed ekranem komputera - od czasu do czasu "słyszałem", jak znudzone brakiem kontaktu z pierwszym, moje drugie - tak je umownie nazwijmy - lustro, nawiązywało kontakt z trzecim lustrem. Lustra równoległe do siebie stwarzają nieskończoność. Tak więc, im bardziej się pogrążałem w lekturę i odcinałem od drugiego lustra, tym bardziej drugie lustro nawiązywało kontakt z jakimś wyimaginowanym trzecim lustrem i - mówiąc językiem Leśmiana - majstrowało z tym trzecim lustrem nową nieskończoność.

Widocznie - tak myślę dzisiaj - to, co tutaj nazywam lustrem - istnieć i rozwijać się może tylko w dialogu, w opowieści do drugiego lustra. Drugie lustro równocześnie i jednocześnie opowiada tę samą opowieść pierwszemu. Może o tym mówił Platon w teorii poszukujących się połówek, może to miał na myśli Jung, kiedy mówił o świadomości-świadku.

Lustrem jest instrukcja programowa a:=a lub a:= a + 1, istniejąca w każdym języku programowania.

"Zasupłane polimery" otrzymano przed kilkunastu laty z pierwotniaków zwanych "T e t r a h y m e n a t h e r m o p h i l l a". Żyją one w gejzerach i kraterach wulkanów. Jest tam tak gorąco, że trudno byłoby oprzeć życie całkowicie o białko, które ulega denaturacji w temperaturze 42 stopni Celsjusza. Struktura podstawowa owych pierwotniaków jest więc zbudowana w oparciu o cząsteczki, które w zasadzie w organizmach "normalnych" służą jedynie jako wzorzec dla wytwarzania białka. Tutaj jednak nie enzymy białkowe pomagają skopiować łańcuch DNA, lecz RNA "kopiuje sam siebie". Jesteśmy więc blisko owej "istoty biochemicznej lustra ", istoty biologicznej procesora typu a:=a+1.

Nieskończoność, niezależnie od tego, czy majstrowana przez lustro pierwsze i drugie, czy drugie i trzecie jest w istocie swej taka sama, inne natomiast są wypełnienia, treści, spiralne wzory, przedmioty tych nieskończoności. Ale nieskończoność czy jest identyczna, czy tylko bliźniacza? Tożsama czy taka sama?

Stany świadomości - których kolejne, "pełne" (jakby nieskończoność mogła być niepełna!) nieskończoności tworzą pary luster - są subtelnymi tworami tej samej substancji, która leży u podstaw świata materialnego i świata życia.

W tybetańskiej doktrynie bön ta podstawa nazywa się kunszi i jest matką całej egzystencji, przestrzenią zewnętrzną, fizykalną i wewnętrzną przestrzenią umysłu.

Nauka ma wielu wyznawców jawnych, tajnych, ukrytych, świadomych swojego światopoglądu i nieświadomych, a nieraz też mimowolnych jak np. ludzi, którzy używają leki zapisane im przez lekarza-wyznawcę światopoglądu naukowego. Aparat ludzi nauki jest ogromny, ale nauką prawdziwą, bezpośrednim doświadczaniem bytu zajmuje się kilka promili tego potężnego aparatu. Prawdziwy badacz bytu, np. pracownik naukowy, który pracuje przy akceleratorze cząstek, musi zostawić za sobą całą wiedzę, bo jego doświadczenie pokazuje, że wszystkie teorie oparte o graniczną prędkość światła są fałszywe, etc. Inny prawdziwy badacz bytu, psychiatra, który leczy urojenia, depresje, psychozy, schizofrenie - choroby, których sam nie doświadczył, leczy je na podstawie poglądu na te choroby, wiedzy, która po jakimś czasie okazuje się być okrutnym przesądem, elektrowstrząsy do niedawna stosowane są wedle aktualnych poglądów czymś niewiele lepszym od tortur inkwizycji, czy sposobów KGB.

Człowiek, który rozpoczyna praktykę badawczą, profan - zaczyna ją z jakiegoś powodu, ma jakiś cel, ten cel jest jego motywacją, jest zakorzeniony w światopoglądzie danej praktyki. Praktyka jest dla profana bardzo trudna, te trudności może pokonać tylko dzięki wierze, że owa praktyka zbliży go do celu.

Jednak pierwszym efektem praktyki jest zrozumienie, że postawił sobie zły cel.

Popatrzmy na to z daleka, ktoś wchodzi sam do wielkiego lasu, do brazylijskiej dżungli. My, którzy wiemy, że tam nie można iść bez zbrojnej eskorty i dobrego przewodnika, jesteśmy na początku pełni podziwu dla śmiałka i głupka zarazem, patrzymy jak dziarsko podąża do jakiegoś celu i nasz podziw dla śmiałka wzrasta. Aż widzimy, że on bezzasadnie zmienił kierunek marszu, kluczy, krąży w kółko - z naszego punktu widzenia - zagubił się, przestał być dla nas śmiałkiem, pozostał tylko głupek.

Aby nasze wewnętrzne doświadczenie mogło ruszyć z miejsca, w którym zostało zablokowane, musimy nawiązać kontakt z tą jego jakością, która poprzedza wrażenia płynące z ciała, emocje, obrazy i słowa.

Nieuświadomione myśli, pragnienia, chęci i motywacje podświadomego tła - w tym oceanie pływa i z trudem porusza się osobowa świadomość, która sama siebie postrzega jako wierzchołek góry lodowej.

Rozświetlenie tego wierzchołka poprzez nieustającą obecność obserwującej świadomości - to pierwsze zadanie.

Podejmuję taką intencję, ale po trzech sekundach na ułamek sekundy wszelka moja świadomość znika - pewien badacz zachodnioeurpejski oznaczył w ten sposób ile trwa tajemniczy stan zwany TERAZ - przez trzy sekundy jestem znowu w TERAZ. Tak zaczyna się koncentracja wymuszona, zwana też niekiedy chwytaniem umysłu. Jeśli umysł wreszcie zostanie schwytany - odczuwamy stan, w którym Wszystko Jest Znaczące. Jest to inny stan świadomości. Jeśli towarzyszy mu poczucie ważności własnej osoby - stan ten kończy się paranoją. Jeśli uda się zawiesić poczucie ważności własnej osoby - ten nowy stan świadomości dostarcza energii, dzięki której TERAZ trwa znacznie dłużej niż trzy sekundy,

zwielokrotniają się możliwości przebywania w obserwującej świadomości, przybywa energii, możliwe staje się przebywanie w zrozumieniu podstawy umysłu, możliwa jest wreszcie obserwacja powstawania, przebywania i rozpuszczania się myśli w pustym stanie umysłu.

Na skutek nagromadzonej energii świadomości - cała nasza opisywana tu góra lodowa zostaje rozświetlona - i znika.

Jeśli podczas medytacji wejdziemy w wewnętrzny rezonans z elektromagnetyczną aktywnością swojego mózgu, możemy zidentyfikować się z innym wymiarem rzeczywistości - z obszarem nazywanym przez fizyków "hiperprzestrzenią"- mówi Steven Weinberg, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki z roku 1979.

(W hiperprzestrzeni istnieje możliwość przekraczania informacji czasoprzestrzennych, widzenia na odległość oraz doświadczania pozacielesnych przeżyć i zdarzeń z minionego życia. Przelotnie możemy wziąć również udział w wizjach przyszłości...)

"Hiperprzestrzeń" w terminologii bezpośredniego doświadczenia to technika spoczywania w czystej, obserwującej świadomości - bez intencji obserwacji - i wtedy świat nie jest dawany podwójnie, jeden na zewnątrz, drugi wewnątrz, nie jesteś w ciele-umyśle, ciało i umysł zniknęły, zjednoczyły się ...

Cały potencjał informacji wszechświata zakodowany jest holograficznie w bardzo szerokim paśmie wzorów częstotliwości, którymi jesteśmy nieustannie bombardowani. Dzięki medytacji możemy wyciszyć mózg w taki sposób, by łatwiej dostroił się on do częstotliwości uniwersalnej albo wszedł z nią w rezonans. Wtedy informacja o wszechświecie zostanie holograficznie ujawniona, a człowiek osiągnie stan połączenia ze świadomością całego holowersum. Potwierdzają to wyniki badań elektroencefalograficznych przeprowadzonych na grupie osób, które miały duże doświadczenie w medytacji. Badania te wykazały, że podczas głębokiej medytacji faktycznie dochodzi do synchronizacji całej kory mózgowej. Pozwala to stwierdzić, że mechanizm holograficzny obejmuje całą powierzchnię mózgu.

Mandala jest przedstawieniem hologramu na płyszczyźnie. Mandalę odkrywają ludzie, którzy nigdy mandali nie widzieli. Jung stwierdzał, że kiedy jego chorzy rysowali mandalę, było to równoznaczne z powrotem do zdrowia.

Świadomością i jej potencjałem zajmowali się nie tylko fizjolodzy i neurolodzy, lecz - o dziwo - również wybitni fizycy i matematycy, tacy jak na przykład John von Neumann oraz laureaci Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki Eugene Wigner i Hans Bethe. Zdaniem Wignera, "świadomość" jest nie tylko ważnym zagadnieniem fizycznym, ale w pewnym stopniu również rodzajem retorty rzeczywistości. Naukowiec zakłada bowiem, że świadomość nie tylko rekonstruuje tak zwaną realność, ale nawet ją tworzy. John von Neumann, który oparł fizykę kwantową na precyzyjnych podstawach matematycznych, sądził, że człowiek dysponuje niematerialną świadomością i może za jej pomocą oddziaływać na świat materii. Jego teorię potwierdzają w pełni zjawiska paranormalne.

Pribram uważa, że zjawiska występujące poza myśleniem strukturyzującym umożliwiają nam dotarcie do innych obszarów naszego holowersum. Jeżeli mózg człowieka funkcjonuje rzeczywiście jak hologram, może mieć dostęp do większej całości, do jakiegoś pola lub "holistycznego zakresu częstotliwości", wykraczającego poza granice czasu i przestrzeni. Obszar ten, jak przypuszcza neurolog, jawi się jako ta rzeczywistość transcendentalna, którą poznali i opisali wielcy mistycy od Buddy do Mistrza Eckharta, od Siankary aż po Krishnamurtiego.

Szaleniec działał na mnie bardzo silnie jeszcze wtedy, kiedy nie znałem Tarota, a wyobrażenie oglądałem u Boscha jako Wędrowca.. Mężczyzna w sile wieku z kijem na ramieniu, na końcu kija węzełek, z tyłu spodnie rozrywa mu pies ale on jakby nie zwracał na to uwagi, z błogim uśmiechem na twarzy i podniesionymi oczyma podąża przed siebie, a tylko krok dzieli go od przepaści, a z przepaści widać rozdziawioną paszczę krokodyla.Tylko cztery karty w Tarocie są dla mnie w istocie ważne, bo przedstawiają cztery sposoby bycia człowiekiem: Kuglarz (1), Pustelnik (9), Wisielec (12) i Szaleniec (22), cztery szkoły, cztery drogi. Przy tym nie od rzeczy wspomnieć, że trzy pierwsze karty "syntetyzuje" karta czwarta: 1+9+12=22, 22+22= 44.

Kiedy świadomości wkracza na obszar nieświadomości może mieć wrażenie, że nic się nie zmieniło. Czymś takim są obrazy rzeczywistości widywane przez pacjentów, którzy przy znieczuleniu miejscowym, przeżywają operację na otwartym mózgu. Kiedy lekarze "pracują" przy zwojach mózgowych w obszarze prawego płata skroniowego - operowani widzą i rozmawiają ze swoimi dawno zmarłymi krewnymi - i w trakcie dziania się tego - nie postrzegają żadnej dziwności czy niedorzeczności zdarzenia. Nauka nazywa te obrazy ejdetycznymi i tak je opisuje - obraz umysłowy jest ejdetyczny, jeśli nosi wszelkie cechy postrzegania i zdaje się napływać z zewnątrz.

Takie ejdetyczne obrazy w sztuce i religii od dawna nazywane są wizjami. Lub wglądami.

Wizje mogą jawić się jako zdarzenia, przypomnienia, zmyślenia lub zamyślenia, halucynacje, intelektualne odkrycia. W wizji trudno jest odróżnić fikcję od rzeczywistości, sen od jawy, to, co się ogląda, od tego, co się czuje.

W wizji rozpada się dotychczasowe "ja" i po każdej wizji nasz układ nerwowy musi organizować dla nas nowe "ja", nowe więzienie.

Z grubsza biorąc, są dwa więzienia, które dość dobrze znoszą doświadczenia wizyjne i pozwalają naszemu skołatanemu "ja" powracać na jako tako rozpoznany teren.

Jednym dość dobrze zorganizowanym więzieniem, tak dobrze, że trudno jest to więzienie jako więzienie rozpoznać - jest poezja, szeroko rozumiana.

Drugim więzieniem jest religia, oczywiście ortodoksja rozpatrywana łącznie z herezją, a herezja rozpatrywana łącznie z nauką.

Religia (w tym nauka także) może być religią cargo i religią wewnętrznego doświadczenia.

W judaizmie, hinduizmie, islamie i chrześcijaństwie elementy cargo są bardzo wyraźne, Bóg, czy bogowie, przybywają z zewnątrz, paleoastronauci zagospodarowali już wiele źródłowych tekstów religii objawionych.

Szamanizm, buddyzm i taoizm ( i w jakimś sensie gnoza, ale tu problem jest złożony) nie mają u swoich podstaw, ani też w praktyce - elementów cargo. Ale religie wewnętrznego doświadczenia w ogóle nie są zakorzenione w naszej kulturze. Pochodzące z XIII wieku kazania i traktaty mistrza Eckharta oraz anonimowy traktat "Obłok niewiedzy", są nie jedynymi - ale rzadkimi - próbami zakorzenienia nas w Bogu wewnętrznym, ejdetycznym.

Nie mam innego pewnego punktu odniesienia - poza własnym wizyjnym doświadczeniem. Innymi słowy, każdy z nas jest jedynym specjalistą od samego siebie.

Kiedy dokonujemy tego odkrycia - jesteśmy prawdziwie samotni. Nie ma się czym rozczulać.

Równocześnie bowiem wgląd w jakąkolwiek rzeczywistą falę energii naszej świadomości daje nam wiedzę o tym, że każda fala ma wielu uczestników - innymi słowy wszystkie energie naszej świadomości nie są naszą osobistą własnością, odnosi się to zresztą do wszystkich innych energii. Możemy być właścicielami instalacji elektrycznej w naszym mieszkaniu, płacimy za zużycie energii - i to jest właściwe określenie z punktu widzenia "ja" - jesteśmy użytkownikami energii i niczym więcej.

Ta faza przytomności umysłu w wielu tradycjach - zwłaszcza religijnych - bywa nazywana pokorą.

Pokora - jeśli tylko jest skuteczna - potrafi być bardzo słodka. Wówczas bowiem wydostajemy się z niewiedzy, niepokoju o nasz byt czy los - i mamy wrażenie, że zajęły się nami potężniejsze siły.

Jest to jeden z najprzyjemniejszych momentów praktyki - lecz nie możemy się bez reszty pogrążyć w boskim, Przyroda najwyraźniej składa się z energii przeciwstawnych. I kiedy dotarliśmy do jakiegoś Boga, wcześniej czy później dotrzemy także do jakiegoś Demona, Szatana, zależy to od naszego kulturowego wyposażenia. Większość chrześcijańskich świętych, sam Chrystus, a także Budda Siakjamuni, przechodzili przez tę fazę praktyki.

Nie jestem w stanie "zobiektywizować" własnych doświadczeń z tej fazy, posłużę się więc przypadkiem Edwarda Stachury, genialnego pisarza, który miał odwagę bez osłonek relacjonować swoje przeżycia.

Na początku 77 (roku) straciłem bezboleśnie Wszystko. Wkrótce potem otrzymałem nowe Wszystko. Byłem na wielkiej górze. Trwało to ponad dwa lata. Wtedy się napisało "Fabula rasa (rzecz o egoizmie)" oraz drugi tekst pod tytułem "Oto". Mówię: się napisało, a nie: napisałem, bo to tak jakbym nie ja to napisał, ale ktoś inny. Ten ktoś inny nazwał siebie człowiekiem-nikt. Ja nim byłem i zarazem nim nie byłem. Nie mogę tego inaczej powiedzieć.

W "Pogodzić się ze światem" znajdujemy rozproszone fragmenty odnoszące się do tamtych zdarzeń, tamtych niezwykłych chwil. Stachura rozdał pieniądze potrzebującym, potem zaczął rozdawać rzeczy, dał komuś nawet swoją ukochaną gitarę-towarzyszkę, potem zostawił otwarte mieszkanie na Rębkowskiej i ruszył przed siebie. Na przejeździe kolejowym w Bednarach rozwibrowany umysł Stachury zobaczył nadjeżdżającego smoka-potwora i umysł nie miał najmniejszych wątpliwości, że trzeba tego smoka pokonać i że jest w stanie to zrobić - jedyny błąd umysłu polegał na tym, że automatycznie polecił to wykonać ciału - i miało tu miejsce jedno z najdziwniejszych zdarzeń, nie odnotowanych w księgach. Ciało napadło na pociąg, pociąg zareagował rycersko - jak tylko mógł, pokonując siłę bezwładności swoimi hamulcami - ale siła bezwładności była większa, Ciało dostało się pod pociąg, ale wtedy zadziałała najpotężniejsza ze wszystkich sił, nazywana przez nas enigmatycznie Nieświadomością - i Sted stracił w tym zderzeniu tylko cztery palce prawej ręki, co bezsprzecznie należałoby zapisać - biorąc pod uwagę straszliwe okoliczności - po stronie cudów. .

Na długo przed zderzeniem z pociągiem musiał Stachura wejść w Odmienny Stan Świadomości, stracić wszelką władzę nad wehikułem zwanym Świadomością i z prędkością zbliżoną do prędkości światła zanurzyć się w Nieświadomości, innymi słowy wyzbył się rozumu i wystawił się na doświadczenie nieznanych energii.

Te energie w wielu kulturach przybierają postać bogów, w naszej właściwie także, ale żyjąc w dyktaturze wciąż walczącego moneteizmu, do świadomości docierają pod postacią demonów, energii kosmicznych, energii pól, itp.

W "Pogodzić się ze światem" pod datą 5 czerwca 1979, po dwóch miesiącach od tamtych zdarzeń, możemy przeczytać o tym, że Stachura został ukrzyżowany, następnie umierał i zmartwychwstawał kilkakrotnie, mówił głosami różnych ludzi, utracił zdolność mówienia, został podzielony na lewą i prawą stronę. Trzeba podkreślić i wielokrotnie powtarza to Stachura, że wszystko to było realne, bolesne, nieprawdopodobnie realne i nieprawdopodobnie bolesne.

Jung pisze: "Każda istotna treść psychiczna, która traci wartość i ginie dla świadomości, z drugiej strony znajduje swą kompensację w nieświadomości. Proces ten przebiega zgodnie z podstawowym prawem zachowania energii, albowiem również nasze procesy psychiczne są procesami energetycznymi."

To spostrzeżenie Junga oraz treść "Oto" uprzytamniają nam, dlaczego Stachura był krzyżowany, dlaczego umierał i zmartwychwstawał - czyli doznawał tego samego, co Chrystus - ale nie poczuł się Chrystusem - więc proces krzyżowania, umierania i zmartwychwstawania się powtarzał. To co nie zostanie przyswojone, skonsumowane, a w końcu jakoś zrozumiane przez świadomość - wraca do Nieświadomości, a męczarnie z tym związane są mniej więcej takie, jakby ktoś próbował wody Niagary transportować z dołu z powrotem do góry.

Rzecz jednak w tym, że Stachura chce doświadczać Boga bezpośrednio, bez osłonek. I to pragnienie Stachury zostaje straszliwie spełnione. Brak kościelnego wyznawania wiary powoduje, że przeżywa chrystusowe męki, bo tymi archetypami jego nieświadomość jest wypełniona - ale nie może utożsamić się z Chrystusem ani jako zwykły, podręcznikowy niemalże szaleniec, ani jako najgłębszy z możliwych wyznawca - bo nie może schronić się w dogmat, przystąpić do sakramentów, modlić się, odmawiając uświęcone modlitwy - bo wszystko to jaźń Stachury, jego człowiek-nikt postrzega jak strój, jako coś, co oddziela go od Boga.

Zostawmy już jednak te chrystusowe męki Stachury i zajmijmy się następnymi. Został podzielony na stronę lewą i prawą, oraz zamienił się w pół-kobietę i pół-mężczyznę. Inaczej mówiąc - zrealizował w sobie, na gruncie europejskim, alchemiczny ideał obojnactwa, ale nie rozpoznał tego. Gdyby był Hindusem, wiedziałby, że hinduscy święci, po przemianie świadomości polegającej na bezpośrednim doświadczeniu Boga w sobie, także stają się obojnakami.

Następnie Stachura spotyka w głębi swojej nieświadomości kogoś potężnego, niesłychanie potężnego i inteligentnego, i błaga go o niemotę, bo już nie może z nim mówić, a następnie błaga go, żeby go zabił, a tamten pomaga mu "umrzeć", manipulując oddechem, ustami, dziurkami od nosa, uszu i pozostałymi otworami. I Stachura dalej nie jest w stanie rozpoznać tych wizji.

W Tybetańskiej Księdze Umarłych możemy przeczytać, że w stanie pośrednim wieją karmiczne wiatry, nad którymi umieją zapanować tylko ci, którzy wiele żywotów spędzili na rozpoznawaniu swego umysłu. Stan nagłego wylewu nieświadomości, zwany też czasami stanem obłędu, jest właśnie stanem pośrednim.

W stanie pośrednim zjawiają się najpierw bóstwa łagodne i opiekuńcze, i uczą doświadczającego; jeśli doświadczający nie jest w stanie przyjąć nauk, zjawiają się bóstwa groźne - i doświadczający zmuszony jest uciekać, a ucieka tam, gdzie może uciec, czyli tam, gdzie gna go jego karma, jego los.

W "Dzienniku snów" Emanuela Swedenborga można przeczytać o podobnej przygodzie, Swedenborg we śnie w roku 1754 także spotyka "kogoś potężnego, niesłychanie potężnego i inteligentnego" i ten ktoś uczy go podobnej sztuki oddychnia. Swedenborg sen zapisał i stosował się do zaleceń.

Ciekawe, że zarówno Stachura jak i Swedenborg "spotykali" postacie - w Jogasutrach jest to zupełnie odteologizowane i mówi się o technikach.

Stan, który Jung nazywa świadomością, bywa też nazywany świadomością średnią, świadomością rozróżniającą, świadomością ego - posiada ona zdolność rozumowania, mówienia i posługiwania się symbolami.

TERAZ dla średniego ja trwa ok. trzech sekund. (Wnikliwe badania tego stanu świadomości możemy przeczytać np. u Ernsta Poppela w arcyciekawej książce "Granice świadomości", PIW, 1989.) TERAZ dla "niższego ja" jest niepojęcie małe, liczone w nanosekundach.

Jeśli chcemy cokolwiek utrzymać w wewnętrznym wyobrażeniu, co trzy sekundy musimy ponawiać nakaz powrotu do tego wyobrażenia, inaczej samorzutnie pojawia się inne wyobrażenie, które rodowód swój czerpie z bodźca zewnętrznego lub wewnętrznego.

Średnia świadomość "odżywia się" bowiem wrażeniami. Bez bodźców zewnętrznych, wspomnień, wewnętrznych przedstawień, myśli - średnie ja umiera. To umieranie jest zwykle poprzedzone bezbrzeżną nudą.

Od usadowienia ciała tak, żeby przestało być źródłem wrażeń, rozpoczyna się praktyka zen. Wówczas - jak diabeł z pudełka - wyskakuje umysł, który myśli, że myśli, wysnuwa z siebie sny na jawie, przypomina sobie zdarzenia, projektuje, fantazjuje, boi się i robi wszystko, żeby się nie dać. Po kilku latach praktyki - umysł się najwyraźniej wyczerpuje w swoich szaleństwach i od czasu do czasu zaczyna widzieć coś, czego istnienia nigdy przedtem nie podejrzewał.

"Średnie ja" posiada niewielką pamięć operacyjną, pokładową. Po około 15 minutach materiał z pamięci pokładowej transmitowany jest do "niższego ja", które jest niejako naszym "twardym dyskiem". Pojemność tego dysku jest nieprawdopodobna, z tym, że część danych na nim zawarta w ogóle nigdy nie pojawia się pierwotnie w "świadomości średniej" (chyba że w poprzednich wcieleniach). Bo świadomość średnia ma swoje własne cele, swoją własną politykę, jest logiczna, apodyktyczna, najważniejsza, ciągle coś kombinuje, odmierza, przymierza - a przede wszystkim werbalizuje, język jest jej głównym terytorium działania, to czego nie da się powiedzieć, czego nie da się zrozumieć - tego po prostu nie ma. Średnie ja nie lubi być samotne, żywi się wrażeniami, a najsmaczniejsze są nowe wrażenia, szybko się nudzi, szybko klasyfikuje, ocenia ludzi.

W swoistym zaślepieniu "świadomość ja" sądzi, że w całości opanowało kanały percepcji - widzenie, słyszenie, wąchanie, dotykanie. Na szczęście ta totalitarna dyktatura ego jest pozorna, chociaż często może prowadzić do chorób i nieszczęść.

Jarosław Markiewicz

 

 

Jarosław Markiewicz - poeta, malarz, filozof i wydawca, szef wydawnictwa "Przedświt". Mieszka w Warszawie.
Niniejszy tekst był (w nieco odmiennej wersji redakcyjnej) publikowany w piśmie "Arkusz" w roku 2001; w "Tarace" za zgodą redakcji "Arkusza".
Zobacz też:


Komentarze

[foto]
1. umysł jako magiczna latarniaAdam Pietras • 2020-07-02

Umysł być może jest czymś w rodzaju magicznej latarni, zaś kolejne teorie i praktyki służą ufarmowaniu go ku własnej satysfakcji - piszę to jako "Epikurejczyk".

Nie stronię od wiedzy naukowej, mam jakieś tam doświadczenie wizyjno-psychodeliczne i nieco inny stosunek do podświadomości niż prezentowany przez Junga bądź większość ezoteryków....

W tym sensie, że doceniam rolę czysto chemicznych albo biologicznych czynników wpływających na świadomość. Tak samo, jak tzw. demona można wygnać kilkoma łykami sikacza (efekt sedacyjny alkoholu, coś w stylu set and setting Learego)... 

Tak samo ćwicząc uwagę na dowolnym (byle dostatecznie angażującym) przedmiocie można osiągnąć hipersensoryczność albo wizję adekwatną do wydarzeń ostatnich kilku dni/tygodni/miesięcy (vide: światy platońskie postrzegane przez ścisłowców).

Oczywiście trzeba się do tego trochę oczytać, trochę posiedzieć w jakichś Bieszczadach, trochę posłuchać Bacha czy tam Pink Floyd - podświadomość w dostatecznie szerokim rozumieniu jest czymś w rodzaju pamięci, a od ustawień kolejnych luster zależy, czy trafimy na pamięć komórkową czy na Alfa Centauri albo Boga w Niebiesiech - kończąc nieco metaforycznie i prowokacyjnie ;).
[foto]
2. hierarchiaAdam Pietras • 2020-07-02


Jarosław Markiewicz pisze w innym artykule o poziomach rzeczywistości wg. Ram Dasa, gdzie najpierw widzi się, o ile pamiętam, cechy fizyczne, później jakiś status społeczny, następnie uwarunkowania osobowościowe (wspomina o astrologii) aż do poziomu istotowego zjednoczenia.

Politeizm jest w tym wypadku ciekawą ideą - z jakiej racji którykolwiek z tych poziomów miałby być bardziej źródłowy czy bliższy domniemanego "jądra osobowości" niż któryś z powyższych? Oczywiście w ramach post-egzystencjalistycznego, wolnościowego kultu autentyczności będziemy się krzywić, że ktoś ocenia mnie po mojej koszuli.

Dlatego uważam podobne teorie za związane z jakąś formą alienacji z zastanej kultury. Jeśli mogę pokusić się o odległą analogię, trudno powiedzieć, czy w świadomości człowieka zakorzenionego przysłowiowa msza św. ma większą doniosłość niż wódka z sąsiadem - proszę wybaczyć określenia. 

Cały cymes jest moim zdaniem w tej krystalicznej strukturze świata, na którą składa się zarówno to, co bardzo wzniosłe, jak i to, co zupełnie zwyczajne.Taki mój homerycki światopogląd.

[foto]
3. Jakby znać Stachury godzinę urodzeniaWojciech Jóźwiak • 2020-07-02

Jarosław Markiewicz obiecywał mi znaleźć godzinę urodzenia Stachury, którego znał ze studiów. Nie zdążył.
[foto]
4. Co komu pisaneAdam Pietras • 2020-07-02

Myślę że każdy zna kogoś, kto nie zdążył.

Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.

X Logowanie:

- e-mail jako login
- hasło
Zaloguj
Pomiń   Zapomniałem/am hasła!

Zapisz się (załóż konto w Tarace)