13 kwietnia 2011
Wojciech Jóźwiak
Serial: Auto-promo Taraki
I ty zostaniesz Żydem. Lub sobą
! Do not copy for AI. Nie kopiować dla AI.
◀ Poseł osobisty czyli jak naprawić Rzeczpospolitą ◀ ► Wirtualna wyrocznia uruchomiona! ►
Polecam dwa artykuły Krzysztofa Kłopotowskiego w jego blogu w Salonie24:
Kod kulturowy: O pożytkach judaizacji, i:
Gazeta Wyborcza a kod kulturowy judaizmu.
Autor powołuje się na wyszłą po polsku parę lat temu ważną książkę Yuri Slezkine'a (Jurija Sliozkina) "Wiek Żydów" (szkoda, że nakład wyczerpany), którą ja kiedyś zrecenzowałem w tekście „Ulga! - czyli Żydzi nareszcie zdesakralizowani”. Kłopotowski, referując też innego amerykańskiego autora (Steven Silbiger „The Jewish Phenomenon. Seven Keys to the Enduring Wealth of a People”) nie dość, że przy desakralizacji Żydów trwa, ale, więcej, zaleca ich naśladować, za wzór brać, wyciągać dla siebie (tj. dla Polaków) wnioski z ich way of life po to, aby pójść ich śladem, a może i wyprzedzić. Mając na uwadze, że Polacy stopniowo przenoszą się z kraju do europejskiej diaspory, wzorowanie się na Żydach, nosicielach dużo dłuższej diasporycznej tradycji, wydaje się rozsądne.
Pewna zasadnicza różnica zwraca jednak uwagę. Żydzi są wiary własnej. Polacy są wiary zewnętrznej, obcej i przez nią skolonizowani. Co nieprzyjemnie ubodło mnie kiedy kątem oka-ucha śledziłem (śpiesząc się dokąd indziej) odbywające się parę dni temu, 10 kwietnia 2011 w rocznicę Smoleńskiej Katastrofy, uroczystości żałobno-patriotyczne. Oto podczas żałobnej mszy księża modlili się o dobro, pokój i zmartwychwstanie... kogo? Izraela! Oczywiście, używali słów któregoś ze starotestamentowych proroków, które im do tej żałoby pasowały. Ale Mit i Archetyp nie znają czasu przeszłego. Są albo nieustannie aktualne, albo ich nie ma. Polskie państwowo-kościelne i dotykające gołego nerwu narodowej świadomości modlitwy za Izrael, inwokowanie Izraela w tym kontekście, przez duchowe potęgi może być zrozumiałe tylko aktualnie. Oddawanie cennej symbolicznej energii w takiej chwili i w takim kontekście obcemu (choćby i przez stu bogów wybranemu...) mocarstwu, to – sorry, ale – energetyczna zdrada. Ale taką rolę gra KK... Taka jest jego istota. Jacek Kaczmarski słowami Słowackiego śpiewał w imieniu Barskich Konfederatów: „bo kiedy On [sci. Bóg] był z naszymi ojcami, byli zwycięzce”. Błąd, błąd. Schyłek I Rzeczypospolitej łączył prosperitę Katolickiego Kościoła i jego rządów nad Polakami z upadkiem państwa. Rozkwit Polski był zaś wtedy, kiedy Bóg jej patronujący daleki był od katolickiej normy: dopuszczał wielość wyznań, równie dobrze dlań było czy był w Jednej, Trzech czy Więcej Osobach; godził Reformowanych z Powszechnymi, jednych i drugich z Prosto-Wiernymi, Staro-Zakonnymi i (Islam...) Posłusznie-Poddanymi, a po żmudzkich osadach po staremu pojono Węże mlekiem i ofiary czyniono Słońcu. Gdyby wtedy przywędrowali ze stepu buddyści (a mogli!), niespecjalnie by się nimi zdziwiono. Bóg to był przy chrystiańskich pozorach pogański w istocie. Katolicy go wygnali – i cały zdominowany przez nich naród za to poszedł cierpieć.
Kilka dni temu, 10 kwietnia 2011, miałem wykład o cyklu Saturna w historii Polski. W awanturniczej ćwiartce cyklu, kiedy Saturn przesuwa się od descendentu do śródniebia urodzeniowego (lub równoważnego) kosmogramu, pod koniec lat 1700-nych w Polsce miała miejsce nieudana i chyba źle pomyślana próba ratowania państwa w postaci Konstytucji 3 Maja, następnie dwie zabójcze wojny z Rosją – targowicka i kościuszkowska, i rozbiory Drugi i Trzeci. Trzeci Rozbiór wyglądał na ostateczny rozpad, polityczną zagładę polskiego lub polsko-litewsko-ruskiego państwa, które zaczęło się 400 lat wcześniej od ślubu Jadwigi z Jagiełłą. Coś dobiegło kresu. Ale już po dwóch latach... – Saturn doszedł do punktu, który zapewne jest śródniebiem (medium coeli) w horoskopie Polski równoważnym urodzeniowemu, znajdował się w punkcie 5º05’ znaku Raka – wtedy, 20 lipca 1797, we włoskim miasteczku Reggio nell’Emilia, w ówczesnej powołanej przez Bonapartego Republice Cisalpińskiej, wysoki dowódca formowanych właśnie Legionów Polskich, dyplomata i pisarz Józef Wybicki publicznie przedstawił, więc zapewne osobiście zagrał i zaśpiewał, ułożoną przez siebie Pieśń Legionów, wkrótce przezwaną Mazurkiem Dąbrowskiego. Wybicki dokonał wtedy czegoś, co ma cechy magicznego Wielkiego Dzieła i przypomina to, co katolicki ksiądz czyni podczas konsekracji, a zachodnioafrykańscy kapłani podczas osadzania bóstw w posągach-fetyszach: umieścił ducha-bóstwo – archetyp lub egregor Polski - w przedmiocie może nie całkiem materialnym, ale jakoś konkretnym: w tej właśnie pieśni. Moment ten, 22 lipca 1797, ma sens ponownych narodzin Polski, a raczej jej współczesnego wydania, nowej fazy, nowego obrotu jej dziejów. Bo narody, inaczej niż ludzie, mają dar rodzić się wiele razy.
W następnych cyklach Saturna, przy kolejnych przejściach planety przez ten punkt, Ofensywa Gorlicka 1915 wymiotła Rosjan z polskiego terytorium, wybuchło 1944 Powstanie Warszawskie, w referendum 2003 zagłosowaliśmy za wejściem do Unii Europejskiej. Cyklowi temu przeznaczę wkrótce osobny artykuł.
W hymnie Polski nie ma invocatio Dei. Nie wspomina się Boga, Chrystusa ani Maryi. Polska „jeszcze nie umarła”, bo oto MY żyjemy. Co nam wydarto, sami „szablą odbierzemy”. Zamiast bóstw, wspomina się historycznego precedensowego bohatera, Czarnieckiego, który już kiedyś skutecznie wyratował Polskę z podobnego jak trzeciorozbiorowe zalania przez wrogich sąsiadów. Odwołuje się do współczesnego bohatera-wodza, Bonapartego, który „daje przykład”, jak puścić w ruch i pociągnąć za sobą moc narodu. Nasz hymn od trzystu lat uczy nas polegania na sobie, na własnej mocy, na sile i woli którą mamy we własnych umysłach, rękach, kościach i pieśniach.
◀ Poseł osobisty czyli jak naprawić Rzeczpospolitą ◀ ► Wirtualna wyrocznia uruchomiona! ►
Aby komentować Zaloguj się lub Zarejestruj w Tarace.